poniedziałek, 31 stycznia 2011

"Pluję na twój grób" (1978)

Recenzja na życzenie!

Młoda pisarka przyjeżdża do domku nad jeziorem, aby napisać powieść. Niestety, jej spokój zostaje zakłócony przez grupkę mężczyzn, którzy dopuszczają się na niej zbiorowego gwałtu. Wbrew ich planom dziewczynie udaje się przeżyć i teraz ona staje się bezlitosnym katem.

Jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów w historii. Mocny thriller przeznaczony tylko i wyłącznie dla wąskiej grupy odbiorców. I nic w tym dziwnego, ponieważ to, co reżyser pokazał w tym obrazie może niejednego widza zaszokować do tego stopnia, że długo nie dojdzie do siebie. Film powstał z zamiarem pokazania, jak bezlitośni mogą być mężczyźni i jak bezbronne kobiety. Ale również reżyser chciał zasygnalizować płci pięknej, że nie jest tak do końca bezsilna i zawsze może wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. No tak, motyw zemsty nie jest pochwalany przez wymiar sprawiedliwości, ale czasem po prostu nie ma innej rady na tak okrutne zachowanie rasy ludzkiej.

Nie od razu zorientowałam się, że ta produkcja nie posiada jednego z ważniejszych elementów, a mianowicie muzyki. Na początku jakoś mi to umykało, ale gdy już zauważyłam ten brak to ogromnie przeszkadzał mi w odbiorze filmu. Wydawać by się mogło, że reżyser przez to chciał stworzyć większy realizm sytuacyjny, chciał zrobić z widza obserwatora, przy okazji sprawiając, że zapomina on, iż ogląda tylko film. I w sumie momentami takie odnosiłam wrażenie (kiedy przestawało mnie to irytować), ale brak muzyki w rzeczywistości stał się przyczyną bardziej prozaicznego wydarzenia. Otóż, reżyser zwyczajnie nie mógł dobrać odpowiedniej ścieżki dźwiękowej do obrazu. Nie będę tego komentować:)

Sceny zbiorowego gwałtu są do tego stopnia realistyczne, że aż obrzydzenie bierze. Na początku podkreślę, że to nie jest film dla mnie, więc żeby nikogo nie obrazić nie jestem zachwycona tym, co zobaczyłam. Nie powiem, reżyser wykonał kawał świetnej roboty, ponieważ w trakcie tych bestialskich gwałtów można było odnieść wrażenie, iż działy się naprawdę. Nawet aktorzy, którzy w pozostałych scenach filmu nie reprezentowali sobą jakiś wysokich ambicji aktorskich w tych momentach znakomicie wywiązali się ze swoich ról, bezpośrednio przyczyniając się do realizmu sytuacyjnego. Ale mimo wszystkich zalet, ja na to patrzeć nie mogłam. Pewnie ten fakt działa na plus filmu - twórcom udało się mnie zaszokować, a nawet zniesmaczyć, ale dla wielu te sceny mogą być zwykłą katorgą, która sprawi, że nawet nie obejrzą filmu do końca. Ja cudem przetrwałam, a patrząc na późniejsze wydarzenia raczej było warto.

Postacie gwałcicieli przedstawiono jako zwykłe zboczone zwierzęta w ludzkiej skórze. Pomijając już to, co robią z Jennifer, sceny pościgów za nią przez las dobitnie o tym świadczą. Odgłosy, jakie wtedy wydają z siebie na pewno nie kojarzą się z człowieczeństwem. Grupka tych mężczyzn nie ma poszanowania dla niczego - dla godności drugiego człowieka, ani jego praw. Myślą tylko penisami, a to sprawia, że tym bardziej pragniemy ich śmierci. Otóż, w drugiej połowie filmu mamy klasyczny obraz tego, jak to ofiara staje się oprawcą, a widz sympatyzuje właśnie z morderczynią. Typowy przykład filmowego katharsis - pozwala nam to rozładować napięcie i pozostać z uczuciem, że sprawiedliwości stało się zadość. Będąc świadkami tego, co przydarzyło się tej kobiecie jak najbardziej pragniemy jej zemsty i absolutnie nie mamy jej za złe tych wszystkich mordów. Druga część filmu, mimo powolnego tempa akcji i wielu przynudzających wstawek, jakoś bardziej mnie zadowoliła. W końcu jestem gorącą zwolenniczką zemsty:) Szczerze to wolałam oglądać upadek gwałcicieli, niż ich triumf i na pewno nie byłam odosobniona w swoich odczuciach. Zresztą mordy w wykonaniu Jennifer są niezwykle pomysłowe i mimo ewidentnej sztuczności krwi, która wręcz razi po oczach są one całkiem zadowalające:) Za to sceny, w których dla dobra zemsty dobrowolnie zgadza się na ponowne odbycie stosunku seksualnego ze swoimi niegdysiejszymi oprawcami to już istny stek bzdur. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby ofiara gwałtu ponownie zgodziła się na seks ze swoimi gwałcicielami. To sprzeczne z psychologią człowieka. Nawet w imię zemsty.

"Pluję na twój grób" jest już filmem kultowym, owianym złą sławą, kontrowersyjnym i szokującym. To nie jest obraz dla każdego, a już na pewno nie dla osób niepełnoletnich. Polecam osobom, którzy lubią czasem sięgnąć po coś ciężkiego i pozostającego długo w pamięci. Ale widzom o delikatnej naturze szczerze odradzam. W 2010 roku powstał remake tego obrazu, który niedługo także tutaj zrecenzuję.

sobota, 29 stycznia 2011

Bret Easton Ellis "American Psycho"

Ostatnio poprzysięgłam sobie, że w końcu nadrobię literackie zaległości i sięgnę po tę kontrowersyjną książkę. Już informacje na okładce, w których to wspomniano, że kobiety pracujące przy wydawaniu książek nie zgodziły się pracować przy tej pozycji po poznaniu jej treści, skutecznie przekonały mnie do "pochłonięcia" tej powieści. Podobno jest to jedna z najbardziej szokujących książek, jakie kiedykolwiek powstały i nie dziwi mnie to...

Książka opowiada o młodym yuppies, który wyłączając obsesję na punkcie pieniędzy, renomy, ubrań i wyglądu ma nietypowe hobby. Otóż, mężczyzna lubuje się w wymyślnym zabijaniu ludzi, nie stroniąc też od tortur zarówno fizycznych, jak i seksualnych. Historia doskonale znana widzom głośnej ekranizacji Mary Harron, pod tym samym tytułem (recenzja tutaj). Ale w moim mniemaniu film nie jest nawet w połowie tak dobry, jak jego książkowy pierwowzór. Narratorem jest seryjny morderca (Patrick Bateman), który opowiada nam o swoim chorym życiu w pierwszej osobie, w czasie teraźniejszym. Nie lubię takiej formy przekazywania informacji w książkach, ale w tym przypadku całkowicie zdała ona egzamin, gdyż pozwoliła mi dokładnie wczuć się w psychikę dewianta - poznać jego życie codzienne, pracę, upodobania, pragnienia, przekonania, słowem: całą jego osobę w najdrobniejszych szczegółach. No właśnie, szczegóły są tutaj chyba zarówno najsłabszym aspektem, jak i najmocniejszym. Z jednej strony drobiazgowe opisywanie ubrań zarówno Patricka, jak i jego znajomych, codziennej toalety mordercy oraz jego upodobań muzycznych może nieco nużyć. Ale z drugiej strony morderstwa także opisywane są z nadzwyczajną drobiazgowością. Szczerze mówiąc już dawno żadna powieść mnie tak nie zniesmaczyła, jak "American Psycho". Każdy najdrobniejszy aspekt morderstwa, tortur i gwałtów jest opisany krok po kroku. Aż dziw, że zabójstwo jednej osoby można opisać przy pomocy tak wielu słów. No i aż dziw, że nie zwymiotowałam w trakcie czytania tych bestialstw:) Oto próbka makabrycznej twórczości Ellisa (opuściłam sporo zbędnych słów, bo w przeciwnym razie ciągnęłabym ten wątek w nieskończoność) - osoby niepełnoletnie proszę o opuszczenie tej części tekstu.

"Próbuję wsunąć w pochwę jedną z plastikowych rurek, które stanowiły wyposażenie rozebranej nowoczesnej klatki dla szczura. Rozchylam wargi sromowe i wpycham rurę, która, choć posmarowana olejkiem nie chce się wsunąć. [...] W końcu muszę się uciec do bardziej radykalnych metod i polewam podbrzusze kwasem solnym, żeby rozluźnić zamykające się na rurze mięśnie i ciało. Wkrótce koniec rury tkwi bezpiecznie zanurzony w pochwie. [...] Połowa szczurzego ciała znika w rurze, a po minucie widać już tylko ogon. Rura drga - szczur zapewne rozpoczął posiłek - wyrywam ją gwałtownie z pochwy, zamykając gryzonia w pułapce. Koniuszek ogona znika między obrzmiałymi wargami sromowymi. [...] Biorę piłę łańcuchową i przecinam ją na pół. Wirujące zęby rozszarpują ciało, mięśnie, ścięgna i kości z taką szybkością, że zanim zmarła, widziała, a przynajmniej mogła widzieć, jak odrzucam nogi odcięte od tułowia. W zasadzie przeciąłem ją na wysokości bioder, a nogom towarzyszy to, co zostało z poranionej pochwy. [...] Kona, a ja zupełnie niepotrzebnie wsadzam jej nóż do nosa i rozcinam twarz, aż do czoła, a trzonkiem odbijam od czaszki podbródek. [...] Szczur wysuwa się z okaleczonego korpusu głową naprzód [...] pokryty purpurową krwią".

Ellis pod postacią narratora Batemana przedstawia nam bohaterów, którzy wydają się nie mieć absolutnie żadnych cech pozytywnych. Patrzymy na nich oczami Patricka, a ponieważ jest on wyrachowanym socjopatą nie widzimy w ich osobach nic, co bylibyśmy w stanie choć odrobinę polubić. Są dla nas jedynie rozpieszczonymi, zblazowanymi ignorantami troszczącymi się wyłącznie o własne dobro. Ich materializm i narcyzm, aż razi, prowadząc jednocześnie do groteski. No tak, pokolenie yuppies jest dla czytelnika czymś odrażającym, sprzecznym z jego odczuciami moralnymi, co w końcu prowadzi go do konkluzji, że tacy ludzie po prostu nie mogą istnieć. Ale istnieją i Ellis udowadnia nam to dobitnie, rzucając nam prawdę o ludziach i współczesnym zepsutym świecie prosto w twarz, nie przebierając w słowach i nie dbając zupełnie o to, że w całym tym zaobserwowaniu przedstawieniem negatywnych cech swoich bohaterów zupełnie zapomniał o ich jasnych stronach. Przecież każdy człowiek ma jakieś zalety... Ale nie w powieści Ellisa. Mamy całą gamę antybohaterów i prawdopodobnie tylko jedną bohaterkę, którą można nawet odrobinę polubić, choć prezentuje sobą prawie wszystkie cechy innych kobiet przedstawionych w powieści. No właśnie, kobiety w "Ameican Psycho" to bezwolne marionetki w rękach mężczyzn. Gotowe dla nich na wszystko, całkowicie im podporządkowane - słowem: puste lale bez własnego zdania. Tak samo rzecz ma się z sekretarką Batemana, która w gruncie rzeczy jest kobietą myślącą, wykształconą, niezależną, wzbudzającą sympatię czytelnika. Jednakże przy Patricku ona także zamienia się w kolejną marionetkę. Ellis nawet jej nie oszczędził w wyliczaniu złych stron ludzkiej natury, przez co w połowie zabrał nam przyjemność z sympatyzowania z jej osobą. Jednak Bateman jako narrator powieści nie oszczędza także własnej osoby. Potrafi przyznać, że on także należy do tego zepsutego pokolenia, że także jest zdemoralizowanym draniem, który w dodatku zabija ludzi - torturuje ich, a czasem nawet zjada. Dostrzega również swoje ogromne wady, ale zupełnie się nimi nie przejmuje, przyjmując taki stan rzeczy z całkowitą ignorancją. Oto, co Bateman mówi o sobie:

"Nigdy, przenigdy nie przyszło mi do głowy, że ludzie są dobrzy albo że człowiek może się zmienić, albo że świat mógłby być lepszy dzięki prostej przyjemności radowania się uczuciem, spojrzeniem, gestem albo dzięki czyjejś miłości i czyjemuś oddaniu. Nic się nie potwierdzało, wyrażenie "wielki duchem" nie przystawało do niczego, było banałem, czymś w rodzaju kiepskiego żartu. Seks to matematyka. Indywidualność nie wchodzi w grę. Cóż może zmienić inteligencja? Zdefiniuj rozum. Pragnienie - bez sensu. Intelekt nie jest lekarstwem. Sprawiedliwość umarła. Strach, wyrzuty sumienia, niewinność, współczucie, poczucie winy, strata, porażka, żal - to stany i uczucia, których już nie ma. Myślenie niepotrzebne, świat dzisiaj nie myśli. Zło jest tym, co trwa wiecznie. Bóg nie żyje. Miłości wierzyć nie można. [...] Otóż tak właśnie widziałem cywilizację, kolosa, który tonie."

Ellis napisał książkę, która ma za zadanie szokować. Stworzył mordercę, jakich niewiele uświadczymy w literaturze fikcji. Pokazał nam świat takim, jakim jest naprawdę. Otworzył nam oczy na to, co dzieje się w dzisiejszych czasach, nie wyciągając z tego własnych wniosków, pozostawiając przemyślenia czytelnikowi do indywidualnej oceny. Czy "American Psycho" jest powieścią kontrowersyjną? Na pewno i na pewno nie jest przeznaczona dla każdego. Do tej pozycji trzeba po prostu dojrzeć i mieć bardzo mocne nerwy, żeby przetrwać kolejne strony, nie tracąc równocześnie morału. Szczerze polecam.

niedziela, 23 stycznia 2011

"Night of the Demons" (2009)

Angela organizuje imprezę Halloween'ową dla swoich znajomych w opuszczonym, owianym złą sławą domu. Niestety, w środku zabawy policja rozkazuje rozejść się gościom. W środku zostaje tylko grupka osób, którzy wkrótce odkrywają, że brama wyjściowa jest zamknięta. Poza tym w piwnicy odkrywają ciała sprzed wielu lat. Wkrótce Angela zaczyna dziwnie się zachowywać.

Remake filmu z 1988 roku pod tym samym tytułem. Oryginału jeszcze nie miałam okazji zobaczyć, ale po tym, co zaprezentowano w nowej wersji jakoś straciłam na to ochotę. Po pierwsze jest to horror zdecydowanie komediowy ze sporą ilością scen gore. Jednak zarówno śmieszne momenty, jak i krwawe sceny są w tak wielkim stopniu beznadziejne, że aż przykro było na to patrzeć. Komedią jest z pewnością nielogiczne zachowanie bohaterów, ich głupota zwyczajnie nie ma tutaj granic. A sceny gore? No cóż, jak wiadomo w tym aspekcie najważniejsza jest sztuczna krew, która musi być choć odrobinę przekonująca. Krew tutaj ani na chwilę nie przekonała mnie, że jest prawdziwa.

Wygląd tytułowych demonów jest całkiem interesujący. Sam moment, kiedy ludzie przybierali demoniczne postacie mógł wywołać ciarki, a nawet na chwilę przerazić potencjalnego widza - ale niestety zaraz potem, któryś z bohaterów robił coś głupiego i cały nastrój szlag trafiał. No właśnie, obsadę stanowi całkiem znana plejada gwiazd - m.in. Monica Keena, Edward Furlong (bardzo się zmienił od czasu "Terminatora" i "Smętarza dla zwierzaków 2"), Shannon Elizabeth i zabójczo przystojny Michael Copon. Jednakże mimo tak znanych nazwisk nie możemy liczyć na profesjonalną grę aktorską. Możemy za to spodziewać się sztucznej mimiki twarzy i denerwującej dykcji. Nikt, absolutnie nikt nie popisał się w pełni swoimi zdolnościami aktorskimi.

Zakończenie jest zarówno denerwujące, jak i przewidywalne. Że już nie wspomnę o krótkiej scenie po napisach końcowych - żenada i tyle. Równie źle prezentują się dialogi naszych bohaterów, które scenarzysta pisał chyba na kolanie, a w dodatku pod wpływem alkoholu. Pierwsza połowa filmu to monotonna paplanina o seksie, piciu i byłych chłopakach. Grupka nastolatków z ich mało znaczącymi problamami. Natomiast druga część oparta jest głównie na pokazywaniu jak największej liczby niedorzecznej obrzydliwości w nielogicznej oprawie fabularnej. Żenada, i tyle.

Szczerze mówiąc jestem kompletnie zawiedziona tą produkcją. Spodziewałam się całkiem przyzwoitego horroru, może nie jakiegoś mistrzostwa świata, ale chociaż przeciętnej pozycji. Ale dostałam marny film klasy C, który nie ma sobą absolutnie nic do zaoferowania. Poważnym widzom odradzam takiej męczarni. Natomiast jeśli ktoś jest w stanie przymknąć oko na liczne niedorzeczności to może śmiało poświęcić swój czas na tę beznadziejną produkcję.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

"Cannibal Holocaust" (1980)

Profesor Harold Monroe wyrusza do amzońskiej dżungli w poszukiwaniu grupy zaginionych badaczy, którzy mieli poznać kulturę tamtejszych kanibali. Na miejscu znajduje ich ciała oraz taśmy z nagraną przez nich ekspedycją. Wraca do Nowego Jorku, żeby wraz z innymi uczonymi przejrzeć nagrania. To co na nich zobaczy przejdzie jego najśmielsze oczekiwania.

Film Ruggero Deodato okazał się przełomowy dla nurtu kanibalistycznego w horrorze. Jest to z pewnością najlepsze dzieło o tej tematyce i na pewno najbardziej szokujące. Dlaczego? Otóż, film ma ciekawą historię. Po pierwsze widzimy w nim prawdziwe sceny mordowania zwierząt. Nie wiem, czy tym chorym zabiegiem reżyser chciał zyskać większą wiarygodność, ale niewątpliwie został za to posądzony i obłożony karą finansową. Według mnie za takie bestialstwo powinno się go zamknąć, bo choć zrobił niewątpliwie wspaniełe dzieło, wręcz kultowe w tym gatunku filmowym to podczas nagrywania go popełnił zwykłe zwyrodnialstwo i jestem pewna, że mógł spokojnie obejść się bez prawdziwej męczarni zwierząt - bo nie to jest w tym obrazie najbardziej szokujące. Ponadto oskarżono go o autentyczne zabójstwo kobiety (scena z dziewczyną nabitą na pal), przez co jego film trafił na listę "zakazanych filmów DDP". Wkrótce sprawa się wyjaśniła, zrozumiano, że scena ta w żadnym razie nie jest prawdziwa tylko zwyczajnie bardzo realistyczna.

Z tą pozycją jest tak, że jak tylko ktoś, kto nie widział "Cannibal Holocaust" słyszy jego tytuł to od razu wzdryga się z niesmakiem. Zasługą tego jest z pewnością jego niesławna historia, bo w dzisiejszych czasach krwawe sceny ukazane w tej produkcji są naprawdę niezbyt drastyczne. Współczesny widz przyzwyczaił się już do większych rzezi na ekranie. Choć nie mówię, że nie ma tutaj w ogóle niesmacznych scen, gdyż na pewno trochę ich uświadczymy, a same momenty spożywania ludzkiego mięsa mogą niejednego widza co najmniej osłabić. Dużą rolę w takim odbiorze filmu odgrywa także wiele wstawek sfilmowanych kamerą bohaterów - co daje nam poczucie, że oglądamy prawdziwy dokument oraz rzecz jasna muzyka. Charakterystyczne pulsacyjne brzmienie, występujące podczas drastycznych bądź szokujących scen.

Osobiście miałam mieszane uczucia podczas seansu. Z jednaj strony chwilami czułam lekkie obrzydzenie (szczególnie podczas karania kobiety za zdradę przez jej mężczyznę), ale prawdę mówiąc reżyser nie uniknął także mało interesujących wędrówek badaczy przez dżunglę, które niejednokrotnie zwyczajnie mnie znudziły. Fabuła miejscami kulała, to fakt, ale myślę, że warto to przecierpieć dla tych kilku szokujących scen oraz elektryzującego zakończenia. Otóż, "Cannibal Holocaust" jest tego typu obrazem, w którym widz dopinguje właśnie kanibalom (szczególnie w drugiej części seansu) i już ten fakt jest bądź co bądź dziwny. Poza tym sam finał, w którym profesor zadaje sobie pytanie: "Zastanawiam się, kim są prawdziwi kanibale" jest chyba najmocniejszym, najbardziej wymownym elementem. Twórcy zwyczajnie pozostawiają nas z pytaniem: Kto jest większym dzikusem? Kanibal z amazońskiej dżungli, czy człowiek ucywilizowany? I wierzcie mi, odpowiedź na to pytanie jest dziecinnie prosta, jednakże również odrażająca. I właśnie to ma najbardziej wstrząsnąć widzem - mną wstrząsnęło i myślę, że nie byłam odosobniona w tym odczuciu.

Myślę, że "Cannibal Holocaust" (polski tytuł "Nadzy i rozszarpani") jest pozycją obowiązkową dla wielbicieli gore oraz nurtu kanibalistycznego w horrorze. Przede wszystkim nie powinni po niego sięgać fani lekkich filmów nastrojowych, gdyż na pewno długo nie zapomną o tej produkcji oraz rzecz jasna nie przypadnie im ona do gustu. Mnie jak najbardziej zadowoliła i przyznam, że jak na pozycję nakręconą w tamtych czasach jest naprawdę przyzwoitym, mocnym i wstrząsającym obrazem. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

niedziela, 9 stycznia 2011

"Ulice strachu" (1998)

Na pewnej amerykańskiej uczelni grasuje morderca wcielający w życie popularne miejskie legendy. Grupka studentów musi na własną rękę jak najszybciej powstrzymać mordercę, gdyż to właśnie oni są celem zakapturzonego zabójcy.

Kolejny amerykański teen-slasher. Ogólnie bardzo ciężko jest streścić film z tego podgatunku, gdyż jak wiadomo tutaj najważniejszy jest schemat. Slashery przeznaczone są dla niewielkiego grona osób, którym zupełnie nie przeszkadzają wciąż powtarzające się elementy w filmie grozy. Ja należę do tych osób, dlatego też postaram się, jak najprecyzyjniej oddać fenomen tej produkcji. Dlaczego fenomen? Otóż, film spotkał się ze sporą aprobatą widzów, a dowodem na to są z pewnością trzy kontynuacje.

Schemat slasherów oczywiście mamy zachowany. Na początek grupka młodzieży, potem tajemniczy morderca, który po kolei zabija swoje ofiary w jak najwymyślniejszy sposób. Ale tutaj uwaga, mamy wprowadzenie nowego elementu. Nasz morderca inspiruje się popularnymi w USA legendami miejskimi, które znane są już na całym świecie. Nie powiem, całkiem oryginalny zabieg, który przewija się przez całą serię i jak sam tytuł wskazuje ("Urban Legend") jest swoistą wizytówką tego obrazu. UWAGA SPOILER Jeśli zaś chodzi o pozostałe konwencjonalne elementy to rzecz jasna mamy główną bohaterkę, która robi wszystko żeby morderca jej nie dopadł, ale równocześnie sama mu się podkłada (tak, tak tutaj też mamy słynny motyw z dziewczyną idącą po schodach na górę zanim uciekać, gdzie pieprz rośnie) i oczywiście to ona w końcu staje się wielką final girl. Poza tym szalona morderczyni, która rzecz jasna na końcu okazuje się niezniszczalna KONIEC SPOILERA.

Jak to często w tego typu filmach bywa przez cały seans personalia mordercy są dla nas nieznane, ale oczywiście możemy zgadywać. I tutaj reżyser popisał się iście mistrzowską techniką dezorientacji widza. Cały czas podrzuca nam drobne sygnały, wskazujące na to, kto może być winnym krwawych zabójstw tym samym robiąc nas w przysłowiowego konia. Naprawdę ciężko jest się zorientować, kto zabija i przyznam się szczerze, że ja doszłam do tego, aż nazbyt późno. UWAGA SPOILER W tym miejscu muszę podkreślić, że końcowe sceny w wykonaniu naszej morderczyni (w tej roli Rebecca Gayheart) są popisem wspaniałej gry aktorskiej. Owszem, w jej mimice twarzy jest sporo przesady, ale myślę, że reżyser dokładnie tego od niej oczekiwał. Co tu dużo mówić? Odegranie świra wyszło jej naprawdę przekonująco i może odrobinę demonicznie KONIEC SPOILERA.

Z obsady warto jedynie wspomnieć o znanych Jaredzie Leto, Joshua Jacksonie, Robercie Englundzie i oczywiście Tarze Reid - idealna rola dla niej i bezsprzecznie kawał świetnej roboty aktorskiej. Poza osobą, którą wspomniałam w spoilerze nie ma już tutaj nikogo godnego uwagi, a główna bohaterka powinna moim skromnym zdaniem, jak najszybciej rzucić tę posadę - będzie to z korzyścią dla niej. Zdziwił mnie też klimat tego filmu. Szczerze mówiąc w teen-slasherach często go brakuje, a tutaj w trakcie morderstw - nawiasem mówiąc bardzo pomysłowych i odrobinę krwawych - wyraźnie czuć było pewną dozę napięcia. Akcja, jasne tutaj jest jej sporo, ale widz powinien zwrócić uwagę również na atmosferę, bo jak na względnie nowy film spod znaku slash jest to spore osiągnięcie i za to twórcom należą się zasłużone brawa. Poza tym fabuła jest tak skonstruowana, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś się na niej nudził (nawet ci, którzy znają wszystkie schematy tego podgatunku horroru), ja na pewno nie byłam znużona ani przez chwilę, ale co ja tam mogę wiedzieć? :)

Podsumowując, myślę, że ta produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie w całej masie teen-slasherów, a na pewno można ją uznać za godną reprezentantkę tego podgatunku horroru. Pozycja jak najbardziej obowiązkowa dla miłośników tego rodzaju filmów grozy. Pierwsza i najlepsza część "Ulic strachu".

Ps. Dziękuję Wojtasowi za przypomnienie mi o tym filmie.

piątek, 7 stycznia 2011

"Miasteczko Salem" (1979)

Ben Mears po latach wraca do swojego rodzinnego miasteczka Jerusalem, aby napisać książkę o Domu Marstenów, które stojąc na wzgórzu jest jakby mrocznym pomnikiem miasteczka - tym bardziej, że posiada zbrodniczą historię. Chcąc wynająć niesławny dom Ben dowiaduje się, że już został sprzedany dwóm mężczyzną spoza miasta. Wkrótce w miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy - ludzie umierają, żeby w nocy powstać z martwych. Ben wraz z kilkoma mieszkańcami miasteczka postanawia położyć temu kres.

