poniedziałek, 2 października 2017

„Wish Upon” (2017)

Nastoletnia Clare Shannon mieszka z ojcem, który wraz ze swoim kolegą przeszukuje śmietniki stojące w mieście. Podczas jednego z takich wypadów mężczyzna znajduje starą pozytywkę, na której widnieją napisy w języku chińskim. Wręcza ją córce, której udaje się przetłumaczyć jeden z nich, mówiący, że przedmiot spełnia siedem życzeń jego posiadacza. Clare wypowiada jedno, tak naprawdę nie wierząc, że marzenie się ziści. Nazajutrz w szkole uświadamia sobie jednak, że jej życzenie się spełniło. Nastolatka dostaje szansę na całkowitą zmianę swojego życia, z którego nie jest zadowolona, ale jeszcze nie wie, że za każde spełnione życzenie pobierana jest krwawa opłata. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że każde urzeczywistnione marzenie skutkuje śmiercią jakiejś znanej jej istoty.

„Wish Upon” to teen horror w reżyserii Johna R. Leonettiego, twórcy między innymi „Annabelle” i „Watahy u drzwi”. Nakręcony na podstawie scenariusza Barbary Marshall, zrealizowany za dwanaście milionów dolarów amerykańsko-kanadyjski film został bardzo chłodno przyjęty przez krytykę i część widowni, ale nie poniósł całkowitego fiaska finansowego - kilka milionów zarobił, w czym prawdopodobnie dopomogło znane za sprawą głośnej „Annabelle” nazwisko reżysera. „Wish Upon” dostał kategorię P-13, co daje jasno do zrozumienia, że to horror w wydaniu lajt, obraz, po który nie powinno się sięgać wówczas, gdy najdzie nas ochota na coś mocniejszego.

W opiniach niektórych osób odnajdujemy porównania „Wish Upon” do „Oszukać przeznaczenie”, „Władcy życzeń”, opowiadania Williama Wymarka Jacobsa pt. „Małpia łapka” i/lub Efektu motyla", a jak wiemy Leonetti wyreżyserował drugą część tego filmu. Myślę, że to taka mieszanka tych czterech pozycji – wcale bym się nie zdziwiła, gdyby twórcy czerpali z nich inspirację. I wcale nie uważam tego za mankament owej produkcji. Choć nie należy przez to rozumieć, że przyznaję, iż Johnowi R. Leonettiemu udało się dosięgnąć do poziomu któregoś z wyżej wymienionych tytułów. Tak dobrze to nie jest, ale moim zdaniem na tle współczesnych teen horrorów „Wish Upon” wcale nie wypada źle – nie jest tak nijaki, beznamiętny i głupkowaty, jak wiele innych tego typu tworów powstałych w ostatnich kilku latach, dzięki czemu seans upłynął mi praktycznie całkowicie bezboleśnie. Główna rola przypadła w udziale Joey King, którą fani kina grozy mogą kojarzyć z „Kwarantanną” i „Obecnością”. Aktorka nie miała wielkiego pola do popisu, dlatego nie sądzę, żeby jej kreacja wprawiła kogokolwiek w czysty zachwyt. Ale King całkiem przekonująco wciela się w postać nastolatki, w ręce której trafia chińska pozytywka spełniająca siedem życzeń jej aktualnego posiadacza. Dostajemy taki typ pierwszoplanowej osobowości, jakich wiele w teen horrorach – kolejną kilkunastoletnią dziewczynę, która zderza się z nieznanym, z mocą, której początkowo w ogóle się nie lęka. Wręcz przeciwnie: nie posiada się z radości, że ma do niej dostęp, czemu trudno się dziwić zważywszy na jej tendencję. Clare Shannon, bo tak nazywa się główna bohaterka „Wish Upon” może wreszcie całkowicie odmienić swoje życie. Między innymi zemścić się na znęcającej się nad nią dziewczynie, zdobyć serce chłopaka, który jej się podoba i sprawić, aby jej ojciec nie przynosił jej wstydu. Tego ostatniego kreuje Ryan Phillippe, aktor na którego zawsze przyjemnie mi się patrzy i tak też było w tym przypadku. W „Wish Upon” gra mężczyznę samotnie wychowującego córkę, ponieważ gdy Clare była mała jej matka popełniła samobójstwo. Zarabia na życie poprzez spieniężanie przedmiotów znalezionych w śmietnikach, czym przynosi wstyd swojej córce. Nastolatce, która codziennie musi znosić złośliwości ze strony paru swoich rówieśników, ale nie jest szkolnym wyrzutkiem nieposiadającym żadnych przyjaciół. Marzy jednak o byciu kimś więcej, o zyskaniu tego wszystkiego, co ma dziewczyna, która najbardziej uprzykrza jej życie (i jej najbliższa przyjaciółka), ale której Clare potrafi się postawić. Scenariusz Barbary Marshall niesie kilka znanych prawd, które tak samo jak i pozostałe jego aspekty forsowano z maksymalną lekkością, której jednak nie należy utożsamiać z dowcipem. Twórcy nie wpadali w ciężką, przygniatającą wręcz tonację, ale też nie starali się niczego obśmiać. Przesłania zawarte w scenariuszu wybrzmiewają z taką powagą, jakiej można spodziewać się po horrorze utrzymanym w realiach młodzieżowych – niewielką, ale jednak powagą. Przypadek Paula mówi „uważaj czego sobie życzysz, bo twoje życzenie może się spełnić”; cena, jaką główna bohaterka musi zapłacić za swoje marzenia przestrzega nas przed dążeniem do obranego celu po przysłowiowych (a w tym przypadku także dosłownych) „trupach”, a dalszy rozwój wypadków daje nam jasno do zrumienia, że UWAGA SPOILER bywa tak, iż nie doceniamy tego co mamy, że wymarzone przez nas alternatywne życie może okazać się mniej przyjemne od tego, które toczymy w tej chwili KONIEC SPOILERA.

Klimat, w którym utrzymano „Wish Upon” jest, nazwijmy to, technicznym odzwierciedleniem fabuły. W realizacji widać dokładnie taką samą lekkość, jak w scenariuszu, identyczne wydelikacenie, co z jednej strony owocuje miejscami bardzo dotkliwym brakiem trzymającej w napięciu upiorności, ale też ze zdjęć nie przebija irytująca toporność, nie widać w nich nieporadności, swoistego wymuszenia, wybijających z rytmu kombinacji z gatunku tych, które dają poczucie sprowadzania fabuły do czystego absurdu. Skojarzenia ze stylistyką obraną przez twórców „Oszukać przeznaczenie” nasuwają się same przez się (podobieństwa do „Władcy życzeń”, „Małpiej łapki” i „Efektu motyla" widać w fabule), a przynajmniej ja nie mogłam oprzeć się rzeczonym skojarzeniom. Również podczas scen śmierci. Każde życzenie wypowiedziane przez Clare Shannon trzymającą wówczas dłonie na chińskiej pozytywce jest równoznaczne z wydaniem na kogoś wyroku śmierci, realizowanego przez jakąś niewidzialną siłę, która nie atakuje danego nieszczęśnika bezpośrednio. Świadkujemy czemuś na kształt zaplanowanych wypadków, zderzeniom przywodzącym na myśl zjawiska losowe, ale w rzeczywistości zorganizowanych przez jakąś złą siłę. Innymi słowy nie zobaczymy demonicznej postaci zabijającej wybrane przez siebie osoby, ani nawet sekwencji, w której jakiś niematerialny, niewidoczny gołym okiem byt zadaje im jakieś obrażenia. Nie bezpośrednio, ale stara się wszystko zorganizować tak, żeby doprowadzić do ich śmierci. Podobnie jak to było z przeznaczeniem w „Oszukać przeznaczenie”, z tą różnicą, że tutaj mamy do czynienia z mordercą innego rodzaju. Realizacja scen mordów również przypomina tę widzianą w przed chwilą wspomnianym obrazie – twórcy „Wish Upon” unikają mocnego gore, długich odstręczających sekwencji okaleczania i zabijania ofiar, ale jakieś tam przebłyski się pojawiają. Coś tam widać, przy czym osoby choćby średnio zaznajomione z krwawym kinem grozy patrząc na to najpewniej nie odczują nawet lekkiego niesmaku. Nie miałam nic przeciwko takiej koncepcji – szafowanie szokującą makabrą nie jest dla mnie czynnikiem nieodzownym w wszelkiej maści rąbankach. Potrafię odnaleźć się również w takim lżejszym podejściu do gore, o ile dostrzegam w nim choćby odrobinkę kreatywności. Tutaj zobaczyłam trochę takiej pomysłowości (miejsce pierwsze przyznaję martwiczemu zapaleniu powięzi) – efekt nie był piorunujący, a i ilość mocno ograniczona, ale i tak nie miałam wrażenia niedosytu. Może dzięki temu, że udało mi się jako tako zaangażować w tę historię, nie przyjmować jej z całkowitą obojętnością, w poczuciu gapienia się na film o niczym, którego końca z utęsknieniem bym wypatrywała. Przyjemnie się to oglądało, nawet wówczas, gdy fabuła zaczęła podążać wcześniej przewidzianym przeze mnie torem, gdy zaczęto pokazywać mi to, czego od dłuższego czasu się spodziewałam. Łącznie z końcówką, która rozciąga się na przestrzeń pomiędzy napisami końcowymi – wówczas pojawia się istotna scenka, aczkolwiek łatwa do przewidzenia chwilę wcześniej.

Jeśli ktoś uporczywie poszukuje mocnego horroru, czy to pod kątem nagromadzenia krwawej przemocy, czy niepokojącej bądź mocno trzymającej w napięciu demoniczności, upiorności, mroczności to najlepiej zrobi odpuszczając sobie seans „Wish Upon” Johna R. Leonettiego. Za to osoby niemające nic przeciwko horrorom w wersji lajt, delikatniejszym filmom wchodzącym w skład tego gatunku, oddanym w realiach młodzieżowych mają szansę całkiem nieźle spędzić trochę wolnego czasu. Złotymi literami w historii filmowego horroru ten obraz na pewno się nie zapisze (jestem przekonana, że twórcom na tym nie zależało), ale jako taki dostarczyciel lekkiej rozrywki dla mniej wymagających widzów lubiących teen horrory moim zdaniem może się sprawdzić. A przynajmniej część osób zasilających tę grupę powinna w miarę dobrze spędzić z nim kawałek nudnego wieczora albo popołudnia/przedpołudnia, bo to w końcu tego rodzaju obraz, który niczego nie straci na projekcji w pełnym świetle dziennym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz