sobota, 30 czerwca 2012

„Pierwotny instynkt” (2010)

Recenzja na życzenie
Grupa przyjaciół, po katastrofie ich łodzi, dostaje się na bezludną wyspę. Szybko dochodzą do wniosku, że miejsce to zamieszkuje coś, co pragnie ich śmierci i bynajmniej nie jest człowiekiem.
Po klęsce „The Forgotten Ones” z 2009 roku Roel Reine postanowił nakręcić remake swojego obrazu, zapewne w nadziei, że publiczność w końcu przekona się do tej historii i uda mu się coś niecoś zarobić. Po przeczytaniu krótkiego opisu „Pierwotnego instynktu” domyśliłam się, że to kolejny współczesny twór, który wymaga od odbiorcy całkowitego wyłączenia myślenia. Ale już po pierwszych minutach seansu zauważyłam, że aż tak różowo to nie będzie – aby bezboleśnie przetrwać półtoragodzinną projekcję musiałabym pozbawić się mózgu. Po długim namyśle jednak postanowiłam zostawić go na miejscu (przyznaje, że dość masochistycznie) i troszkę pocierpieć. A że nienawidzę nudy, która wkrada się w każdą minutę tego filmu, odczuwałam niewyobrażalny, niemal fizyczny ból, a na domiar złego musiałam walczyć z nieustannie ogarniającą mnie sennością.
Fabuła jest prosta jak przysłowiowa konstrukcja cepa. Stały schemat – coś zabija protagonistów na bezludnej wyspie. Właściwie to do tego sprowadza się cały scenariusz. Chociaż, po namyśle, twórcy jednak „komplikują” troszkę wydarzenia, dodając wątek Kościoła, który stara się ukryć istnienie monstrum, ponieważ nie pasuje do teorii biblijnej, a więc w pewnym stopniu podważa ich teologiczne nauki. Nie wiem, jak inni, ale ja odniosłam wrażenie, że wątek ten wpleciono w fabułę na siłę, może żeby dodać jej odrobinę oryginalności, co zaowocowało raczej zwykłym absurdem. O wiele bardziej udany okazał się motyw archeologów, którzy odkryli istnienie nieznanych cywilizacji, pradawnych stworzeń. Szkoda tylko, że nie zdecydowano się pociągnąć tego troszkę dłużej.
Skoro nie da się pisać o fabule przyjrzyjmy się bohaterom filmu. Zacznijmy od antagonisty, naszego pradawnego stwora, który nasuwa skojarzenia z kultowym Predatorem – ukrywa się w dżungli, szukając okazji do zabicia naszych protagonistów. Oczywiście, widzi w podczerwieni; jest zwinny jak małpa; wydaje z siebie dziwne odgłosy, a jego wygląd nie zaskakuje niczym oryginalnym – takie skrzyżowanie wspomnianego Predatora z potworkami z  „Zejścia”. Tymczasem zachowanie protagonistów (dodam, że wyjątkowo źle zagranych) jest do bólu przewidywalne – dokładnie takich reakcji na niebezpieczną sytuację, w jakiej się znaleźli można od nich oczekiwać, jak na schematyczny horror przystało. Oczywiście, obowiązkowo muszą krążyć po dżungli, nie bacząc na fakt, że grozi im tam śmierć oraz czują się w obowiązku, chociaż raz pokłócić i rozdzielić na cztery strony świata. Schemat goni schemat, a nuda wręcz wylewa się z tego obrazu. Jednakże, usilnie poszukując jakiś plusów „Pierwotnego instynktu” (zaczyna mnie już męczyć wypatrywanie pozytywów we współczesnych, bzdurnych horrorach) znalazłam całkiem udane, sprawnie zrealizowane dwie krwawe sceny – robaki wijące się w zakrwawionym ciele mężczyzny oraz wyrwanie i skonsumowanie serca człowieka przez pradawnego potwora. Ale to chyba troszkę za mało, żeby zadowolić choćby średnio wymagającego widza…
Odradzam wszystkim! Naprawdę nie ma tutaj NIC godnego uwagi – zero klimatu, zero napięcia, zero wiarygodności sytuacyjnej, ale za to mnóstwo nudy, którą przeładowano cały scenariusz. Myślę, że słowo „gniot” całkowicie podsumowuje ten pseudo horror, w którym więcej jest typowej przygodówki, aniżeli grozy, Naprawdę, szkoda na to czasu.

czwartek, 28 czerwca 2012

„Coś na progu” numer 2

Drugi, majowo-czerwcowy numer popularnego ostatnio magazynu, przeznaczonego dla wielbicieli horroru, science-fiction i kryminału liczy sobie, aż 104 strony, które gwarantują szerokie spektrum ciekawostek z interesujących nas gatunków tak literatury i filmu, jak i poezji, gier i komiksu. Słowem: dla każdego coś miłego:)
Tematem numeru jest popularna ostatnio moda na retro. Mistrz makabry Clive Barker przybliży nam nieco sylwetkę legendarnego Edgara Allana Poego, a Ada Struś w swoim artykule przyjrzy się okolicznościom jego tajemniczej śmierci wraz z teoriami, które w mniejszym lub większym stopniu ją tłumaczą. Kontynuując temat numeru dowiemy się kilku interesujących rzeczy o trudnej egzystencji literatury fantastycznej w okresie Młodej Polski. Zostanie nam przybliżony fenomen steampunku – tak w literaturze, jak i muzyce, postaci komiksowej Vampirelli oraz popularność niegdyś niszowych nurtów horroru, które obecnie znajdują zainteresowanie u szerokiego grona odbiorców (moim zdaniem najlepszy artykuł numeru). Z sylwetek znanych twórców grozy i science-fiction, oprócz Poego, tym razem wybrano Jima Hensona, Raya Bradbury’ego, Algernona Blackwooda i Bentleya Little’a. Autorzy ich mini-biografii całkiem zgrabnie przybliżą nam ich egzystencję z naciskiem na ich najważniejsze dzieła. Na koniec dostaniemy skrót życia znanego wielbiciela horroru, radiowca i tłumacza Tomasza Beksińskiego, którego melancholijna, tragiczna egzystencja z pewnością poruszy niejednego czytelnika.
Strefa kryminału tym razem skłoni się ku powieściom detektywistycznym, których akcja osadzona jest w czasach przeszłych – tak, miejsce dla Sherlocka Holmesa również się tutaj znalazło:) Szczególnie interesujące w tej części magazynu są artykuły o kradzieżach dzieł sztuki oraz druga część wywiadu z medykami sądowymi, traktująca o oględzinach zarówno miejsc zbrodni, jak i ofiar wypadków, samobójstw i morderstw. Ostatnie strony magazynu poświęcono recenzji gry „Znak starszych bogów”, dowcipnej definicji horroru autorstwa samego Morta Castle’a, dwóm felietonom (retro i żywe trupy) oraz komiksowi Krzysztofa Chalika.
Większość czytelników magazynu „Coś na progu” z pewnością najbardziej interesuje się strefą opowiadań. Tak, tutaj podobnie, jak w numerze pierwszym będziemy mieli niepowtarzalną okazję na zapoznanie się z krótkimi formami literackimi znanych autorów. Na początek mamy trzy nastrojowe wiersze Clarka Ashtona Smitha . Następnie westernową opowieść o żywych trupach Jacka Ketchuma. Klimatyczny, moim zdaniem odrobinkę za długi, a co za tym idzie chwilami nużący tekst Algernona Blackwooda. Niestety przewidywalne, tak pod kątem konstrukcji, jak i zakończenia opowiadanie autorstwa Marcina Rusnaka. I, moim zdaniem, najlepsze opowiadanie numeru pióra Pawła Pollaka.
Po sukcesie numeru pierwszego obawiałam się, że z każdym kolejnym zeszytem będziemy obserwować drastyczny spadek formy. Na szczęście moja panika okazała się przedwczesna. Majowo-czerwcowe wydanie dwumiesięcznika „Coś na progu” gwarantuje nam jeszcze więcej mocnych wrażeń, intrygujących ciekawostek i niezapomnianej przygody. Mam nadzieję, że twórcy magazynu utrzymają tę wysoką formę i zapewnią swoim czytelnikom tyle samo, jeśli nie więcej, wspaniałej rozrywki. Czekam tylko na jakąś notkę odnośnie Stephena Kinga – głupio byłoby pominąć mistrza współczesnej literatury horroru w tak rzetelnym kompendium wiedzy o szeroko pojętej grozie.
Za magazyn bardzo dziękuję wydawnictwu

Douglas Preston, Lincoln Child „Miecz Gideona”

