Początek
lat 80-tych XIX wieku. Wśród pracowników Opery Paryskiej narasta
przekonanie, że miejsce to jest nawiedzone przez upiora. Nowi
dyrektorzy nie dają jednak wiary opowieściom o tajemniczej istocie
niezauważenie poruszającej się po gmachu Opery. Nie mają też
zamiaru wypełniać żądań, które ktoś przypisuje upiorowi. Są
bowiem przekonani, że ich poprzednicy stroją sobie z nich żarty i
nie zmieniają zdania nawet wtedy, gdy w Operze zaczyna dochodzić do
różnego rodzaju wypadków. Tymczasem jedna z występujących tutaj
artystek, młoda śpiewaczka Christine Daae, nawiązuje relację z
istotą, którą bierze za mitycznego Anioła Muzyki. Kobieta pobiera
u niego lekcje śpiewu, ale bynajmniej nie jest przez niego
traktowana jak zwyczajna uczennica. Anioł Muzyki darzy ją
bezgraniczną miłością, co nie podoba się jej przyjacielowi z
dzieciństwa, wicehrabiemu Raoulowi de Chagny, młodzieńcowi
gotowemu ją poślubić. Christine też darzy go głębszym uczuciem,
ale istota, która udziela jej lekcji śpiewu też nie jest jej
obojętna. Poza tym kobieta jest przekonana, że związanie się z
Raoulem zagroziłoby jego bezpieczeństwu.
Francuski
dziennikarz i pisarz żyjący w latach 1868-1927, Gaston Leroux, na
rynku literackim zasłynął przede wszystkim serią kryminałów z
fikcyjnym detektywem Josephem Rouletabille i oczywiście „Le
Fantome de l'Opera” (pol. „Upiór Opery”, „Upiór w operze”).
Ta ostatnia to powieść gotycka, najpierw publikowana w gazecie w
odcinkach (od września 1909 roku do stycznia 1910 roku), a w jednym
tomie po raz pierwszy ukazała się w roku 1910. Pierwsze
polskojęzyczne książkowe wydanie tego ponadczasowego dokonania
Gastona Leroux pojawiło się w 1912 roku. Potem było ich jeszcze
kilka, ale najstaranniejszą polską publikacją „Upiora Opery”
może poszczycić się wydawnictwo Vesper. W 2019 roku wypuściło
ono pieczołowicie zredagowaną edycję wielokrotnie przenoszonej na
ekran i wystawianej na deskach teatrów gotyckiej powieści Leroux, w
doskonałym tłumaczeniu Andrzeja Wiśniewskiego i z obszernymi
przypisami, zamieszczonymi w dalszej partii książki. Co trochę
utrudnia lekturę, ale rozumiem, że w dolnych częściach stron nie
dałoby się tego w przejrzysty sposób pomieścić. Tym bardziej, że
tam właśnie umieszczono, już nie tak liczne, przypisy odautorskie.
Twarda oprawa, posłowie dr hab. Doroty Babilas, skrótowa biografia
autora „Upiora Opery”, bibliografia i przepiękne ilustracje w
kolorze, których autorką jest Anne Bachelier. Najlepiej oddajmy
głos pani Babilas: „Możemy więc z dumą powiedzieć, że po
ponad stu latach od napisania Upiór Opery Gastona Leroux
wreszcie trafia do rąk polskiego czytelnika w formie, która oddaje
sprawiedliwość zarówno temu interesującemu pisarzowi o
wyrazistym, wyjątkowym stylu, jak i samemu dziełu, które przeszło
zwycięsko próbę czasu i z biegiem lat zyskało status
klasycznego”.
„Upiór
Opery istniał naprawdę”.
