Dwudziestoośmioletnia nauczycielka, Rebecca Harpster, samotnie spędza październikowy weekend w swoim otoczonym lasem domu w środkowej Alasce, ponieważ jej mąż Gary wybrał się z dwoma kolegami na biwak. Kobieta z natury jest bardzo strachliwa, dlatego nie czuje się komfortowo w pustym domu na odludziu. Nie bez swojego ukochanego. Który nie wraca o umówionej porze. Zamiast niego pojawia się nieznajomy mężczyzna, Alan, który porywa Rebeccę. W ustronnej chatce on i jego wspólnik Stephen zapraszają ją do gry. Jeśli kobieta chce ocalić męża, musi przeżyć dokładnie to samo, czego doświadczył jej ukochany tego feralnego weekendu. Włącznie z piekłem, zgotowanym Gary'emu przez nich samych.
Urodzony w Baltimore w stanie Maryland, a obecnie mieszkający w Atlancie w Georgii, absolwent Bowling Green State University w Ohio, Jeff Strand to pisarz specjalizujący się w horrorach komediowych – zyskał nawet przydomek Clown Prince of Horror – ale bynajmniej nie ogranicza się tylko do tego gatunku. Pisze także pełnokrwiste horrory i thrillery, a celuje zarówno w starszych, jak i nastoletnich odbiorców. Największy wpływ wywarli na niego tacy autorzy, jak Jack Ketchum, Douglas Adams, Dave Barry i Richard Laymon. Jeff Strand był czterokrotnie nominowany do Nagrody Brama Stokera, a opublikowane w jego wydanym w 2018 roku zbiorze „Everything Has Teeth” opowiadanie pt. „The Tipping Point” zostało uhonorowane Splatterpunk Award w kategorii Best Short Story.
Pierwsza wydana w Polsce powieść Jeffa Stranda, „Słabość serca” (oryg. „Faint of Heart”), wyszła w 2020 roku (osiem lat po premierze światowej) nakładem wydawnictwa Dom Horroru. A właściwie to minipowieść, bo utwór liczy sobie raptem niespełna sto pięćdziesiąt stron i jest to raczej opowieść jednowątkowa. Thriller z elementami horroru zbudowany na znanych motywach, ale wychodzący od niepospolitego pomysłu na okrutną grę zorganizowaną przez duet zabójców pewnej strachliwej kobiecie. Młodej nauczycielce szkoły podstawowej, Rebecce Harpster, która od pięciu lat pozostaje w związku małżeńskim z Garym. Mężczyzną, który bardzo się o nią troszczy i który bez wątpienia zrobiłby dla niej wszystko. Ona dla niego też, więc nie dzieli się z nim swoimi obawami przed samotnym weekendem, który tymczasem mężczyzna zamierza spędzić ze swoimi kolegami. Podczas gdy on będzie biwakował w lesie, ona najpewniej będzie umierać ze strachu w ich domu na Alasce. Domu stojącym w zacisznej okolicy, w domu otoczonym zwartą ścianą drzew, w pobliżu którego nie ma żadnych innych zabudowań. Gdyby Rebecca powiedziała mężowi o strachu, jaki ogarnia ją już na samą myśl o samotnym weekendzie, to Gary niewątpliwie porzuciłby swoje plany i bez większego żalu został z nią. Jego żona to wie, ale nie chce, by jej ukochany rezygnował dla niej ze wszelkich towarzyskich rozrywek. Pragnie żeby był szczęśliwy, ale i trochę wstydzi się swoich irracjonalnych lęków. Rebecca nie leczy się psychiatrycznie, nie zdiagnozowano u niej żadnej choroby psychicznej. Nic z tych rzeczy. Ona po prostu jest najzwyczajniejszym tchórzem. A przynajmniej takie zdanie na swój temat sama zdążyła sobie wyrobić. Teraz jednak nadchodzi chwila próby. Czas, kiedy Rebecca w praktyce będzie mogła sprawdzić, czy faktycznie jest takim tchórzem, za jakiego zawsze się uważała. Akcja „Słabości serca” rozpędza się z chwilą pojawienia się niejakiego Alana. Człowieka, który podaje się za policjanta przynoszącego Rebecce złe wieści o jej mężu. Mniej strachliwa osoba w takiej sytuacji pewnie bez zastanowienia, odruchowo otworzyłaby drzwi, ale tchórzliwa natura zwykle uczy ostrożności. Każe być bardziej podejrzliwym. Nie wierzyć na słowo nawet człowiekowi machającemu policyjną odznaką. Który nie zamierza się poddać. Ani myśli zostawić naszą bohaterkę w spokoju. Zanosi się więc na skręt w stronę home invasion – klasyczną opowieść o bezpardonowym zakłóceniu miru domowego. Intruz kontra zalękniona gospodyni. Jeff Strand szybko jednak oddala te podejrzenia. Gwałtownie zmienia założenia odbiorcy, wprowadzając kolejny nieświeży motyw, którym jest porwanie. Porwanie Rebekki i przetransportowanie jej (w bagażniku) do zacisznej chatki, w której czeka już na nich wspólnik Alana, mężczyzna o imieniu Stephen. A właściwie nie tyle wspólnik, ile nieformalny lider. Dominujący człon tego psychopatycznego duetu, o którym tak naprawdę niewiele się dowiemy. W przeciwieństwie do Rebekki, Strand nie zdecydował się na pogłębienie tych postaci. I wydaje mi się, że był to celowy, jak najbardziej przemyślany zabieg. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czarne charaktery w jakimś stopniu oparto na modelu bodaj najczęściej wykorzystywanym z kinie slash: ot, garść szczątkowych informacji. To dodaje zabójcom złowieszczości. Tak jest bardziej tajemniczo. A więc nieobliczalnie? Pewnie nie. W każdym razie nie dla osób, które mają już za sobą trochę tego rodzaju opowieści. Opowieści survivalowych, bo ta niezbyt kręta droga od home invasion, przez wątek porwania człowieka (a być może dwóch osób), w końcu dość mocno osadza się w tych ramach. Później już Strand przez dłuższy czas (powiedzmy, bo jak już się rzekło „Słabość serca” to cieniutka książeczka) porusza się w konwencji survival thrillera. I tak aż do końcowych partii, które można określić jako muśnięcie torture porn.
Do „Słabości serca” Jeffa Stranda przyciągnął mnie pomysł na poprowadzenie koszmaru głównej bohaterki. Ściśle: gra zorganizowana przez duet morderców. Ludzi, którym niekłamaną przyjemność sprawia zadawanie niewyobrażalnego cierpienia innym. Rasowych psychopatów, którzy jednak znacznie się od siebie różnią. Alan łatwo ulega emocjom i musi wkładać sporo wysiłku w hamowanie swoich morderczych zapędów. Jest człowiekiem głęboko uzależnionym. Od torturowania i zabijania ludzi. Stephen natomiast zachowuje chłodny umysł. Nie pozwala, by jego chore apetyty wzięły nad nim górę. Najpierw myśli, potem działa. Można więc spokojnie założyć, że bez niego Alan długo nie pozostawałby na wolności. Może nawet już dawno pożegnałby się z życiem. Alan zdaje sobie z tego sprawę, ale to nie znaczy, że cieszy go przywództwo Stephena, że bez szemrania wypełnia wszystkie jego polecania. Właściwie to Alan ma już serdecznie dość jego rządzenia się. Tym bardziej teraz, kiedy Stephen nie pozwala mu zrobić tego, czego najbardziej pragnie. Czyli pozbyć się (po długich cielesnych męczarniach, rzecz jasna) kobiety, która już zdążyła mocno zaleźć mu za skórę. Rebecca bez wątpienia już cierpi, ale dla Alana to za mało. Gra wymyślona przez jego partnera przynajmniej na początku bardziej go irytuje i niecierpliwi, niż ekscytuje. Ale Stephen z uporem maniaka ciągnie tę „zabawę” kosztem młodej nauczycielki. Kobiety, która uporczywie trzyma się nadziei, że jej mąż wciąż żyje. Choć nie jest aż tak naiwna, żeby nie brać pod uwagę tej straszniejszej możliwości. Ale nadzieja to potężna siła napędowa. Nadzieja i miłość. Żeby zrozumieć postępowanie bohaterki, trzeba najpierw przyjąć do wiadomości te dwa proste fakty: że Rebecca kocha swojego męża tak bardzo, iż wolałaby umrzeć, niż żyć bez niego, i że nie opuszcza ją nadzieja, że (wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu?) Gary wciąż pozostaje wśród żywych. A jeśli tak, to tylko od niej zależy, czy mężczyzna przetrwa też najbliższe godziny. Wiele godzin, bo nieznajomi psychopaci obiecują, że zwrócą jej męża, jeśli „powtórzy jego ostatni weekend”. Niejako wcieli się w Gary'ego, przeżywając wszystko to, co on przeżył w ostatnich dniach. Ma trzymać się wytycznych Stephena i Alana. W przeciwnym razie jej mąż zginie w męczarniach. Jak już wspomniałam Rebeccę Harpster poznajemy całkiem dobrze. Gabaryty książki mogą być mylące. Mogą (ale nie muszą) kazać przygotować się na powierzchownie wykreśloną historyjkę z papierowymi postaciami. Jeff Strand istotnie nie szafuje długimi, szczegółowymi opisami. Szczędzi najdrobniejszych detali i wielokrotnie złożonych zdań, ale nie należy przez to rozumieć, że autor ten posiada rażąco ubogie słownictwo (tutaj ukłon pewnie należy się też tłumaczowi, Kornelowi Mikołajczykowi). „Słabość serca” dobitnie pokazuje, że Strand opanował, moim zdaniem bardzo trudną, sztukę przekazywania mnóstwa treści w nieobszernych fragmentach opisowych. Ale i w dialogach. Zaskakująco nielicznych. Spodziewałam się zdecydowanej przewagi tychże nad obszarami stricte opisowymi. A nie spodziewałam się takiego wniknięcia w umysł postaci. „Słabość serca” nie jest kolejną „bezrozumną sieczką”, krwawą historyjką, o której niewiele więcej można powiedzieć. Gdzie nie liczy się praktycznie nic poza taką fizyczną przemocą, do jakiej zdolni są tylko ludzie. Nie, tutaj istotniejsza jest przemoc psychiczna. To na niej Strand przede wszystkim się skupia. Na męce psychicznej, która, jeśli odpowiednio na to spojrzeć, służy głównej bohaterce. Niektórzy mogą w to nie wierzyć, ale krzywda naprawdę może wzmacniać. Czasami męczarnie mają zbawienny wpływ na jednostkę. Bardziej budują, niźli rujnują. I takim przypadkiem jest nasza Rabecca. Kobieta, jak właściwie od początku można się tego spodziewać, w tym bezdyskusyjnym piekle zgotowanym jej przez dwóch współpracujących ze sobą seryjnych morderców, znalazła w sobie siłę, jakiej nigdy wcześniej w sobie nie znajdowała. A nawet nie podejrzewała, że ją posiada. Bo ona tak naprawdę cały czas w niej tkwiła, tyle że pozostawała w uśpieniu. Podczas gdy Rebecca mierzyła się z irracjonalnymi lękami, gdzieś głęboko w niej odkładały się ogromne pokłady odwagi. Heroizm w najczystszej postaci. Heroizm, który przypadkiem został rozbudzony przez porywaczy jej męża. Ale nie od razu. Oczywiście potrzeba odwagi, by podjąć taką próbę ratowania drugiej osoby, jaką podejmuje Rebecca. Trzeba odwagi, żeby zamiast czym prędzej poszukać pomocy, udać się (co ważne samotnie, a więc kobieta, gdyby tylko zechciała, mogła z łatwością uciec swoim oprawcom) do leśnej głuszy - nad jezioro – i pokornie czekać na zapowiedziane tortury. Ale wtedy jeszcze naszą dynamiczną bohaterką bardziej kieruje potężne uczycie do męża, do człowieka, który tak naprawdę może już nie żyć. Bezgranicznie zakochana kobieta dochodzi do wniosku, że musi poczynić inne założenie. Że lepiej spróbować i umrzeć, niż ratować siebie, a potem żyć ze świadomością, że jej ukochany stracił szansę na życie przez jej słabość. O ile trochę by jeszcze pożyła, ponieważ Rebecca zakłada, że bez Gary'ego nie wytrzymałaby długo na tym świecie. Ale może się zdziwić, bo potworna gra, w której godzi się wziąć udział, pokaże jej, że nie jest taka niezaradna, tak zależna od męża, jak się jej wydawało. Możliwe, że nie przeżyje „atrakcji” przygotowanych przez dwóch zwyrodnialców, ale jedno jest pewne: przed śmiercią pozna nową Rebeccę Harpster. Chciałabym, żeby ta mroczna, trzymająca w napięciu, ale i niestety przewidywalna opowieść, trwała dłużej. Żeby Jeff Strand pokusił się o rozbudowanie tej, owszem, konwencjonalnej historii (może poza pomysłem na grę skręconą przez morderczy duet), ale mnie tam na oryginalności specjalnie nie zależy. Zwłaszcza gdy mam przed sobą rzecz zręcznie wykorzystującą znane rozwiązania fabularne. Całkiem zgrabnie poruszającą się po wydeptanych ścieżkach. Krótko: dość wciągająca, choć niepozbawiona wad, lektura, z przykuwającą uwagę bohaterką. I fatalnym zakończeniem.
Pierwszy powieściowy (albo minipowieściowy) występ Jeffa Stranda w Polsce uważam za udany. Zachęcający do kolejnego spotkania, ale doprowadzić do niego będę mogła dopiero, kiedy (jeśli) polscy wydawcy znowu zainteresują się tym amerykańskim autorem. Chociaż istnieje jeszcze szansa, że natrafię, na któreś z jego opowiadań już wcześniej opublikowanych w Polsce. W każdym razie chciałabym się chociaż na trochę przy tym panu zatrzymać i nie mam wątpliwości, że nie jestem jedyna. Więc czekamy, polscy wydawcy, na kolejne (mini)powieści Jeffa Stranda. Człowieka, który stworzył tak zajmującą małą rzecz, jak „Słabość serca”. Thriller z elementami horroru, który powinien usatysfakcjonować każdego miłośnika prostych, niepokombinowanych, trochę krwawych, ale bardziej psychologicznych survivali. Bo przede wszystkim w takim klimacie utrzymano tę emocjonującą opowiastkę o nieskończonej sile miłości, która może uskrzydlać, ale równie dobrze może być wyrokiem śmierci. Istnym przekleństwem. Prawdziwą słabością serca.