niedziela, 30 czerwca 2024

„The Watchers” (2024)

 
Nie mogąca sobie wybaczyć tragicznego błędu z dzieciństwa, młoda Amerykanka Mina zajmuje skromne mieszkanie w irlandzkim mieście Galway. Kobieta za dnia pracuje w sklepie zoologicznym, a wieczory zwykle spędza na podrywaniu nieznajomych w pubach. I od dawna ignoruje telefony od swojej siostry Lucy. Pewnego dnia przełożony zleca Minie dostarczenie konury złotej do ogrodu zoologicznego w Belfaście, ale podróż przerywa awaria samochodu na leśnej drodze. Podczas szukania pomocy w towarzystwie wyraźnie zaniepokojonej papugi, choć kobieta nie oddala się zbytnio od pojazdu, nagle bezpowrotnie traci go z oczu. Gubi się w bezkresnej głuszy, tuż przed zapadnięciem zmroku między drzewami dostrzega jednak istotę ludzką, która na jej nawoływania odpowiada gwałtowną ucieczką. Pogoń za starszą nieznajomą prowadzi Minę i jej pierzastego kompana do schronu ze szklaną ścianą, gdzie poza swoją wybawczynią przedstawiającą się jako Madeline, nowa lokatorka The Coop zastaje impulsywnego młodzieńca Daniela i młodą mężatkę Ciarę. Ludzi podobno zniewolonych przez istoty nazywane Obserwatorami, mityczne stworzenia wychodzące z nor wraz z końcem dnia, by na żywo oglądać maleńką społeczność ludzką podporządkowaną ścisłym zasadom, których Mina nie zamierza przestrzegać. Jest mocno sceptycznie nastawiona do opowieści o zmiennokształtnych stworach żyjących w magicznym lesie, ulubioną rozrywką których jest przyglądanie się niedobrowolnym mieszkańcom ciasnego schronu podobno urządzonego przez wszystkowiedzącego Profesora.

Plakat filmu. „The Watchers” 2024, New Line Cinema, Blinding Edge Pictures, Bord Scannán na hÉireann / The Irish Film Board, Inimitable Pictures

Pełnometrażowy debiut reżyserski - oparty na jej własnym scenariuszu – Ishany Shyamalan, córki twórcy między innymi „Szóstego zmysłu” (1999), „Znaków” (2002), „Osady” (2004), „Zdarzenia” (2008), „Wizyty” (2015) i „Split” (2016), która doświadczenie w pracy na planie zbierała przy takich produkcjach pod kierownictwem artystycznym M. Nighta Shyamalana (jednego z głównych producentów „The Watchers”; w Wielkiej Brytanii dystrybuowanego pod nazwą „The Watched” z uwagi na serial firmy Netflix rozpowszechniany pod podobnych tytułem – mowa o „The Watcher”, pol. „Obserwator”, Iana Brennana i Ryana Murphy'ego), jak „Old” (2021) i „Pukając do drzwi” (2003), dreszczowcu na podstawie poczytnej powieści Paula Tremblaya w Polsce wydanej pod tytułem „Chata na krańcu świata” (Vesper, 2020). Twórczyni „The Watchers”, filmowej adaptacji powieści A.M. Shine'a pierwotnie wydanej w 2021 roku pod tym samym tytułem (w 2024 roku swoją światową premierę miał drugi tom przebojowego przedsięwzięcia irlandzkiego literata zakochanego w twórczości Edgara Allana Poego, powieść grozy „Stay in the Light”), pracowała też przy serialu „Servant” Tony'ego Basgallopa. Nie chcąc rozczarować miłośników literackiego oryginału, Ishana Shyamalan od samego początku konsultowała się z jego autorem; przedstawiła panu Shine'owi szkic swego scenariusza z prośbą o opinię. Była gotowa podążać za jego wskazówkami, wprowadzić poprawki proponowane przez szanowanego powieściopisarza, którego nie chciała urazić niedochowaniem wierności jego książce, ale podczas jednej z ich długich rozmów o Obserwatorach w irlandzkim lesie, Shine przekonał ją do podążania własną drogą. Powiedział, że nie postrzega swojej powieści i jej filmu jako tego samego dzieła sztuki, wytłumaczył adaptatorce „The Watchers”, że tworzy swoje własne dzieło, a więc powinna robić, co chce. Ishana Shyamalan nie ukrywała przed opinią publiczną, że to był moment, w którym nabrała pełnej swobody twórczej.