Gideon Crew w dzieciństwie był świadkiem zabicia ojca przez służby porządkowe. Od tego czasu żył napiętnowany przez społeczeństwo, przekonane, że jego ojciec zdradził swój kraj Sowietom. Osiem lat później umierająca matka wyznaje mu, że jego ojciec był kozłem ofiarnym, a on musi zemścić się na wysoko postawionej osobie, która zniszczyła ich rodzinę. Gideon opracowuje misterny plan, mający zdemaskować faktycznego winowajcę zbrodni sprzed lat i tym samym przywrócić dobre imię jego zamordowanemu ojcu. Kiedy już osiąga swój cel zwraca się do niego prywatna firma, pracująca dla rządu Stanów Zjednoczonych, zlecając mu przechwycenie tajnym planów nowoczesnej broni, które zostaną wniesione na teren kraju przez Azjatę, który uciekł z Chin, gdzie ścigał go płatny morderca. Gideon musi odnaleźć Azjatę i przechwycić plany, zanim dostaną się w niepowołane ręce. Przyjmując zlecenie Gideon nie zdaje sobie sprawy, na jakie kłopoty się naraził.
Nigdy nie przepadałam za powieściami duetu Preston-Child. Choć zasłynęli, jako autorzy thrillerów, osobiście w ich prozie dostrzegam więcej elementów typowych dla sensacji. Największą sławę przyniosła im seria o agencie Pendergaście, ale obaj panowie mają na koncie również inne książki. „Miecz Gideona” otwiera nową serię, opowiadającą o błyskotliwym ex złodzieju, który po pomszczeniu ojca decyduje się na pracę dla rządu Stanów Zjednoczonych. Preston i Child, jak zawsze zaserwują czytelnikom pełne niebezpiecznych przygód śledztwo, sensacyjne pościgi i karkołomne włamania z wykorzystaniem najnowszych zdobyczy techniki. Oczywiście, w centrum tego wszystkiego znajdzie się nasz tytułowy bohater, któremu od czasu do czasu pomoże pewna agentka CIA.
Mamy intrygującego głównego bohatera oraz sensacyjną fabułę z naciskiem na śledztwo, mające doprowadzić Gideona do planów najnowszej generacji broni (która rzecz jasna MUSI dostać się w ręce rządu USA). Wielbicielom tego rodzaju powieści z pewnością więcej do szczęścia nie potrzeba. Jednak obawiam się, że pomijając zagorzałych fanów prozy Prestona i Childa tylko oni w pełni docenią „Miecz Gideona”. Warsztat pisarski autorów skierowany jest tylko i wyłącznie w stronę sensacyjnych wyczynów ich bohaterów z niemalże całkowitym pominięciem ich psychologicznych aspektów. Nie wiemy, co czuje Gideon w trakcie podnoszących adrenalinę akcji. Nie wiemy nawet, jakim tak naprawdę jest człowiekiem. Wiemy jedynie, że jest genialnym detektywem, mistrzem kamuflażu i włamywaczem, a to niestety nie wystarczy, aby tchnąć w niego, choćby minimalną dozę wiarygodności. Nie wspominając już o pozostałych postaciach, które w porównaniu z Gideonem są wręcz „papierowe”. Wymagający czytelnik, dla którego bohaterowie są najważniejsi z pewnością całkowicie się zawiedzie, a szkoda, bo sylwetka Gideona, aż prosiła się o większą głębię charakterologiczną.
Fabuła, choć gna do przodu w iście zawrotnym tempie, choć oferuje nam kilka intrygujących zwrotów akcji i zapierających dech w piersi sytuacji nie ustrzegła się również kilku momentów, w które czytelnikowi trudno będzie uwierzyć. Za przykład niech posłuży tutaj wątek, w którym Gideon przegląda nagranie z monitoringu na lotnisku. Choć przed nim widziała je rzesza najlepszych specjalistów CIA nie zauważyli tego, co akurat „wpadło w oko” naszemu bohaterowi. Moim zdaniem starając się przedstawić Gideona, jako bezdyskusyjnego geniusza autorów troszkę za bardzo poniosło. Jakoś nie sposób uwierzyć, żeby jeden człowiek zauważył coś (w trakcie jednego seansu taśmy), co przegapili najlepsi specjaliści w kraju, którzy z pewnością nie ograniczyli się do jednorazowej projekcji nagrania z monitoringu lotniska. Niestety, takich sytuacji jest tutaj całkiem sporo i choć z pewnością nie zrażą czytelników nastawionych tylko i wyłącznie na dobrą, niewymagającą myślenia rozrywkę, wymagających odbiorców mogą odrobinę zirytować.
Być może nie jestem w stanie przekonać się do „Mieczu Gideona” przez wzgląd na moją awersję do literatury Douglasa Prestona i Lincolna Childa, być może książka mimo mojej niepochlebnej opinii zdobędzie serca rzeszy polskich czytelników (istnieje na to spora szansa, zważywszy fakt, że to bestseller New York Timesa). Wielbiciele duetu Preston-Child oraz entuzjaści sensacyjnej prozy zapewne będą zadowoleni z lektury „Mieczu Gideona”. Pozostałym raczej odradzam.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

środa, 27 czerwca 2012

„Wstrząsy” (1990)

Małe miasteczko Perfection w stanie Nevada, liczące sobie czternastu mieszkańców. Imający się różnych zająć budowlanych i konserwatorskich Val i Earl planują opuścić rodzinne strony i przeprowadzić się do miasta, dającego im szersze perspektywy na dalsze życie. Jednak, kiedy ruszają w drogę są świadkami coraz dziwniejszych wydarzeń. Natykają się na rozszarpane ciała zwierząt i ludzi. Przerażeni mężczyźni postanawiają odłożyć przeprowadzkę i ostrzec mieszkańców przed nieznanym zagrożeniem. Wkrótce okazuje się, że na ich życie czyhają dziwne wężopodobne stwory, które zagnieździły się w pustynnych piaskach.
Komediowy monster-movie Rona Underwooda, który jak do tej pory doczekał się trzech sequeli. Film, mimo braku oryginalności fabularnej, zyskał uznanie widzów i mimo upływu lat nadal posiada w sobie to coś, co przyciąga uwagę nawet przyzwyczajonego do spektakularnych efektów komputerowych, współczesnego odbiorcę. Od strony realizacyjnej nie można absolutnie nic temu obrazowi zarzucić. Pustynna sceneria wespół z sugestywną ścieżką dźwiękową tworzą iście westernowy klimat, gdzie zagrożenie ze strony odrażających potworów jest wręcz namacalne. Wszystkie wydarzenia rozgrywają się w gorących promieniach słońca, co o dziwo nie wpływa negatywnie na atmosferę wszechobecnego zagrożenia, a przy okazji daje nam możliwość dokładnego przyjrzenia się antagonistom. No właśnie, potwory zamieszkujące pustynne piaski są chyba najmocniejszym elementem tej produkcji. Twórcy, na szczęście, zrezygnowali z kiczowatych efektów komputerowych, na rzecz fizycznie obecnych na planie rekwizytów, które sprawiają bardzo realistyczne wrażenie - ani przez chwilę nie widać, że mamy do czynienia z gumowymi zabawkami. Wielkie, oślizgłe stwory, posiadające wężopodobne istoty zamiast języka, aż mierżą odbiorcę swoją odstręczającą aparycją. A sceny, w których ciała antagonistów wybuchają, spryskując wszystko dookoła pomarańczową, kleistą mazią robią naprawdę niewiarygodne wrażenie. A to wszystko bez choćby jednej ingerencji komputera, jak na prawdziwy film grozy przystało. Zaskakujący jest również fakt, że wstawki czysto komediowe w żadnym razie nie psują osobliwego klimatu tej produkcji. To jeden z tych obrazów, w których humor tak doskonale współgra z grozą, że siłą rzeczy zapewnia widzowi dwojaką rozrywkę na najwyższym poziomie.
Jak już wspomniałam fabuła nie grzeszy oryginalnością. Twórcy twardo trzymają się utartego, bezpiecznego schematu monster-movies, ale owe trzymanie się konwencji również nie wpływa negatywnie na całość obrazu. Głównymi bohaterami są dwaj mężczyźni, w tych rolach znakomity Kevin Bacon i Fred Ward, którzy za wszelką cenę pragną opuścić rodzinne miasteczko, przysłowiową „zapadłą dziurę” w Nevadzie. W akcie pierwszym mamy możliwość dokładnego zapoznania się z protagonistami – zarówno z dowcipnymi Valem i Earlem, którzy notabene są istną ozdobą tej produkcji, jak i młodą panią naukowiec, która bada zjawiska sejsmiczne w tych stronach oraz pozostałymi mieszkańcami miasteczka Perfection. Protagoniści są na tyle sympatyczni i wiarygodnie zagrani, że nie sposób ich nie polubić, a co za tym idzie nie kibicować im w pozostałych aktach. Po zapoznaniu się z bohaterami przyjdzie kolej na odkrycie przez nich zagrożenia ze strony nieznanych dotąd ludzkości, opętanych żądzą mordu potworów. Zaczyna się typowa w tego rodzaju obrazach walka o przetrwanie, która oczywiście uparcie podąża znanym nam już schematem. Nawet finał filmu, ostatnia podsumowująca scena oferuje nam chyba najczęściej wykorzystywane przez Hollywood zakończenie. A największym fenomenem jest fakt, że ta do bólu przewidywalnie poprowadzona akcja, ta schematyczna fabuła jakimś cudem przyciąga uwagę widza, nie tylko oferując mu bezbolesny seans, ale zapewniając wręcz idealną rozrywkę.

Szukacie komediowo-horrorowej przygody, stawiającej na klimat i realizm, aniżeli tak powszechne w dzisiejszych czasach efekty komputerowe, które de facto znacznie obniżają ogólny poziom filmów grozy? Jeśli tak, ta pozycja jest przeznaczona właśnie dla was. Nie szukajcie tutaj jakiejkolwiek oryginalności, po prostu włączcie film i cieszcie się wspaniałą realizacją, przyzwoitą obsadą, malowniczymi widoczkami i odrażającymi stworami. Nawet w oklepanym schemacie można odnaleźć prawdziwy geniusz.

wtorek, 26 czerwca 2012

James Herbert „Dom czarów”

Mike i Midge przeprowadzają się z miasta do ładnego domku na wsi, z dala od ludzi, blisko lasu. Początkowo nowe lokum zdaje się mieć na nich zbawienny wpływ – muzyk Mike komponuje tutaj znakomite utwory, a jego dziewczyna, plastyczka zyskuje natchnienie do malowania. Kiedy już wydaje im się, że znaleźli się w raju na ziemi, gdzie czeka ich szczęśliwa egzystencja poznają swoich „sąsiadów”, którzy zamieniają tę sielankę w prawdziwe piekło.
Zapoznając się z opisem książki Jamesa Herberta, wydanej po raz pierwszy w 1986 roku każdy wielbiciel horroru z pewnością dostrzeże kilka doskonale mu znanych, czy to z literatury, czy filmów grozy, wątków. Herbert ściśle trzyma się tutaj konwencji, wypracowanej przez lata przez twórców grozy, a co więcej za pośrednictwem narratora, którym jest Mike, kilka razy otwarcie się do tego przyznaje. Zamierzeniem autora było napisanie książki, której fabuła przez cały czas będzie posuwać się znanym entuzjastom horrorów schematem, ale równocześnie będzie nacechowana elementami, które przyciągną uwagę czytelnika. Herbert zrobił wszystko, żeby ta jego zabawa konwencją nie znużyła odbiorców jego literatury i myślę, że całkiem zgrabnie mu się to udało.
Jak wspomniałam wyżej narratorem jest Mike, bohater, który z pewnością zdobędzie serca czytelników. Jego dowcipny sposób opowiadania znakomicie współgra z nadnaturalnymi wydarzeniami, które mają miejsce w jego nowym domu. Choć Mike jest postacią całkowicie pozytywną Herbert postanowił pozbawić go stereotypowych cech walecznego bohatera – Mike bez przerwy przypomina nam, że jest zwykłym tchórzem i daleko mu do herosów, jakich oglądamy na ekranach telewizorów. Tymczasem Midge od początku wzbudza w czytelniku podejrzenia. Oczarowana nowym domem udaje, że nie dostrzega dziwnych zjawisk, mających miejsce w jego otoczeniu, a jej zachowanie z każdą kolejną przeczytaną stroną każe odbiorcy podejrzewać, że dziewczynę zwyczajnie coś opętało. Odnośnie owych dziwnych zjawisk początkowo zaobserwujemy magiczną regenerację zniszczonego domu, nienaturalne zachowania zwierząt, które niczym domowe psy koegzystują z nowymi lokatorami, błyskawiczny wzrost roślin w ogrodzie oraz tajemnicze ozdrowienie ptaszka ze złamanym skrzydłem. Brzmi jak bajka? Oczywiście, że tak, tyle, że autor już na pierwszej stronie ostrzega nas, że wbrew pozorom nie mamy do czynienia z bajką. Pamiętając o tym ostrzeżeniu cierpliwy czytelnik, po magicznym wstępie, zostanie skonfrontowany z elementami typowymi dla horroru. Wątki baśniowe usuną się na plan dalszy, zastąpione przez przerażające wydarzenia, w centrum których znajdą się właśnie Mike i Midge. Na scenie pojawia się trójka przyjaznych sąsiadów naszych bohaterów, zamieszkująca wraz z mnóstwem innych osób posępny dom po drugiej stronie lasu. Obeznanemu z grozą czytelnikowi z pewnością w tym momencie zapalą się w głowie przysłowiowe lampki alarmowe – jeśli o mnie chodzi, z miejsca pomyślałam o satanistach z „Dziecka Rosemary”, którzy również na pierwszy rzut oka sprawiali tak pozytywne wrażenie. Kiedy już Mike i Midge przekonają się do swoich nowych sąsiadów przyjdzie pora na obowiązkowe w tego typu historiach ostrzeżenia mieszkańców wioski, którzy uparcie twierdzą, że nowi przyjaciele naszych protagonistów należą do groźnej sekty. Oczywiście Mike i Midge zignorują te zabobonne przestrogi, zrzucając je na karb małomiasteczkowych uprzedzeń. Jak można się tego spodziewać szybko pożałują swojego spoufalania się z nowymi sąsiadami.
Powieścią „Dom czarów” James Herbert dobitnie udowodnił, że brak oryginalności fabularnej, podążanie utartym schematem typowej ghost story ma szansę zainteresować czytelnika, nawet doskonale obeznanego z konwencją. I choć książka bardziej traktuje o magii, aniżeli zjawach zza światów schemat jest podobny do tych, jakie widzieliśmy już w m.in. „Duchu” czy „Horrorze Amityville”. Pozycja ta nie przeraża w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale kilka sugestywnie opisanych momentów, wkroczenia nieznanego w doskonale znaną nam rzeczywistość ma sporą szansę wzbudzenia w czytelniku lekkiego niepokoju. Dla wielbicieli klasycznych opowieści parapsychologicznych, którzy odnajdują się w ich konwencji lektura „Domu czarów” może okazać się nie lada przygodą, ale osoby gustujące w dobrze opowiedzianych historiach z wyrazistymi, wiarygodnymi bohaterami również mają szansę zakochać się w tej powieści.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

poniedziałek, 25 czerwca 2012

„Krąg wtajemniczonych” (2000)

