Rok
2016. Prawniczka Alice dostrzega w pociągu kobietę wyglądającą
jak jej znajoma ze studiów, Ruth Walker, która znika zanim ma
okazję z nią porozmawiać. Problem w tym, że Ruth zaginęła przed
piętnastoma laty, w okresie studiów. Dowody wskazywały na
utonięcie, prawdopodobnie samobójstwo, ale teraz Alice ma powody,
by przypuszczać, że kryje się za tym coś więcej. Kobieta
podejrzewa, że jej mąż, były poseł, a obecny prezenter
telewizyjny, George Bell, ma jakieś tajemnice związane z tą
sprawą. Mężczyzna spotykał się z Ruth przed poznaniem Alice, a
teraz zdaje się bardzo zależy mu na tym, by jego żona przestała
dociekać, co przydarzyło się tej dziewczynie podczas studiów.
Alice nie ma jednak zamiaru się wycofać, a im dalej brnie w tę
sprawę, tym bardziej się od niej uzależnia. I tym bardziej
utwierdza się w przekonaniu, że tak naprawdę nie zna człowieka, z
którym od wielu lat pozostaje w związku małżeńskim.
Urodzona
i mieszkająca w Wielkiej Brytanii, Nicola Rayner, swoją debiutancką
powieść, thriller psychologiczny „The Girl Before You” (pol.
„Dziewczyna, którą znałaś”), pisała blisko dziesięć lat –
nie licząc wcześniejszych nieudanych podejść. Zajęło jej to
tyle czasu przede wszystkim dlatego, że na co dzień jest bardzo
zajętą kobietą. Jest niezależną dziennikarką zajmującą się
tańcem i podróżami, kochającą żoną i troskliwą opiekunką psa
rasy Jack Russell terrier. Ale jako że zawsze marzyła o zostaniu
powieściopisarką przez wszystkie te lata z uporem dążyła do
zrealizowania tego postanowienia. I w końcu udało jej się ukończyć
powieść (światowa premiera książki przypadła na rok 2019),
która nie tylko została entuzjastycznie przyjęta przez
czytelników, ale też zajęła drugie miejsce w konkursie debiutów
organizowanym przez wydawnictwo Borough Press i Festiwal Literatury w
Cheltenham. Nicola Rayner jest fanką twórczości między innymi
Daphne du Maurier, Arthura Conana Doyle'a, Kate Atkinson, Sarah
Waters i (czego najmocniejszy wyraz daje w „Dziewczynie, którą
znałaś”), Dorothy Parker.
Debiutancka
powieść Nicoli Rayner to marriage thriller, ale tylko po
części. Choć ze skrótowego opisu fabuły można wywnioskować co
innego, „Dziewczyna, którą znałaś” nie koncentruje się
wyłącznie na małżeństwie z problemami, a nawet powiedziałabym,
że nie przede wszystkim. W centrum tej opowieści Rayner stawia
motyw nader często wykorzystywany w dreszczowcach: motyw zaginięcia.
Tyle że tutaj sprawa nie jest taka świeża, jak to zazwyczaj bywa w
tego typu literaturze, ponieważ od owego tajemniczego zdarzenia
minęło już piętnaście lat. A tytułowa dziewczyna nie tylko
jeszcze się nie odnalazła, ale i nadal dręczy garstkę żyjących.
To znaczy są ludzie, którzy niemal nieustannie o niej myślą i
pomimo starań nie potrafią pogodzić się z jej najprawdopodobniej
nieodwracalną stratą. Bo wszystko wskazuje na to, że Ruth Walker
poniosła śmierć w morzu. Mogło to być samobójstwo, wypadek albo
zabójstwo. Udział osób trzecich w zniknięciu Ruth został
wprawdzie wykluczony przez policję, a i jej bliscy najwyraźniej nie
wierzą w to, że dziewczyna została zamordowana. Czytelnik
tymczasem przyjmie zgoła inne spojrzenie na tę tajemniczą sprawę.
Ale mając też na uwadze nie mniej tajemniczy incydent w pociągu,
którym Rayner zawiązuje wątek poświęcony adwokatce
specjalizującej się w rozwodach imieniem Alice. Kobieta dostrzega
oto rudowłosą kobietę, która wygląda dokładnie jak Ruth Walker,
którą kojarzy z czasów studenckich, choć nigdy nie była z nią
blisko związana. I nie zajmuje jej dużo czasu, by dojść do,
słusznego czy nie, wniosku, że jej własny mąż, George Bell, w
jakiś sposób jest zamieszany w sprawę Walker. To znaczy bardziej,
niż myślała, bo mąż nigdy nie robił tajemnicy z tego, że
spotykał się z Ruth zanim poznał swoją przyszłą żonę. Podczas
studiów w nadmorskim miasteczku St Anthony's (fikcyjnym, które
autorka książki w przedmowie umiejscawia pomiędzy Durham a St
Andrews, zdradzając również, że zostało one zainspirowane
Alnmouth w hrabstwie Northumberland). Nicola Rayner przenosi nas
także do tego okresu (lata 1999-2001), obierając punkt widzenia
młodej kobiety, która na początku wydaje się kompletnie
niezwiązana z tą sprawą. Spisane w trzeciej osobie (tak samo jak
rozdziały poświęcone Alice) dosyć obszerne fragmenty skupiające
się na dziewczynie imieniem Kat, jednej z ówczesnych studentek
uniwersytetu w St Anthony's, stopniowo odsłaniają przed nami także
szczegóły z życia Ruth Walker i przeszłości George'a Bella. Oraz
wrogo do niego nastawionego, Richarda Wisemana, dziennikarza, który
przez następne piętnaście lat wytrwale badał sprawę zaginięcia
swojej dziewczyny z czasów studenckich. Nie dochodząc do żadnych
konstruktywnych wniosków, a w każdym razie nie takich, które
dałyby mu jasną odpowiedź na to, co stało się z Ruth Walker.
Dawniej Richard współdziałał z młodszą siostrą zaginionej,
Naomi Walker i ich matką, ale z czasem został sam na placu boju.
Obok dwóch wymienionych już perspektyw mamy jeszcze jedną, tym
razem ujętą w pierwszej osobie. Rozdziały poświęcone Naomi,
homoseksualistce tak jak Alice spodziewającej się dziecka, żyjącej
z terapeutką Carlą i pomimo usilnych starań niepotrafiącej
uwolnić się od bolesnych rozmyślań o ukochanej siostrze. Z jednej
strony Naomi ma przekonanie, że dalsze zajmowanie się tą sprawą
przyniesie jej więcej szkody niż pożytku, bo skoro nie udało się
odnaleźć Ruth (albo jej zwłok) przez piętnaście lat, to
najprawdopodobniej już nigdy się nie uda. Ale z drugiej strony, co
zrozumiałe, Naomi nie opuszcza promyk nadziei. Być może dyktowany
jedynie potężną, niemożliwą do zaspokojenia potrzebą ponownego
ujrzenia siostry, a w gorszym wypadku poznania okoliczności jej
śmierci. Ale niewykluczone, że właśnie pojawiła się realna
szansa na rozwiązanie tej strasznej zagadki. Czy osobą, którą
Alice pewnego dnia spotkała w pociągu była Ruth Walker we własnej
osobie? I dlaczego ktoś po tylu latach miałby adresować do Naomi i
George'a przesyłki dotyczące Ruth i St Anthony's? Czy to groźba,
czy raczej próba pomocy? I, co równie ważne, czy Alice aby na
pewno jest wiarygodnym świadkiem? Bo w końcu nawet ona sama
chwilami wątpi w swoje zdrowe zmysły... i zasadność podejrzeń,
którymi obarcza swojego męża. Innymi słowy: wątpliwości mnożą
się w... niezastraszającym tempie. Bo „Dziewczyna, którą
znałaś” to jedna z tych powieści, która pewnie zawiedzie osoby
nastawiające się na szybką, mocną prozę, w której nie brakuje
zdumiewających zwrotów akcji. Ale już nie sympatyków tych
literackich thrillerów, które charakteryzują się dosyć
szczegółowymi opisami przede wszystkich postaci, ale i
niegrzeszących deficytem plastycznych kreacji miejsc i
poszczególnych wydarzeń, których niemała część dotyczy rzeczy
przynajmniej pozornie kompletnie niewinnych. Ot, przyziemności,
która jak by na to nie patrzeć sporo nam mówi o bohaterkach tej
może nie najoryginalniejszej, ale na pewno dopracowanej w każdym
szczególe opowieści o tajemnicach sięgających wielu lat wstecz.
Mogłoby
się wydawać, że najbardziej zajmującym wątkiem w „Dziewczynie,
którą znałaś” będą problemy małżeńskie Alice i George'a
powodowane przez narastające w kobiecie przekonanie, że mąż tai
przed nią ważne fakty na temat Ruth Walker. Fakty przemawiające
przeciwko niemu, co dla odbiorcy tej powieści tym bardziej się
uprawdopodobni, gdy wejrzy w przeszłość tego człowieka sukcesu.
Mnie tam wystarczyła sama informacja, że tej prezenter telewizyjny
wcześniej był posłem:), ale osoby mniej krytycznym okiem
spoglądające na środowisko polityczne będą musiały trochę
poczekać na przesłanki obciążające George'a. Chyba że wcześniej
zaufają przeczuciu jego żony – nie jest to przesądzone, bo
odnajdujemy tutaj też sugestie, że ta odnosząca sukcesy
prawniczka, że tak to ujmę, nie jest okazem zdrowia psychicznego.
Ewidentnie dostała istnej obsesji na punkcie Ruth Walker i czy to
faktycznych, czy tylko wyimaginowanych mrocznych tajemnic swojego
małżonka. Ma problemy ze snem i od czasu do czasu dopuszcza do
siebie możliwość, że miewa halucynacje. A więc ciężko pokładać
absolutną wiarę w to, że Alice widziała kobietę wyglądającą
dokładnie tak, jak była dziewczyna George'a. Ale i trudno
definitywnie odrzucić to, że albo rzeczywiście spotkała Ruth,
albo co równie prawdopodobne jej sobowtórkę. Frapujące? To
jeszcze nic. A w każdym razie w moich oczach dzieje Alice (i Naomi,
skoro już o tym mowa) z 2016 roku, choć interesujące, ustępują
pola rozdziałom osadzonym w latach 1999-2001. W mieście St
Anthony's, w okresie studiów, których Ruth Walker, jak już wiemy,
nie dane było ukończyć. Jaką rolę w tym wszystkim pełni Kat?:
zapytacie. Otóż, w tamtym okresie, jak wiele na to wskazuje, w
ostatnim etapie krótkiego życia Ruth, Kat była jej najlepszą
przyjaciółką. I zarazem konkurentką, bo dziewczyny prowadziły
małą wojenkę o chłopaka. A na pewno prowadziła ją Kat, bo jeśli
chodzi o Ruth to... Mnie ta młoda kobieta uchodząca w kampusie za
istną piękność, jawiła się niczym nieodkryta karta. Sporo o
niej wiedziałam (zresztą tak samo jak o innych ważniejszych
postaciach wykreowanych na potrzeby tej powieści, i nie muszę chyba
dodawać, że uważam to za największą siłę „Dziewczyny, którą
znałaś”), ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Nicola
Rayner dała mi poznać zaledwie cząstkę tej prawdopodobnie bardzo
złożonej osobowości. Wiadomo, że w tamtym czasie Ruth zaczęła
odkrywać swoją seksualności i niestety nie odbyło się to
bezboleśnie. Bo jej przewodnikiem w tej sferze był George Bell,
pewny siebie młodzieniec wywodzący się z bogatej rodziny, który
nie cieszył się dobrą reputacją na uczelni. Krążyły plotki o
nim i jego przyjacielu, w których przynajmniej ziarno prawdy
bezsprzecznie było. On i jego kolega skakali z kwiatka na kwiatek,
co naturalnie niejednej dziewczynie złamało serce, ale choć każdy
wiedział, jak traktują kobiety, to nigdy nie brakowało studentek,
które dałyby się pokroić za możliwość wejścia w związek z
którymś z nich. No prawie każdy, na uczelni w St Anthony's
uchowało się bowiem też trochę studentek nieświadomych tego, że
George Bell, powiedzmy, nie patronuje stałym związkom. Albo nie
chciały tego wiedzieć. Oszukiwały same siebie. Jak na przykład
Ruth? Taki sam podbój George'a jak wcześniejsze, czy może jego
wielka miłość? Z czyjej inicjatywy rozpadł się ten, długi jak
na Bella, związek? I czy Ruth miała inne powody, by tak bardzo
znienawidzić George'a oprócz prawdopodobieństwa, że ostatecznie
potraktował ją, jak wszystkie inne dziewczyny, z którymi spotykał
się wcześniej? Niby typowe problemy i przygody miłosne młodych
ludzi, którzy żyją jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
Zakrapiane imprezy, przygodny seks, niebezpieczne związki, mniej i
bardziej poważne kłamstwa, przyjaźnie i antypatie, a na końcu
tego łańcuszka ofiara śmiertelna. Tylko jedna? Być może, ale
nawet jeśli Ruth Walker jest jedyną osobą w tym rozbestwionym
studenckim gronie, która pożegnała się wówczas z życiem, to
jest to wystarczająco tajemnicza sprawa. I w dodatku wydająca się
bardziej skomplikowana, niż w pewnym sensie sugeruje nam sama
autorka: zarys tej historii wydaje się nadzwyczaj prosty i na pewno
niezbyt kreatywny, czyż nie? Im bardziej jednak zagłębiałam się
w „Dziewczynę, którą znałaś”, tym większe przekonanie
miałam, że Nicola Rayner wcześniej czy później popchnie tę
niezbyt wyszukaną intrygę w jakimś może nie zaraz dziewiczym
kierunku, ale pewnie nadającym jej bardziej charakterystycznych
rysów. Nie mogę powiedzieć, że punkt, do którego, po wszystkich
tych rozgałęzieniach fabularnych dotarłam (tak, zgodnie z moimi
przewidywaniami okazało się, że ta niby prosta opowieść posiada
inne, wcześniej mniej i bardziej efektywnie skrywane dna), wprawił
mnie w skrajne zdumienie. Bombą bym tego nie nazwała, aczkolwiek
daleka byłam od rozczarowania. W głównej mierze dlatego, że
Nicola Rayner zastosowała chwyt (choć nie w pełni), który
bardziej zaostrza, niż zaspokaja apetyt. Chciałoby się dalszych
rozdziałów, ale jednocześnie w takich chwilach czerpię
przyjemność z tego w pewnym sensie frustrującego stanu, w jakim
zostawiła mnie również ta debiutująca brytyjska powieściopisarka.
Oby
na tym jednym thrillerze psychologicznym, z trzeba zaznaczyć, silnie
rozwiniętą warstwą obyczajowo-dramatyczną, się nie skończyło.
Oby Nicola Rayner wydała na świat więcej dreszczowców zbliżonych
jakościowo do „Dziewczyny, którą znałaś”. I oby jak
najszybciej, bo już odczuwam to potworne swędzenie, które zna
chyba każdy czytelnik spragniony większej dawki pisarstwa kogoś,
kto zdołał rozbudzić w nim emocje, a którego to łaknienia
przynajmniej tymczasowo nijak zaspokoić nie może. Debiutancka
powieść tej władającej całkiem dojrzałym stylem Brytyjki ma
niewielką szansę na zaspokojenie potrzeb zwolenników thrillerów
dynamicznych i/lub nieprzywiązujących większej wagi do mniej
istotnych dla toczącej się historii detali i/lub niezagłębiających
się zbytnio w postacie. W tych, którzy nigdy nie lubili takiej
prozy „Dziewczyna, którą znałaś” prawdopodobnie nie tylko nie
roznieci tej sympatii, ale też bardzo możliwe, że trudno będzie
im dobrnąć do końca tej... straszliwie wciągającej opowieści.
Tak, zwolennicy powolniejszych, szczegółowo rozpisanych i mocno
pogłębionych intryg literackich, powieści, w których najpewniej
tylko pozornie niewiele się dzieje, przypuszczalnie z przyjemnością
pogrążą się w tym smacznym owocu blisko dziesięcioletniej pracy
Nicoli Rayner.
Za
książkę bardzo dziękuję grupie wydawniczej