Pierwsza ekranizacja głośnej powieści Stephena Kinga w reżyserii Toba Hoopera, nakręcona dla telewizji. W 2004 roku także dla telewizji nakręcono remake tego filmu pod tym samym tytułem, w formie miniserialu. Nowa wersja bardziej przypadła mi do gustu. Nie wiem, ale jakoś atmosfera lepiej mi leżała, no i akcję poprowadzono w o wiele bardziej interesujący sposób. Ale to wcale nie oznacza, że oryginał jest kiepski. Wręcz przeciwnie - on także ma w sobie pewne walory, które czynią go przyzwoitą produkcją grozy. Jeśli porównywać go do książkowego pierwowzoru to całkiem wiernie go odzwierciedla - jest parę zmian fabularnych, ale na pewno nie szkodzą one tak filmowi, jak i powieści.

Nastrój filmu znakomicie oddaje klimat filmów schyłku lat 70-tych. Zresztą nic dziwnego, że jest on najmocniejszą stroną tej pozycji - wystarczy chociażby spojrzeć na nazwisko reżysera, który w swoich czasach był niekwestionowanym mistrzem tego gatunku. Muzyka, za którą odpowiedzialny był Harry Sukman także zrobiła swoje dokładając następną cegiełkę do mrocznej atmosfery filmu. Jednakże na minus trzeba zaliczyć rozwiązania napięcia. Najpierw widzieliśmy wampira, powoli podchodzącego do swojej ofiary (pełne napięcia klimatyczne sceny), a gdy już miał zatopić swoje kły w jej karku następowało zaciemnienie i przeskok akcji. Rozumiem, że taki zabieg pozostawiał spore pole do popisu dla wyobraźni widza, ale jakoś mnie to nie przekonało - może straszyło kiedyś, kiedy to widownia bała się bardziej tego, czego nie było widać, ale w tych czasach niestety nie zdaje to egzaminu.

Wygląd wampirów całkowicie mnie przekonał. Za ich charakteryzację należą się wielkie brawa. Twórcom udało się oddać postacie krwiopijców w nader przekonujący sposób, nie popadając przy okazji w kiczowatość - które to zjawisko było dosyć częste w czasach, kiedy kręcono ten film. Myślę, że obraz wampirów ukazany w tej produkcji niejednego widza prześladował we snach za czasów jego młodości:) Jednakże te słowa nie tyczą się głównego krwiopijcy Barlowa - tutaj mamy przykład pierwszorzędnego kiczu i niejakiej przesady w wyglądzie tego osobnika. Nie wiem, jak inni, ale gdy ja na niego patrzyłam to zwyczajnie chciało mi się śmiać. Twórcy trochę przedobrzyli chcąc przestarszyć widza jego "demonicznym" wyglądem, ponieważ przez ten zabieg uzyskali efekt wręcz odwrotny do zamierzonego.

"Miasteczko Salem" posiada kilka zapadających w pamięć scen, a ja kojarzę go głównie z Ralphim i Danny'm Glickami. Najpierw jest scena, kiedy Ralphie pojawia się za oknem pokoju brata, spowity we mgle, przerażająco ucharakteryzowany. I wciąż skrobie i skrobie w szybę... brrr, to naprawdę może przestraszyć niejednego widza. I potem powtórka z oknem w scenie z Danny'm i Markiem. Myślę, że właśnie owe momenty rozgrywające się za szybą są kwintesencją tego filmu, niejakim znakiem rozpoznawczym tej produkcji.

Moim zdaniem ten obraz jest niezaprzeczalną pozycją obowiązkową dla każdego fana gatunku. I choć trwa bite trzy godziny to myślę, że nikt nie powinien być znudzony podczas seansu. Oczywiście, mamy tutaj sporo wlokących się niemiłosiernie ujęć, ale w moim odczuciu liczne smaczki oferowane widzowi w trakcie pojawiania się wampirów całkowicie rekompensują widzowi te okresy nudy. Ten film po prostu trzeba zobaczyć, podobnie jak remake.

niedziela, 2 stycznia 2011

"Lustra 2" (2010)

Max zostaje stróżem nocnym w domu towarowym. Wkrótce, w trakcie dyżuru, widzi w lustrze dziewczynę. Poza tym pracownicy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach, a podejrzanym o ich zabicie staje się właśnie Max. Mężczyzna stara się rozwikłać tę sprawę na własną rękę.

Film wręcz zmiażdżony przez fanów gatunku. Określany głównie, jako niepotrzebny sequel wspaniałej jedynki. A ja znowu będę inna i powiem górnolotnie, że część pierwsza przy tej może się schować. Moim zdaniem "Lustra 2" we wszystkim przewyższają pierwowzór, oczywiście za wyjątkiem klimatu, gdyż prawdą jest, że w sequelu odrobinę go zabrakło. Ale za to mamy multum krwawych scen. "Lustra 2" to naprawdę drastyczna pozycja, ale sceny mordów tracą trochę na wiarygodności. Winę za to ponoszą oczywiście efekty specjalne, które odegrały kluczową rolę w tym aspekcie - niestety, ale kolejny raz nowoczesna technologia trochę zepsuła mi seans. W każdym razie krwawe sceny stanowią tutaj miłą rozrywkę dla oka (oczywiście tylko dla miłośników mordów na ekranie), ale na pewno nikogo nie oszukają, że rozgrywają się one wyłącznie w świecie fikcyjnym. Nie z taką ilością efektów specjalnych.

Fabuła ma niewiele wspólnego z jedynką, więc ten kto nie widział pierwowzoru może śmiało sięgnąć po sequel - bez strachu, że coś może być dla niego niezrozumiałe. No właśnie, jeśli o mnie chodzi to historia przedstawiona w tym filmie była bardziej interesująca od fabuły jedynki. Przede wszystkim nie miała tak sporej ilości nudnych momentów - bazowała przede wszystkim na akcji i krwi spychając klimat i stopniowanie atmosfery na dalszy plan. Wiem, miłośnicy horrorów nastrojowych mogą się poczuć zawiedzeni, więc jedyne co mogę im poradzić to to, żeby odpuścili sobie tę pozycję albo obejrzeli ją z lekkim przymrużeniem oka.

Jak już wspominałam mamy tutaj sporo efektów specjalnych, ale nie są one obecne wyłącznie w trakcie scen mordów, ale także w momentach pojawiania się zjaw. I tutaj twórcy spisali się znakomicie - wspaniała próbka tego, jak można wykorzystać nowoczesną technologię do poprawy jakości filmu, a nie jego zepsucia. Niektóre zmory naprawdę mogą przyprawić o gęsią skórkę, a jeśli dodamy do tego fakt, że często wyskakują na pierwszy plan nie wiadomo skąd to mamy całkiem obiecującą produkcję. Wiem, tanie chwyty, ale cóż, czasami po prostu zdają egzamin, jak to miało miejsce w tym przypadku.

Obsada nie jest jakaś nadzwyczajna na co zapewne wpłynął fakt, że film nakręcono na potrzeby DVD i niestety nie trafił on do kin. Odtwórca głównej roli, Nick Stahl całkiem nieźle się spisał. Ale chcę tutaj wspomnieć przede wszystkim o dwóch aktorkach. Emmanuelle Vaugier jest perełką tej produkcji, gdziekolwiek jej nie zobaczę (a widziałam sporo filmów z jej udziałem) to zawsze spisuje się znakomicie. Tak było i tutaj. Jedna z moich ulubionych aktorek, tylko szkoda, że zważywszy na jej wielki talent nadal jest niedoceniana w światku show-biznesu. Christy Carlson Romano nie odgrywa tutaj, jakiejś większej roli, ale także pozytywnie mnie zaskoczyła. Mam do niej ambiwalentny stosunek, ale w "Lustrach 2" spisała się na medal (szczególnie w trakcie nagiej sceny pod prysznicem, z której panowie powinni być zadowoleni).

"Lustra 2" jest przyzwoitym filmem, a zważywszy na fakt, że został nakręcony w tak kiepskim roku dla gatunku horroru to tym bardziej zasługuje na uwagę. Nie nudzi, często trzyma w napięciu, jest należycie zrealizowany, posiada masę ciekawych krwawych scen, znakomicie wykorzystuje efekty specjalne do kreacji duchów, no i rzecz jasna posiada logiczne, może odrobinę zaskakujące zakończenie. A jeśli jeszcze was nie przekonałam do obejrzenia tego filmu to może poświęcicie swój czas chociażby dla Emmanuelle Vaugier, która na pewno nie zawiedzie waszych oczekiwań odnośnie fenomenalnego aktorstwa.

"Lęk" (2004)

Film recenzuję na czyjeś życzenie. Przepraszam, że tak późno.

Kate wybiera się na przyjęcie, jednak nie może złapać taksówki. Wybiera metro i zasypia w oczekiwaniu na pociąg. Gdy się budzi stwierdza, że na stacji panuje kompletna pustka. Jednak wkrótce nadjeżdża pociąg i dziewczyna do niego wsiada. W środku nie ma nikogo oprócz niej. Wkrótce pociąg zatrzymuje się gdzieś pośrodku tunelu, w kompletnych ciemnościach.

Film zrealizowano w Niemczech i Wielkiej Brytanii, ale pomimo tego faktu niezwykle przypomina dziesiątki produkcji amerykańskich, jakie widziałam. Nie ma co się oszukiwać, fabuła jest tak wtórna, do tego stopnia banalna, że chwilami naprawdę ciężko jest wytrzymać podczas seansu. Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość reżyserowi, że klimat udało mu się zachować, aż nadto. Mroczna atmosfera londyńskiego metra jest na wskroś wyczuwalna i na pewno niejednokrotnie podnosi widzowi adrenalinę. Szczerze mówiąc to fabuła jest prowadzona całkiem nieźle na początku, kiedy to nie wiemy jeszcze, co szaleje w tunelach metra, chcąc dopaść naszą bohaterkę. A kiedy już się tego dowiadujemy to... no cóż, ja zareagowałam śmiechem (na pewno nie przerażeniem) oraz pewną dozą współczucia do owej morderczej kreatury. A chyba nie to było zamysłem reżysera. Ale cóż, jeśli chciał kogoś przestraszyć tak kiepskim wyglądem głównego antybohatera to mógł się bardziej postarać - jego charakteryzacja na tym polu w ogóle mnie nie przekonała.

W roli głównej Franka Potente, za którą nie przepadam, ale z pewnością nie można zarzucić jej braku talentu aktorskiego. Tutaj także poradziła sobie całkiem znośnie, nie kuła mnie w oczy, a to już coś:) Sceneria była strzałem w dziesiątkę. Pomysł naprawdę godny gratulacji - ciemne, mroczne tunele metra bez żadnego żywego ducha za wyjątkiem Kate i jej prześladowcy. Dzięki takiemu umiejscowieniu akcji twórcom prościej było osiągnąć ten tajemniczy klimat i oczywiście wykorzystali tę szansę, aż nadto.

Ogólnie to film można zobaczyć, ale fajerwerków fabularnych nie należy się spodziewać. Atmosfera i ciekawa sceneria to główne atuty tej produkcji i myślę, że choćby przez wzgląd na te elementy można poświęcić trochę czasu na zaznajomienie się z tą produkcją.

sobota, 1 stycznia 2011

"American Psycho" (2000)

Patrick Bateman na pozór jest najzwyklejszym biznesmanem, ale tylko na pierwszy rzut oka, gdyż ma on niezwykłe hobby. Otóż, Patrick w rzeczywistości jest szalonym seryjnym mordercą, który wypełnia swój wolny czas coraz to nowymi zbrodniami.

Ekranizacja powieści Breta Eastona Ellisa, która nie przeszła w Polsce bez echa. Któż dzisiaj nie wie, kim był Patrick Bateman? Stał się on swoistą ikoną współczesnej popkultury, a zasługą tego jest zapewne głośny film Mary Harron pt. "American Psycho".

"- Nienawidzisz tej pracy. Nie rozumiem, dlaczego jej nie rzucisz.
- Bo chcę się przystosować."
Patrick robi wszystko, żeby przystosować się do środowiska, w którym żyje. Do środowiska bogatych biznesmanów, należących do pokolenia youppies. Tak więc Patrick dba o siebie regularnie ćwicząc i używając wszelkiej maści kosmetyków do higieny osobistej. Ubiera się szykownie, w najdroższe garnitury, mieszka w drogim apartamencie i szpanuje swoją wysoką pozycją zawodową. Poza tym bierze czynny udział w rywalizacji ze swoimi kolegami po fachu. Kto zarezerwuje stolik w lepszym lokalu? Kto włoży lepszy krawat? Czy wreszcie, kto ma lepszą wizytówkę? To wszystko jest niczym innym, jak subtelną parodią pokolenia youppies - pokolenia, które nader wszystko ceni sobie pieniądze i prestiż. Ale Patrick jest inny, Patrick nie pasuje do środowiska, w którym się obraca...

"Maska normalności za chwilę opadnie."
Patrick Bateman, jak sam przyznaje, nie czuje nic za wyjątkiem żądzy i nienawiści. Tak więc robi wszystko, aby zaspokoić swoje negatywne emocje. Kiedy nastaje noc morduje każdego, na kogo przyjdzie mu ochota, a to wszystko przy dźwiękach klasycznej muzyki, której jest zapalonym fanatykiem. Poza tym dba także o swoje życie seksualne - wykorzystuje każdą kobietę, jaka przypadnie mu do gustu i to w najbardziej wynaturzony sposób. A kiedy znów nastaje dzień znów przeobraża się w biznesmana - uosobienie bogactwa i władzy.

Muszę przyznać, że "American Psycho" jest jednym z najlepszych thrillerów psychologicznych, jaki kiedykolwiek nakręcono. I nie chodzi tutaj tylko o znakomitą kreację głównego antybohatera (choć jest to zapewne największą siłą tego obrazu), ale także o lekceważący sposób przedstawienia tzw. klasy wyższej, oryginalne i krwawe sceny mordów oraz aktorstwo. Tak, obsada spisała się na medal. Christian Bale to perełka tej produkcji - to jak wczuł się w swojego bohatera, jak oddał jego szaleństwo i ogólną degenerację to nie jest zwykłe aktorstwo. On zwyczajnie stał się Patrickiem Batemanem! Brawa należą się także Reese Witherspoon - po "Legalnej Blondynce" wiemy, że nikt inny nie zagrałby równie dobrze pustej, rozpieszczonej blondyny, którą była w tym obrazie.

Twórcy na pewno nie pozwalają nam nudzić się w trakcie seansu tego dzieła. Powoli prowadzą nas przez szaleństwo Batemana poczynając od nieśmiałego zabójstwa włóczęgi na śmiałym rzucie piłą mechaniczną z klatki schodowej kończąc. Poza tym, nie muszę chyba wspominać, że zakończenie to wspaniałe zwieńczenie całości, które zapewne niejednego widza wprawi w zdumienie, żeby nie rzec głęboki szok. UWAGA SPOILER Po tym wszystkim, co zobaczyliśmy, po tych wszystkich zbrodniach i wynaturzeniach Batemana dowiadujemy się, że zwyczajnie nas oszukano. Że wszystko działo się wyłącznie w jego głowie, a my byliśmy jedynie świadkami jego fantazji powstałych w jego chorej głowie KONIEC SPOILERA.

Nie muszę chyba nikogo zachęcać do obejrzenia tego filmu, gdyż nie wierzę, że jakikolwiek fan produkcji grozy mógł go przegapić. Ale gdyby, jakimś cudem tak właśnie było to radzę każdemu nie zaznajomionemu z "American Psycho" szybko nadrobić zaległości, bo jest to pozycja obowiązkowa. Film genialny, szokujący i niezwykle wciągający - moim subiektywnym zdaniem nie ma żadnych wad, a to rzadko zdarza się w przypadku tego gatunku kinematografii.