Recenzja na życzenie
Pacjentka zakładu psychiatrycznego, Adrien Williams, dzięki pomocy swojego lekarza, dostaje szansę na powrót do normalnego życia, najmując się do prestiżowego letniego klubu, w którym spędzają wakacje bogaci, młodzi ludzie. Na miejscu poznaje lokalną gwiazdkę, Brittany Foster, która wprowadza ją do prestiżowego towarzystwa. Wkrótce Adrien odkrywa, że jest łudząco podobna do siostry Brittany, która przed laty uciekła z miasta. Tymczasem ludzie z jej otoczenia zaczynają ulegać niewyjaśnionym wypadkom, z czasem śmiertelnym. Adrien zaczyna rozumieć, że świat, w którym się znalazła mimo zewnętrznego przepychu skrywa mnóstwo przerażających tajemnic, a ona wbrew sobie znalazła się w samym sercu sieci wyrafinowanych intryg. Będzie musiała odkryć i zdemaskować osobę stojącą za wszystkimi zbrodniami – stawką jest jej powrót do zakładu psychiatrycznego.
Zachodnia kinematografia swego czasu zainaugurowała modę na thrillery, w których można wyróżnić kilka integralnych elementów wspólnych dla wszystkich tego rodzaju obrazów. Bohaterami zawsze są młodzi ludzie, żyjący w luksusie, na ogół wykorzystując do maksimum majątek swoich rodziców. Spośród nich wyróżnić można piękną „przywódczynię”, wyrafinowaną intrygantkę, która nie cofnie się przed niczym, aby utrzymać swój prestiż, przy okazji dostając wszystko, czego zapragnie. Modelowy kobiecy czarny charakter.  Sztandarowymi przykładami tego rodzaju produkcji są „Szkoła uwodzenia”, czy seria „Dzikie żądze”. W 2000 roku swojego szczęścia w tym gatunku filmowym spróbowała, znana wielbicielom kina grozy Mary Lambert, której w 1989 roku znakomicie udało się przenieść na ekran jedną z najpopularniejszych powieści Stephena Kinga pt. „Smętarz dla zwierzaków”. „Krąg wtajemniczonych” mocno trzyma się schematu, tych a la teen-thrillerów (mimo młodych protagonistów fabuła nie jest przeznaczona tylko i wyłącznie dla nastolatków, dorośli również mają szansę zasmakować w tej osobliwej konwencji).
Główną bohaterką jest Adrien, dziewczyna z „mroczną” przeszłością, starająca się na nowo ułożyć sobie życie. Ale paradoksalnie akcja nie skupia się na niej, to nie ona „świeci tutaj najjaśniej”. Znana z drugiej części „Dzikich żądz” Susan Ward, choć większość Polaków o tym nie wie, zważywszy na fakt, że w naszym kraju „Krąg wtajemniczonych” nie cieszy się taką popularnością, jak wspomniany wyżej tytuł, wciela się tutaj w rolę rozpieszczonej, zmanierowanej manipulantki, która bez trudu „okręca sobie wokół palca” każdego, na kim akurat jej zależy. Jak nietrudno się domyślić tym razem jej celem staje się nowa pracownica klubu, Adrien. Brittany, z sobie tylko znanych powodów, wprowadza ją w krąg swoich bogatych przyjaciół, dla których nadrzędną wartością w życiu jest dobra zabawa, suto zakrapiana alkoholem. Adrien wkracza w świat całonocnych imprez i niewybrednych rozrywek, w świat spływający dolarami, którymi nasi bohaterowie szastają na lewo i prawo. Hollywoodzki przepych, tzw. amerykański sen całkowicie wypełnia tę produkcję, realizacja wręcz krzyczy o wielkim bogactwie. Z pewnością znacznie przyczyniła się do tego sceneria prestiżowego klubu z basenami, kortami tenisowymi i polem golfowym, oddalonymi o kilka małych kroczków od dużej plaży i przejrzystego morza. Obserwujemy elegancko odzianych członków klubu, beztrosko spędzających swój wolny czas w promieniach gorącego słońca. Miły obrazek, prawda? Tyle, że to thriller, a więc ten fałszywy obraz amerykańskiego snu dosyć szybko zostanie zakłócony przez intrygującą tajemnicę sprzed lat, która obecnie zbiera swoje krwawe żniwa.
Nie ma sensu szukać w tym obrazie tzw. drugiego dna, bo zwyczajnie go tutaj nie ma. „Krąg wtajemniczonych” należy przypisać do pokaźnego grona niewymagających myślenia produkcji, których nadrzędnym zadaniem jest przyciągnięcie uwagi widza i zapewnienie mu określonego typu rozrywki nakładem małego wysiłki intelektualnego. Dokładnie tak. „Krąg wtajemniczonych” to obraz na wskroś przewidywalny, nieskomplikowany fabularnie, niemający najmniejszych szans zaskoczyć wytrawnego kinomaniaka. I tutaj znowu pojawia się pewien paradoks, bo choć produkcja ta nacechowana jest elementami, które z definicji nie mają prawa przyciągnąć uwagi odbiorcy, jakimś niewyjaśnionych sposobem intrygują go, wręcz zmuszając do zrelaksowania się po ciężkim dniu.
Myślę, że przysłowiowym strzałem w dziesiątkę okazała się obsada z piękną Susan Ward na czele. Zważywszy na fakt, że kilka lat później ponownie będzie miała szansę wykazać się w roli czarnego kobiecego charakteru, w „Dzikich żądzach 2” i ponownie spisze się na medal można chyba śmiało wysnuć tezę, że jest stworzona do kreacji takich postaci. Gdyby nie jej udział w tym filmie, „Krąg wtajemniczonych” sporo straciłby na swojej czysto rozrywkowej wartości, choć krążą plotki, że rolę Brittany odrzuciła sama Sarah Michelle Gellar, która w „Szkole uwodzenia” udowodniła, że to ona jest numerem jeden w kreacjach tego rodzaju antagonistek. Choć Ward całkowicie przyćmiła główną bohaterkę należy oddać sprawiedliwość Lori Heuring, bo choć nie mogła konkurować z tak wyrazistą postacią, jak Brittany ze swojej, de facto nieciekawej roli wywiązała się naprawdę przyzwoicie.
Myślę, że istnieje pokaźna grupa wielbicieli thrillerów, które reprezentuje między innymi „Krąg wtajemniczonych”. Ale mam nieodparte wrażenie, że ta produkcja ma szansę spodobać się nie tylko nastolatkom, ale również dorosłym odbiorcom, znużonym ambitnymi obrazami, wymagającymi od widza nieustannego skupienia intelektualnego. Wyłącz myślenie, zrelaksuj się i włącz „Krąg wtajemniczonych” – to idealny przepis na przyjemne spędzenie swojego wolnego czasu.

niedziela, 24 czerwca 2012

Alex Scarrow „Anioł śmierci”

Rok 1856. Dwie grupy ludzi próbują przejść przez góry Sierra Nevada, jeszcze przed opadami śniegu. Przywódca jednej z grup, William Preston, to charyzmatyczny fanatyk religijny, który jest przekonany, że został wybrany przez Boga, aby zainaugurować nową religię. Mimo ich pośpiechu zostają zasypani przez przedwczesne opady śniegu. Jeszcze nie wiedzą, że będę musieli walczyć nie tylko z trudnymi warunkami, ale również z szaleństwem i strachem, zamieniającym ludzi w opętane żądzą mordu bestie.
Rok 2008. Dokumentalista, Julian Cooke, wraz ze swoją asystentką Rose wybiera się w góry Sierra Nevada, celem nakręcenia kolejnego filmu. Na miejscu znajduje pozostałości po zaginionej wyprawie Prestona. Mężczyzna postanawia wykorzystać to, aby odzyskać utraconą sławę. Julian i Rose postanawiają na razie nie zgłaszać swojego znaleziska, starając się rozwiązać tajemnicę śmierci grupy ludzi sprzed 150 laty i nakręcić na ten temat film. Dzięki dziennikowi jednego z uczestników wyprawy, którego znajdują w górach są w stanie poznać, choć część kryminalnej tajemnicy. Jeszcze nie wiedzą, że ich znalezisko zagraża reputacji jednego z wpływowych ludzi, który nie cofnie się przed niczym, aby zataić prawdę historyczną i zdobyć coś, co nadal znajduje się w miejscu dawnego obozu grupy Prestona.

„Fundament religijnego fanatyzmu tworzyli i tworzą świry o charakterze narcystycznym. Rasputin, Tomas de Torquemada, większość pierwszych papieży, papieże epoki krucjat…[…] Gdybyś chciał kiedyś poznać definicję piekła, Julianie, jest nim wewnętrzny krajobraz takich właśnie umysłów. Mesjanistyczno-narcystyczny socjopata.”

W 1846 roku grupa osadników utknęła w górach Sierra Nevada, w trudnych warunkach pogodowych. Starając się przetrwać jakoś ten ciężki okres ludzie pod przewodnictwem George’a Donnera posilali się ciałami swoich zmarłych towarzyszy. W 1978 roku, w Jonestown 909 członków sekty, zwanej Świątynią Ludu popełniło zbiorowe samobójstwo na polecenie swojego charyzmatycznego przywódcy Jima Jonesa. Alexa Scarrowa zainspirowały przede wszystkim te dwa historyczne wydarzenia, które na skutek intrygującego połączenia stanowiły znakomity materiał na iście survivalowy thriller, z interesującym wątkiem kryminalnym w tle.

„Strach popycha tych ludzi do strasznych rzeczy. […] Wzbudź wśród ludzi dostatecznie silny strach i mam tu na myśli prawdziwą, dojmującą zgrozę… a wówczas, śmiem twierdzić, że uczynią dla ciebie wszystko.”

