Grupa zaprzyjaźnionych turystów zwiedzających Grecję postanawia wypłynąć w
rejs prywatnym jachtem, zabierając ze sobą nowopoznaną Julie, która za pomocą
ich środka transportu pragnie dostać się na jedną z egzotycznych wysp, gdzie
została zatrudniona przez rodziców głuchoniemej nastolatki, jako jej opiekunka.
Gdy wreszcie dobijają do brzegu malowniczej wyspy okazuje się, że niemalże wszyscy
jej mieszkańcy zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Sytuacja komplikuje się
jeszcze bardziej, gdy ich jacht odpływa na pełne morze, zostawiając pasażerów
na pastwę wygłodniałego kanibala.
Długa filmografia nieżyjącego już włoskiego reżysera Joe’go D’Amato
obfituje w perwersyjne erotyki i pełne skrajnej przemocy, niszowe gore, które obecnie, wyłączając krąg oddanych
wielbicieli tego nurtu odeszły już w zapomnienie. Twórca znanego cyklu erotycznych
przygód Emanuelle w horrorze najsilniej wykazał się w 1979 roku swoim mocno
krwawym „Mrocznym instynktem”, kontrowersyjną wymowę którego postanowił
powtórzyć rok później kręcąc swój drugi najsłynniejszy film grozy zatytułowany „Ludożerca”,
konsekwentnie kontynuowany rok później pod tytułem „Z piekła rodem”.
W latach 80-tych w Wielkiej Brytanii powstała niesławna lista filmów zakazanych
(video nasty): obrazów epatujących skrajną
przemocą i seksem, których dystrybuowanie na kasetach VHS, według tamtejszych
władz przez wzgląd na ich negatywne oddziaływanie na widzów, postanowiono
całkowicie zakazać pod groźbą dotkliwych kar. Paradoksalnie tytuły, które w
tamtych czasach trafiły na listę video
nasty w gronie fanów klasycznego gore
znane są po dziś dzień – wbrew zamiarom brytyjskich władz ich obecność w tymże
niesławnym spisie tylko wzmogła ich, jak się okazuje, niesłabnącą popularność. Znając
zamiłowanie D’Amato do szokowania odbiorców niewyobrażalnymi wynaturzeniami
wszelkiego sortu raczej nie dziwi fakt, że „Ludożerca” również figuruje na
liście video nasty, ale tylko
wówczas, jeśli kierujemy się nazwiskiem reżysera, bowiem już po skończonym
seansie „wyklęcie” z rynku wideo (zresztą podobnie, jak kilka innych tytułów
zakazanych w Wielkiej Brytanii) akurat tej pozycji zaczyna zastanawiać. W
przeciwieństwie do „Mrocznego instynktu” „Ludożerca” nie pretenduje jedynie do
miana pełnego scen gore szokera,
mającego za zadanie przede wszystkim zniesmaczyć odbiorców. Owszem, uświadczymy
tutaj kilka pomysłowych scen mordów i konsumpcji ludzkiego mięsa z momentami
zjadania wyrwanego z łona kobiety noworodka i autokanibalizmu jelit na czele (z
małymi dodatkami wbijania noża w głowę chłopaka, skalpowania kawałkami sterczącego
drewna twarzy wyciąganej przez dach dziewczyny oraz jakże zaskakującej sceny
spadania z piętra kobiety z konopnym sznurem na szyi), aczkolwiek nie są one
głównymi środkami wyrazu niniejszej produkcji. D’Amato dążył przede wszystkim
do osiągnięcia duszącego, pełnego wszechobecnej degeneracji i nieznośnego wręcz
napięcia klimatu grozy, co zapewne mocno zirytuje poszukiwaczy skrajnej
przemocy, ale równocześnie ma szansę zachwycić pasjonatów pełnej zdefiniowanego
zagrożenia atmosfery.
