Recenzja
zawiera spoilery „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lynne Ramsay
Niespełna
szesnastoletni Kevin Khatchadourian w pewien kwietniowy czwartek
dokonuje masakry w szkole średniej w Gladstone w stanie Nowy Jork.
Chłopak zostaje osadzony w więzieniu dla nieletnich, a jedyną
osobą, która regularnie go odwiedza jest jego matka Eva
Khatchadourian, wedle dużej części społeczeństwa współwinna
zbrodni nastolatka. Co gorsza, kobieta wcale nie uważa tych opinii
za niesprawiedliwe, a w każdym razie niezupełnie. Jej spowiedzią
są obszerne listy do ukochanego męża Franklina Plasketta, w jej
przekonaniu drobiazgowa i maksymalnie szczera analiza ich życia
rodzinnego, z naciskiem na jej wielce skomplikowaną, niesamowicie
napiętą, niezdrową relację z pierworodnym dzieckiem, późniejszym
masowym mordercą. Oczkiem w głowie tatusia i największą zmorą
mamutki.
|
Okładka książki. „Musimy porozmawiać
o Kevinie”, Videograf II 2008
|
Najgłośniejszych
z dotychczasowych utworów literackich Lionel Shriver, amerykańskiej
powieściopisarki i dziennikarki mieszkającej w Wielkiej Brytanii,
która urodziła się jako Margaret Ann Shriver w Gastonii w
Karolinie Północnej, a po piętnastu latach zmieniła imię na
Lionel, ponieważ uważała, że lepiej oddaje jej osobowość (tak
zwana chłopczyca). Studiowała w Barnard College, Columbia
University, pisała między innymi dla „The Wall Street Journal”,
„The New York Times” i „Financial Times”, a w 2020 roku
dołączyła do redakcji „The Spectator”, brytyjskiego tygodnika
informacyjnego. Przeciwniczka szerokiego otwierania „bram
europejskich” na emigrantów z Bliskiego Wschodu, zwolenniczka
brexitu, zaciekła krytyczka amerykańskiego systemu opieki
zdrowotnej, w niektórych kręgach podejrzewana/oskarżana o bycie
rasistką, czego ona bynajmniej nie potwierdza. „Musimy porozmawiać
o Kevinie” (oryg. „We Need to Talk About Kevin”) to jej ósma
opublikowana powieść, wielokrotnie wznawiany, także w Polsce
(oferta wydawnictwa Videograf II, po raz pierwszy przedstawiona w
roku 2008 w przekładzie Krzysztofa Uliszewskiego), żelazny
bestseller uhonorowany Orange Prize 2005, pierwotnie wydany w roku
2003. Przez krytyków doceniony między innymi za boleśnie szczerą
opowieść o współczesnym świecie, a ściślej o zachodniej
rzeczywistości, za poruszanie tematów, o których zwykle się nie
mówi. W 2011 roku swoją światową premierę miała nagrodzona
między innymi przez Europejską Akademię Filmową i nominowana do
Złotego Globu (właściwie wyróżnienie dla odtwórczyni roli
głównej, Tildy Swinton) i Złotej Palmy filmowa wersja „Musimy
porozmawiać o Kevinie” wyreżyserowana przez Lynne Ramsay, też
współscenarzystki tego szalenie intensywnego widowiska.
Filmowe
zaproszenie do rozmowy o Kevinie autorka literackiego pierwowzoru
uznała za nadspodziewanie udane, a największym, najważniejszym
odstępstwem od powieści jej zdaniem jest większa przejrzystość w
pierwszych etapach życia tytułowej postaci. Lionel Shriver w
przestrzeni publicznej podkreślała, że była na to przygotowana,
bo to co nazwała głównym punktem ambiwalencji w powieści „Musimy
porozmawiać o Kevinie” i w ogóle to całe „moralne
wyrafinowanie”, jakim jej zdaniem charakteryzuje się ta pozycja,
według Shriver najzwyczajniej nie nadaje się na ekran. Mission
Impossible dla filmowców, ale niewątpliwie w zasięgu
powieściopisarek i powieściopisarzy. Do napisania „Musimy
porozmawiać o Kevinie” Lionel Shriver skłoniły oczywiście
strzelaniny w amerykańskich szkołach, wniebogłosy wrzeszczące
historie z pierwszych stron gazet. Zastanawiająca pustka pod
sensacyjnymi artykułami – Shriver nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że dziennikarze ujawniają tylko część prawdy, nie
mówią wszystkiego o sprawcach. Może nawet nie próbują odkryć
całej istotnej reszty. Tak czy inaczej, Shriver zawsze ciekawiło co
tak naprawdę działo się w ich głowach... i rodzinnych gniazdach.
Dodatkowym impulsem były jej własnej obawy przed macierzyństwem,
obserwacje i przemyślenia, które możliwe, że były najbardziej
ryzykownym krokiem w związku z tym prozatorskim przedsięwzięciem.
Konstrukcję „Musimy porozmawiać o Kevinie” prawdopodobniej
podpatrzyła w „The Good Soldier: A Tale of Passion” z 1915 roku,
naturalnie nieżyjącego już brytyjskiego autora Forda Madoxa Forda.
W najlepszym razie niezbyt godna zaufania, w najgorszym skrajnie
niewiarygodna narratorka Shriver, charakterem mocno różni się od
umownego kronikarza Forda – można powiedzieć, że niepoprawny
optymizm został wymieniony na niepoprawny pesymizm, wręcz cynizm. W
każdym razie w tej epistolarnej powieści Lionel Shriver,
konfrontujemy się z rozproszoną, zamierzenie poplątaną sekwencją
zdarzeń, oczami i/lub w swobodnej interpretacji tylko jednej z
głównych „aktorek tego rodzinnego i społecznego dramatu”.
Tragedii, koszmaru, piekła. Dzieło w całości składa się z
listów Evy Khatchadourian adresowanych do jej drogiego Franklina w
latach 2000-2001, miłości jej życia, który jest
współodpowiedzialny za sprowadzenie na świat KK. Autorka książki,
w przeciwieństwie do autorów pierwszego (i jak na na razie
jedynego) zrealizowanego scenariusza na niej opartego, nie każe nam
czekać na ujawnienie niewybaczalnego(?) grzechu nastoletniego Kevina
Khatchadouriana. W powieści to żadna tajemnica, że ten niedoszły
absolwent Gladstone High School dołączył do niezacnego grona
szkolnych zamachowców. Niezacnego? Zależy kogo zapytać. Jego matka
pewnie powiedziałaby, że Stany Zjednoczone to taki kraj, w którym
oddanych fanów najłatwiej pozyskać poprzez zabijanie bliźnich. To
najpewniejsza ścieżka do oszałamiającej kariery w tej rzekomej
światowej Stolicy Wolności? Do takiego wniosku doszedł bystry
chłopiec od najmłodszych lat najwyraźniej mocno wyczulony na
wszechobecny bezsens? Chłopiec Franklina Plasketta, ale czy też
chłopiec Evy? W pewnym sensie na pewno, bo to ona w latach 80. XX
wieku wypchała „tego pasożyta” ze swojego wnętrza. Mało tego,
nikt nie zmuszał jej do macierzyństwa, to była jej suwerenna
decyzja, nawet jeśli bardziej entuzjastycznie nastawiony do tego
pomysłu był jej wybranek. Najdroższy Franklin, którego szybko
dopadło straszne przeczucie, że przynajmniej jakaś część Evy
traktowała to jak zakupy w ciemno – w razie niezadowolenia bez
specjalnego żalu, w taki czy inny sposób można pozbyć się
problematycznego towaru. W radosnych podskokach wrócić do tego, co
było wcześniej; zdecydowanie i definitywnie wydrzeć rozdział pod
tytułem „Rodzicielstwo” z ich wspólnej Księgi Życia. Naprawdę
tak myślała? Naprawdę spodziewała się, że on się na to zgodzi?
On, modelowy republikanin, zagorzały patriota ślepo wierzący w
American Dream (w zasięgu wszystkich zainteresowanych obywateli),
orędownik „tradycyjnych amerykańskich rodzin” (idealny ojciec,
idealna matka i idealna dziatwa), w swoim mniemaniu mężnie
stawiający czoła wszelkim przeciwnościom losu i w odróżnieniu od
swojej małżonki, gotowy na wszelkie wyrzeczenia dla dobra
wspólnego, cokolwiek to znaczy.
|
Okładka książki. „We Need to Talk About Kevin”, Profile Books 2016
|
„W
kraju, w którym jest się niewinnym
aż do momentu wyroku skazującego, ktokolwiek może
pozwać mnie o cokolwiek, a ja stracę na tym setki lub tysiące
dolarów, nawet jeśli dowiodę swojej niewinności. Witamy w Stanach
Zjednoczonych Ameryki.”
„Musimy
porozmawiać o Kevinie” Lionel Shriver to thriller psychologiczny,
mroczny dramat rodzinny, ale i odważna debata
polityczno-społeczno-obyczajowa. Debata czy monolog? Tego
najprawdopodobniej nie rozstrzygniemy, przedstawiony „materiał
dowodowy” jest wszak rażąco niepełny, co według mnie bardziej
stanowi o sile niż słabości tej depresyjnej pozycji.
Najboleśniejszej fikcyjnej opowieści o macierzyństwie, jaką
dotychczas udało mi się „wygrzebać”. Formalnie fikcyjnej, ale
nie da się zaprzeczyć, że Lionel Shriver tę upiorną mozaikę
zbudowała także z autentycznych kamyków. Z jej osobistymi
obserwacjami, wnioskami i innymi, najczęściej kąśliwymi, surowymi
uwagami można się nie zgadzać, ale już choćby konteksty
historyczne, czy niektóre kryminalne sprawy streszczane na kartach
tej powieści, w „magiczny sposób” zacierają granicę między
smutną fikcją i jeszcze smutniejszą rzeczywistością. W zasadzie
życie zdążyło już napisać mnóstwo jeśli nie identycznych, to
na pewno podobnych historii. Wszystko wskazuje na to, że pani
Shriver chciała, by głowy odbiorców „Musimy porozmawiać o
Kevinie” najbardziej zaprzątała jej wersja pytania o jajko i
kurę. Co było pierwsze? Socjopatyczny dzieciak czy nieczuła matka?
Zła w rozumieniu tak zwanych ludzi cywilizowanych. Czyli raczej nie
taka z depresją poporodową. Raczej... Eva Khatchadourian nie
została wprawdzie zdiagnozowana, ale wyglądało mi na to, że na
początku tego rodzinnego koszmaru czerpała pociechę z tej
ewentualności. Pozwalało to z nadzieją patrzeć w przyszłość.
Jest ciężko, ale to minie – w końcu odnajdzie w sobie tę słynną
bezwarunkową miłość do niesfornego Kevina. Nadejdzie taki czas,
że przestanie go obwiniać o wszystkie nieszczęścia w swoim nie
tak znowu ciasnym świecie. Teraz tak, ale przed Kevinem bardzo dużo
podróżowała. Udało jej się połączyć tę pasję (zrodzoną z
nieodpartej potrzeby udowodnienia samej sobie, że nie jest taka jak
jej matka, upewnienia się, że nie jest skazana na podobny los) ze
sferą zawodową – założyła własną działalność gospodarczą,
która przyniosła jej niemałą fortunę. Wyśmienicie prosperujące
wydawnictwo specjalizujące się w przewodnikach dla turystów z
mniejszymi zasobami pieniężnymi. Rodzina Khatchadourian/Plaskett
(Eva i Franklin po ślubie zostali przy własnych nazwiskach) dobra
materialne, komfort finansowy zawdzięczała głównie... najmniej
lubianej członkini rodziny? Jakby jej ukochany przelał całą
miłość na Kevina, traktując Evę jako zło konieczne. Kiedyś
byli zaskakująco zgodną parą – z drugiej strony mówią, że
przeciwieństwa się przyciągają – ale na nieszczęście Evy (i
nie tylko jej) po długich rozmowach, jak myśleli po wypunktowaniu
wszystkich możliwych plusów i minusów, postanowili sprawdzić jak
to jest być tatusiem i mamusią. Republikanin i demokratka,
wielbiciel Stanów Zjednoczonych (zdaniem Evy tylko ich wyobrażenia:
wyidealizowanych realiów przypominających jej amerykańskie seriale
z lat 50. XX wieku) i ich zajadła krytyczka, czy jak kto woli
krytykantka. Konserwatywny patriota i nieliberalna kosmopolitka. Jak
łatwo się domyślić, film Lynne Ramsay to skrócona,
powiedziałabym nawet, że wydelikacona wersja piorunującej historii
Lionel Shriver (pożądanie ciężka, ale powieść pod tym względem
przerosła moje najśmielsze oczekiwania, powieść zapalczywie
zgniatała moje niebiedne serce). W scenariuszu na przykład nie
zmieściło się życie szkolne (i przedszkolne) Kevina. Wygumkowano
jego tak zwanego przyjaciela, rówieśnika, z którym najczęściej
spotykał się po szkole i praktycznie wszystkie wywody Evy o
roszczeniowych, protekcjonalnych Amerykankach i Amerykanach, zawsze
skorych do obwiniania innych za swoje krzywdy, które w gruncie
rzeczy sami na siebie sprowadzają (życiowe sukcesy to wyłącznie
ich zasługa, a za porażki gotowi pozwać pierwszą osobę albo
firmę z brzegu). I niezmiernie dumnych ze swojego plastikowego,
fastfoodowego Disneylandu. W moim odbiorze głównym poszkodowanym w
procesie przenoszenia powieści na ekran jest jednak Franklin. A
właściwie to największy zwycięzca, ważna postać, z którą
scenarzyści obeszli się dużo łagodniej od Lionel Shriver. Jedni
winią Kevina, drudzy Evę, a jeszcze inni po prostu wrzucają ich do
jednego worka. Naturalnie są wyjątki – nie tylko fani, w tym
przypuszczalni naśladowcy KK, ale też jakieś pojedyncze osoby,
które z tego czy innego powodu nie chcą wchodzić w buty sędziów,
a tym bardziej katów. Rzucenie kamieniami w bliźnich nie należy do
ich ulubionych rozrywek, a są i tacy, którzy noszą w sobie
imponującą zdolność do przebaczania. Jednych napędza nienawiść,
innych tak zwane chrześcijańskie miłosierdzie. Jeśli problem
dotyczy dziecka (niezależnie czy sprawcy, czy ofiary, bo w dobie
mediów społecznościowych, co niezmiennie mnie zdumiewa, gniew
„praworządnej, nieomylnej” części społeczeństwa nierzadko
spływa też na tych drugich) to przeważnie zainteresowanie opinii
publicznej skupia się na matce czy innej opiekunce prawnej. Musimy
porozmawiać o Evie, ale nie musimy o Franklinie? Ujmę to tak:
podczas lektury omawianej bomby literackiej moje myśli rzadziej
krążyły wokół pytania, które zaprzątało nie tylko Evę od
tego feralnego Czwartku (tak umowna sprawozdawczyni wydarzeń
nazywa dzień, w której jej niekochana(?) latorośl wprowadziła
swój szatański plan w życie), a częściej wokół jej totalnego
przywiązania do Franklina. Rozumiem miłość, ale spodziewałabym
się, że niekiedy najdą ją jakieś wątpliwości, że jej
determinacja od czasu do czasu przynajmniej lekko osłabnie. To
supermocne postanowienie, by przeczekać gorsze lata, wytrwać przy
niebezpiecznie łatwowiernym mężczyźnie, cierpliwie wypatrywać
ustąpienia toksycznej mgły, niepowstrzymanie gęstniejącej w ich
ścisłym rodzinnym kręgu. Najpierw w skromnym nowojorskim
mieszkanku, a potem w zdecydowanie nieskromnym domu na teoretycznie
bezpieczniejszym przedmieściu.
„Musimy
porozmawiać o Kevinie” Lionel Shriver to dość wymagająca
lektura, którą pozwolę sobie przyrównać do kolczastych krzewów,
gęstych krzaków, bynajmniej rozpędzonego literackiego pociągu,
gdzie można rozsiąść się w miarę wygodnie, podziwiać widoki,
czasami może poczuć jakiś mniejszy czy większy dreszczyk emocji,
ale nawet wtedy ufając, że ów magiczny pojazd dowiezie nas do
stacji końcowej w jednym kawałku. Ten dreszczowiec, ten dramat, ta
społeczno-obyczajowa śmiertelnie poważna dyskusja (no dobrze,
czasami nieszczodrze posypana wisielczym, histerycznym, ironicznym i
sarkastycznym humorem, ewentualnie pseudo humorem) nie tylko o
Kevinie, to brutalnie szczery, bezczelnie prowokacyjny, genialny
potwór. Nieprzejednany zwyrodnialec, gwałciciel ludzkich dusz,
zapalczywy kontestator pięknych bajek o życiu. Zaprzysięgły wróg
mitologii i dobry przyjaciel nagiej, niewygodnej, strasznej prawdy.
Marność nad marnościami i wszystko(?) marność [Księga
Koheleta, tłum. Anny Wojciechowskiej, tutaj niedokładne].
Arcydzieło literatury światowej, moim zdaniem.