wtorek, 30 sierpnia 2011

"Opona" (2010)

Pewien miłośnik filmowy zbiera grupę ludzi gdzieś na pustyni, aby zaprezentować im jedyny w swoim rodzaju film. Główną jego bohaterką jest obdarzona zdolnościami parapsychicznymi opona, która przemierza pustynne tereny mordując każdego, kto stanie jej na drodze.

Tak dziwnego filmu już dawno nie widziałam. "Opona" jest horrorem komediowym, którego nie sposób brać na poważnie. Już na wstępie widzowie muszą uzmysłowić sobie, że to co zobaczą to jeden wielki żart. W przypadku tego obrazu będziemy mieli do czynienia bardziej z komedią aniżeli horrorem. Będziemy widzami, którzy oglądają widzów, którzy z kolei przez lornetki oglądają film o oponie. Będziemy z niejakim napięciem, a przede wszystkim ze śmiechem obserwować niekończące się toczenie opony po pustyni i szosie. Będziemy świadkami tego, jak przesławna opona ze pomocą siły woli (?) wręcz rozrywa na strzępy zarówno zwierzęta, jak i ludzi. I to tyle jeśli chodzi o fabułę, gdyż to nie ona odgrywa tutaj najważniejszą rolę.

Odniosłam wrażenie, że twórcy tego filmu sięgając do kompletnego absurdu (opona w roli mordercy - tego jeszcze nie grali) postawili sobie za cel przede wszystkim rozbawienie widza i do pewnego momentu nawet im się to udaje. Ale ileż można patrzeć na toczącą się oponę? Już nawet jej niezwykły sposób zabijania (trzeba przyznać, że wyjątkowo krwawy) w pewnej chwili po prostu zaczyna nudzić. A chyba największym paradoksem tej produkcji jest fakt, że twórcy filmu o oponie cały czas powtarzają, iż mamy do czynienia ze słabym obrazem, żebyśmy niczego nadzwyczajnego się po nim nie spodziewali, bo i tak nie przypadnie nam do gustu. I mają absolutną rację. Nie wiem, jak to jest w przypadku innych widzów, ale nie ma możliwości, żeby coś takiego bawiło mnie przez cały seans. Na początku, owszem, ale litości przez prawie półtorej godziny?

Ciężko ocenić aktorstwo tego obrazu, gdyż nawet ono jest pewnego rodzaju satyrą. Poza tym wydaje mi się, że w tym konkretnym obrazie ludzie schodzą na dalszy plan. Najważniejsza jest opona, a ja niestety nie potrafię orzec, czy przyzwoicie wywiązała się ze swojego zadania - ciężko ocenić mi jej mimikę i gesty:) Zakończenie jest tak samo absurdalne, jak i cały film, więc również i tutaj nie ma o czym mówić.

Ehh, na chwilę wracam do najnowszych produkcji grozy i dostaję coś takiego... Nawet nie wiem, czy wypada mi komukolwiek odradzać seans "Opony", gdyż jakby na to nie patrzeć ma w sobie ogromny potencjał komediowy. Jeśli komuś bardzo się nudzi to może zaryzykować, ale radzę nastawić się na dziwną komedię, ponieważ mimo sporego nagromadzenia krwawych scen nie jest to raczej czysty horror.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Nowa strona

Z uwagi na to, że większość odwiedzających bloga osób chciało, żebym zrecenzowała antologię "Mistrzowie horroru" pierwszy jej odcinek znajdziecie na nowej stronce. Kolejne odcinki już wkrótce. Życzę miłej lektury!

środa, 24 sierpnia 2011

"Desperacja" (2006)

Małe, górnicze miasteczko Desperation stanie się miejscem przerażających wydarzeń. Grupka nie znających się osób zostanie siłą wciągnięta w walkę dwóch potężnych sił - demona zwanego Takiem i Boga. Najważniejsze zadanie przypadnie nastoletniemu chłopcu, który będzie musiał zjednoczyć uwięzionych ludzi, natchnąć ich wiarą w Boga i poprowadzić do walki z potężną siłą, mieszkającą w kopalni.

Ekranizacja wspaniałej książki Stephena Kinga pod tym samym tytułem. Film wyreżyserował, znany wielbicielom prozy Kinga, Mick Garris, który zdążył już wyrobić sobie opinię jednego z nielicznych, potrafiącego wiernie przenieść literacki pierwowzór Króla na ekran. Mało tego, że "Desperację" oparto na powieści Kinga, dodatkową niespodzianką jest fakt, że pisarz również sam napisał do niej scenariusz i na szczęście nie przesadził z trzymaniem się pierwowzoru. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek to powiem, ale myślę, że gdyby King wiernie trzymał się wszystkich wątków z książki widzowie mogliby mieć do czynienia z długim, niemal niekończącym się seansem, co zapewne szybko by ich znużyło. Ale scenariusz nie zawiódł - King opuścił zbędne wątki z powieści, które w książce idealnie zdawały egzamin, ale w przypadku filmu mogłyby wszystko zepsuć. Dodatkowo pamiętał o głównym przesłaniu literackiego pierwowzoru, charakterystyce bohaterów oraz najważniejszych, kluczowych wydarzeniach. W efekcie Stephen King wraz z Mickiem Garrisem moim zdaniem nakręcił jedną z najlepszych ekranizacji własnej powieści.

Na wstępie muszę zaznaczyć kilka bardzo istotnych rzeczy. Po pierwsze "Desperacja" jest produkcją telewizyjną, więc radzę nie spodziewać się jakiś porywających efektów specjalnych. Oczywiście jeśli chodzi o mnie to ten fakt, jak najbardziej mnie zadowolił - mam już taki fetysz na filmy kręcone specjalnie dla telewizji:) Po drugie ten film został wręcz zmiażdżony przez wielbicieli gatunku i chyba tylko ja stanowię wyjątek od tej reguły. Więc jeśli ktoś będzie miał odmienne zdanie ode mnie to raczej mnie to nie zaskoczy:) I oczywiście, po trzecie, osoby które nie znają książkowego pierwowzoru mogą czuć się podwójnie zawiedzeni. Nie chodzi o to, że nie zrozumieją filmu, ale wydaje mi się, że obraz będzie dla nich pełniejszy, jeśli najpierw sięgną po powieść.

Film zaczyna się podobnie jak książka. Małżeństwo, Mary i Peter, przemieszczają się samochodem przez najmniej uczęszczaną drogę Ameryki w Nevadzie. Dookoła widzimy tylko bezkres pustyni, skąpany w popołudniowym słońcu. Scenografia jest tutaj wręcz zjawiskowa - przede wszystkim przyciąga oko przez wzgląd na swój posępny, mroczny oddźwięk. Na początku oprócz Mary i Petera nie widzimy absolutnie nikogo innego, żadnego samochodu, ani żywej duszy - tylko martwego kota przybitego do znaku drogowego. Następnie na scenę wkracza wielki gliniarz, który stanie się początkiem problemów nie tylko naszego młodego małżeństwa, ale również kilku innych osób zamkniętych w celach w miasteczku Desperation. Osoby nie znające tej historii na początku mogą być odrobinę zagubieni z zawiłościach fabularnych, jednakże gwarantuję, że tutaj podobnie jak w powieści wszystko stopniowo łączy się w całość. Na początku widz dostanie mroczną tajemnicę, która nie tylko go zdezorientuje, ale również skutecznie wciągnie w klimat filmu. No właśnie, nie bez powodu wspominam o klimacie. Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tą produkcją na początku rzuciła mi się oczy właśnie osobliwa atmosfera, która potęgowana jest głównie za pomocą scenografii. Klimat na drodze numer pięćdziesiąt budowany jest dzięki posępnym widoczkom pustyni. Następnie miejsce akcji przenosi się do wymarłego miasteczka, pełnego trupów, cieni i niepokojących odgłosów. Muzyka ograniczona jest do niezbędnego minimum, ona nie odgrywa istotnej roli w stopniowaniu atmosfery. Mick Garris zdecydował się na inne środki, równie jeśli nie bardziej skuteczne niż sugestywna ścieżka dźwiękowa.

Podobnie jak w powieści twórcy mocno skupiają się na bohaterach. Tak więc mamy Colliego Entragiana (mistrzowska kreacja Rona Perlmana), najbardziej barwną postać filmu - zarówno przerażającą, co komiczną. Na uwagę zasługują przede wszystkim końcowe sceny z jego udziałem, kiedy to niemalże rozpada się na naszych oczach. Obok niego uwagę przyciąga również Ellie Carver, która po opanowaniu przez demona jest jeszcze bardziej przerażająca niż Collie (szczególnie jeśli chodzi o scenę, w której dostaje w twarz od Mary). Niestety odtwórczyni tej roli za bardzo nie zachwyca - Sylva Kelegian jakoś mnie nie przekonała. Ale i tak wypadła lepiej niż Annabeth Gish. Jeśli chodzi o Mary to obok Johnny'ego Marinvilla w powieści była moją ulubioną postacią, a tutaj? No cóż, pani Gish chyba nie udało się zrozumieć swojej bohaterki, sprawiała wrażenie, jakby nie bardzo wiedziała, po co właściwie umieszczono ją na planie. Podobnie rzecz się miała z wymoczkowatym Ralphem Carverem - przez cały film jakoś niezbyt rzuca się w oczy, a jak już w końcu daje o sobie znać to modlimy się, żeby znowu gdzieś się schował:) Za to Tom Skerritt (John Marinville) i Steven Weber (Steve Ames) znacznie zawyżyli ogólną średnią aktorstwa - zdecydowanie męska część obsady w tym przypadku poradziła sobie o wiele lepiej. Należy jeszcze wspomnieć o Kelly Overton, której kreacja Cynthii Smith również nie dostarcza jakiś większych wrażeń - a szkoda, bo w powieści była chyba najbardziej intrygującą postacią. No i na koniec nasz cudowny chłopak David Carver. Ehh, Shane Haboucha, jako mały kaznodzieja nie popisał się zanadto. Może i nie irytuje, ale to nie zmienia faktu, że miał chyba najważniejsze zadanie do wykonania, a w rzeczywistości sprawiał wrażenie, jakby nawet nie wierzył w Boga:) Że już nie wspomnę o nawracaniu innych...

"Desperacja" posiada kilka zapadających w pamięć scen. Zdecydowanie najmocniejsze są te, podczas których nasi bohaterowie zaczynają dopiero odkrywać ogrom trupów zaścielających miasteczko - dłoń w akwarium, węże wychodzące z ciał, ludzie bezwładnie wiszący na hakach. Moją uwagę przyciągnął również moment wychodzenia Davida zza krat - efekty specjalne całkiem niezłe. Ale to wszystko i tak nijak ma się do sceny przebudzenia Mary pośród trupów, węży i brr pająków - kiedy miażdży w ręku czarnego, ohydnego pająka autentycznie robi mi się słabo. Na koniec wspomnę tylko jeszcze o widoku z góry tzw. Chińskiej Jamy. Radzę zwrócić uwagę na ten konkretny moment, gdyż robi naprawdę piorunujące wrażenie. Tymczasem zakończenie, gdzie głównym bohaterem jest Marinville nieodmiennie wywołuje mój uśmiech. W końcu tekst "Nienawidzę krytyków" w tym konkretnym momencie jest aż nazbyt komiczny, a przy okazji ujawnia nam stosunek Kinga do tego zawodu:)

"Desperacja" jest filmem charakteryzującym się przede wszystkim niesamowitym klimatem. Nie uświadczycie tutaj spektakularnych efektów specjalnych, aktorstwo co poniektórych osób również może was rozczarować, ale jeśli liczycie na mroczną atmosferę to śmiało możecie sięgnąć po tę produkcję. Oczywiście, radzę również nie zapominać, że jestem jedną z nielicznym osób zadowoloną z seansu tego konkretnego obrazu, więc z drugiej strony możecie się równie dobrze zawieść. W każdym razie ja bym zaryzykowała:)

niedziela, 21 sierpnia 2011

"Candyman" (1992)

Helen Lyle wraz z przyjaciółką Bernadette prowadzi badania na temat mitów miejskich. Wypytując studentów trafia na trop mordercy, przez wszystkich nazywanego Candymanem, który podobno rozpruje swoim hakiem każdego, kto wypowie do lustra pięć razy jego imię. Helen udaje się dotrzeć do rzekomego miejsca zamieszkania Candymana umiejscowionego w gettcie. Wkrótce duch Candymana znowu zaczyna atakować, a jego głównym celem staje się właśnie Helen.

Film wyreżyserowany przez Bernarda Rose'a na podstawie opowiadania Clive'a Barkera. Na wstępie zaznaczę, że "Candyman" jest filmem mojego dzieciństwa, przez ten obraz przeżyłam ogromną traumę i właśnie od niego zaczęła się moja przygoda z horrorem. Dlatego też nie ma możliwości, żebym napisała choć jedno złe słowo na temat tej produkcji, mam do niej ogromny sentyment i mogę oglądać ją raz po raz, bez końca. Na pierwszy rzut oka "Candyman" jest kolejnym amerykańskim slasherem, opowiadającym o czarnoskórym mordercy z hakiem zamiast dłoni, który pojawi się za tobą, jeśli wypowiesz do lustra pięć razy jego imię (któż z nas tego nie próbował?). Ale to tylko pozory. "Candyman" ma w sobie coś, czego próżno szukać w wielu innych reprezentantach tego podgatunku horroru i właśnie to sprawia, że po tylu latach nadal cieszy się ogromną popularnością wśród wielbicieli gatunku. Można śmiało powiedzieć, że postać Candymana na stałe wpisała się do kanonu najpopularniejszych slasherowych morderców.


"Powiedzą, że rozlałem krew niewinnych. A po cóż ona jest, jeśli nie po to, by ją rozlewać? Moim hakiem rozpruję cię od pachwiny, aż po gardło." 
Największą siłą tego obrazu jest jego klimat budowany przede wszystkim dzięki mistrzowskiej ścieżce dźwiękowej. Już pierwsza scena filmu, w której widzimy rój pszczół, a w tle słyszymy przerażający głos Candymana wzbudza nasz niepokój, a zbiegiem czasu ten niepokój zamienia się w czyste przerażenie. Wydaje mi się, że atmosfera grozy, ani na chwilę nie znika, cały czas jest przez nas wyczuwalna, nawet wtedy, gdy wizualnie nic ciekawego się nie dzieje. Za przykład może tutaj posłużyć pierwsza wycieczka Helen i Bernadette do getta. Kobiety jadą samochodem, jest dzień, nie widzimy absolutnie niczego niepokojącego,. ale za to słyszymy tę straszną muzykę, która z miejsca pobudza naszą wyobraźnię, dając nam jasny znak, że zaraz wydarzy się coś okropnego. I rzeczywiście, na jakąś akcję nie musimy zbyt długo czekać. Kolejna scena, która tak bardzo przeraziła mnie w dzieciństwie ma miejsce na parkingu, kiedy pierwszy raz widzimy osławionego Candymana w całej okazałości. Tutaj mamy do czynienia z całkiem ciekawym aspektem. Otóż, morderca nie wygląda jakoś nadzwyczaj przerażająco - ubrany jest w długi kożuch, a zamiast prawej dłoni ma wielki hak i to wszystko. Żadnych poparzeń, żadnej deformacji twarzy, tylko ten hak i oczywiście twarz Tony'ego Todda... Powiem tam, do dzisiaj, kiedy widzę tego aktora w jakimkolwiek filmie przed oczami staje mi Candyman, co chyba dobitnie świadczy o tym, że była to jego życiowa rola, pewien rodzaj etykietki, który przylgnął do niego na stałe. Nie należy również zapominać o sugestywnym, cichym, wręcz hipnotyzującym głosie Candymana, który jeśli się w niego wsłuchać będzie długo rozbrzmiewał w najgorszych koszmarach widzów. Dalej mamy całe mnóstwo scen, w których morderca stara się zniszczyć życie Helen. Wspaniały moment przebudzenia kobiety w mieszkaniu Murzynki, które wręcz spływa krwią. Nastrojowa sekwencja w szpitalu psychiatrycznym, gdzie Candyman wyłania się spod łóżka naszej bohaterki i oczywiście końcowy pojedynek Helen i Candymana. Między innymi właśnie takie sceny, w których twórcy stawiają przede wszystkim na klimat, a nie hektolitry krwi sprawiają, że nawet ktoś o mocnych nerwach nie będzie w stanie przejść obojętnie obok tego obrazu.

Na uwagę zasługuje również obraz getta, marginesu społeczeństwa amerykańskiego, którego mieszkańcy utożsamiani są z największą deprawacją i patologią. To właśnie ten teren jest miejscem żerowania Candymana, to właśnie ci ludzie czują do niego najmocniejszą nienawiść zaprawioną spora dozą przerażenia. I to właśnie tutaj będzie miało miejsce spektakularne zakończenie filmu, które następnie przeniesie się do apartamentu Helen, aby dopełnić dzieła w niezwykle widowiskowym, mrożącym krew w żyłach finale.

 Jak na lata 90-te aktorzy wypadli wręcz doskonale. Oczywiście największe brawa należą się osławionego Tony'emu Toddowi, któremu udało się tchnąć życie w odgrywaną przez siebie postać na tyle, aby w dzieciństwie zamienić mnie w trzęsącą się galaretę:) Jednakże nie należy zapominać również o Virginii Madsen, która przecież nie dostała roli tępej ofiary tak popularnej w slasherach. Jej wkład w ten obraz jest ogromny, a najbardziej rzuca się to w oczy w trakcie jej rzekomego szaleństwa, kiedy ze wszystkich sił stara się udowodnić swoją niewinność, ale równocześnie już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie opętanej. Całkowicie słusznie za tę rolę przyznano jej Saturna. Para Todd i Madsen znacznie zawyża poziom tej produkcji, o czym należy pamiętać.

"Candymana" nominowano do Saturna między innymi w kategorii "Najlepszy horror" i do dziś dziwię się, dlaczego nie zdobył tej statuetki. Takich obrazów nie ma zbyt wiele w kanonie slasherów, więc tym bardziej zasługuje na naszą uwagę. Właśnie dzięki tego typu horrorom pokochałam ten gatunek filmowy i żałuję tylko, że w XXI wieku już nie kręci się takich arcydzieł grozy. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zapoznać się z tą pozycją bardzo proszę o nadrobienie zaległości - gwarantuję, że wyjdzie wam to na dobre:)

wtorek, 16 sierpnia 2011

"Silent Hill" (2006)

Rose Da Silva stara się wyleczyć swoją córkę Sharon, która mając pewnego rodzaju problemy psychiczne przez sen nieustannie wspomina o Silent Hill - spalonym, wymarłym mieście. Mając nadzieję, że jej córce to pomoże Rose zabiera ją do tego miasteczka. Kiedy są już na miejscu Sharon gdzieś znika, a Rose z pomocą policjantki Cybil Bennet stara się ją odnaleźć. Jednak szybko odkrywają, że miasto jest nawiedzone przez dziwne istoty, które przybywają wraz z nastaniem Ciemności. Kobiety stopniowo zaczynają poznawać mroczną tajemnicę Silent Hill.

Głośna adaptacja gry komputerowej w reżyserii Christophea Gansa, który podobno o prawa do tej produkcji starał się prawie pięć lat. "Silent Hill" jest moim ulubionym horrorem opartym na grze, więc recenzję przedstawię w samych superlatywach. Pierwszym z licznych plusów tego obrazu jest miejsce akcji. Po dotarciu do Silent Hill oczom Rose ukazuje się wymarłe miasteczko spowite niepokojącą mgłą (wygenerowaną komputerowo). Z nieba nieustannie sypie się popiół, a wszystko to otacza gęsta cisza. Muszę przyznać, że gdy po raz pierwszy oglądałam ten film początkowe sceny z pobytu Rose w miasteczku zaparły mi dech w piersiach. No cóż, taki klimat rzadko zdarza się w horrorze, a właśnie podczas tych scen jest on chyba najbardziej wyczuwalny. Następnie, kiedy Rose wchodzi głębiej w miasto naszym oczom ukazują się niezwykłe stwory do tego stopnia przerażające, że dla widzów o słabych nerwach mogą być przyczyną licznych sennych koszmarów:) Warto tutaj wspomnieć, że owe potwory wykreowane są przez aktorów, często tancerzy, ponieważ tylko oni byli w stanie tak sugestywnie zaprezentować nam ich niepokojące ruchy ciała.

Jak już wspomniałam najmocniejszą stroną filmu jest jego klimat budowany przede wszystkim dzięki aspektowi wizualnemu, jak i muzyce, zaczerpniętej z gry komputerowej. Kiedy w miasteczku rozlega się drażniąca uszy syrena rozpoczyna się Ciemność, czas przerażających stworów, które polują nie tylko na nasze bohaterki, ale również ludzi zamieszkujących miasteczko - zabobonny lud, spędzający większość czasu w kościele i oddający się modlitwom. Kolejnym przerażającym aspektem filmu są odgłosy wydawane przez nasze potworki - mrożący krew w żyłach krzyk, który nawet mnie niejednokrotnie przyprawił o szybsze bicie serca.

"Silent Hill" jest filmem na tyle skomplikowanym, że do dziś wywołuje zażarte dyskusje na forach. To nie jest horror, który nie wymaga myślenia, którego można obejrzeć po ciężkim dniu, aby się odstresować. Tutaj cały czas trzeba być czujnym, aby nie uronić ani kropli z misternej intrygi, której finał zbija z nóg. Pod koniec widzowie dostaną wzruszającą historię dziewczynki, mieszkającej niegdyś w Silent Hill, skrzywdzonej przez innych mieszkańców, pragnącej zemsty, która jak by na to nie patrzeć słusznie się jej należy. No i zakończenie, które wywołuje tyle kontrowersji na licznych forach filmowych - niejednoznaczne, zmuszające do myślenia. Roger Avary zaserwował fanom horrorów niebanalny scenariusz, pełen niejasności, otwarty na różne interpretacje i oczywiście to jest jego wielką siłą. Takie niejednoznaczne filmy zawsze mnie intrygowały i jestem pewna, że obraz przypadnie do gustu nie tylko fanom popularnej gry, ale również laikom (takim jak ja), którzy nie mieli z nią nic wspólnego.

Aktorstwo, jak to w produkcjach wysokobudżetowych stoi na oszałamiająco wysokim poziomie. Począwszy od Radhy Mitchell przez Laurie Holden i Seana Beana na małej Jodelle Ferland kończąc będziemy mieć do czynienia z najwyższym profesjonalizmem warsztatowym - w tym filmie nie ma miejsca na amatorską mowę ciała, czy nieprzekonującą mimikę twarzy. Bohaterowie są jak żywi, a każdy ich czyn jest wiarygodnie umotywowany. Widzom na pewno najbardziej przypadnie do gustu odważna matka, która dla swojej córki jest w stanie wejść w czeluść piekieł oraz waleczna policjantka z prawdziwego zdarzenia, która gotowa jest poświęcić absolutnie wszystko dla dobra sprawy.

Cóż mogę rzec? Kto nie widział niech żałuje. "Silent Hill" jest jednym z najlepszych horrorów XXI wieku, jest dowodem na to, że nawet w dobie efektów specjalnych można zrobić coś przerażającego, klimatycznego oraz wciągającego. Rozbudowana fabuła na pewno nie pozwoli nikomu na nudę, a psychodeliczny klimat niejednego widza dosłownie wbije w fotel. Na 2012 rok zaplanowano sequel tego obrazu, niestety w technologii 3D, co wielu fanom horrorów może być nie na rękę. Mam tylko nadzieję, że kontynuacja choć odrobinę zbliży się jakościowo do swojego pierwowzoru.
 

niedziela, 14 sierpnia 2011

"Choose" (2010)

Studentka dziennikarstwa, Fiona Wagner, zostaje wciągnięta do śledztwa prowadzonego przez jej ojca detektywa. Policja stara się schwytać seryjnego mordercę, który zdaje się być bardzo zainteresowany Fioną. Dziewczyna, dzięki wskazówkom, które podrzuca jej zabójca szybko trafia na jego trop. To co odkryje zmieni jej życie na zawsze.
"Choose" jest typowym thrillerem policyjnym. Na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżnia - ot, mamy nieuchwytnego mordercę oraz grupę policjantów i studentkę dziennikarstwa, którzy starają się go powstrzymać. Już pierwsze sceny filmu dają widzom wgląd w interesujący modus operandi naszego czarnego charakteru, którego charakterystycznym elementem jest wybór, który daje swoim ofiarom - jeśli zabijesz swojego ojca ocalisz życie, wolisz stracić palce czy słuch, bardziej zależy ci na pięknej twarzy czy wzroku? Przyznam szczerze, że taki sposób okaleczania lub zabijania kolejnych osób bardzo przypadł mi do gustu, tym bardziej, że jak na thriller nie strojono tutaj również od krwawych scen. To prawda, że nie jest ich zbyt wiele, ale film nie należy również do tej marnej kategorii, gdzie twórcy nie pokazują nam absolutnie żadnej sceny przemocy.

Scen mordów jest całkiem sporo, co pozwala widzom uniknąć nudy, ale co chyba najważniejsze twórcom udało się całkiem umiejętnie stopniować atmosferę. W trakcie jakieś akcji z udziałem naszego mordercy napięcie niemalże sięgało zenitu, do czego na pewno przyczyniła się nastrojowa muzyka. Cała kryminalna intryga zbudowana jest na zasadzie zaskoczenia widzów w ostatnich scenach filmu. Nie spodziewałam się takiego finału, co oczywiście przypisuję na plus tej produkcji - nie można jej zarzucić przewidywalności.

Ale żeby nie było tak różowo pora na parę mankamentów. Przede wszystkim drażniła mnie psychologia postaci. O ile twórcy skupili się na głównej bohaterce, całkiem nieźle przybliżając nam jej życie naznaczone tęsknotą za zmarłą matką, o tyle zapomnieli chyba o pozostałych bohaterach, a w szczególności ojcu Fiony. Za przykład może tutaj posłużyć jego relacja z córką. Z jednej strony jest ona jego oczkiem w głowie, ale kiedy dowiaduje się, że stała się ona obiektem zainteresowania mordercy nic sobie z tego nie robi - można by rzec, że zbywa to ze wzruszeniem ramion. Moim zdaniem to czysty paradoks, albo zwyczajne niedopatrzenie twórców. Poza tym aktorstwo... Ehh, nie było tutaj absolutnie nikogo, kto odegrałby swoją rolę choćby w połowie dobrze. Główna bohaterka kreowana przez Katheryn Winnick chyba najbardziej działała mi na nerwy, aczkolwiek męska część widowni powinna być zadowolona przynajmniej z jej wyglądu zewnętrznego. Poza tym nie ma widzom nic nadzwyczajnego do zaoferowania.

Myślę, że film "Choose" jest idealną pozycją dla wielbicieli thrillerów o seryjnych mordercach. Może i nie jest to kino najwyższych lotów, ale całkiem przyjemnie się go ogląda. Jako tzw. "film na jeden raz" zdaje egzamin, aczkolwiek niejednokrotnie zmusza do przymknięcia oka na swoje mankamenty, które może i nie psują całkowicie seansu, ale wymagającego widza mogą odrobinę zirytować.

niedziela, 7 sierpnia 2011

"Helter Skelter" (2004)

Film opowiada o zbrodniarzu Charlesie Mansonie, który zgromadził wokół siebie grupę wyznawców gotowych zrobić dla niego wszystko. Dzięki niebywałym zdolnościom manipulacji Mansonowi udało się zmusić swoją bandę do popełnienia wielokrotnych morderstw. Kiedy cała grupa została wreszcie zatrzymana przez organy ścigania rozpoczął się jeden z najpopularniejszych procesów w dziejach.

Ekranizacja książki Vincenta Bugliosi'ego, mężczyzny, który był oskarżycielem w procesie grupy Mansona. Niestety, książki nie miałam okazji przeczytać, podobnie nie widziałam wersji tego filmu z 1976 roku, ale to co zobaczyłam tutaj w zupełności mi wystarczy. "Helter Skelter" skupia się na postaci Charlesa Mansona, jego dziwacznej obsesji na punkcie wojny rasowej oraz charyzmatycznej osobowości, która popchnęła grupkę hipisów do okrutnych mordów. Bardzo podobała mi się kreacja Mansona w wykonaniu Jeremy'ego Daviesa - chwilami sama byłam skłonna uwierzyć w pokrętną filozofię Mansona, mężczyzny, który zawsze wypowiadał się mrożącym krew w żyłach szepcącym głosem, akcentującym swoje słowa hipnotyzującą mimiką ciała. Aż ciarki przechodziły po plecach...

Najmocniejszą sceną całej produkcji na pewno jest sławetne morderstwo Sharon Tate - aktorki, żony Romana Polańskiego, która w dodatku w chwili śmierci była w ósmym miesiącu ciąży. Niewątpliwie właśnie to zabójstwo zrobiło z Mansona postać kultową, znaną do dzisiaj, a przez wielu świrów niemal wielbioną. Nic dziwnego, w końcu mężczyzna twierdził, że był samym Jezusem. Udało mu się to wmówić nie tylko swojej grupie, ale również całej rzeszy ludzi zainteresowanych jego zbrodniczą działalnością. Same sceny mordów, choć pokazane ze sporą dokładnością, brutalne do granic możliwości nie epatują hektolitrami krwi. Nic dziwnego w końcu to thriller, w dodatku sfilmowany na potrzeby telewizji. Aczkolwiek w tym przypadku wystarczyło mi to, co zobaczyłam. "Helter Skelter" mnie zaszokował, zniesmaczył, a nawet wzruszył - zdecydowanie nie jest to produkcja przeznaczona dla ludzi o słabych nerwach.

W przypadku filmów opartych na faktach twórcy nie muszą zbytnio się wysilać, aby zaszokować widzów. Wystarczy nam jedynie świadomość, że to na co patrzymy kiedyś naprawdę miało miejsce. Reżyser "Helter Skelter", John Gray, nawet nie próbował poddać ocenie czynów Mansona i jego "rodziny" - zaprezentował nam suche fakty, skupiając się zarówno na idyllicznym życiu zbrodniarzy na farmie oraz drobiazgowymi aspektami śledztwa (jeśli policja na całym świcie działa w ten sam sposób, jak organy poszukujące sprawców morderstw przedstawionych w filmie to chyba zacznę się bać). Jeśli chodzi o postacie hipisowskiej "rodzinki Mansona" to na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się Sadie. Wiedziałam, że Marguerite Moreau jest nieprzeciętną aktorką, ale to co zaprezentowała nam w tym obrazie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Chwilami straszyła nawet bardziej niż sam Charles Manson. W jednej z głównych ról zobaczymy również Clea'ę DuVall, która idealnie wcieliła się w rolę zagubionej, dręczonej wyrzutami sumienia dziewczyny.

Jeśli o mnie chodzi to jestem, jak najbardziej zadowolona z seansu tego filmu. Lubię produkcje obrazujące życie prawdziwych wielokrotnych morderców, a "Helter Skelter" całkiem wiernie odzwierciedla fakty. Mimo swojej długości (180 minut) ani trochę nie nudzi, za to ma szansę poruszyć najbardziej zatwardziałe serca. Pozycja obowiązkowa dla ludzi zafascynowanych postacią Mansona i jego szalonej "rodzinki".

czwartek, 4 sierpnia 2011

Zapowiedzi na rok 2012

Ostatnio poproszono mnie o zrobienie zestawienia na temat zapowiedzi na następny rok, więc postanowiłam coś wysmażyć:) W roku 2012 prym będą wiodły sequele, aczkolwiek udało mi się również znaleźć parę dobrze zapowiadających się nowych pozycji. Technologia 3D również nie pozostanie w tyle - niestety, ale horror wkracza na nowy poziom efekciarstwa, co już się raczej nie zmieni. Poniżej przedstawiam kilka zapowiedzi na rok 2012 wraz z paroma informacjami, które udało mi się znaleźć.

1. "The Ring 3D" reżyseria: Hideo Nakata
Ilekroć szukam jakiś nowych informacji na temat tego filmu natykam się tylko na stwierdzenie, że projekt jest w trakcie rozwoju. I tak co roku. Szczerze mówiąc nie wiem już ile razy przekładano premierę tej produkcji, bo dawno się pogubiłam, ale szczerze mówiąc zaczęłam tracić nadzieję, że kiedykolwiek powstanie. Jeśli chodzi o fabułę to prawdopodobnie ma to być prequel. Podobno będziemy mieli okazję dokładniej poznać historię Samary Morgan, w rolę której ma wcielić się Kelly Stables. Aczkolwiek nie wiem, czy są to sprawdzone informacje, gdyż jeśli chodzi zarówno o premierę filmu, jak i jego pełną obsadę to nadal nic nie wiadomo.

2. "Dracula 3D" reżyseria: Dario Argento
Gdy natrafiłam na zapowiedź tej produkcji od razu nasunęło mi się pytanie: Co wspólnego z 3D ma Dario Argento? To już do tego doszło, żeby reżyser, który dotychczas stawiał na klimat w horrorach zaczął bawić się w tanie efekciarstwo?Jeśli dodam do tego fakt, że "Dracula 3D" ma być kolejną ekranizacją kultowej powieści Brama Stokera, których to powstało mnóstwo to chyba nie możemy nastawiać się na nic oryginalnego... Jak na razie uznaję tylko dwie ekranizacje Stokera i raczej wątpię, żeby ten film choćby im dorównał. W tym przypadku nawet nazwisko reżysera zbytnio nie zachęca do seansu, gdyż w moim mniemaniu temat Draculi w horrorze już dawno się wyczerpał.

3. "Hellraiser" reżyseria: Patrick Lussier
Nic dziwnego, że w dobie remake'ów Hollywood sięga również po kultowego "Hellraisera". Krążą plotki, że również ten film ma zostać zrealizowany w technologii 3D (co za niespodzianka...). Jedyne co mnie przeraża w tej produkcji to nazwisko reżysera, który z pewnością nigdy nie należał do jakiejś wielkiej czołówki. Czy Lussier poradzi sobie z legendą kina grozy? Poczekamy, zobaczymy.

4. "[REC] Apocalypse"  reżyseria: Jaume Balagueró
Część czwarta popularnego ostatnio tytułu. Osobiście skończyłam swoją przygodę z tą serią na odsłonie drugiej i nie planuję już do tego wracać. Podobno czwórka ma zamykać serię [REC], z czego oczywiście ogromnie się cieszę:) Jak na razie dodatkowe informacje są nieznane.

5. "A Nightmare on Elm Street"  reżyseria: Samuel Bayer
Wiem, że wielbiciele horrorów nie są zadowoleni z kolejnego filmu o Kruegerze, ale ja należę do tej małej grupy osób, którym remake przypadł do gustu. W drugiej części na krześle reżyserskim ponownie zobaczymy Samuela Bayera. Podobno fabuła ma skupiać się na studentach college'u, których w snach odwiedza psychopatyczny morderca.

6. "Underworld: Awakening"reżyseria: Mans Marlind, Bjorn Stein; światowa premiera: 20 stycznia 2012, polska premiera: 20 stycznia 2012
Czwarta część słynnej wampirycznej sagi, która miała mieć miejsce w tym roku. Niestety, jak to często w Hollywood bywa jej premierę przesunięto na rok 2012 i jeśli o to chodzi już nie powinno być żadnych zmian. Fabuła ma skupiać się na Selenie (Kate Beckinsale na szczęście powraca), która po wybudzeniu się z piętnastoletniego uśpienia dowiaduje się, że ma czternastoletnią córkę. Poza tym będzie mowa o organizacji zwanej Biocom, która to próbuje stworzyć rasę superlykanów. Selena będzie starała się ich powstrzymać. Największe kontrowersje wśród fanów wzbudziła informacja, że w części czwartej nie zobaczymy Scotta Speedmana, z czego ja osobiście jestem zadowolona. Nie będę tutaj rozpisywać się, jak to bardzo nie mogę się doczekać tej produkcji, gdyż każdy o tym wie - mam tylko nadzieję, że dorówna poprzednim odsłonom.

7. "The Women in Black" reżyseria: James Watkins; światowa premiera: 3 lutego 2012
Hehe Daniel Radcliffe w horrorze:) No cóż, seria o Harrym Potterze już dobiegła końca, więc trzeba jakoś zarobić:) Zainteresowała mnie dosyć intrygująca fabuła tego filmu. Otóż, ma on opowiadać o młodym prawniku, który wyjeżdża na wieś w sprawach zawodowych. Na miejscu ma do czynienia z duchem skrzywdzonej kobiety, która pragnie zemsty. Szczerze mówiąc, zapowiada się całkiem obiecujący horror nastrojowy, mam tylko nadzieję, że nie zrobią z tego kolejnego taniego efekciarstwa.

8. "Silent Hill: Revelation 3D" reżyseria: Michael J. Bassett; światowa premiera: 23 lutego 2012
Ehh, znowu 3D... W kolejnej części "Silent Hill" ponownie zobaczymy Radhę Mitchell. Fabuła będzie się skupiać na Heather Mason, która w dniu swoich osiemnastych urodzin odkrywa, że jej dotychczasowe życie było fikcją. Co oczywiście prowadzi ją do nawiedzonego miasta Silent Hill. Przyznam się szczerze, że na tę produkcję również czekam z utęsknieniem (pomimo 3D), ponieważ część pierwsza przed laty zrobiła na mnie ogromne wrażenie i mam nadzieję, że Bassett sprosta sporemu wyzwaniu w przypadku sequela.

9. "Prometeusz" reżyseria: Ridley Scott; światowa premiera: 1 czerwca 2012, polska premiera: 8 czerwca 2012
Horror science-fiction w reżyserii mężczyzny, który nie robi nieefekciarskich filmów, więc i w tym przypadku możemy się tego spodziewać. Fabuła ma nawiązywać do kultowego "Obcego". Grupa naukowców i odkrywców podobno utknie w dalekim zakątku wszechświata, gdzie pozna odpowiedzi na najważniejsze pytania dręczące ludzkość. Przyznam się szczerze, że nie brzmi to dla mnie zachęcająco, aczkolwiek w ostatnich czasach mało jest horrorów science-fiction, więc zbrodnią byłoby nie zapoznać się z najnowszą produkcją Scotta.

10. "Halloween 3" reżyseria: Patrick Lussier; światowa premiera: 26 października 2012
Znowu Patrick Lussier... Powiem tak: już część druga mnie zawiodła, ale jak patrzę na brak nazwiska Roba Zombiego przy odsłonie trzeciej to tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że raczej nie będzie to kino wysokich lotów. Moim zdaniem seria "Halloween" nie ma już absolutnie nic do zaoferowania widzom.

11. "Clock Tower" reżyseria: Martin Weisz: światowa premiera: październik 2012
Zainteresował mnie opis fabuły tego filmu. Ma on opowiadać o motelu, w którym przed laty schwytano brutalnego mordercę, zwanego Scissor Man. Zabito go, a jego ciało wystawiono do wglądu społeczeństwa na wysokiej wieży zegarowej. Po latach morderca powraca. Osiemnastoletnia Alyssa Barron (Brittany Snow) zostaje wciągnięta w prawdziwy koszmar, odkrywając tajemnicę swojej rodziny. Zapowiada się całkiem nieźle - tylko mam nadzieję, że premiera nie przesunie się na rok 2013, co w branży filmowej ostatnio coraz częściej się zdarza.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Rozstrzygnięcie konkursu

Dzisiaj dobiegł końca konkurs organizowany przeze mnie oraz portal "Sztukater". Poniżej zamieszczam nazwiska zwycięzców.

Serial "30 Rock" - Dorota Wasiucionek
Film niespodzianka - Elżbieta Chlipała
Film niespodzianka -
Weronika Nowacka

Książka niespodzianka - Jakub Szydłowski


Zwycięzcom gratuluję oraz dziękuję pozostałym za udział w konkursie!