Głucha nauczycielka plastyki, Lily, po tragicznej śmierci młodszej siostry wyjeżdża na Uniwersytet Cassadaga i wprowadza się do domu, zamieszkiwanego przez pewną staruszkę i jej tajemniczego wnuczka. Z początku Lily jakoś radzi sobie ze wspomnieniami o siostrze, jednak wszystko zmienia się po poznaniu kilku osób, którzy zabierają ją na seans spirytystyczny, na którym kobieta nawiązuje kontakt ze swoją siostrą. Wkrótce potem Lily zaczynają nękać niepokojące wizje, z których wnioskuje, że w jakiś sposób porozumiała się z zamordowaną dziewczyną, której morderca nigdy nie został złapany. Lily postanawia na własną rękę odnaleźć sprawcę tej zbrodni.
Horror twórcy „Dread” (2009), Anthony’ego DiBlasi’ego. Do seansu zachęcił mnie okrutny plakat, który obiecuje istną rzeź, ale równocześnie ze względu na rok produkcji nie pozbyłam się pewnej dozy sceptycyzmu, wszak byłam przekonana, że oto będę miała do czynienia z kolejnym efekciarskim pseudo horrorem, bez jakiegokolwiek klimatu grozy. Ale już pierwsze minuty projekcji zmusiły mnie do całkowitej zmiany nastawiania. Realizacja, pomimo ewidentnie niskiego budżetu, stoi na naprawdę wysokim poziomie, a to dlatego, że reżyser zdaje się doskonale wyczuwać ten gatunek, wie, czego oczekują jego wielbiciele. „Cassadaga” jest swoistym miszmaszem podgatunkowym – klasyczna ghost story umiejętnie przeplata się z odstręczającymi momentami gore, dając widzom mieszankę znanych schematów polaną niesamowicie intrygującym sosem. DiBlasi opiera całą konstrukcję fabularną na oklepanych szablonach, ale robi to z tak wielkim wyczuciem, że odbiorca niejednokrotnie ma wrażenie, że oto ma do czynienia z czymś nowym, na wskroś oryginalnym.
Pierwsza połowa filmu pokrótce przedstawia nam postać Lily i tragedię, która wymusiła na niej wyjazd z miasta. Głucha kobieta pragnie pogodzić się ze śmiercią swojej młodszej siostry, nad którą sprawowała opiekę. Po zatrzymaniu się w nowym miejscu i zapisaniu na Uniwersytecie Cassadaga, poznaje mężczyznę, który z kolei przedstawia jej swoich znajomych. Wszyscy biorą udział w seansie spirytystycznym, co rzecz jasna stanie się przyczyną koszmarnych wydarzeń, które w dalszej części seansu nieodmiennie będą towarzyszyć naszej protagonistce. Na początku twórcy całkowicie skupiają się na duszącym klimacie. Widz będzie świadkiem przerażających halucynacji Lily, z których na szczególną uwagę zasługują niepokojące migawki – kompilacje koszmarnych obrazów, akcentowane piszczącą ścieżką dźwiękową. W pierwszej połowie uświadczymy tylko ułamka średnio makabrycznych scen, jak na przykład białe robaki wyżerające skórę na ręce Lily (nawiązanie do „Boogeymana 2”, 2007), ale są one umiejętnie równoważone przez nastrojowe zjawiska paranormalne, które z pewnością przyprawią niejednego odbiorcę o szybsze bicie serca.
W drugiej połowie filmu na prowadzenie wysuwa się wątek kryminalny. Lily stara się odnaleźć mordercę dziewczyny, która objawia się w jej wizjach (znakomita charakteryzacja zjawy!). W tym momencie widz zostanie skonfrontowany z iście odstręczającymi scenami gore, ale duszący klimat nadal będzie doskonale wyczuwalny. Modus operandi zabójcy, zwanego Gepetto, który przekształca swoje ofiary w karykaturalne marionetki jest najoryginalniejszym pomysłem w tym miszmaszowym obrazie. Kiedy kamera skupia się na działalności mordercy obraz zostaje nasycony pastelowymi kolorami, szczególnie żółcią i pomarańczem, co w połączeniu z makabrą dodatkowo wzmaga surrealizm sytuacyjny. Duszący klimat, hipnotyzujące obrazy, przerażająca charakteryzacja ducha kobiety… A to wszystko bez ingerencji komputera, bez sztucznych efektów. Twórcą zauważalnie zależało na realizmie, więc postanowili zrobić film w starym stylu, wykorzystując fizycznie obecne na planie rekwizyty zamiast najnowszych zdobyczy techniki. W ten sposób nakręcili iście intrygujący obraz dla wielbicieli klasycznych horrorów - schematyczny, ale jakże niepokojący. Takiej atmosfery grozy i tak znakomicie zrealizowanych scen mordów próżno szukać w innych współczesnych horrorowych tworach.
Cała oś fabularna skupia się na postaci Lily, wykreowanej przez mało znaną Kelen Coleman, która bez większego wysiłku zdobyła moją sympatię – dostałam przekonującą, pozytywną postać, której mogłam dopingować przez cały czas trwania filmu.
Jeśli zmęczyły już was sztuczne efekty komputerowe w horrorach, jeśli lubicie stare, klasyczne horrory, które stawiają przede wszystkim na gęsty klimat grozy i kilka jakże realistycznych scen gore to „Cassadaga” jest właśnie dla was. Tutaj każdy integralny dla tego gatunku element z nawiązką spełnia swoje zadanie, każdy moment tej produkcji nacechowany jest tym, co entuzjaści horrorów kochają najbardziej – czystą grozą!