Tak zaczyna się jedna z najważniejszych powieści gotyckich w
historii literatury. Bo choć takie otwarcie zawarto w przedmowie, to
bardziej powinno się ją traktować jak prolog historii wielkiej i
strasznej miłości w zabytkowej Operze Paryskiej (Opera Garnier,
Palais Garnier). Gaston Leroux nadał bowiem swojemu „Upiorowi
Opery” formę swego rodzaju sprawozdania ze śledztwa, które
jakoby przeprowadził. Z rzekomo autentycznego dochodzenia do prawdy
o istocie ukrywającej się w gmachu słynnej opery. Aby nadać
jeszcze większej wiarygodności tej opowieści, francuski autor
wykorzystał ówczesne doniesienia prasowe, sięgnął do historii
Opery Paryskiej i do historii autentycznych postaci. W zdecydowanej
większości przypadków pozmieniał nazwiska, ale przy ich tworzeniu
ewidentnie czerpał z biografii prawdziwych ludzi. Nie dotyczy to
absolutnie każdej osoby egzystującej na kartach „Upiora Opery”,
a i niektóre z nich pisarz wykreował w oparciu o więcej niż jedną
autentyczną postać. Wszystko to miało służyć zwodzeniu
czytelnika – Leroux chciał wmówić opinii publicznej, że jego
książka to w istocie relacja z wydarzeń, które zaistniały w
rzeczywistości. Oczywiście nie każdy wychodzi z założenia, że
forma, jaką Leroux nadał omawianej pozycji to jedynie sprytny
zabieg literacki ukierunkowany na wprowadzenie odbiorców błąd.
Przebiegła gra z czytelnikiem. Osób, które wierzą, że w Operze
Paryskiej w XIX wieku faktycznie zadomowił się ktoś nieproszony,
nadal nie brakuje, ale oficjalna wersja jest taka, że tytułowy
antybohater nigdy nie istniał. Bez względu na to, ku której z tych
wersji się skłaniamy, „Upiora Opery” istotnie czyta się jak
swego rodzaju dziennikarską relację – o tyle o ile, bo z całym
szacunkiem dla nich, ale dziennikarze raczej nie słyną z takiego
stylu. Pewnie niemała w tym zasługa Andrzeja Wiśniewskiego, który
przełożył „Upiora Opery” na język polski (wydanie Vesper z
2019 roku), ale palma pierwszeństwa w tym względzie i tak należy
się Gastonowi Leroux. Wyczerpujące opisy, mnóstwo długich zdań,
które przynajmniej w języku polskim brzmią po prostu przepięknie.
To muzyka dla moich uszu. Tak, dla mnie Aniołami Muzyki byli (i
wciąż są) Gaston Leroux i Andrzej Wiśniewski. A dla czołowej
żeńskiej postaci omawianej książki był nim niejaki Erik.
Człowiek z krwi i kości bądź niematerialna istota kusząca młodą
śpiewaczkę Christine Daae swoim niezwykłym śpiewem i równie
poruszającą muzyką wydobywaną z różnych instrumentów. Pozwolę
sobie nie ujawniać tutaj natury tytułowego antybohatera, bo nie
wykluczam, że nie wszystkim ta historia jest znana. Oczywiście nie
mam wątpliwości, że wielu ma już za sobą czy to literacki
pierwowzór, czy przynajmniej jedną z jej adaptacji filmowych,
teatralnych, komiksowych, i tak dalej. Albo po prostu zna tę
historię ze słyszenia. Niemniej, tak na wszelki wypadek, trzeba
założyć, że sława Upiora nie dosięgła wszystkich, że są
osoby, które o Eriku nigdy nie słyszały. O istocie nie tylko
bezprawnie mieszkającej w Operze Paryskiej, ale i uciekającej się
do szantażowania jej dyrektorów. Upiór oczekuje regularnych wypłat
pieniężnych oraz jednej konkretnej loży do wyłącznej dyspozycji.
Rzecz jasna nieodpłatnie. A co oferuje w zamian? Cóż, obiecuje nie
szkodzić. Nie robić nic, co zaszkodziłoby temu szacownemu
obiektowi i nie stwarzać zagrożenia ani dla tutejszych pracowników,
ani dla widowni niezmiennie złożonej głównie z arystokracji.
Przede wszystkim paryskiej śmietanki towarzyskiej, do której
zalicza się również jeden z głównych bohaterów książki.
Wicehrabia Raoul de Chagny to obok Christiny Daae i Erika integralna
postać „Upiora Opery”, bo książka ta opowiada przede wszystkim
o niezwykłym i niebezpiecznym trójkącie miłosnym. Omawiana
powieść to romans gotycki smacznie zmiksowany z powieścią grozy
i, już w mniejszym stopniu, kryminałem. W wielkim skrócie rzecz
rozbija się o miłość dwóch istot płci męskiej do młodej
śpiewaczki występującej na deskach znamienitego teatru.
Najczęściej w pomniejszych rolach. Ale to się może zmienić za
sprawą jednego z jej adoratorów, tajemniczego mieszkańca Opery
Paryskiej, którego ta uważa za Anioła Muzyki - niezwykłe
stworzenie, o którym opowiadał jej ojciec. Jego rywal, wicehrabia
Raoul de Chagny, jest natomiast przekonany, że jego ukochana jest z
premedytacją oszukiwana przez człowieka z krwi i kości. Czy
rzeczony Anioł Muzyki to także upiór, o którym tak często mówi
się w tym wystawnym budynku? Postrach tego miejsca? Cienista istota,
która podobno nawiedza Operę Paryską? Trudno nie odpowiedzieć
sobie na to twierdząco, bo i nie wygląda by Gastonowi Leroux
zależało na robieniu z tego wielkiej tajemnicy. Co nie znaczy, że
„Upiór Opery” nie został utrzymany w atmosferze tajemniczości
rodem z najlepszych powieści gotyckich. Ona właściwie towarzyszyła
mi przez całą lekturę tego legendarnego dzieła i nie miało
absolutnie żadnego znaczenia to, że mniej więcej wiedziałam jak
to się potoczy. Trochę z filmów mniej czy bardziej trzymających
się literackiego pierwowzoru, ale myślę, że czas też odgrywa tu
istotną rolę. Dla współczesnego czytelnika tak rozpisana intryga
wielce zagadkowa raczej być nie powinna.
Czy
przewidywalność znamionująca intrygę przedstawioną przez Gastona
Leroux na kartach „Upiora Opery” była dla mnie jakimś
uniedogodnieniem? Absolutnie nie! W najmniejszym stopniu nie
rzutowało to na mój odbiór tej powieści. I skłamałabym, gdybym
powiedziała, że mnie samą to zaskoczyło. Niepomiernym zdumieniem
napawało mnie nie to, że tak dalece zaangażowałam się w tak
jaskrawo oczywistą sprawę Upiora Opery, tylko moja reakcja na wątek
miłosny. A raczej wątki, bo mamy tutaj zarówno „zakazany romans”
Christine Daae z wicehrabią Rauolem de Chagny, jak i jej
niejednoznaczną relację z niejakim Erikiem. Niejednoznaczną, bo
doprawdy niełatwo przeniknąć charakter tego niecodziennego
związku. Nie ulega wątpliwości, że Christine boi się Erika i
jednocześnie ogromnie mu współczuje. Znajduje się również pod
ogromnym urokiem jego muzycznego talentu (zresztą jak każdy, kto
usłyszy czy to jego anielski śpiew, czy niezwykłą muzykę, którą
z łatwością wydobywa ze zwykłych instrumentów), który może,
ale wcale nie musi być „kluczem do umysłu tej dziewczyny”.
Innymi słowy: może być tak, że Christine w pewnym sensie lgnie do
swojego Anioła Muzyki nie z własnej nieprzymuszonej woli, ale za
sprawą czegoś na kształt hipnozy, w którą Upiór umyślnie ją
wprowadza. Równie dobrze jednak dziewczyna może darzyć go
prawdziwym uczuciem. Miłością, z której niekoniecznie zdaje sobie
sprawę. Sytuacja ta jest tyleż intrygująca, co niekomfortowa. Bo z
jednej strony potępia się Erika nie tylko za jego działalność
ukierunkowaną na zdobycie względów swojej ukochanej, ale również
za terror, jaki sieje w Operze Paryskiej. Przejścia nowych
dyrektorów z tą zamaskowaną istotą (oni mają pewność, że ich
poprzednicy bawią się ich kosztem) wprawdzie mają w sobie sporo
humoru, zwykle są przedstawiane w bardzo dowcipny sposób, ale nie
da się ukryć, że konsekwencje przyjemne nie są. Bywa, że ich
niesubordynacja względem Upiora pociąga za sobą ofiary śmiertelne.
A to już wesołe nie jest. Tym bardziej, gdy Leroux pozwoli nam
wreszcie bliżej przyjrzeć się zmorze przemykającej po korytarzach
imponującego budynku, w którym przez nikogo nieproszona się
zagnieździła. Na początku XX wieku, kiedy to omawiana powieść
ujrzała światło dzienne, Erik mógł budzić inne uczucia, ale z
perspektywy dzisiejszego czytelnika... UWAGA SPOILER Tytułowa
postać może budzić więcej współczucia i słusznego gniewu niźli
strachu. Gniewu względem społeczność, w której przyszło jej
żyć, względem świata, dla którego większe znacznie od
charakteru człowieka ma jego wygląd zewnętrzny. W sumie to
zjawisko, tak jak i „Upiór Opery” wyszło zwycięsko z próby
czasu – takie nastawienie, czy nam się to podoba, czy nie, nadal
funkcjonuje i to na całym świecie. Ludzie piękni i zdrowi
zasadniczo mają łatwiej. A wśród pozostałych wciąż jest
zatrważająco wiele jednostek często na własnej skórze
odczuwających przynajmniej trochę z tego, co musiał czuć Erik
KONIEC SPOILERA. „Upiór Opery” jest więc romansem
gotyckim, powieścią grozy i kryminałem (ze szczyptą komedii) z
bardzo ważkim, nawet w dzisiejszych realiach, przesłaniem. To także
poruszający, niezmiernie przygnębiający utwór egzystencjalny.
Miłosna opowieść z drugim, jakże strasznym, dnem, które jak by
na to nie patrzeć, mocno komplikuje odbiór tej niezbyt przecież
złożonej opowieści. Bo zarys tej historii jest raczej prosty.
Nawet włączając jej kryminalną warstwę i biorąc pod uwagę
elementy horroru, których też tutaj nie brakuje. I nie dotyczy to
tylko atmosfery grozy. Wprost emanującej ze stronic tej publikacji
gotyckiej aury spowijającej, niezbyt kojarzący się z literaturą
gotycką, gmach. Urządzony z przepychem, kolorowy, często gwarny
paryski teatr, w którym, co trzeba zaznaczyć, Leroux nie zamknął
jednak całej fabuły „Upiora Opery”. Rzecz w przeważającej
mierze toczy się w Operze Paryskiej, ale zdarza jej się zbaczać na
inne terytoria. Wracając jednak do meritum: w ogólnym zarysie
opowieść ta skomplikowana się nie wydaje, ale gdy się już tam
jest (we Francji w literackim ujęciu Gastona Leroux, na początku
lat 80-tych XIX wieku, najprawdopodobniej rok 1891. Data wskazywana
przez badaczy, w samej powieści jej nie znajdziemy), gdy całym sobą
przeniesie się do świata przedstawionego w „Upiorze Opery” (a
to naprawdę dziennie proste), to praktycznie nie sposób nie tylko
nie odnotować, ale i nie dać się oszołomić głębi tej doprawdy
niepokojącej historii o tajemniczej istocie nawiedzającej Palais
Garnier. Istocie dostającej najprawdziwszej obsesji na punkcie
młodej kobiety, która niekoniecznie będzie mogła wybrać swoją
dalszą ścieżkę życiową. Być może jej prześladowca(?) jej na
to nie pozwoli.
„Upiór
Opery” to powieść, której chyba żadnemu miłośnikowi
literatury gotyckiej, ale i koneserom wszelkiej maści światowych
arcydzieł literackich, polecać nie trzeba. Wielu z nich lekturę
tego ponadczasowego dokonania francuskiego pisarza Gastona Leroux już
dawno ma za sobą. A tacy maruderzy jak ja zapewne bez namawiania
dadzą się skusić zachwycającemu wydaniu Vesper z 2019 roku. Ba!
Przyjemności obcowania z tak wspaniale przygotowaną edycją zapewne
nie odmówią sobie także te osoby, które powieść tę bardzo
dobrze znają. Tym bardziej, że jest to tego rodzaju historia, którą
trudno się nie zauroczyć. Bez względu na to, w jakich gatunkach
literackich się gustuje. „Upiór Opery” to tak naprawdę
uniwersalna powieść – celująca w niezwykle szerokie grono
czytelnicze i od przeszło stu lat zwykle z powodzeniem. Nie zawsze,
ale prawdopodobieństwo, że dacie się niemal zahipnotyzować temu
klasycznemu dziełu niskie z pewnością nie jest. Niechaj więc
Gaston Leroux zaprowadzi Was do światowej sławy Upiora Opery!
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu