Prezenter telewizyjnego programu, Georges Laurent mieszka z żoną, Anne,
pracującą w wydawnictwie i dwunastoletnim synem, Pierrotem. Od niedawna
Laurentów dręczy niezidentyfikowany człowiek, podrzucając im kasety wideo z
zarejestrowanym widokiem ich domu od zewnątrz. Kiedy zaczyna przysyłać
makabryczne rysunki decydują się zgłosić sprawę policji, ale funkcjonariusze informują
ich, że w tej sytuacji są bezradni. Laurentowie dochodzą do wniosku, że
prześladowca próbuje ich na coś nakierować, o czym świadczą wskazówki
pojawiające się na taśmach, coraz rzadziej obrazujących ich dom i wkraczających
w sferę znajomą Georgesowi. Mężczyzna uświadamia sobie, że tajemniczy osobnik go
zna i z jakiegoś powodu próbuje skonfrontować go z przeszłością.
Michael Haneke – wielokrotnie nagradzany austriacki twórca, który skradł
serca wielu sympatykom kina grozy filmem pt. „Funny Games” i jego remakiem.
Thriller „Ukryte”, do którego sam spisał scenariusz, również zasila grono bardziej
rozpoznawalnych i docenianych produkcji Haneke. Obsypany prestiżowymi nagrodami
filmowymi, w tym Złotą Palmą za reżyserię, francuskojęzyczny obraz zyskał rzesze
fanów, również wśród krytyków, tak w krajach europejskich, jak w Stanach
Zjednoczonych. Haneke cieszy się opinią twórcy niebanalnych dzieł, więc raczej
nie dziwi fakt, iż popularny w kinematografii motyw prześladowcy przekuł w coś
niepospolitego, zawierającego ważne zagadnienia egzystencjalne, podane w
niebywale trzymającej w napięciu oprawie wizualnej (muzyki nie ma praktycznie
wcale).
W moim odczuciu podstawowym elementem, który uwarunkował sukces niniejszej produkcji
jest intymna praca kamery, wymuszająca wzmożoną uwagę widza nawet podczas
statecznych, bardzo długich ujęć zwłaszcza tych (ale nie tylko) poczynionych
przez tajemniczego prześladowcę rodziny Laurentów. Najlepiej widać to na
przykładzie licznych rozciągniętych w czasie sekwencji portretujących dom
głównych bohaterów z zewnątrz, sfilmowanych za pośrednictwem stojącej nieopodal
ukrytej, nieruchomej kamery bezimiennego prześladowcy. Nie dzieje się właściwie
nic, wyłączając zwyczajny ruch uliczny, ale dramaturgiczny ciężar, jakim Haneke
natchnął owe ujęcia wręcz nakazują odbiorcy usilnie wypatrywać czającego się zagrożenia.
Nigdy nie pomyślałabym, że będę w stanie cierpliwie przez dłuższy czas, w dodatku
w stanie wzmożonego napięcia i zainteresowania wpatrywać się w poruszane
wiatrem krzaki rosnące przed domem głównych bohaterów. I to nie tylko za
pierwszym podejściem, ale również podczas każdej następnej tego rodzaju
sekwencji, też wówczas, kiedy ugruntowano już we mnie przekonanie, że najprawdopodobniej
niczego ciekawego nie uda mi się dojrzeć. Potrzeba naprawdę wielkiego talentu,
żeby rozbudzić takie pokłady emocji zdjęciami zwyczajnej ulicy, na której
doprawdy nie dzieje się nic nadzwyczajnego, ale Haneke nie powściągał swoich
wyjątkowych zdolności narracyjnych jedynie na wspomniane, stateczne sekwencje,
koncentrując twórczą energię również na bardziej dramatycznych relacjach międzyludzkich.
Georges i Anne (niezapomniane kreacje Daniela Auteuila i Juliette Binoche) to
zamożne, zapracowane małżeństwo, wychowujące dwunastoletniego syna. Pomijając
ich wysoki status i godne pozazdroszczenia zajęcia zawodowe niczym szczególnym
się nie wyróżniają, stanowiąc raczej modelowy przykład rzadko przebywającej w swoim
towarzystwie, ale mimo to zadowolonej z życia rodziny. Pozornie, z punktu
widzenia niewtajemniczonego środowiska, w którym się obracają, bo koncepcja
scenarzysty zakładała obnażenie widzom ich nietypowych problemów już na
początku seansu. Tak więc, bez długich wstępów dowiadujemy się, że Laurentowie
są obiektem chorobliwego zainteresowania tajemniczego osobnika, który z
jakiegoś powodu przysyła im zagadkowe taśmy wideo i makabryczne rysunki,
obrazujące chłopca plującego krwią i koguta z obciętą głową. Początkowo kamera
pomysłowo głównie filmuje bohaterów od tyłu, z rzadka uwidaczniając emocje malujące
się na twarzach zastraszanych Laurentów, ale z biegiem trwania akcji i
zagęszczania się atmosfery zaszczucia operatorzy coraz częściej skupiali się na
ich obliczach. Tym samym w przemyślny sposób potęgując emocjonalny wymiar
fabuły. A psychologia jak się szybko okazuje odgrywa nadrzędną rolę w owym
widowisku. Kiedy staje się oczywiste, że prześladowca próbuje nawiązać do
jakiegoś wydarzenia z przeszłości Georgesa, zachowanie mężczyzny w oczach
widzów powinno uderzać nieudolnie przesłanianym maską niezrozumienia fałszem, mrocznymi
grzechami skrywanymi przed najbliższymi. Jego żona również wyczuwa dysonans w ich
wspólnym pożyciu, dostrzegając niejasne wskazówki podrzucane przez prześladowcę
na taśmach, ale nie będąc w stanie samodzielnie połączyć ich w jedną całość. Z
enigmatycznych wypowiedzi Georgesa wnioskuje, że rzecz dotyczy jego
dzieciństwa, ale nie jest w stanie niczego więcej wyciągnąć od małżonka.
Patrząc na przytłoczonego wyrzutami sumienia mężczyznę nabiera się przekonania,
że artykulacja dawnych występków może zadziałać niczym katharsis – uwolnić go
od dręczących wspomnień, poprzez uznanie swojej winy i szczerego żalu za
grzechy. Haneke w tym miejscu roztrząsa tak ważne dla niemalże każdego
człowieka zagadnienia zadośćuczynienia za wyrządzone innym krzywdy, ale z subtelnym
zapytaniem, czy przewinienia z dzieciństwa, z okresu, w którym trudno oddzielić
dobro od zła, powinny być aktualne po latach, rzutując na późniejsze
samopoczucie. Ofiary naszego karygodnego postępowania z pewnością o nim
pamiętają, ale czy przekładają to na teraźniejsze pożycie? W filmie Haneke nie,
co tym bardziej demonizuje Georgesa nieskorego do uznania swojej winy i
następnie puszczenia w niepamięć zadawnionych incydentów. Ale jednocześnie na
pewnym poziomie jest zrozumiałe, zważywszy na zagrożenie, jakie w jego oczach
ofiara z dzieciństwa stwarza dla jego rodziny.
Jeśli zestawi się intymną pracę kamery i techniczny minimalizm z dwiema
makabrycznymi scenami nie można oprzeć się wrażeniu, że oszczędne środki wyrazu
gwarantują wstrząśnienie widzem. Michael Haneke jest jednym z nielicznych
twórców, który doskonale rozumie tę zależność i co ważniejsze potrafi z sukcesem
oddać ją na ekranie. Co prawda nieustannie trzymające w napięciu, acz leniwe
najazdy kamer oraz długie sekwencje zobrazowane za pośrednictwem uparcie
stojącego w miejscu sprzętu przeznaczonego do filmowania, skutecznie usypiają czujność
widza. Przygotowują go na psychologiczne widowisko, ale równocześnie pozbawiają
go mechanizmów obronnych przed rychłą makabrą. Nie spodziewamy się drastycznego
odrąbywania głowy kogutowi i krwi tryskającej na twarz oprawcy zwierzęcia oraz
podcięcia gardła z obfitym bryzgiem posoki, który ozdabia ścianę artystycznym
kleksem. I właśnie dlatego, że nie jesteśmy na to przygotowani owe ujęcia
wywołują mnogość skrajnych emocji od zaskoczenia przez szok i niedowierzanie po
odrazę, dokuczliwie zaprawioną nutką estetyzmu na widok hipnotyzującego kadrowania,
zimnych barw i wyważonych, nieprzesadzonych emocji malujących się na twarzach
osób, świadkujących tym krwawym zdarzeniom. Wracają do fabuły, warto wspomnieć,
że poza nieustannym zaznaczaniem ogromu władzy, jaką może zyskać nad naszym
życiem nieznana nam obsesyjna jednostka i kameralnego podejścia do trawionej
wyrzutami sumienia, acz niepotrafiącej stawić czoła własnym grzechom jednostki,
Haneke wspomina o globalizacji, masakrze paryskiej z 1961 roku i w podtekstach
zahacza o stosunki Europejczyków z imigrantami, w moim pojęciu uwypuklając
niezrozumiałe uprzedzenia, podszyte czystym okrucieństwem tych pierwszych. Ale
wyjątkowość owych tez zasadza się na ich mglistości, przez co każdy niniejsze
prawdy może odczytać na różne sposoby. Na najwyższe pochwały zasługuje również
przewrotny finał, który pomijając grę z oczekiwaniami widzów otwiera furtkę do
różnych interpretacji wcześniejszych wydarzeń, sprawiając, że o tym filmie
myśli się jeszcze długo po zakończeniu seansu.
Brakuje mi słów, żeby w pełni oddać wyjątkowość tego dzieła. Streszczenie
fabuły nie zapowiada doskonałego widowiska, jakie zaserwował Michael Haneke, a
skrótowe opisy genialnych w swojej prostocie technicznych zabiegów nawet w
części nie oddają siły ich oddziaływania. „Ukryte” to thriller bazujący na tak
potężnych, różnorodnych emocjach i poprzez intymną, cierpliwą pracę operatorów
tak angażujący również wymagającego widza wszystkimi fabularnymi detalami, że
nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić każdego kinomaniaka obdarzonego
choćby szczątkowym zmysłem artystycznym i każdego wielbiciela trzymających w
napięciu, minimalistycznych w formie i maksymalistycznych w wymowie
dreszczowców do przeżycia tej produkcji na własnej skórze. Właśnie przeżycia,
bo jest to tego rodzaju obraz, którego grzechem byłoby jedynie oglądać – trzeba
go czuć dosłownie całym sobą. Co nie jest trudne, dzięki staraniom twórców, z utalentowanym
Michaelem Haneke na czele.