Elizabeth Benton pracuje nad projektem dla pewnej firmy. Cały wolny czas
spędza na wideo czacie, nagrywając wszystkie rozmowy z przypadkowymi osobami. Podczas
jednej takiej sesji kontaktuje się z nią dziewczyna, która ogranicza się jedynie
do wiadomości tekstowych. Kiedy tajemniczy mężczyzna podsyła jej nagranie z zarejestrowanym
zabójstwem owej użytkowniczki Elizabeth nabiera pewności, że morderca od
początku ich wirtualnej znajomości podawał się za swoją ofiarę. Kobieta zgłasza
całe zajście policji, która w takich sytuacjach niewiele może zdziałać. Wkrótce
zabójca przejmuje władzę nad komputerem Elizabeth, za pośrednictwem którego
może dotrzeć do jej najbliższych przyjaciół. Zarzuca na kobietę cybernetyczną
sieć, a policja jest przekonana, że padła ona ofiarą jedynie niewinnego żartu.
Pierwszy pełnometrażowy thriller Zachary’ego Donohue, zrealizowany w modnej
estetyce found footage. Premierowy
pokaz filmu miał miejsce w Rosji, a opinie krytyków wahały się pomiędzy dwiema
skrajnościami. Jedni rozpływali się w zachwytach nad aktualnym przesłaniem
produkcji Donohue i jej ciekawą realizacją, a inni utrzymywali, że „The Den” ma
widzom do zaoferowania jedynie infantylną fabułę, podaną za pośrednictwem
irytującej pracy kamery. Moje odczucia są raczej ambiwalentne. Uważam, że film
nie zasługuje na nieubłaganą krytykę, ale jestem też daleka od zachłystywania
się jego rzekomym geniuszem.
„The Den” zrealizowano przy pomocy kamerek internetowych – większa część
seansu to właściwie zapis krótkich rozmówek Elizabeth (całkiem przyzwoita
warsztatowo Melanie Papalia) z użytkownikami z całego świata. Mamy wgląd nie
tylko w jej konwersacje na czacie, ale również wiadomości wymieniane ze
znajomymi za pośrednictwem komunikatora internetowego oraz maila. Krótko
mówiąc: „The Den” to właściwie taki pokaz wirtualnej egzystencji Elizabeth,
która ma ambicję nagrać, jak najwięcej rozmów z wideo czata w ramach projektu
dla pewnej firmy. Patrząc na tego rodzaju realizację początkowo zastanawiałam
się, czy twórcy już zapomnieli o tradycyjnym filmowaniu. We współczesnym kinie
grozy coraz częściej natrafiam na found
footage i szczerze mówiąc coraz poważniej zaczynam się zastanawiać, czy
tego rodzaju celowo amatorskie nagrywanie wkrótce całkowicie nie wyprze
normalnej realizacji. Ale muszę uczciwie przyznać, że o ile inne thrillery i
horrory jedynie żerują na popularności tego nurtu, mając możliwość profesjonalnie
zobrazować swoje scenariusze to „The Den” nie miał takiego wyboru. Tradycyjna realizacja
nie przystawałaby do jego fabuły, a wręcz mogłaby się okazać śmiertelnie nudna.
Pierwszy zapis z wideo czatu właściwie przyćmiewa wszystkie późniejsze
wydarzenia. Mowa o konwersacji Elizabeth z pewnym chłopcem, który utrzymuje, że
w jego szafie ukrywa się potwór. Aby to udowodnić przenosi laptopa we
wspomniane miejsce i za pomocą kamerki internetowej powoli filmuje wnętrze
szafy, w jakże pełnej napięcia, mrocznej scenie. Kiedy kieruje kamerę na swoją
twarz za jego plecami, nagle wyrasta szkaradna postać upiorzycy, udowadniając,
że Donohue całkiem nieźle sprawdza się w ogranych, ale za to wbijających w
fotel jump scenkach. Następnie scenariusz
przeskakuje do właściwej problematyki filmu, a mianowicie osaczenia Elizabeth
przez zamaskowanego seryjnego mordercę. Mężczyzna szuka ofiar pośród
użytkowników portalu czatowego, na którym zalogowała się nasza główna
bohaterka. Modus operandi sprawcy nie
jest jakieś nadzwyczaj oryginalne, ale nie można zaprzeczyć, że w dzisiejszych
czasach, w dobie komputerów ma w sobie pewną groźbę, której nie sposób nie
przyznać racji. Laptop Elizabeth to właściwie jej całe życie – dzięki niemu
kontaktuje się ze swoimi znajomymi i ciężarną siostrą oraz gromadzi na dysku całą
pracę. Lwią część swojego wolnego czasu spędza przed ekranem monitora w oku
kamerki internetowej, co stanowi wręcz wymarzony układ dla bezwzględnego
mordercy, który gdzieś tam na świecie spokojnie obserwuje swoje przyszłe
ofiary. Owy „cały świat” Elizabeth wkrótce zostanie przejęty przez bezimiennego
wroga, obdarzonego zdolnościami hakerskimi. Jego cel jest prosty – wykorzystać laptopa
kobiety przeciwko niej, znaleźć i zabić jej przyjaciół, a na końcu dotrzeć do
niej (oczywiście, nie zapominając o ciągłym nagrywaniu). Napięcie, jak na tego
rodzaju amatorskie warunki realizacyjne jest całkiem nieźle odczuwalne - na
szczególną uwagę zasługuje atak na ciężarną siostrę Elizabeth i jej chłopaka. Gorzej
jest niestety ze scenami mordów. Jak na niski budżet są aż nazbyt realistyczne,
ale daleko idąca oszczędność w epatowaniu przemocą i brak jakichś bardziej
oryginalnych scen eliminacji poszczególnych bohaterów sprawiają, że wielbiciele
brutalnego, dosłownego kina raczej nie znajdą tutaj nic dla siebie. Ponadto
mocno rażą przeskoki miejsca akcji. Ilekroć obserwowałam wydarzenia mające
miejsce „pod gołym niebem” zastanawiałam się, czy tego rodzaju profesjonalny
morderca naprawdę wędrowałby po mieście z laptopem w ręku, filmując otoczenie kamerką
internetową, czy zwyczajnie zainwestowałby w cyfrówkę… Kolejny poważny
mankament to przewidywalne i mocno oklepane zakończenie. UWAGA SPOILER Już po ataku na dom siostry Elizabeth twórcy
zdradzają nam, że morderców jest przynajmniej dwóch (ktoś niesie kamerę
filmującą uciekającego antagonistę), a jeśli połączymy to z ryzykownym
filmowaniem zbrodni dojdziemy do wniosku, że mamy do czynienia z grupą przestępców
zarabiających na filmach snuff KONIEC SPOILERA.
Jak już wspominałam do „The Den” żywię ambiwalentne uczucia. Z jednej
strony to pomysłowo zrealizowany, pełen napięcia thriller, przestrzegający
młodych ludzi przed zagrożeniami, czyhającymi w cyberprzestrzeni. A z drugiej pozbawiony
mocniejszych scen mordów, przewidywalny wręcz konwencjonalny obraz, który na
pewno rozczaruje poszukiwaczy czegoś dosłownego i oryginalnego. Moim zdaniem to
zwykła średniawka, ale podejrzewam, że zagorzali wielbiciele found footage będą z seansu zadowoleni.