Profesor antropologii, John Markway, wynajmuje owiany złą sławą Dom na Wzgórzu, mając nadzieję zbadać nadnaturalne zjawiska, które rzekomo mają tutaj miejsce. Do swoich badań angażuje dwie kobiety, które miały do czynienia z rzeczami nadprzyrodzonymi, Eleanor i Theodorę oraz młodego Luke’a, który najprawdopodobniej będzie przyszłym właścicielem Domu na Wzgórzu. Wkrótce całej czwórce przyjdzie zmierzyć się z nieznanym.
Kultowa ekranizacja ponadczasowej książki Shirley Jackson, wyreżyserowana przez Roberta Wise’a. Twórcom udało się całkiem wiernie przenieść na ekran prozę Jackson – jest kilka drobnych zmian, aczkolwiek myślę, że nie mają one żadnego wpływu na problematykę filmu. Scenarzysta, Nelson Gidding, pokusił się również o wykorzystanie niektórych cytatów z powieści, co znacznie podniosło walory „Nawiedzonego domu”, bowiem każdy wie, że styl Shirley Jackson charakteryzuje się dużą dozą dobrego smaku.
Fabuła, podobnie jak w książce, skupia się na postaci Eleanor Vance, która to stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych bohaterek opowieści gotyckich. Infantylna, zamknięta we własnym wyimaginowanym świecie, przekonana, że tkwi w centrum wszechświata, a inni ludzie to tylko statyści, mający stanowić tło dla jej skomplikowanej egzystencji. Eleanor po jedenastu latach opieki nad chorą matką wreszcie, po jej śmierci, wyrwała się z toksycznego środowiska i jako nieprzystosowana do życia „na wolności” kobieta odpowiedziała na zaproszenie profesora Markway’a. Już pierwszy rzut oka na złowieszczy Dom na Wzgórzu (wycięty z kartonu, aczkolwiek całkiem niepokojąco się prezentujący) napełnia Eleanor przekonaniem, że wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi. Muszę przyznać, że choć niniejsza postać cieszy się największą popularnością wśród wielbicieli tej historii to mnie miejscami mocno drażni – nie tylko ze względu na infantylną charakterystykę, ale również mocno przesadzoną mimikę odtwórczyni tej roli, Julie Harris. Moją faworytką zawsze była posiadająca zdolności mediumiczne Theo, czyli zjawiskowa Claire Bloom, która podczas pobytu w Domu na Wzgórzu znalazła sobie „konstruktywne” zajęcie, polegające na wyprowadzaniu Eleanor z równowagi swoimi niegrzecznymi uwagami. Innymi słowy, Theo ma za zadanie mieszać w relacjach międzyludzkich. Tymczasem rozrywkowy, sceptycznie nastawiony do zjawisk paranormalnych Luke Sanderson (w tej roli całkiem przyjemny Russ Tamblyn) znacznie ubarwia fabułę swoimi cynicznymi żarcikami i materialistycznym nastawieniem do ponoć nawiedzonej posiadłości. Piszę „ponoć”, bowiem podobnie, jak w powieści tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy Dom na Wzgórzu rzeczywiście jest nawiedzony. Oczywiście, twórcy dostarczają widzom odrobinę niepokojącej rozrywki, w postaci łomotania do drzwi sypialni kobiet, płaczu dziecka i nagłego chłodu spowijającego centrum nadnaturalnych wydarzeń. Eleanor w nocy ściska dłoń niezidentyfikowanego bytu, a rano wraz z pozostałymi badaczami widzi wypisane kredą na ścianie zdanie, adresowane do niej. Gotycka groza jest tutaj nadzwyczaj subtelna, oprócz końcowego wybrzuszania się drzwi twórcy unikają dosłowności, stawiając raczej na wyobraźnię widza, co wespół z głośną ścieżką dźwiękową, skomponowaną przez Humphrey’a Searle’a (charakteryzującą się zarówno mrożącymi krew w żyłach tonami, jak i mocno sielankowym brzmieniem) robi naprawdę piorunujące wrażenie.
Profesor Markway (bardzo udana kreacja Richarda Johnsona) informuje widzów o tajemniczej przeszłości Eleanor, która miała do czynienia z deszczem kamieni, tym samym insynuując, że kobieta posiada swego rodzaju zdolności telekinetyczne. I to jest właśnie klucz do interpretacji filmu, która jest dwojaka – z jednej strony możemy dać wiarę nawiedzeniu przez duchy Domu na Wzgórzu, ale z drugiej wszystkie nadnaturalne zjawiska, których wraz z protagonistami jesteśmy świadkami możemy zrzucić na karb telekinezy Eleanor, która w swojej postępującej paranoi nawet nie zdaje sobie sprawy, że z niej korzysta.
Choć „Nawiedzony dom” nakręcono w czerni i bieli, co z pewnością zdeklasuje go w oczach niektórych współczesnych widzów według mnie jest najlepszym horrorem gotyckim (prawdopodobną ghost story), z jakim miałam do czynienia. Siłą tego obrazu oprócz wciągającej fabuły i znakomitej obsady (ze szczególnym wskazaniem na nie wulgarną piękność, Claire Bloom) jest poczucie estetyki grozy Wise’a, który potrafi straszyć nie pokazując prawie nic, ale za to pokładając niezachwianą wiarę w wyobraźnię widza, który jeśli tylko się postara dopowie sobie resztę koszmarnych szczegółów. W 1999 roku Jan De Bont pokazał światu swoją readaptację „Nawiedzonego” Shirley Jackson i choć w niewielkim stopniu wzorował się na książce, a grozę zastąpił elementami fantasy jego film można śmiało obejrzeć w celach czysto rozrywkowych. Jeśli natomiast pragniecie arcydzieła horroru to zapraszam na seans produkcji Wise’a.