Rok 2012, Bristol w Wielkiej Brytanii. Samotna matka, Rachel Jenner,
zabiera swojego ośmioletniego syna, Benedicta Fincha na niedzielny spacer po
lesie. Na prośbę chłopca puszcza go przodem, a kiedy dociera do umówionego
miejsca odkrywa, że Ben zniknął. Sprawę przejmuje policja. Akcję nadzorują starsza
inspektor Corinne Fraser i inspektor James Clemo, po raz pierwszy w swojej
karierze zajmujący się tak głośną sprawą. Z polecenia Clemo łącznikiem z
rodziną zaginionego chłopca zostaje jego dziewczyna, aspirantka Emma Zhang.
Podczas, gdy przedstawiciele organów ścigania prowadzą intensywne śledztwo,
matka Bena Fincha staje się celem ataków opinii publicznej. Duża część
społeczeństwa na różnego rodzaju portalach społecznościowych artykułuje swoje
przekonanie, że za zniknięcie chłopca odpowiada Rachel Jenner, która tymczasem
przeżywa osobiste piekło, determinujące jej coraz bardziej podejrzane
zachowania.
„Dziewięć dni” to debiutancki thriller psychologiczny, autorstwa brytyjskiej
powieściopisarki, Gilly Macmillan, który w krótkim czasie zyskał rzeszę
zachwyconych czytelników, również wśród krytyków literackich. Amerykańskie
wydanie książki nominowano do Edgar Award, a na 2016 rok autorka zapowiedziała
premierę swojej drugiej powieści – obecnie pracuje nad trzecią. Wydaje się
więc, że pierwsza powieść dała silne podwaliny pod karierę Macmillan, co nie
jest częstym zjawiskiem w światku literackim, a co za tym idzie dobitnie udowodniła
zdolność autorki do sprostowywania oczekiwaniom masowych czytelników. Ale nie w
urągającym znaczeniu tego zwrotu, bo jak przekonałam się na własnej skórze „Dziewięć
dni” to nie tyle zajmująca rozrywka na jeden raz, obliczona na jak największą
sprzedaż, co raczej inteligentne studium nad kondycją psychiczną osób,
znajdujących się w centrum prawdziwego koszmaru i krytyczna rozprawa o obłudnej,
brutalnej rzeczywistości, w jakiej egzystujemy.
Fabułę „Dziewięciu dni” podano z perspektywy dwóch osób, Rachel Jenner i
inspektora Jamesa Clemo, z kilkoma pomysłowymi przerywnikami. Większość
dreszczowców podejmujących tematykę porwania koncentruje się na relacjach
porywacza z jego ofiarą, ale Macmillan zdecydowała się całkowicie odciąć od
wspomnianej konwencji. Zauważalnie jej nadrzędnym zamysłem było zgłębienie psychiki
ofiar pośrednich – bliskich zaginionego chłopca i policjantów starających się go
odnaleźć. Z tych drugich najwięcej miejsca poświecono inspektorowi Jamesowi
Clemo, który początkowo nade wszystko pragnie się wykazać na potrzeby dalszego
rozwoju zawodowego. Jednak z czasem tak silnie angażuje się w dochodzenie,
nawiązuje tak trwałą „mentalną więź” z ośmioletnim chłopcem, że wyjąwszy
głębokie pragnienie odnalezienia go wszystko traci na znaczeniu. W
portretowaniu osobowości Clemo i ciężaru, jaki dźwigał na swoich barkach
podczas najważniejszego śledztwa w swojej zawodowej karierze Macmillan
dopomogły stenogramy z sesji terapeutycznych z jego udziałem, sporządzone rok po
omawianych wydarzeniach, a więc dające zdystansowany wgląd w reakcje inspektora
na poszczególne wydarzenia. Drugą narratorką jest matka porwanego chłopca,
Rachel Jenner, którą autorka potraktowała z jeszcze większą wnikliwością.
Przytłoczona ogromem tragedii, jaka ją spotkała kobieta powoli traci kontakt z
rzeczywistością. Wspierana przez starszą siostrę i przyjaciółkę, Rachel żyje
jakby w zawieszeniu, w oczekiwaniu na powrót syna, acz z nieustannie dręczącym
ją poczuciem winy, wywołanym jak się okazało tragicznym w skutkach spuszczeniem
syna z oka. Właśnie ten ostatni fakt zwraca uwagę opinii publicznej na jej
osobę. Podczas gdy jej były mąż, szanowany lekarz, przez ogół społeczeństwa
jest traktowany jak ofiara, Rachel w oczach mediów i internautów staje się
główną podejrzaną. Posiłkując się sporadycznymi doniesieniami prasowymi,
urywkami dyskusji na portalach społecznościowych i agresywnymi postami pewnego
anonimowego blogera Macmillan błyskotliwie przybliża oburzające reakcje, co
poniektórych członków brytyjskiego społeczeństwa na niewątpliwą tragedię
przypadkowej rodziny. Jak dowiadujemy się z jednego z licznych, agresywnych
komentarzy w pojęciu wielu „praworządnych Brytyjczyków” Rachel jest winna
dopóki nie udowodni swojej niewinności, a jak zauważa inny internauta w ustroju
demokratycznym każdy ma prawo stygmatyzować kogo zechce. Macmillan rozkłada tę
błędnie pojmowaną wolność słowa na czynniki pierwsze, krytycznie odnosząc się
do nienawiści rozpowszechnianej w prasie, telewizji i w Internecie oraz
przestrzegając, że każdy z nas, słusznie, czy niesłusznie może stać się celem
ataków, bo w dzisiejszych czasach dowody winy kompletnie straciły na znaczeniu.
Egzystujemy w świecie, w którym rzetelne dziennikarstwo błyskawicznie odchodzi
w zapomnienie, w którym wypaczony obraz nas samych często kształtują wpisy
internautów, którzy notabene nigdy osobiście nie weszli z nami w żadne relacje
i uważają się za autorytety w każdej dziedzinie, wychodząc z krótkowzrocznego przekonania,
że są tak nieomylni, iż nigdy nie spotka ich podobny los. Już dawno przestałam
czytać komentarze przewijające się pod doniesieniami prasowymi, właśnie z
niesmaku, jaki budziło we mnie obcowanie z niczym nieuzasadnioną nienawiścią
współobywateli, swoistym nurzaniem się w odmętach ciemnej strony ludzkiej
natury, ale książka Macmillan na powrót przywołała te przygnębiające emocje.
Zarówno ja, jak i Rachel Jenner zostałyśmy niejako zmuszone do śledzenia nienawistnych
komentarzy, poczynionych rękami osób niemających żadnego pojęcia o ogromie
cierpień, z jakimi przez niemalże dziewięć dni borykała się ich ofiara. Oczywiście
między słowami autorka daje do zrozumienia, że Rachel może być odpowiedzialna
za zniknięcie syna, nie pozwalając nam wykluczyć tej ewentualności, ale czyni
to w tak przewrotny sposób, że nawet mając na uwadze jej winę wprost nie można
jej nie współczuć i nie potępić destrukcyjnej mody, rozpowszechnianej głównie w
Internecie.
„Z
narastającą rozpaczą dochodziłam do wniosku, że przed stu laty ludzie tacy jak
autorzy komentarzy publikowanych w gazetach umieściliby mnie w domu pracy
poprawczej, a przed kilkuset laty najpierw postawili pod pręgierzem, a potem
zbudowali ogromny stos, przywiązali do niego i podpalili go pochodniami, a
tańczące płomienie oświetlałyby ich twarde rysy wyrażające brak jakiegokolwiek
współczucia.”
Obok krytycznej oceny medialnego światka i osób wprost żyjących tragediami
innych Macmillan na kartach „Dziewięciu dni”, operując prostym, przystępnym
językiem snuje wzruszającą opowieść o trudach rodziny porwanego chłopca i ich
skrzętnie skrywanych przed światem mrocznych tajemnicach. Ponadto przybliża
szczegóły klasycznego policyjnego dochodzenia, śladem ewentualnego porywacza,
gdzie dosłownie każdy z którym zetknęła się jego ofiara zasila krąg
podejrzanych. Tak więc fabuła „Dziewięciu dni” egzystuje na różnych, wzajemnie się
przenikających płaszczyznach, ze strony na stronę konsekwentnie wzmagając
ciekawość czytelnika odnośnie losów chłopca oraz zwykłe, ludzkie poruszenie
ogromem cierpienia trawiącego nie tylko rodziców Bena, ale również śledczych,
świadomych, że cały kraj w skupieniu śledzi ich poczynania, przygotowując się
na porażkę policji, którą mogliby potępić na łamach największych gazet i
oczywiście na wszelkiego rodzaju portalach społecznościowych. Żonglując tymi wszystkimi
psychologicznymi i kryminalnymi wątkami Macmillan zachowuje zadziwiające, jak
na debiutantkę tempo akcji, wytracając je jedynie w mało istotnych, bo rzadkich
chwilach szczątkowego przybliżania różnych mało istotnych zdarzeń z przeszłości
bohaterów, które może i oddziaływałyby na mniej silniej, gdyby autorka nie
uparła się niemalże każdorazowo wtłaczać fragmentarycznych retrospekcji
podówczas, gdy następował jakiś zwrot w śledztwie. Niniejsza maniera miała
zapewne wygenerować suspens, na zasadzie przeciągania oczekiwania czytelnika na
wieści o nowych tropach, ale niezamierzenie tylko usypiała moją ciekawość. Na
szczęście z rzadka, bo w przeważającej większości Macmillan z wprawą szafowała
napięciem i prawidłami, jakimi rządzi się każdy dobry dreszczowiec. Dzięki temu
nawet biorąc pod uwagę fakt, że dosyć szybko rozszyfrowałam tożsamość sprawcy
wprost nie mogłam doczekać się finału, niezmiennie trwając w niepewności, co do
losów bezbronnego chłopca.
„Dziewięć dni” to dosyć oryginalnie spisany thriller psychologiczny, ze
stronic którego przebija głęboka empatia autorki do fikcyjnych bohaterów i
krytyczny stosunek do zawistnej postawy niektórych obserwatorów medialnych
tematów. Gilly Macmillan z wielką błyskotliwością portretuje wzruszającą, pełną
napięcia historię porwania niewinnego chłopca, nieuniknionych następstw tej
zbrodni i oczywiście kondycji psychicznej pośrednich ofiar niniejszej zbrodni,
wzbogacając temat przewodni nagimi, nieupiększonymi prawdami o realiach, w
jakich przyszło nam żyć, a co za tym idzie przymuszając nas do wejrzenia w głąb
nas samych, zastanowienia się, czy właśnie taki obłudny, nienawistny świat
pragniemy budować. I choćby przez wzgląd na owe mocne superlatywy (a jest ich
więcej) zachęcam każdego do skonfrontowania się z tą emocjonującą opowieścią.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu