Młoda para, Alex i Penny, wraz z nowonarodzonym synkiem wyprowadza się z
miasta i osiada w nowym domu w małym miasteczku. Zaraz po przeprowadzce
odkrywają, że nieopodal ich miejsca zamieszkania trwają całodzienne prace budowlane,
w dodatku ich syn ciągłym płaczem nie daje im spać w nocy. Wkrótce zmęczenie, w
mniemaniu Alexa i Penny, doprowadza ich na skraj paranoi. Dziwne przywidzenia,
w centrum których tkwi ciemnowłosa kobieta nękają ich coraz częściej, przy okazji
podkopując wzajemne zaufanie do siebie. Jednakże żadne z nich nawet nie myśli o
ewentualnym nawiedzeniu, trwając w przekonaniu, że tajemnicza kobieta jest
jedynie imaginacją ich pozbawionych snów umysłów.
Horror nastrojowy Paula Sotera, utrzymany w znanej konwencji ghost stories, opartej na przeprowadzce
do nowego domu. Jako, że wprost przepadam za tym motywem, pomimo jego częstej
eksploracji w kinie grozy, wprost nie mogłam doczekać się seansu już po
przeczytaniu recenzji na portalu Horror Online zamieszczonej jakiś czas temu. Miałam
przeczucie, że „Dark Circles” będzie miało w sobie to coś, co przykuje moją
uwagę. I nie pomyliłam się.
Już pierwsze sceny filmu są sygnałem dla widzów, że oto mają do czynienia z
pozbawioną efekciarstwa, minimalistyczną, powolną produkcją, skupiającą się
przede wszystkim na fabule i delikatnym klimacie grozy. Taki zabieg zapewne
odrzuci entuzjastów zawrotnych akcji i niezliczonych ilości jump scenek a la James Wan, ale istnieje
spore prawdopodobieństwo, że skupi uwagę wielbicieli stateczniejszych
straszaków. Choć zawiązanie fabuły (przeprowadzka do nowego domu) nie ma w
sobie ani krztyny oryginalności to już wydarzenia mające miejsce jakiś czas
później są dosyć pomysłowe. I nie mówię tutaj o momentach pojawiania się
tajemniczej kobiety. Owszem, znacznie podnoszą poziom adrenaliny we krwi, a to
za sprawą umiejętnej realizacji i wrodzonego wyczucia klimatu reżysera, ale nie
zaskakują okolicznościami, które do nich prowadzą. Pomysłowość objawia się w
zachowaniu głównych bohaterów, którzy po kilkudniowym pobycie w nowym lokum
wyglądają jak całkowicie odczłowieczone postaci, wolno snujące się po domu. Swoje
zmęczenie tłumaczą ciągłym płaczem dziecka w nocy i pracami budowlanymi
nieopodal ich domu, aczkolwiek reżyser przesyła drobne sygnały widzom, każące
im podejrzewać wpływ domu na samopoczucie bohaterów. Ta podskórna groza jest
chyba jeszcze dobitniejsza niż sporadyczne wizualizacje antagonistki,
szczególnie kiedy zacznie objawiać się nie tylko w wyglądzie Alexa i Penny (całkiem
znośni warsztatowo Johnathon Schaech i Pell James), ale również ich zachowaniu.
Z czasem postawa kobiety, wymuszona brakiem sny zacznie irytować. Ciągłe
kazania, które prawi swojemu chłopakowi, zmuszanie go do pomocy w domu, którą
Alex będzie jakoś musiał pogodzić z pracą – to wszystko w jej ustach brzmi tak,
jakby tylko ona nie dosypiała, a obowiązkiem mężczyzny jest wyręczać ją we
wszystkim. Z czasem role się odwrócą – pod koniec to Alex zaskarbi sobie we
mnie bardziej antypatyczne odczucia. Taka kreacja protagonistów była dosyć
ryzykowna – Soter był o krok od całkowitego zniechęcenia mnie do bohaterów, a
co za tym idzie obniżenia efektu przerażenia na widok czyhającego na nich
zagrożenia, uosabianego przez bosą kobietę. Nic w tym guście. Reżyserowi nie
tylko udało się wykreować nieszablonowe postaci, których charakterologia skupia
się bardziej na wadach, aniżeli zaletach, co pozwala uniknąć nudy podczas
obcowania z ich rozkładem dnia, ale również pomimo irytacji gdzieś tam
pozostawić nutkę sympatii, która zmusza do dopingowania im.
Choć fabuła najsilniej skupia się na interakcjach międzyludzkich, które
zapewne zniechęcą sporą grupę odbiorców (mnie za to najmocniej wciągnęły) to
pomimo minimalistycznej konstrukcji Soter pokusił się również o kilka bardziej
dosłownych wizualizacji. One rzecz jasna nie mają w sobie większej
oryginalności, ale dzięki umiejętnej realizacji mocno zagęszczają i tak już
mroczną atmosferę. Podczas ustawiania
kamery w pokoju dziecka Penny widzi na ekranie sylwetkę długowłosej kobiety, a
Alex dostrzega ją wieczorem za oknem oraz w łóżku na miejscu swojej dziewczyny.
Z czasem robi się jeszcze ciekawiej – podczas gry na pianinie Alex zostaje
skąpany we krwi, po czym jego oczom ukazuje się ciało kobiety. Gdy Penny
przegląda się w lustrze widzi jakąś postać przemykającą za jej plecami, a kiedy
jej chłopak próbuje domknąć garaż dostrzega nogi osoby stojącej wewnątrz. I
wreszcie najlepsze – Penny siedzi z synkiem w pokoju spoglądając w okno, kiedy nagle
mały znika i pojawia się na zewnątrz w towarzystwie jakiejś kobiety. Drugim takim
mistrzostwem jest scena z opiekunką do dziecka. Kiedy dziewczyna otwiera
kuchenną szafkę ze środka, powoli niczym w azjatyckich ghost stories, wypełza długowłosa kobieta. Trzeba naprawdę sporego
talentu żeby tak umiejętnie jak Soter wycisnąć maksimum grozy z kilku dosyć
oklepanych wizualizacji nieznanego. Ale chociaż cały seans niezmiernie mnie
zaintrygował byłabym niesprawiedliwa pomijając milczeniem w moim mniemaniu
największą wpadkę reżysera, czyli zakończenie. Zwrot akcji oczywiście jest
mocno zaskakujący, ale twórcy którzy uważają za konieczne tego rodzaju eksperymentowanie
muszą uważać, aby nie przekombinować, o czym Soter niestety zapomniał. I co z
tego, że mnie zaskoczył, skoro finał jest zwyczajnie niespójny z resztą
scenariusza? UWAGA SPOILER Kiedy już
wychodzi na jaw, że nasi protagoniści nie borykali się z duchem tylko kobietą z
krwi i kości, pomieszkującą w ich domu nasuwa się pytanie: jak do tego wszystkiego
wpasowuje się pierwsza scena snu Penny? Ten szczegół najbardziej mi tutaj nie
pasował, ale wielu widzów mogą również zainteresować przywidzenia głównych
bohaterów (mówię tutaj o momentach, w których nie widzieli kobiety tylko jakieś
irracjonalne imaginacje), ale przy dobrej woli można to zrzucić na zbiorowe
halucynacje bądź, co bardziej prawdopodobne na oddziaływanie złych fluidów,
które zagnieździły się w domu po niedawnej tragedii, aby uderzać w nowych
lokatorów. Niemniej przy tej naciąganej interpretacji pierwsza scena filmu
nadal pozostaje taką niedopracowaną zagadką. W dodatku przez tę końcówkę zrobiła się z tej produkcji taka kopia "Najścia" KONIEC
SPOILERA. Tak więc zakończenie, choć zaskakujące w moim mniemaniu było mocno
nieprzemyślane – myślę, że Soter o wiele lepiej wybrnąłby z tego impasu, gdyby
nie upierałby się tak na zwrot akcji i zwyczajnie zaserwował nam jakiś
tradycyjny finał (dlaczego twórcy sądzą, że im mocniejsze zakończenie tym
lepszy odzew widzów? Jakby już nie można było stawiać na zwyczajność, ale za to
spójną ze scenariuszem) bądź zainspirował się końcówką „Narodzin obłędu”, która
notabene bardziej przystawałaby do scenariusza tego filmu. A tak na koniec
wtrącę tylko, że plakat skopiowano z „Klucza do koszmaru” – naprawdę brakło
inwencji na coś swojego?
Zapominając o moim zdaniem niedopracowanym zakończeniu (który innym może
jednak przypaść do gustu) i oceniając jedynie wcześniejsze wydarzenia w filmie
z czystym sumieniem stwierdzam, że to jeden z najlepszych horrorów
nastrojowych, powstałych w 2013 roku. Jest mroczny klimat, ciekawi protagoniści
i kilka niepokojących scen, a tyle mi w zupełności do szczęścia wystarczy.