Akcja powieści przebiega dwutorowo. Autor daje czytelnikowi możliwość poznawania zarówno losów wyprawy Prestona, jak i dokumentalisty, Juliana Cooke’a, który stara się rozwikłać tajemnicę śmierci ponad stu osób. Na początku powieści Scarrow skupia się przede wszystkim na zapoznaniu czytelników z jego bohaterami oraz przybliża nam nieco fenomen miejskich legend, które są mocne powiązane z wydarzeniami z roku 1856. Tak, więc podczas obcowania z pierwszą połową książki, pod kątem intrygującej akcji, odbiorca z pewnością nieco bardziej będzie zainteresowany czasami współczesnymi. Jednakże, w kilka dni po opadach śniegu, które uwięziły w górach naszych osadników z przeszłości autor automatycznie przerzuca całą uwagę czytelnika na przerażające realia sprzed 150 laty. Przerażeni wędrowcy zostają uwięzieni w nieprzychylnych warunkach na sześć długich miesięcy, a na domiar złego coś dziesiątkuje ich małą społeczność. Przywódca grupy religijnej, posiadający wszelkie cechy Jima Jonesa, William Preston z uporem maniaka głosi, że mordercą jest anioł, zesłany przez Boga, aby pozbyć się grzeszników. Połączenie ekstremalnej sytuacji, w jakiej się znaleźli ze strachem przed nieznanym sprawia, że jego wyznawcy nie mają wątpliwości, co do prawdziwości jego słów. Na skutek manipulacji szaleńca sami zamieniają się w psychopatów, zdolnych dosłownie do wszystkiego, aby utrzymać się przy życiu. Przenosząc nas do przeszłości Scarrow wykreował sytuację do tego stopnia realistyczną, że niejednego czytelnika na pewno „przejdą ciarki”, na myśl o tym, do czego może popchnąć bogobojnych ludzi ich ślepa wiara, nie tylko w Boga, ale również w ich schizofrenicznego przywódcę. Pod koniec wydarzenia z przeszłości, jak i teraźniejszości zazębiają się. Autor na kartach ostatnich stron prezentuje nam prawdziwie survivalową rozrywkę, podczas której protagoniści stają do walki nie tylko z bezwzględną przyrodą, ale również opętanymi żądzą mordu psychopatami

Thriller Alexa Scarrowa ma ponad 500 stron, ale w trakcie jego czytania w ogóle nie odczuwa się tych niemałych przecież gabarytów. Akcja pędzi do przodu w zawrotnym tempie, pytania bez odpowiedzi mnożą się z każdą kolejną przeczytaną stroną, a zakończenie, podczas którego poznamy winnego śmierci wędrowców z pewnością zaskoczy każdego, kto zdecyduje się na zapoznanie z „Aniołem Śmierci”. A naprawdę warto!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

sobota, 23 czerwca 2012

Głosowanie

Z uwagi na Wasze liczne maile z prośbami o kolejne głosowanie spróbujemy jeszcze raz. Jedna z czytelniczek bloga zaproponowała typowanie ulubionych krwawych horrorów (jeśli to głosowanie zdałoby egzamin przyszłaby kolej na horrory nastrojowe). A więc proszę o wymienianie w komentarzach bądź drogą mailową (buffy1977@wp.pl) swoich trzech ulubionych krwawych obrazów – nie ważne, czy będą to slashery, torture porn, survivale, gore itd., ważne aby było krwawo. Rok oraz kraj produkcji nie ma znaczenia. Głosowanie trwa do 25 lipca (włącznie), po czym jeśli zabawa wypali ukaże się kolejne obiektywne zestawienie Waszym zdaniem najlepszych krwawych jatek w historii horroru. Zapraszam wszystkich do wspólnej zabawy i z góry dziękuję za oddane głosy!

Ważne: W razie głosowania na filmy, które doczekały się remake'u proszę zaznaczać o którą wersję chodzi. W przypadku wymienienia samego tytułu takiego horroru głos będzie traktowany, jako typowanie remake'u.

piątek, 22 czerwca 2012

KONKURS!

Dzięki współpracy z wydawnictwem Dobre Historie mam przyjemność ogłosić kolejny konkurs, w którym do wygrania jest magazyn „Coś na progu” – tym razem numer drugi, wraz z zakładką i zapinką. Aby wziąć udział w konkursie należy przesłać odpowiedź na pytanie konkursowe, które znajduje się poniżej na adres buffy1977@wp.pl. Spośród prawidłowych odpowiedzi wylosuję zwycięzcę, do którego powędruje drugi numer magazynu „Coś na progu”. Losowanie odbędzie się 1 lipca, po czym zwycięzca otrzyma maila, na którego odeśle swój adres.
Pytanie konkursowe: Kto napisał wstęp do powieści Jacka Ketchuma pt. „Dziewczyna z sąsiedztwa”?
Zapraszam wszystkich do wspólnej zabawy i życzę powodzenia!
Fundator nagrody:


„Zdjęcia Ginger” (2000)

Recenzja na życzenie (Senna Wiedźma)
Niepopularne w szkole siostry, Ginger i Brigitte, wolny czas spędzają fotografując się w makabrycznych pozach śmierci. Nocą, podczas jednej z ich „sesji fotograficznej”, Ginger zostaje zaatakowana przez wilkołaka. Rany na jej ciele regenerują się w błyskawicznym tempie, ale to dopiero początek koszmaru. Brigitte zauważa, że zachowanie jej siostry ulega drastycznej zmianie. Wkrótce metamorfozie ulega również jej ciało…
Twórca znakomitego horroru „Życie za śmierć”, John Fawcett , pięć lat wcześniej wyreżyserował obraz o wilkołakach, który choć doczekał się dwóch sequeli, w Polsce przeszedł bez większego echa. „Zdjęcia Ginger” jest produkcją w całości utrzymaną w konwencji horrorów z lat 80-tych. Twórcy zrezygnowali z efektów komputerowych, które są prawdziwym przekleństwem współczesnych filmów grozy – postawili na fizycznie obecne na planie rekwizyty, co powinno zadowolić wielbicieli starszych horrorów. Natomiast współcześni widzowie, nieuznający braku ingerencji komputera w jakimkolwiek obrazie, raczej nie znajdą tutaj nic dla siebie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, podczas seansu to hipnotyczna kolorystyka obrazu, w której dominuje posępny pomarańcz, co w zestawieniu z jesienną porą roku sprawia iście przygnębiające wrażenie. Takie rozwiązanie, rzecz jasna, bez nadmiernego wysiłku pozwoliło twórcom, zbudować rzadko spotykany w horrorach z XXI wieku klimat wszechobecnej grozy, który w moim odczuciu jest najmocniejszą częścią składową „Zdjęć Ginger”. Fabuła, na pierwszy rzut oka, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot zwykły film o wilkołakach, utrzymany w formie teen-horroru. Jednak to tylko pozory. Młodzi ludzie w rolach głównych i ich nic nieznaczące problemy oraz realia szkolnictwa to jedynie otoczka dla przerażających wydarzeń, rozgrywających się z dala od wzroku przygodnych świadków. Mimo, że film w dużym stopniu podąża utartym schematem tego typu horrorów, twórcy dodali również coś od siebie, kluczowy element, którego próżno szukać we wcześniejszych obrazach o likantropach. Przemiana Ginger w wilkołaka zachodzi stopniowo, na przestrzeni dni, zamiast jak dotychczas niemalże z godziny na godzinę. Z każdą kolejną dobą u Ginger pojawiają się coraz to nowe, przerażające zmiany, tak wyglądu, jak i zachowania. Na początku odczuwa zwykłe mdłości, co zrzuca na karb pierwszej miesiączki. Następnie z szarej myszki, outsiderki, żyjącej na uboczu szkolnego społeczeństwa przeistacza się w seksownego wampa, zyskując uwagę popularnych chłopców. Jej siostra, Brigitte, tymczasem jest niemym obserwatorem tego koszmaru, przerażona nie wie, co robić, aby odzyskać swoją najlepszą przyjaciółkę. Zdając sobie sprawę, że Ginger została zarażona postanawia wraz z nowym kolegą zdobyć antidotum na „wirusa”, który powoli, acz systematycznie niszczy jej siostrę. Z kolei Ginger ulega coraz drastyczniejszym zmianom – wyrasta jej ogon, jej ciało porasta grubą sierścią, a instynkt popycha ją do coraz to drastyczniejszych zbrodni. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny Ginger zdecydowanie najlepiej ucharakteryzowano ją w fazie przedfinalnej, podczas imprezy w stodole, natomiast jej końcowa forma porośniętego gęstą sierścią potwora posiada już wszelkie znamiona kiczu, bardziej śmiesząc odbiorcą, aniżeli go niepokojąc. Widzowie, doszukujący się w filmach wszelkiego rodzaju podtekstów tutaj również taki znajdą – wszak analogia zmian zachodzących w Ginger ze zjawiskami dojrzewania nasuwa się samoistnie.
W rolach głównych zobaczymy Emily Perkins i Katharine Isabelle. Niestety ta pierwsza w zestawieniu z odtwórczynią postaci Ginger wypada bardzo blado. Szczerze mówiąc Perkins wydaje się być najsłabszym ogniwem w całej obsadzie, aktorką, której każde kolejne pojawienie się na ekranie wprawiało mnie w lekką irytację.
„Zdjęcia Ginger” jest filmem, opowiadającym nie tylko o przerażającej przemianie w wilkołaka, ale również historią o dojrzewaniu i trudnej egzystencji niepopularnych osób w murach liceum. Realizacja na pewno zdobędzie serca wielbicieli horrorów z lat 80-tych, klika akcentów humorystycznych, a nawet lekki kicz zaprezentowanych scen mordów i metamorfozy tytułowej bohaterki wzbogacają ten obraz dodatkowym smaczkiem. Mnie ta produkcja wciągnęła bez reszty i z przyjemnością sięgnę również po jej kontynuacje, aczkolwiek jeszcze raz ostrzegam entuzjastów współczesnych, naszpikowanych efektami komputerowymi horrorów; to nie jest film dla was!

czwartek, 21 czerwca 2012

Robert Bloch „Psychoza”

Mary Crane, okrada klienta swojego pracodawcy z czterdziestu tysięcy dolarów, mając nadzieję, że uniknie wymiaru sprawiedliwości, a pieniądze przekaże swojemu zadłużonemu chłopakowi, mieszkającemu w odległym od jej miejsca zamieszkania małym miasteczku. Zmierzając do swojego chłopaka Mary zatrzymuje się na noc w motelu, prowadzonym przez stroniącego od ludzi, całkowicie zależnego od swojej matki, Normana Batesa. Mary nie zdaje sobie sprawy, że apodyktyczna matka Normana jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby uchronić syna od zgubnego wpływu miastowych dziewcząt.
Wydana po raz pierwszy w 1959 roku kultowa powieść Roberta Blocha, która zyskała tak ogromną popularność dzięki ekranizacji Alfreda Hitchcocka z 1960 roku. Reżyser bardzo wiernie trzyma się książkowego pierwowzoru, aczkolwiek powieść, mimo, że bardzo krótka, posiada kilka elementów, których zwyczajnie nie dało się pokazać na ekranie. Nie potrafię jednoznacznie wskazać, co jest lepsze, książka, czy jej legendarna ekranizacja, aczkolwiek wydaje mi się, że dla współczesnego odbiorcy bardziej przystępna okaże się właśnie wersja papierowa.
„Niewiele wiemy o innych ludziach… Przecież właściwie niewiele wiemy o sobie samych!”
Fabuła powieści Blocha wyraźnie dzieli się na dwie części. W pierwszej będziemy mieli okazję obserwować losy Mary Crane, zdesperowanej, zapracowanej kobiety, która utrzymywała zarówno chorą matkę, jak i młodszą siostrę, dopóki ta pierwsza nie umarła, a ta druga nie ukończyła studiów, po których najęła się do sklepu muzycznego. Mary dopuszczając się kradzieży, która ma okazać się dla niej przepustką do nowego życia, jako żona jej ukochanego Sama Loomisa przemierza samochodem odległość dzielącą ją od domu jej chłopaka. Gdy jest już prawie u celu zatrzymuje się w małym motelu, prowadzonym przez nieśmiałego Normana Batesa, którego czytelnicy mieli okazję poznać już podczas pierwszego rozdziału, kiedy to prowadził rozmowę z tyranizującą go matką. Odbiorca już wie, że Norman to stroniący od ludzi, zakompleksiony mężczyzna, którego łączą osobliwe stosunki z matką – zarówno kocha ją, jak i nienawidzi. Tymczasem ona nie przepuszcza żadnej okazji, aby jeszcze bardziej zaniżyć jego poczucie własnej wartości. Mary wyraża zgodę na zjedzenie kolacji z właścicielem motelu, w jego staroświeckim domu, znajdującym się zaraz za motelem, na wzgórzu. W trakcie spożywania posiłku Mary słyszy od Normana coś, co każe jej zmienić poglądy na postępek, którego się dopuściła, ale najstraszniejsze jest to, że niedane jej będzie odpokutować za błędy, ponieważ matka Batesa pragnie wyrównać rachunki z niemoralną dziewczyną, która w jej mniemaniu pragnie sprowadzić jej syna na drogę rozpusty.
„Być sobą i wiedzieć, że istnieje się naprawdę, to najlepsze dowody poczytalności. Na wszelki wypadek jednak najlepiej udawać, że jest się wypchaną kukłą. I nie ruszać się, nigdy się nie ruszać, tylko zawsze tu siedzieć.”
Druga połowa książki to istny popis mistrzowskiego suspensu. Czytelnicy będę świadkami śledztwa prowadzonego przez prywatnego detektywa, siostrę Mary i jej chłopaka. Ślady, które napotkają zaprowadzą ich do motelu Batesa i jego mrocznej tajemnicy. UWAGA SPOILER Otóż, okazuje się (co w ówczesnych czasach pewnie stanowiło spore zaskoczenie dla odbiorców), że Norman cierpi na dziwną odmianę schizofrenii – jest trzema różnymi osobami w jednym ciele. Jako mały chłopiec całkowicie podporządkowuje się matce, jako dorosły mężczyzna szczerze jej nienawidzi, a jako… własna matka zabija ludzi. Zakończenie szczegółowo wyjaśnia nam dziwny przypadek Normana, którego postać zainspirowała osoba prawdziwego psychopaty, Eda Geina. Norman nie tylko cierpi na rozszczepienie osobowości, ale również posiada wszelkie cechy transseksualisty, z upodobaniem nie tylko przebierając się za własną matkę, ale całkowicie się nią stając. Matka Normana, z którą mężczyzna prowadzi długie rozmowy, w trakcie trwania lektury to w rzeczywistości rozkładający się trup, którego przed laty mężczyzna wykopał z cmentarza, udając, że jego rodzicielka, którą przecież tak bardzo kochał (ale równocześnie na tyle nienawidził, że postanowił ją zamordować) nadal żyje – tylko oszukując własny umysł był w stanie w ogóle funkcjonować. Ciekawy jest jeszcze fakt, o którym wspomina sam Bates, insynuując, że cierpi na tzw. Kompleks Edypa, co w pewien zawoalowany sposób sugeruje również nekrofilskie zapędy Normana KONIEC SPOILERA.
Powieść Roberta Blocha, jak wspomniałam na początku posiada coś, co trudno jest przenieść na ekran i co Hitchcock znacznie ograniczył – mowa rzecz jasna o dogłębnej penetracji umysłu Normana. Książka jest zupełnie inną formą przekazu, niż film, więc dla Blocha nie stanowiło najmniejszego problemu całkowite zanurzenie się w psychikę Normana – jego wewnętrzne monologi oraz różnego rodzaju odczucia sprawiają, że wykreowana przez Blocha postać jest do tego stopnia wiarygodna, że aż przerażająca. Myślę, że „Psychoza” Roberta Blocha to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli grozy w ogóle, a entuzjastów kultowego dzieła Hitchcocka w szczególności. Nic dziwnego, że mimo upływu lat pozycja ta nadal cieszy się niesłabnącą popularnością – co tu dużo mówić, jest po prostu genialna!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu


środa, 20 czerwca 2012

Penny Jordan „Grzechy”

Historia czwórki dziewcząt, wywodzącej się z tej samej, szlacheckiej rodziny angielskiej. Każda z nich na swój sposób stara się ułożyć sobie życie zarówno miłosne, jak i zawodowe, po drodze, napotykając wiele przeszkód ale nie poddając się złemu losowi, z uporem podążając własną ścieżką egzystencjonalną.
Odchodząc na chwilę od grozy chciałabym zaprezentować kolejną wydaną w Polsce powieść popularnej autorki literatury kobiecej. „Grzechy” reprezentują sobą gatunek literacki, którego staram się unikać, jak ognia, ze względu na znienawidzone przeze mnie wątki romantyczne. Jednakże głównym elementem, który odróżnia powieść Jordan od zalewu innych, niewymagających myślenia, lekkich książeczek dla oczarowanych romantyzmem kobiet są jej bohaterki. Rzadko można spotkać się z tak dogłębnie scharakteryzowanymi postaciami w tego typu literaturze. Cztery główne bohaterki, tak od siebie odmienne charakterologicznie, są postaciami niezwykle wiarygodnymi, kimś kogo mielibyśmy szansę spotkać na ulicy. Tak, więc mamy Rose, napiętnowaną przez azjatyckie korzenie, zmagającą się z nieszczęśliwych dzieciństwem, ze wszystkich sił starającą się zyskać uznanie swojej angielskiej, szlacheckiej rodziny, która wielkodusznie przygarnęła ją przed laty pod swój dach. Ponadto Rose, jako wzięta projektantka wnętrz jest rozchwytywana w Londynie, nie tylko przez klientów, ale również młodych mężczyzn. Ella, pracuje dla „Vogue’a”, ale nie czuje się spełniona w tym zawodzie, marząc o posadzie redaktorki śledczej. Kiedy dostaje propozycję pracy w Nowym Jorku bez namysłu przyjmuje ją – i to właśnie tam, w obcym kraju będzie miała szansę wreszcie ułożyć sobie skomplikowane życie. Jej siostra, rozrywkowa Janey, utalentowana projektantka ubrań, zawsze stara się wszystkich uszczęśliwić, co rzecz jasna przysparza jej nie lada kłopotów. W moim mniemaniu wszystkich wyżej wymienionych przyćmiła barwna postać Emerald, córki zmarłego księcia, rozpieszczonej manipulantki i intrygantki, która nie cofnie się przed niczym, aby usidlić mężczyznę z tytułem książęcym. Uczucia innych nie mają dla niej żadnego znaczenia, jest gotowa na nieustanne ranienie swoje rodziny, byle tylko dostać to, czego pragnie. Uwielbiam takie czarne kobiece charaktery, więc tym bardziej byłam zadowolona, że Jordan zdecydowała się znaleźć miejsce w swojej powieści dla kogoś tak barwnego, że znacznie umilał mi lekturę tej pozycji.
Pierwsza część rozgrywa się w latach 50-tych, druga 60-tych, a trzecia 70-tych. W trakcie tego trzydziestolecia autorce w zgrabny sposób udaje się przedstawić czytelnikowi najważniejsze wydarzenia z życia jej bohaterów, zarówno tych głównych, jak i pobocznych. Obok perypetii miłosnych i zawodowych odbiorca będzie miał szansę zapoznać się ze zwyczajami angielskiej szlachty, etykietą która podejrzewam osobom biedniejszym każe docenić egzystencję, jaką prowadzą. Jordan jasno daje do zrozumienia, że status pieniężny zobowiązuje do wielu wyrzeczeń, ciężkiej pracy i dbania o pozory, które współczesnego czytelnika mają szansę mocno zaszokować. A to wszystko autorka osiąga dzięki płynnemu stylowi, tak niepasującemu do zwykłych romansów. Jej język jest na tyle barny, pełen różnego rodzaju ozdobników, że siłą rzeczy wciąga nas w wykreowany przez nią świat intryg i romansów.
Jeśli osoba mająca głęboką awersję do literatury romantycznej poleca książkę, która ją reprezentuje to chyba warto poświęcić odrobinę swojego czasu na zapoznanie się z nią:) Powieść idealna dla zapracowanych kobiet, które po ciężkim dniu mają ochotę na łatwe oderwanie się od szarej rzeczywistości.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Zapowiedzi na rok 2013

Zgodnie ze zwyczajem przyszedł czas na przedstawienie kilku ciekawszych zapowiedzi horrorów na rok 2013. Tym razem postanowiłam podzielić zestawienie na trzy kategorie: remake’ów, sequeli i pozostałych obrazów, będących w zamyśle czymś świeżym w światku kina grozy. Jednakże zważywszy na fakt, że premiery filmów często przesuwają się, radzę wziąć to pod uwagę przy planowaniu seansów na przyszły rok. Wszystkie pozycje poniżej, choć wstępnie zaplanowano na rok 2013 mogą jeszcze przesunąć się w czasie.
Remake
„Carrie” (data premiery: 15 marca 2013 roku) – trzecia ekranizacja debiutanckiej powieści Stephena Kinga (taki remake remake’u), którą najprawdopodobniej wyreżyseruje Kimberly Peirce. W tytułowej roli zobaczymy doświadczoną w horrorze Chloe Grace Moretz, a jej matkę zagra sama Julianne Moore.
„The Evil Dead” (data premiery: 12 kwietnia 2013 roku) – za reżyserię odpowiedzialny będzie Fede Alvarez, a scenariuszem zajmie się między innymi Sam Raimi, twórca oryginalnego „Martwego zła”. Odtwórcy głównych ról są już znani. Na ekranie najprawdopodobniej zobaczymy Jane Levy, Jessicę Lucas, Shiloha Fernandeza, Elizabeth Blackmore i Lou Taylora Pucci. Jeśli chodzi o fabułę to w remake’u przypuszczalnie główną rolę przeciwnie niż w pierwowzorze odegra kobieta. Inne zmiany względem oryginału nie są jeszcze znane.
 „Pet Sematary” – jeszcze do niedawna krążyły plotki, że reżyserem ponownej ekranizacji tej powieści Stephena Kinga zostanie Alexandre Aja. Jednakże na chwilę obecną ekipa, która miałaby pracować nad tą produkcją nie jest jeszcze znana. Z uwagi na fakt, że nie ogłoszono również domniemanej daty premiery istnieje spora szansa, że owe przedsięwzięcie zostanie przełożone na rok przyszły.
„Suspiria” – remake kultowego dzieła Dario Argento, który przez wielu uważany jest za króla włoskiego kina gore. Wstępnie ustalono, że scenariuszem zajmie się David Gordon Green, jednakże przypuszczalna data premiery nie jest jeszcze znana.
„Poltergeist” – remake kultowego obrazu Tobe’a Hoopera. Wstępnie ustalono, że na krześle reżyserskim zasiądzie Vadim Perelman, natomiast producentem będzie między innymi Sam Raimi. Przypuszczalna data premiery filmu nie jest jeszcze znana.
„The Birds” – remake legendarnego dzieła Alfreda Hitchcocka. Jak na tę chwilę ustalono, że za reżyserię odpowiedzialny będzie Martin Campbell, a w roli głównej zobaczymy samą Naomi Watts. Jednakże zważywszy na nieustanne zmiany w ekipie nic jeszcze nie jest pewne. Na razie nie wiadomo, kiedy miałaby się odbyć światowa premiera tej produkcji.
Sequel
„The Texas Chainsaw Massace 3D” (data premiery: 4 stycznia 2013 roku) – zdawać by się mogło, że po wydarzeniach przedstawionych w remake’u z 2003 roku nie da się nakręcić kontynuacji. Jednak dla Hollywoodu nie ma rzeczy niemożliwych:) Tym razem zdecydowano się pokazać nam dalsze przygody Leatherface’a w trójwymiarze. Na krześle reżyserskim zasiądzie tym razem John Luessenhop, a w postać Leatherface’a wcieli się Dan Yeager.
„Smakosz 3” – za reżyserię i scenariusz trzeciej części znanego tytułu będzie odpowiedzialny sam Victor Salva, a w roli głównej zobaczymy znaną z części pierwszej Ginę Philips. Fabuła ma przedstawiać wydarzenia, rozgrywające się w 23 lata po koszmarze, jaki przeżyła Trish w pierwszej odsłonie „Smakosza”. Trish ma nastoletniego syna, o którego zaczyna się martwić pod wpływem koszmarnych snów, w których widzi, jak chłopaka spotyka los zbliżony do przeżyć jej brata przed laty. Bojąc się, że owe koszmary senne mogą ziścić się w rzeczywistości Trish postanawia zorganizować polowanie na tytułowego Smakosza. Dokładna data premiery nie jest jeszcze znana, jednakże wydaje się być pewnym fakt, że odbędzie się ona już w 2013 roku.
„The Thompsons” – kontynuacja horroru wampirycznego z 2006 roku pt. „Hamiltonowie”. Na krzesłach reżyserskich zasiądą twórcy części pierwszej – Mitchell Altieri i Phil Flores. Fabuła ma prezentować dalsze losy rodziny Hamiltonów, którzy żyją teraz w małym miasteczku pod przybranym nazwiskiem Thompson. Familia wampirów stara się dostosować do życia ludzi, ograniczając swoje potrzeby picia krwi do koniecznego minimum. Wkrótce w miasteczku zaczyna grasować brutalny morderca, który pozbawia swoje ofiary krwi z ich organizmów. Thompsonowie zaczynają podejrzewać siebie nawzajem. W końcu, albo któryś z nich nie mógł się powstrzymać przed morderczymi instynktami, albo w mieście pojawiła się druga rodzina krwiopijców. Wstępna data premiery filmu nie jest jeszcze znana.
„Zombieland 2” – przez wielu z utęsknieniem wyczekiwana druga część popularnego horroru komediowego o żywych trupach. Za scenariusz sequela najprawdopodobniej będzie odpowiedzialny twórca jedynki Ruben Fleischer, a w roli głównej ponownie zobaczymy Jesse’ego Eisenberga. Przypuszczalna data premiery nie jest jeszcze znana.
„Wolf Creek 2” – sequel australijskiego hitu z 2005 roku. Za reżyserię najprawdopodobniej odpowiedzialny będzie Greg Mclean, twórca odsłony pierwszej, a w roli psychopaty ponownie zobaczymy Johna Jarratta. Domniemana data premiery nie jest jeszcze znana.
„The Human Cantipede III (Final Sequence)” – najprawdopodobniej ostatnia część kontrowersyjnego tytułu Toma Sixa, którą również zdecydował się wyreżyserować. Dokładna data premiery nie jest jeszcze znana, ale są spore szanse, że będzie miała miejsce w przyszłym roku.
„Friday the 13th: Part 2” – ostatnimi czasy amerykańskim twórcom sam remake przestał wystarczyć. Obok kopiowania pojedynczych dzieł sprzed lat postanowili odświeżać również całe serie slasherów. Więc nic dziwnego, że po powstaniu remake’u/reebota „Piątku 13” postanowiono pociągnąć to dalej i zapowiedzieć kolejną część „nowych” przygód Jasona. Reżyserem drugiej części odświeżonej serii wstępnie ma zostać Tristan Williams, ale dokładna data premiery nie jest jeszcze znana.
„28 miesięcy później” – najpierw mieliśmy „28 dni później”, następnie „28 tygodni później”, a teraz przyszła kolej na sprawdzenie, co też działo się 28 miesięcy później. Za parę lat pewnie będziemy mieli okazję poznać wydarzenia, które nastąpiły 28 lat później:) A co potem? Chyba zostaną już tylko dekady, wieki itd. Ekipa trzeciej części brytyjskiej serii o żywych trupach nie jest jeszcze znana, podobnie rzecz ma się z datą światowej premiery, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że w 2013 roku jeszcze nie będziemy mieli okazji poznać dalszych przygód krwiożerczych zombie.
„Krzyk 5” – o kolejnym sequelu tego znanego tytułu w ostatnich czasach sporo się mówi. Krążą nawet plotki, że reżyserem ponownie ma zostać twórca całej serii Wes Craven, ale wszystko to tylko domysły. Na chwilę obecną nie jest znana ani ekipa, która miałaby pracować nad piątką, ani data premiery, a nawet nie do końca wiadomo, czy ten obraz w ogóle powstanie.
Świeżynki
„Trust” (data premiery: 18 czerwca 2013 roku) – film na podstawie scenariusza Kerry Finlayson. Fabuła ma traktować o reality show, które w teorii ma przywrócić sławę zapomnianym gwiazdom takich programów. Jak można się tego spodziewać udział w reality show będzie równoznaczny z wyrokiem śmierci. Nie brzmi oryginalnie, ale miejmy nadzieję, że twórcy urozmaicą jakoś schematyczną konwencję filmu „Trust”.
„American Mary” – film miał mieć swoją premierę w roku 2012, ale najprawdopodobniej została ona przeniesiona na rok przyszły. Dzieło Jen i Sylvii Soskich ma opowiadać o studentce medycyny (w tej roli Paula Lindberg). Rozczarowana niesatysfakcjonującą uczelnią poświęca się przeprowadzaniu nielegalnych zabiegów. Z dnia na dzień coraz bardziej makabrycznym… Istnieje spora szansa, że premiera „American Mary” jednak odbędzie się w obecnym roku, ale jeśli nie to poczekamy jeszcze rok na ten ciekawie się zapowiadający horror.
„The 4th Reich” – horror wojenny w reżyserii Shauna Roberta Smitha. Dokładna data premiery nie jest jeszcze znana, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że odbędzie się ona w 2013 roku. Fabuła będzie rozgrywać się w roku 1944, w okupowanej Europie, której na pomoc w walce z Hitlerem ruszają zaprzyjaźnione państwa. Jednak Hitler prowadzi nieludzkie eksperymenty, mające zapewnić mu zwycięstwo. Na misję rusza grupa brytyjskich żołnierzy, po drodze natykając się na niewytłumaczalne zjawiska, których kulminacja będzie miała miejsce w opuszczonych ośrodku badawczym. Film może okazać się wspaniałą rozrywką dla wielbicieli kina wojennego. Miejmy tylko nadzieję, że jakieś intrygujące elementy horroru również się tutaj pojawią.
„13 Eerie” – reżyserem filmu ma być Lowell Dean, ale jak zwykle dokładna data premiery jeszcze jest nieznana. „13 Eerie” ma opowiadać o szóstce studentów kryminologii, którzy wraz ze swoim profesorem udają się na bezludną wyspę. Ma to być pewnego rodzaju próba, która wyłoni spośród nich przyszłego agenta FBI. Jednak na miejscu odkrywają, że kiedyś prowadzono tu dziwne eksperymenty na skazańcach, których potem pozostawiono na pewną śmierć. Choć film wydaje się być miszmaszem innych znanych nam już produkcji grozy ma sporą szansę zainteresować niejednego widza. Miejmy nadzieję, że się uda.
„Darkchylde” – jak na razie nie wiadomo, kto miałby brać udział przy powstawaniu tego horroru science fiction, więc i rok premiery nie jest jeszcze pewny. Film ma być adaptacją komiksu Randy’ego Queena, który opowiada o młodej, przeklętej dziewczynie. Początkowo dręczą ją jedynie koszmarne sny, jednak z czasem zauważa, że przemienia się w jedną z istot, które widzi podczas snów. Zarówno okładka, jak i fabuła zaniepokoiły mnie – podejrzewam, że będzie to kolejny pseudo horror dla nastolatków, ale mam nadzieję, że się jednak mylę.
„World War Z” – (data premiery: 21 czerwca 2013 roku) – adaptacja noweli Maxa Brooksa, którą najpewniej wyreżyseruje Marc Forster, a w roli głównej zobaczymy samego Brada Pitta. Fabuła ma pokazywać wydarzenia rozgrywające się w 10 lat po wielkiej wojnie ludzi i zombie. Teraz to żywe trupy rządzą Ziemią, a ludzie muszą bezustannie walczyć o przetrwanie. Wstępny opis fabuły nie brzmi zbyt oryginalnie. Na pewno będzie to wysokobudżetowa, szeroko reklamowana produkcja, kinowa. Miejmy tylko nadzieję, że twórcy nie przesadzą z efektami komputerowymi.
„Duma i uprzedzenie, i zombie” – film może być ciekawą parodią jednego z najsłynniejszych romansów. Jednak nadal niewiadomo, czy powstanie, gdyż ekipa i domniemana data premiery nie są jeszcze znane. Film ma opowiadać o przygodach miłosnych sióstr Bennet. Wkrótce w hrabstwie Hartfordshire pojawiają się zombie. Armia brytyjska zamiast walczyć z Napoleonem decyduje się na wytępienie żywych trupów. Moim zdaniem produkcja ta może okazać się całkiem udanym horrorem komediowym, wszak romans „Duma i uprzedzenie” sam się prosił o podobną parodię:)
„Hidden” – reżyserami filmu mają zostać Matt i Rose Duffer. Jednak dokładna data premiery nie jest jeszcze nam znana. Fabuła ma opowiadać o trzyosobowej rodzinie ukrywającej się w schronie, bojąc się tajemniczej zarazy, która zamieniła ludzi w mordercze monstra. Kiedy w ich schronie wybucha pożar rodzina zostaje odkryta przez zarażonych i tym samym musi stanąć z nimi do walki o przetrwanie. I znowu fabuła niezbyt oryginalna, ale istnieje spora szansa, ze „Hidden” znajdzie swoich zwolenników wśród widzów.
„The Last Voyage of Demeter” – domniemana data premiery nie jest jeszcze znana, a ekipa, która miałaby pracować nad filmem zmienia się z miesiąca na miesiąc. Jak na tę chwilę reżyserem miałby być Neil Marshall. Fabuła ma opowiadać o rejsie statku wyruszającego z Transylwanii i zmierzającego do Anglii. U wybrzeży Whitby rozbija się. Od tej chwili na statku mają miejsce niewytłumaczalne wydarzenia, na skutek których umierają kolejni członkowie załogi. Sądząc po wstępnym opisie fabuły zapowiada się ciekawy horror nastrojowy. Miejmy nadzieję, że zobaczymy go już w 2013 roku.