Osobiście mam ambiwalentne odczucia, co do zdolności D’Amato do tworzenia
odpowiedniego klimatu, bo choć żaden współczesny straszak nie może się równać z
atmosferą wyczuwalną w „Ludożercy” to jak na niezapomniane zdolności reżyserów
horrorów, tworzących w latach 80-tych XX wieku w kilku momentach włoski twórca pozostaje
nieco w tyle. Najbardziej irytuje początkowy, dłużący się rejs protagonistów w
towarzystwie sielankowej ścieżki dźwiękowej, której tony będą niestety
słyszalne również w późniejszych, pełnych większego napięcia emocjonalnego
scenach. Zapewne kompozytor, Marcello Giombini, dążył do skontrastowania dwóch przeciwstawnych
elementów składowych „Ludożercy” – nastrojowego obrazu ze skoczną muzyczką, co
niestety przez wzgląd na brak większego wyczucia (wtłaczania nieadekwatnych do
danej sytuacji dźwięków w niemalże każdą mocniejszą scenę) osiągnęło zupełnie
odwrotny efekt: zamiast straszyć budziło uśmiech lekkiego politowania. We
wstępie D’Amato (zupełnie niepotrzebnie, bowiem każdy nawet najmniej
zaznajomiony z gatunkiem odbiorca szybko zorientuje się, że nasi bohaterowie
płyną na spotkanie ze śmiercią) sugeruje zgubne właściwości wyspy za pośrednictwem
postaci Carol, siostry kapitana jachtu, która dzięki swojemu zamiłowaniu do
przepowiadania przyszłości z kart, jako pierwsza przeczuwa grożące im
niebezpieczeństwo. Oczywiście, jak to niezmiennie w horrorach bywa nikt nie
słucha wrodzonej intuicji kobiety, co zaowocuje rychłą walką o przetrwanie. Po
przebrnięciu przez rozwleczony do granic możliwości początek zostałam
nagrodzona, jakże klimatycznymi ujęciami wyludnionej wyspy, pełnej zaniedbanych
mieszkań i imponujących zabytków, które po nastaniu nocy zostaną jeszcze
silniej wystylizowane pod gatunek, dzięki szalejącej burzy z błyskawicami.
Właśnie wówczas będzie miała miejsce pierwsza w pełni (no prawie, bo wyłączając
towarzyszącą jej oprawę muzyczną) klimatyczna scena wędrówki głównej bohaterki,
Julie, po domostwie jej przyjaciół, w którym poszukuje źródła niepokojących
dźwięków, zakończona mocno zaskakującym atakiem niewidomej dziewczynki,
uzbrojonej w nóż na zdezorientowanego towarzysza Julie. W przypadku „Ludożercy”
zasada „im dalej tym gorzej” na szczęście nie znalazła swojego zastosowania –
tutaj jest wręcz odwrotnie. Po kolejnych nużących sekwencjach, skupiających się
na problemach sercowych naszych bohaterów druga połowa obrazu to już istna „jazda
bez trzymanki” w stronę niewyobrażalnego koszmaru. Ścigani przez wygłodniałego
kanibala (którego tożsamość i historię staczania się w stronę całkowitego
szaleństwa poznają niebawem), znakomicie odegranego przez współproducenta filmu
George’a Eastmana i jeszcze lepiej ucharakteryzowanego na wielkiego, lekko
zdeformowanego, przywodzącego na myśl klasycznego żywego trupa, potwora, nasi
bohaterowie zostają (jak to zwykle w horrorach bywa) zmuszeni do ciągłego
rozdzielania się i w jednym przypadku (a jakże!) uciekania na piętro zamiast do
drzwi wyjściowych, co jak można się tego spodziewać szybko zdziesiątkuje ich małą
grupkę. Obok bardziej dosłownych scen gore
druga połowa filmu epatuje silniejszym klimatem niż pierwsza, a na szczególną
uwagę zasługuje mistrzowska sekwencja na cmentarzu – uwięziona za jego bramami
Julie krąży przerażona od rozświetlanego błyskawicami nagrobka do trzeszczącej
kaplicy rozglądając się nerwowo wokół, a widz tylko czeka na przerażającą,
dwumetrową postać, która w każdej chwili może wychynąć zza któregokolwiek
pomnika. W porównaniu do tej, jak dla mnie, niezapomnianej sceny nieznośnego
wręcz napięcia emocjonalnego blednie nawet końcówka, w której nasi protagoniści
dla odmiany będą krążyć po zapełnionych rozkładającymi się, nadjedzonymi
osobnikami, zatęchłych pomieszczeniach.
Kilka elementów składowych „Ludożercy”, aż prosiło się o większe
dopracowanie – przede wszystkim ścieżka dźwiękowa i pierwsza połowa
scenariusza, którą z powodzeniem można było nieco okroić z nużących dialogów i
powolnych najazdów kamery na malowniczą scenerię, bo choć druga część seansu
nieco rekompensuje te znaczące niedostatki to czyni z tego obrazu jedynie dobre
gore (zamiast ponadczasowej legendy) z
którym mimo wszystko każdy wielbiciel tego nurtu powinien się zapoznać, choćby
po to, aby samemu zweryfikować kontrowersyjność niniejszej produkcji.