Dwie zaprzyjaźnione pary, Amy i Jeff oraz Stacy i Eric, spędzają wakacje w słonecznym Meksyku. Pewnego dnia poznają niemieckiego wczasowicza, Mathiasa i jego znajomego Greka, Dimitra. Razem postanawiają wyruszyć do dżungli z dala od szlaku turystycznego, aby dotrzeć do zamkniętej dla zwiedzających świątyni Majów. Na miejscu zostają otoczeni przez tubylczy lud, który nie chce ich wypuścić z pełnych zielonych pnączy ruin piramidy. Zniewoleni młodzi ludzie wkrótce odkrywają, że prawdziwym zagrożeniem nie są uzbrojeni miejscowi tylko mięsożerna roślina, która niczym pasożyt żeruje na ich wycieńczonych ciałach.
Adaptacja głośnej powieści Scotta Smitha, na podstawie jego własnego scenariusza, w reżyserii Cartera Smitha. Wielbiciele książki zapewne będą zawiedzeni licznymi modyfikacjami fabularnymi, co tym bardziej zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że za scenariusz filmu odpowiadał sam pisarz. „Ruiny” utrzymano w mocno teen-horrorowej konwencji, co akurat wcale mnie nie zraziło – jedyne zmiany „wersji papierowej”, które mnie zawiodły to wyzbycie się prawie całej aury wyalienowania piątki młodych ludzi, przebywających z dala od cywilizacji na ruinach starej piramidy Majów oraz rezygnacja z odwróconej konwencji zgonów poszczególnych protagonistów, tutaj niestety twórcy postawili na znany schemat, który z łatwością można przewidzieć z chwilą poznania wszystkich bohaterów – czyli w trakcie pierwszego kwadransa seansu.
Skoro już wywiązałam się ze swojego polskiego obowiązku narzekania czas przejść do plusów niniejszej produkcji. Jak na teen-horror przystało, oczywiście, nie można liczyć na jakąś ambitną fabułę, już prędzej na utarty schemat, którym uporczywie podąża scenariusz. Aczkolwiek kilka ciekawych elementów znacznie umila cały seans. Twórcy zdecydowali się na kręcenie przeważającej ilości zdjęć w pełnym słońcu, w otoczeniu malowniczych krajobrazów zielonej dżungli, co na zasadzie kontrastu stworzyło mocno trzymający w napięciu klimat wszechobecnego zagrożenia ze strony krwiożerczych roślin. Oczywiście, nocne ujęcia również się pojawiają i także silnie podnoszą poziom adrenaliny we krwi widza, aczkolwiek to w dzień będziemy świadkami najciekawszych wydarzeń z punktu widzenia wielbiciela horrorów. Kiedy nasi protagoniści już odkryją prawdziwą, nadprzyrodzoną naturę otaczających ich roślin, w pełnej akcji scenie poszukiwania w podziemiach telefonu komórkowego (przekonująco wygenerowani komputerowo „zieloni” antagoniści) przyjdzie kolej na potężną dawkę scen gore, które podobnie, jak w pełni profesjonalna realizacja dobitnie udowadniają, że wbrew licznym opiniom polskich widzów nie mamy tutaj do czynienia z horrorem klasy Z. Okrutne krwawe sceny nacechowano tak dużą dawką realizmu, że twórcom bez większego problemu udało się osiągnąć swój główny zamiar: całkowitego zniesmaczenia, jak największej grupy widzów. Amputacja nóg, sparaliżowanemu Mathiasowi – miażdżenie kamieniem i przypalanie rozgrzaną patelnią poszarpanych kikutów oraz skalpowanie Stacy w poszukiwaniu, gnieżdżących się w jej ciele pnączy, najpierw przez Jeffa, a potem przez nią samą z najmocniej rzucającymi się w oczy zwisającymi płatami zakrwawionej skóry to prawdziwa „uczta” dla wielbicieli maksymalnie dosłownego kina gore albo, co bardziej zgodne z prawdą realistycznego torture porn.
Smith szczególnie starannie wybrał obsadę ze znanym mi z remake’u „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Jonathanem Tuckerem na czele, którego oryginalna maniera, podczas wypowiadania kolejnych kwestii nieodmiennie mnie zachwyca. Drugi z przodujących panów to Shawn Ashmore we własnej osobie, aktor, który bardziej niż jego brat bliźniak, Aaron, zadomowił się już w kinie grozy. Wystąpił już między innymi w takich produkcjach, jak „Przesilenie”, „Topór 2”, „Powrót zła” i „The Barrens”. W „Ruinach”(choć ewidentnie mógłby przyciąć strzechę na głowie) nie zaskoczył mnie niczym negatywnym – utrzymał swój w miarę przekonujący poziom aktorski. Zestawiając z panami żeńską część obsady muszę przyznać, że w moim odczuciu Jena Malone i Laura Ramsey zaprezentowały się o niebo gorzej – nie wiem, czy to kwestia ich irytujących postaci-histeryczek, ale faktem jest, że niezmiernie działały mi na nerwy.
Chociaż wielu widzów narzeka na zakończenie, które owszem podobnie, jak i większość scenariusza posiada wszelkie znamiona utartej teen-horrorowej konwencji mnie w ogóle nie rozczarowało, choć byłabym wdzięczna, gdyby ktoś inny wyszedł cało z opresji zamiast najbardziej znienawidzonej przeze mnie osoby. Myślę, że największą siłą finału jest rezygnacja z wyjaśnienia genezy morderczej rośliny, jej przeznaczenia oraz reakcji władz Meksyku na jej obecność – dzięki temu widz ma możliwość samodzielnego dopowiedzenia sobie wszystkich niejasności, które jeśli się nad tym zastanowić nie nastręczają zbyt wielkich kłopotów.
W dobie wyzbytych z jakiegokolwiek klimatu grozy i wszechobecnego zagrożenia, szafujących nieustanną akcją i efektami komputerowymi horrorów pokroju „Silent Hill 2” i „Kolekcjonera”, „Ruiny” prezentują się naprawdę smacznie, jeśli oczywiście akceptuje się tę teen-horrorową konwencję. Twórcy unikali nadmiernego epatowania sztucznym efekciarstwem, decydując się na absolutne minimum w wizualizacji krwiożerczej rośliny oraz nie nadużywali sztucznej krwi, co mogłoby szybko zamienić się w czystą groteskę. Już tylko za to należy się Carterowi Smithowi uznanie, a przecież plusów jest dużo więcej.
dla mnie film tragiczny, jestem ogromną fanką filmów grozy różnej maści, ale niestety w tym obrazie nie znalazłam zupełnie nic co mogłabym komukolwiek polecić.
OdpowiedzUsuńW porównaniu do książki film wypada niestety kiepsko ;-) Gdybym nie czytał, wrażenia byłyby dużo lepsze, a tak, cały czas porównywałem i kręciłem nosem.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu widziałam w empiku ten film i chciałam obejrzeć, pewnie to w końcu zrobię :D
OdpowiedzUsuńOgladałem dawno temu, ale chciałem go sobie przypomnieć i obejrzeć w TV wczoraj, ale coś mi wypadło i o nim zapomniałem :(
OdpowiedzUsuńTeż tak mam, jeśli chodzi o horrory w TV. Na ogół puszczają coś, co już widziałam, więc zdarza mi się zapomnieć, żeby sobie odświeżyć filmy, które przypadły mi do gustu. We wtorek dawali na Polonii "Ptaki" i gdyby nie fakt, że kilka dni wcześniej zapisałam sobie info w telefonie to z pewnością bym przegapiła, a głupio byłoby nie przypomnieć sobie jednego z najukochańszych filmów grozy... Więc spoko, nie jesteś jedynym "zapominalskim":)
UsuńDołączam się do (małego) grona zapominalskich, niestety ;).
UsuńBędzie trzeba przyjrzeć się bliżej powiadamianiom smsowym, iż film się zaczyna i w sumie warto by było włączyć ten telewizor :P.
Cóż, zawsze pozostaje leżąca na mej półce książka ;)...
Peace,
Skryba.
Obejrząłam ten film, z tego co wiem jest jeszcze ksiażka :) Polecam.
OdpowiedzUsuńZ wielką chęcią bym obejrzał, ale najpierw książka. To odwieczne prawo czytelnika nie może być zachwiane ;).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Melon
PS: Aniu jbc. to w Biedronce można "Rękę Mistrza" Kinga zgarnąć za 12 zł. Tak tylko informuję :P.
Wiem, wiem - skoczuś już mi pisał:) Ale mam już tą książkę. Swego czasu kupiłam to drogie wydanie i jak się teraz okazało grubo przepłaciłam:/ Ale dzięki za info - mam nadzieję, że w przyszłości nie zapomnicie mnie informować o pozycjach Kinga dostępnych w Biedronce;)
UsuńA ja to duże wydanie zakupiłam za 12 zł + przesyłka na allegro. Tak, bezczelnie się chwalę :P
UsuńProszę bardzo Buffy, jestem jak zawsze do usług :).
UsuńEj, Ty Paulina, chwalipięto jedna :D...
To ja też się pochwalę, że "Rękę Mistrza" (duże wydanie) dostałam w prezencie i przy okazji się pożalę, że pożyczyłam koleżance, która czytała ją chyba z rok po czym wzięła na imprezę do baru żeby mi oddać, ja na tą imprezę nie dotarłam a koleżanka książki zapomniała z baru zabrać i przeleżał tam King 2 tygodnie :( Na szczęście wszystkie Kingi mam podpisane imieniem, nazwiskiem i numerem tel., więc pewnego dnia zadzwoniła barmanka z informacją, że książka leży i czeka. Barowe życie ją nieźle poturbowało...
UsuńTo tak na przestrogę, podpisujecie książki z kolekcji bo ich los jest niezbadany! ;)
Te kwiatki były straszne! Jak dla mnie chyba najbardziej w scenie z udawaniem dźwięku dzwonka telefonu!
OdpowiedzUsuńObejrzałem wczoraj ten film i niestety nie zrobił na mnie wrażenia. Na plus jednak trzeba zaliczyć to, że obejrzałem do końca. Poluję za to na książkę. Ponoć wymiata.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Czytałaś recenzję "Ruin" u mnie, więc właściwie nie będę się powtarzać, bo już wiesz, że mi się ekranizacja nie podobała, ani-ani, byłam wręcz zdegustowana i wściekła. TAKĄ historię TAK schrzanić!!! Ale ja, to ja, i w sumie może to przez to, że książkowa wersja mi się niemożliwie podobała, a filmem się po prostu rozczarowałam. Może oglądanie filmu oddzielnie, bez znajomości książki, byłoby lepsze? Pewnie tak. Jak nie ma do czego porównywać, to nie ma się czym rozczarować, i można się po prostu cieszyć filmem.
OdpowiedzUsuń"Może oglądanie filmu oddzielnie, bez znajomości książki, byłoby lepsze?"
UsuńNie zawsze, bo "Lśnienie" Kubricka lubisz, a z książką też ma niewiele wspólnego:)
Książka lepsza tu się zgadzam, ale ja tam na ogół wolę, jak się wprowadza, jak najwięcej zmian, bo nie lubię czytać i oglądać tego samego (poza paroma szczególnymi przypadkami). No chyba, że jakoś obraża się książkę (np. Danny z "Lśnienia" gadający z palcem), a tutaj nie zauważyłam, żeby scenarzysta Smith obraził swoją książkę. Spłycił ją, co jest akurat normą w przypadku ekranizacji tudzież adaptacji, ale nie sprofanował, przynajmniej w moim odczuciu. Po prostu zaproponował widzom nieco okrojoną i zmodyfikowaną historię ruin.
Masz rację. Źle się wyraziłam, rzeczywiście sporo jest filmów, które mają bardzo niewiele z książek, a wciąż są świetne. "Ruinami" się po prostu rozczarowałam. Ale rozumiem Twój punkt widzenia i rozumiem, że film może się podobać. Zresztą to nie ja tu jestem specem :)
UsuńŻadnym specem - jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a palnę;)
UsuńPo prostu mamy inne oczekiwania od adaptacji, a to wcale nie oznacza, że któraś z nas ma rację, a któraś się myli. Ale podyskutować, wymienić się poglądami zawsze można. Piszesz, że "Ruiny" Cię rozczarowały, no i ok (to znaczy, nie dla Ciebie, bo straciłaś troszkę życia na seans). To, że mnie się film podobał przecież nie oznacza, że wszyscy muszą mieć takie samo zdanie - a nawet biorąc pod uwagę mój często "opozycyjny" gust prędzej większość widzów go objedzie;)
Oglądałam ,,Ruiny'' i mogę podpisać się pod twoją recenzją w zupełności. Mi również bardzo się ten horror podobał i nie mam się do czego przyczepić, no może jedynie do zakończenia.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że jest także książkowa wersja tej historii. Muszę w takim razie koniecznie ją poznać.
Szczerze mówiąc pomysł na horror o zabójczych roślinkach wydał mi się strasznie głupawy, ale po Twojej recenzji lecę nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńpolecę bloga koleżance, uwielbia horrory :D
OdpowiedzUsuńNajpierw planuję poznać książkę, ale na film też ostrzę sobie pazury :)
OdpowiedzUsuńTen post mnie oświecił - MUSZĘ przeczytać książkę :) Film średnio, ale były momenty.
OdpowiedzUsuńRzadko sięgam po takie filmy. To jednak nie jest typ horroru, za którym przepadam, ale czasem potrafię skusić sie i na teen-horror. Najczęściej tego żałuję :) Ale są wyjątki. Akurat wspomniane filmy pokroju Silent Hill 2 drażniły mnie straszliwie, więc warto byłoby sięgnąć po coś bardziej klimatycznego.
OdpowiedzUsuńOglądałam. Potem miałam koszmary, że we mnie też rośnie jakaś krwiożercza roślinka.
OdpowiedzUsuńhttp://chaotyczne.blogspot.com/