Reality show legendarnych drapieżników. Irlandzko-amerykańska produkcja, która kosztowała mniej więcej trzydzieści milionów dolarów i praktycznie tyle samo zarobiła w szeroko zakrojonej (międzynarodowej) dystrybucji kinowej, która ruszyła w pierwszym tygodniu czerwca 2024 roku. A już w lutym 2024 do publicznej wiadomości podano informację, że „The Watchers” Ishany Shyamalan wyprodukuje amerykańska firma New Line Cinema. Niedługo potem ujawniono, że obraz został sprzedany filmowemu imperium Warnerów – właściwie firma, której częścią od 2008 roku jest kultowa marka New Line Cinema (członek wielkiej rodziny Warner Bros. Pictures), uzyskała prawa do dystrybucji adaptacji „The Watchers” A.M. Shine'a na terenie Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Irlandii. Do polskich kin długometrażowy debiut reżyserski córki popularnego filmowca też został wprowadzony przez to medialne supermocarstwo (Warner Bros. Entertainment Polska). Film kręcono w trzech irlandzkich miastach - Dublin, Galway, Wicklow - od lipca do września 2023, także podczas strajku SAG-AFTRA (producenci zawarli umowę tymczasową z organizatorami protestu: otrzymali pozwolenie na kontynuację zdjęć w tym gorącym okresie; jak dotąd najdłuższym strajku w historii związku SAG-AFTRA). Nie licząc podstawy scenariusza (powieści A.M. Shine'a) swoje „The Watrchers” Ishana Shyamalan tworzyła pod natchnieniem „Antychrysta” Larsa von Triera (tonacja utworu osadzonego w podobnym miejscu – Ishana zauważyła, że te historie łączy „coś w rodzaju żywego, oddychającego lasu”), twórczości japońskiego reżysera filmów anime, rysownika i mangaki Hayao Miyazakiego (realizm magiczny) oraz Andrieja Tarkowskiego, radzieckiego reżysera filmowego i teatralnego, scenarzysty i aktora (charakterystyczna aura zaszczucia, przez panią Shyamalan nazywana wrażeniem drawn-out presence). Puściła też oko do fanów „Egzorcysty” Williama Friedkina – posąg Pazuzu na drugim planie, uchwycony w kadrze podczas wydobywania skarbu przez główną bohaterkę filmu, jak dla mnie niezbyt przekonująco wykreowaną przez Dakotę Fanning (m.in. „Siła strachu” Johna Polsona, „Wojna światów” Stevena Spielberga, „Wendeta” Martina Koolhovena, „Pewnego razu... w Hollywood” Quentina Tarantino). Straumatyzowana przewodniczka po baśniowym świecie (irlandzki folklor) „psychofanów reality shows”. Oczywiście upraszczam, bo tytułowy gatunek dominujący... w niezwykłym lesie krzyżującym plany młodej kobiety przypuszczalnie nazwanej na cześć bohaterki wybitnej powieści gotyckiej Brama Stokera - tak samo jak jej siostra Lucy – ma arcyważne powody, by z uwagą przyglądać się „rybkom w akwarium”. Ludzkim okazom nocami grzecznie przebywającym w jednoizbowym schronie zwanym The Coop. „Chatka w lesie” z jedną szklaną ścianą zewnętrzną (lustro weneckie). Bardziej „Bunkier” Nicka Hamma (filmowa adaptacja powieści Guya Burta) - choć też nie do końca - niż „Martwe zło” Sama Raimiego. Minę, czołową obywatelkę świata zbudowanego w „The Watchers” Ishany Shyamalan (za „architektonicznym projektem” A.M. Shine'a), poznajemy w stylowym zakątku Irlandii. Amerykańska imigranta z jednorazowym e-papierosem i szkicownikiem, pracująca w sklepie zoologicznym w Galway, gdzie niebawem pozna złotniczkę/konurę złotą (Guaruba guarouba), która imię zyska dopiero w mrocznym lesie. Niezdyscyplinowana Mina i łebski Darwin: przyjaciele po grób.

Plakat filmu. „The Watchers” 2024, New Line Cinema, Blinding Edge Pictures, Bord Scannán na hÉireann / The Irish Film Board, Inimitable Pictures

Dark fantasy o zmiennokształtnych stworzeniach ukrytych. Zagrożenie, niestety, ujawnione już w prologu – wprawdzie niepokazane w całej „potwornej” okazałości, ale zaakcentowane na tyle silnie, by całkowicie uodpornić widza na poważne wątpliwości nielubiącej siebie protagonistki „The Watchers” Ishany Shyamalan. Pierwotna forma tytułowych istot została wygenerowana komputerowo, obiektywnie rzecz biorąc całkiem starannie - w każdym razie tandetą nie trąciło - niemniej za jedną z najlepszych decyzji podjętych przez „kierowniczkę tego zamieszania”, uznałam bardzo oszczędne gospodarowanie prymarnym kształtem Obserwatorów. Ciesząca mnie przewaga białookich kreatur (à la „Martwe zło” Sama Raimiego) UWAGA SPOILER, latających jaszczurów, które można pomylić z reptilianami:), leśnych nimf, hamadriad niezupełnie jak z „The Guardian” Williama Friedkina, zielonych czarownic czy jak kto woli ekoterrorystek z „Mroków lasu” Lucky'ego McKee... E tam, po prostu wróżek z europejskiego folkloru: obecnych w mitologii słowiańskiej, celtyckiej, germańskiej i francuskiej) KONIEC SPOILERA. Zapał rozniecony ponurymi zdjęciami Elia Arensona (m.in. „Lamb” Valdimara Jóhannssona) i stopniowo gaszony nieciekawym rozwojem fabuły. Intrygujące zawiązanie akcji, nijakie rozwinięcie, przewidywalny punkt kulminacyjny i dobijające (w negatywnym sensie) zamknięcie. Widać stylistyczny wpływ M.Nighta Shyamalana, co wbrew pozorom nie ucieszyło wszystkich fanów jego filmowej twórczości – niektórzy uznali „The Watchers” Ishany Shyamalan za marną podróbkę dokonań jej ojca, w szczególności „Osady” z 2004 roku. Swoją drogą, przez moją głowę przemykały też takie tytuły, jak „Blair Witch Project”, kultowy horror Eduardo Sáncheza i Daniela Myricka oraz „Las samobójców”, czyli wariacja na temat autentycznego japońskiego lasu stworzona pod artystyczną dyrekcją Jasona Zady. I nie mogłam się nadziwić nieintensywnością obrazu utrzymanego w tak atrakcyjnej kolorystyce. Zmarnowany klimat panujący w nieziemskim lesie pełnym upiorów przeze mnie przyjmowanych ze stoickim spokojem – okropna obojętność nawet na widok, jak myślałam, niezawodnych agresorów z królestwa horroru. W tym gatunku białe oczy czarnych charakterów zwykle na mnie działają (tj. wprowadzają co najmniej lekki dyskomfort emocjonalny), podobnie jak widmowe dziewczynki – bez względu na to, czy akurat recytują wierszyk o Freddym Kruegerze, czy po prostu są – czy miejsca „spoza czasu i przestrzeni”, jak mógłby je nazwać Howard Phillips Lovecraft, a które ja zwykłam tytułować Strefą Mroku. Pułapki (nie tylko) na turystów, w którym nie obowiązują rzekome;) niezmienniki występujące w przyrodzie, czyli prawa fizyki. W uniwersum „The Watchers” wymyślonym przez A.M. Shine'a, w Irlandii rozciąga się las, którego nie znajdziesz na żadnej mapie (yhm, nawet w Google Maps). Bezkresna puszcza nad... „Jeziorem umarłych” Kåre Bergstrøma? Biała plama zasięgu sieci komórkowej i internetu - jakżeby inaczej – w którą łatwiej wejść, niż z niej wyjść. Droga znikająca na oczach przerażonej papugi, urodzonej aktorki (odpowiadającej na niewypowiedziane życzenia reżyserki, zupełnie jakby ptaszek czytał Shyamalan w myślach) o imieniu Sunshine, perfekcyjnie wcielającej się w dzielnego Darwina. Dosłownie rozpływający się w powietrzu unieruchomiony samochód Miny, która nie wiedzieć czemu uznała, że pomoc szybciej znajdzie w leśnej gęstwinie niż na drodze, co mi przypomniało „Drogę bez powrotu” Roba Schmidta. I faktycznie, w bezkresnym lesie zbłąkana turystka natrafia na starszą kobietę, która w zawrotnym tempie prowadzi Minę do The Coop, wątpliwego schronienia „niedobrowolnych uczestników programu” Obserwatorów. Nauczycielka akademicka Madeline (niezgorszy występ Olwen Fouéré, przez miłośników kina grozy zapewne widzianą w „Mandy” Panosa Cosmatosa, „W otchłani lęku” Neasy Hardiman, „Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną” Davida Blue Garcii i/lub „Tarocie: Karcie śmierci” Spensera Cohena i Anny Halberg), podatny na wpływy narwaniec Daniel (przykuwająca uwagę kreacja Olivera Finnegana) i usilnie podtrzymująca w sobie płomyk nadziej na powrót męża, młoda zielarka Ciara (poprawny występ Georginy Campbell; m.in. „Barbarzyńcy” Zacha Creggera, „W mrocznym lesie” Teresy Sutherland) przyjmują do swojej małej społeczności kobietę, która ani myśli podporządkowywać się ich zasadom (ich czy Obserwatorów?) - hop do króliczej nory! - oraz najlepiej rozeznanego w sytuacji Darwina: najbardziej świadomy bohater „The Watchers”. Może nie licząc Profesora, który zadbał o adekwatną rozrywkę w „szklanej pułapce” - kiczowaty program telewizyjny (wydanie DVD) o niezłomnych poszukiwaczach miłości. I nie, to nie jest „Love Island”.

Chodzący za dnia i chodzący nocą w rozumnej puszczy. Męczący wypad do Strefy Mroku, na nadnaturalne terytorium „The Watchers”. Mieszanka fantasy i horroru w moim poczuciu nieumiejętnie przyrządzona przez początkującą szefową dużej kuchni reżyserskiej, Ishanę Shyamalan (z tych Shyamalanów). Nieprzemawiająca do mnie adaptacja książki, którą mimo wszystko chętnie bym przeczytała; może kiedyś doczekamy się polskiego wydania poczytnej powieści grozy A.M. Shine'a z 2021 roku... Nieefektywne wykorzystanie zasobów klimatycznych, banalna historyjka w niebanalnym lesie. Według mnie zmarnowany potencjał.

piątek, 28 czerwca 2024

„Obrazy” (1972)

 
Cathryn, autorka książek dla dzieci, jest nękana telefonicznie przez tajemniczą kobietę utrzymującą, że jej rzekomo przebywający na spotkaniu biznesowym mąż Hugh w rzeczywistości spędza wieczór z kochanką. Natrętna rozmówczyni podaje Cathryn adres, pod którym podobno znajdzie swego zdradzieckiego męża i kobietę dającą mu rozkosz, ale do konfrontacji z Hugh dochodzi dopiero po jego powrocie do domu. W środku nocy roztrzęsiona pisarka zaskakuje partnera opowieścią o oskarżeniach anonimowej kobiety, a kiedy Hugh nabiera przekonania, że udało mu się przywrócić spokój ducha biednej małżonce, Cathryn nagle wpada w histerię... na widok ducha. Kobieta pozwala, by Hugh myślał, że coś jej się przyśniło, niemniej rzeczony incydent przekonuje zapracowanego mężczyznę do przyśpieszenia wyjazdu, na który namawiała go małżonka. Hugh nie ma już wątpliwości, że Cathryn musi odpocząć od londyńskiego zgiełku, że dobrze jej zrobi wspólny pobyt w ich domku letniskowym na irlandzkiej prowincji. W ulubionym miejscu doznającej halucynacji przedstawicielki brytyjskiej klasy średniej, która starannie ukrywa swój niezmiennie pogarszający się stan psychiczny.

Plakat filmu. „Images” 1972, Hemdale

W latach 60. XX wieku nieżyjący już amerykański reżyser, scenarzysta i producent filmowy Robert Altman rozpoczął pracę nad historią zainspirowaną twórczością podziwianego przezeń Josepha Loseya. Scenariusz, któremu Altman ostatecznie nadał tytuł „Images” (pol. „Obrazy”) miał być punktem wyjściowym do postawienia filmowego pomnika ulubionemu reżyserowi mistrza improwizacji – scenariusz w istocie będący luźnym zlepkiem, nomen omen, obrazów; niepowiązanych ze sobą scen przedstawionych między innymi sceptycznie nastawionej do tego projektu aktorce Susannah York (zmarłej w 2011 roku). W pierwszoplanowej roli żeńskiej Altman początkowo widział Faye Dunaway (Bonnie Parker z wybitnego obrazu Arthura Penna), Vanessę Redgrave (Jane z pysznego thrillera Michelangelo Antonioniego) i Julie Christie (Linda Montag/Clarisse z opartego na minipowieści Raya Bradbury'ego kultowego filmu dystopijnego François Truffauta), ale po obejrzeniu „Jane Eyre” Delberta Manna, telewizyjnej produkcji na kanwie światowej sławy powieści Charlotte Brontë, wybór twórcy między innymi komediodramatu wojennego pt. „M*A*S*H” (1970) i późniejszych: kryminalnego (w stylu noir) dramatu satyrycznego „Długie pożegnanie” (1973) oraz komediodramatu muzycznego „Nashville” (1975), padł na Susannah York, na rozmowę z którą autor tak zwanego nagiego scenariusza „Images” udał się aż do Grecji. Po ponownym opracowaniu tekstu – Altman podzielał krytyczny stosunek York do przedstawionej jej wersji scenariusza (zaledwie zarys historii) – aktorka przyjęła propozycję, ale niedługo potem gotowa była się wycofać, gdyż dowiedziała się, że jest w ciąży. Scenarzysta i reżyser „Obrazów” ostatecznie przekonał panią York do kontynuowania ich wspólnej przygody. Altman nie miał wątpliwości, że wystarczy zmienić garderobę na luźniejszą, by ukryć wymowne krągłości odtwórczyni postaci swego czasu bezskutecznie starającej się o dziecko. Zaryzykował nawet z nagim zdjęciem Susannah York, na jej wątpliwości odpowiadając szczerym skomplementowaniem jej „Rubens body”.

Obrazy”, klimatyczny thriller psychologiczny w reżyserii i na podstawie scenariusza Roberta Altmana, w całości nakręcono w Irlandii (budżet oszacowano na trochę ponad osiemset tysięcy dolarów)– w Ardmore Studios w nadmorskim miasteczku Bray w hrabstwie Wicklow oraz w wiejskiej posiadłości w tym samym okręgu administracyjnym. Podobno Altman upatrzył sobie Vancouver w Kanadzie, ale umowa zawarta z firmą producencką Hemdale zobowiązywała go do kręcenia w Irlandii. Światowa premiera filmu odbyła się w maju 1972 na Festiwalu Filmowym w Cannes, w listopadzie tego samego roku obraz na krótko trafił do brytyjskich kin (dystrybucja: Hemdale), a w następnym miesiącu do amerykańskich (dystrybucja: Columbia Pictures), gdzie też szybko go zdjęto. Później Altman publicznie wyraził swoje rozczarowanie według niego nieprawidłową promocją „Obrazów”, za którą odpowiadała firma Hemdale pod kierownictwem Johna Daleya. Kasowego sukcesu obłąkany dreszczowiec Roberta Altmana (częściej nazywany jedynym horrorem w jego reżyserskiej karierze), nie odniósł, ale otrzymał parę prestiżowych wyróżnień. Złota Palma dla Susannah York za kreację Cathryn z Londynu i udział reżysera tego widowiska w konkursie głównym; nominacja do Oscara dla muzycznego wkładu Johna Williamsa (notabene pracującego też nad „Jane Eyre” Delberta Manna), wspaniałej ścieżki dźwiękowej stworzonej głównie dzięki instrumentom smyczkowym i perkusyjnym, z dodatkiem choćby kryształowych kurantów; nominacja do Złotego Globu w kategorii „najlepszy zagraniczny film anglojęzyczny”; nominacja do Nagrody Brytyjskiej Akademii Filmowej (BAFTA) dla odpowiadającego za zdjęcia Vilmosa Zsigmonda; nominacja Amerykańskiej Gildii Scenarzystów dla Roberta Altmana za najlepszy scenariusz oryginalny dramatu. „Obrazy” uważa się za część luźnej trylogii , w skład której ponadto mają wchodzić „Ów chłodny dzień” (1969) i „Trzy kobiety” (1977), w każdym razie niektórzy znawcy filmografii pana Altmana powiązali te trzy pozornie różne historie „króla improwizacji artystycznej”, który przyznał, że poza filmowymi dokonaniami Josepha Loseya, niemały wpływ na niegodne pozazdroszczenia dzieje fikcyjnej autorki literatury dziecięcej wywarła „Persona” Ingmara Bergmana z 1966 roku. Film porównywany też do chociażby takich ważnych pozycji, jak „Zeszłego roku w Marienbadzie” Alaina Resnaisa, „Wstręt” Romana Polańskiego i „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega, na kanwie opowiadania Daphne du Maurier, otwiera próbka radosnej twórczości Cathryn (w rzeczywistości Susannah York; książka dla dzieci, nad którą aktorka pracowała w tamtym czasie) – jeden z wielu dość obszernych, i nudnych, jeśli mam być zupełnie szczera, fragmentów opowieści o Bohaterze wtłoczonych w przebiegłą historię Altmana – samotnie spędzającej wieczór w domu. Rezydencji w Londynie dzielonej z mężem Hugh (przekonujący występ René Auberjonoisa, choć oczywiście nie tak widowiskowy jak w przypadku Susannah York), aktualnie przebywającym na spotkaniu biznesowym. A przynajmniej tak przedstawił to żonie, w której zwątpienie niebawem zasieje tajemnicza postać uparcie wydzwaniająca do biednej Cathryn. Sadystyczna zabawa dorosłej kobiety czy uprzejmość niekoniecznie nieznajomej w stosunku do bezczelnie oszukiwanej duszyczki? Czy niegodna zaufania przewodniczka (tzw. narratorka niewiarygodna) po wyśmienicie klaustrofobicznym świecie przedstawionym w psychodelicznych „Obrazach”, powinna natychmiast udać się pod adres wskazany przez anonimową donosicielkę? UWAGA SPOILER Prawda jest taka – prawda ujawniona przed napisami końcowymi – że Cathryn już tu jest. Okazuje się, że wyimaginowana rozmówczyni kierowała naszą nie-bohaterkę do jej małżeńskiego gniazdka w stolicy Anglii KONIEC SPOILERA.

Plakat filmu. „Images” 1972, Hemdale

Wiejski domek w jesiennej aurze. Ponury pejzaż na małym płótnie zdolnego artysty, świadomie położonym na niestabilnych sztalugach. Leniwe i gorączkowe pociągnięcia pędzlem przy genialnie szarpiących nerwy melodiach kompozytora, który ma przed sobą wielką przyszłość („Szczęki”, „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, „E.T.”, „Park Jurajski”, „Zaginiony świat: Jurassic Park” i „A.I. Sztuczna inteligencja” Stevena Spielberga, „Furia” Briana De Palmy, „Dracula” Johna Badhama, „Czarownice z Eastwick” George'a Millera, „Uśpieni” Barry'ego Levinsona, niektóre cegiełki przebojowej franczyzy „Gwiezdne wojny” i wiele innych mniej i bardziej znanych tytułów). Duszne zdjęcia Vilmosa Zsigmonda, mrożące krew w żyłach dźwięki Johna Williamsa, sprytny montaż Graeme Clifforda (m.in. „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega, „The Rocky Horror Picture Show” Jima Sharmana, „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy” Boba Rafelsona) i wreszcie spektakularne aktorstwo Susannah York. Lepszej ekipy Robert Altman nie mógł sobie wymarzyć. Przyśpieszony urlop człowieka w skórzanych rękawiczkach (nieczarnych, ale i tak nie mogłam opędzić się od myśli o pewnym włoskim nurcie w kinie grozy), hipotetycznie zaniepokojonego stanem ukochanej małżonki. Wytęskniony pobyt w Green Cove, wyproszone jesienne wakacje niestabilnej psychicznie Cathryn. Schizofrenia paranoidalna? W każdym razie dama z Londynu imię otrzymała po kreatorce swojej dużo młodszej przyjaciółki, której jej odtwórczyni odwdzięczyła się tym samym – metoda zastosowana także u panów, nie licząc starszego spacerowicza ze „wścibskim” czworonogiem. Do głównych „graczy” (Cathryn i Hugh) najpierw dołączy widmowy Rene (bezbłędny występ Marcela Bozzuffi), a niedługo potem to grono poszerzy się o dwunastoletnią Susannah (znakomity debiut Cathryn Harrison) i jej biologicznego ojca Marcela (stosownie obleśna kreacja Hugh Millaisa). Jak dla mnie najciekawszy zabieg zastosowano zaraz po dotarciu małżeństwa z Londynu do irlandzkiej wioski, gdzie kobieta spędziła przynajmniej część swego dzieciństwa (zarzeka się, że w niebolesnej samotności, nie licząc dorosłej opiekunki, dającej dużą swobodę dziewczynce z wybujałą wyobraźnią, której najwidoczniej nie utraciła z wiekiem) – efektowny trick narracyjny, po którym przenosimy się do zadymionego domku letniskowego widzącej niekoniecznie zagadkową postać stojącą w oddali. Podglądaczka zastygła w kadrze. I znajomy intruz niedyskretnie spacerujący po zimnym piętrowym budynku drażniącym wewnętrzne demony nieidealnej gospodyni. W domu pełnym wspomnień z nieproszonym gościem widzialnym tylko dla Cathryn. Rozmowa z „duchem” podsłuchana przez męża, chwilę wcześniej „wykrwawiającego się” w kuchni. Niezaspokajającego seksualnych potrzeb żony (nie wspominając już o upragnionym owocu ich związku), ale przynajmniej śpieszącego z odsieczą, ilekroć zauważy, że pogoda ducha jego życiowej wybraki zaczyna się psuć. Niewyczerpana skarbnica sucharów człowieka z naładowaną strzelbą i aparatem, który powinien staranniej dobierać sobie przyjaciół. Uważniej przyglądać Marcelowi, który po latach starań odzyskał prawa rodzicielskie do swego jedynego dziecka. Sądowa batalia dla proszonego gościa Hugh – niemile widzianego przez Cathryn, jak zwykle robiącą dobrą minę do złej gry, szczególnie w obecności „zaobrączkowanego mężczyzny”, noszącą maskę kobiety pewnej swych uczuć, bezwzględnie dochowującej przysięgi małżeńskiej – skończyła się niemałym sukcesem. Roczny pobyt z córką Susannah (który właśnie trwa), a potem wszystkie letnie wakacje - taki podział opieki nad córką Marcel wywalczył ze swoją, podobno zachłanną byłą partnerką. A jak się spisuje w roli ojca? Trudno powiedzieć, bo „Obrazy” Roberta Altmana to historia w pewnym sensie przekazywana przez jednostkę w jakimś stopniu na pewno zaburzoną. Omamy i urojenia, które Cathryn uczy się oddzielać od twardej rzeczywistości. A przynajmniej taka pewność powoli w niej rośnie.

Podszepty chorego umysłu w cichym miejscu. Hipnotyczne dzieło z rozczarowującym finałem - w każdym razie ja przygotowałam się na mocniejsze domknięcie. Schizofreniczny dreszczowiec posiadający wysokie walory artystyczne. Potęga kameralności w obłędnych „Obrazach” Roberta Altmana. Diabelnie sugestywnej opowieści o osuwaniu się w lepką otchłań. Nieziemsko ponura rzeczywistość obłąkanej pani domu. Doprowadzona niemal do perfekcji mniej znana i najmroczniejsza praca wielkiego improwizatora kojarzonego z utworami wywrotowymi - słynny antyhollywoodzki charakter szczególnie satyrycznych filmów pana Altmana. Thriller petarda!

środa, 26 czerwca 2024

Mackenzie Reed „Polowanie na fortunę Rosewoodów”

 
W miasteczku Rosetown wszystko kręci się wokół Rosewoodów, najbogatszego rodu w południowym Massachusetts, na czele którego od wielu lat stoi powszechnie szanowana Iris Hiacynta Rosewood, prezeska założonej przed ponad stu laty przez jej przodkinię firmy z luksusowymi płaszczami i rodzicielka nieżyjącego już, skompromitowanego ojca nastoletniej Lily, domniemanej przyszłej dziedziczki rodzinnej fortuny, obejmującej najbardziej okazałą posiadłość w malowniczej nowoangielskiej miejscowości z widokiem na Atlantyk. Dwa tygodnie przed osiągnięciem pełnoletności przez Lily, miasteczko obiega wstrząsająca wiadomość o śmierci matriarchini zamożnego rodu, a po szokującym odczytaniu testamentu prezeski Rosewood Inc., lokalna prasa donosi o zaginionym majątku zmarłej. Natomiast głęboko zawiedziona Lily Rosewood, dziewczyna, która chciała mieć wszystko, podąża za wskazówką pozostawioną przez babcię. I nabiera przekonania, że jej mentorka wymyśliła oryginalny sposób na przekazanie majątku. A przynajmniej zabezpieczyła dalszą edukację... nie tylko Lily. Zorganizowała zabawę w poszukiwanie skarbu, prawdopodobnie nie przewidując uczestnictwa osób postronnych.

Okładka książki. „Polowanie na fortunę Rosewoodów”, We need YA 2024

Polowanie na fortunę Rosewoodów” (oryg. „The Rosewood Hunt”) to pierwsza opublikowana i szósta napisana powieść Mackenzie Reed, urodzonej i obecnie mieszkającej w Rochester w stanie Nowy Jork, absolwentki Bishop Kearney High School i Nazareth College, gdzie uzyskała tytuł licencjata z komunikacji i mediów oraz podwójny dyplom z zarządzania biznesem tradycyjnym i rozrywkowym. Pierwotnie wydany w 2023 roku przez Harper Teen / Harper Collins, Young Adult Thriller specjalistki ds. treści w firmie zajmującej się tworzeniem stron internetowych dla agencji nieruchomości luksusowych, która nie wyklucza kontynuowania sagi Rosewoodów, fikcyjnego rodu z Nowej Anglii, ale najpierw zaprezentuje utwór niepowiązany z jej literackim debiutem; kolejną powieść młodzieżową, tym razem o corocznym konkursie organizowanym w elitarnej szkole z internatem – książka ma nosić tytuł „The Wilde Trials”, a jej światową premierę zaplanowano na rok 2025. Pierwsza polska edycja debiutanckiego dziełka Mackenzie Reed pojawiła się w roku 2024 w ofercie We need YA. Wydanie w miękkiej oprawie graficznie zaadaptowanej przez Magdę Bloch (projekt okładki oryginalnej: Holly Ovenden) w doskonałym tłumaczeniu Igi Wiśniewskiej.

Mackenzie Reed zaczynała od pisania tekstów piosenek i opowiadań, potem przerzuciła się na powieści fantasy, ale przełomowym momentem było dla niej późniejsze odkrycie literatury młodzieżowej. Z tych nowych preferencji czytelniczych narodziła się, generalnie rzecz biorąc, pozbawiona elementów fantastycznych, fascynująca historia nie tylko dla nastolatków. Niekonwencjonalny „wyścig szczurów” w fikcyjnym miasteczku Rosetown w stanie Massachusetts, pokazany z perspektywy (narracja pierwszoosobowa) nastoletniej Lily Rosewood, niepewnej dziedziczki gigantycznego majątku rodzinnego. „Polowanie na fortunę Rosewoodów” otwiera wystawne przyjęcie w imponującej posiadłości Iris Hiacynty Rosewood, standardowa impreza urodzinowa nestorki najbardziej wpływowego rodu w bajecznej miejscowości zbudowanej wokół imperium mody Rosewood Inc., firmy (projektowanie i produkcja ekskluzywnych płaszczy) założonej przez prababcię głównej bohaterki książki. Bohaterki dynamicznej, którą poznajemy jako roszczeniową pannicę z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Wystudiowana poza dziewczyny podobno przygotowywanej do przejęcia roli największej gwiazdy w Rosetown. Charyzmatycznej starszej pani mającej słabość do słodyczy i zagadek, która po ostatniej tragedii rodzinnej, przyjęła pod swój wielki dach ukochaną wnuczkę. Właściwie po śmierci Aldera Rosewooda, ojca Lily i jednego z dwóch synów Iris, ta ostatnia zaopiekowała się też pogrążoną w rozpaczy synową, która jednak po jakimś czasie zdecydowała się na opuszczenie Rosetown. Zostawiając swoje jedyne dziecko pod opieką bogatej teściowej. Dziewczynę, która po stracie ojca mocno zbliżyła się do jego brata bliźniaka, Arbora Rosewooda, od zagadkowego odejścia żony samotnie wychowującego córkę Daisy, kiedyś najlepszą przyjaciółkę ledwie parę miesięcy starszej Lily, w lokalnej społeczności próżno jednak szukać kogoś, kto poważnie liczyłby się z możliwością odziedziczenia ogromnego majątku najbardziej rozchwytywanej damy w Rosetown przez latorośl Arbora. Bardziej prawdopodobnym spadkobiercą jest ojciec Daisy, popularnej influencerki od jakiegoś czasu pałającej nienawiścią do kuzynki, „chodzącego ideału” zawsze starającego się przypodobać babci. Podlizująca się Lileczka i niesforna Daisydew: skonfliktowane ukochane wnuczki Iris Rosewood, kobiety bardziej skrytej, niż wszystkim się wydaje. Pośmiertna niespodzianka rzekomo(?) najbogatszej osoby w południowym Massachusetts, ujawniona niedługo po bodaj najbardziej żenującym występie „księżnej Rosetown”. Pracującej w miejscowych delikatesach z jedynym przyjacielem (przynajmniej jeśli chodzi o jej grupę rówieśniczą) Milesem Millerem, przypuszczalnie faworyzowanej wnuczki, która przed osiemnastymi urodzinami otrzymuje podwójny cios, nie licząc kompromitacji na przyjęciu urodzinowym babci. Lily najpierw zostaje przygnieciona wieścią o śmierci najbliższej jej osoby, a po uroczystości pogrzebowej dobita testamentem odczytanym przez wieloletniego prawnika szacownego rodu Rosewood. Wszystkie życiowe plany Lily zostają przekreślone – liczyła na przejęcie firmy, posiadłości i setek milionów dolarów, a dostała rubinowy naszyjnik i liścik od kreatywnej testatorki. Wiadomość, która przywróci zachłannej nastolatce nadzieję na spełnienie chociaż jednego ze swoich licznych marzeń.

Materiał promocyjny. Polowanie na fortunę Rosewoodów”, We need YA 2024

Kłótnia była śmieszna […] Każda kłótnia o pieniądze taka jest i zawsze będzie.”

Nietypowe kształtowanie kręgosłupa moralnego. Walka z żądzą pieniądza poprzez zorganizowanie klasycznej pogoni za pieniądzem. Lily Rosewood pragnęła tego, co miała jej babcia... i jeszcze więcej. Chciała mieć wszystko – cały monstrualny majątek Iris Hiacynty Rosewood i jej miejsce w rodzinnej firmie (niecierpliwie wyczekiwała momentu, w którym babcia zacznie na poważnie wdrażać ją w obowiązki prezeski Rosewood Inc.), ale byłaby niepocieszona, gdyby spadkodawczyni zastrzegła sobie prawo do zadecydowania o jej dalszym kształceniu. Bo Iris nie pozostawiła wnuczce najmniejszych wątpliwości, że najodpowiedniejszym kierunkiem dla przyszłej prezeski Rosewood Inc. będzie zarządzanie biznesem. Na pewno nie projektowanie ubrań w upatrzonej przez Lily prestiżowej uczelni w Mediolanie. Młoda przewodniczka po uroczej mieścinie wyczarowanej przez Mackenzie Reed - debiutującą amerykańską powieściopisarkę z dojrzałym warsztatem, która w przestrzeni publicznej, według mnie słusznie, zauważyła, że „Polowanie na fortunę Rosewoodów” to pozycja Young Adult, która może się też sprawdzić w kategorii Old Adult, przypaść do gustu nie tylko nastoletnim czytelnikom - mentalnie zaczęła już przygotowywać się do tej fatalnej opcji edukacyjnej, to jednak nie umniejszyło zawodu potencjalnej sukcesorki na wieść o sukcesie znienawidzonej kuzynki. Triumf prawdziwej duszy towarzystwa, dodatkowo obdarowanej ruchomością, która powinna być częścią schedy zdecydowanie bardziej odpowiedzialnej wnuczki figlarnej Iris. Narratorka „Polowania na fortunę Rosewoodów” uważa, że Daisy najzwyczajniej nie zasłużyła sobie na takie dary babci. Co innego kochany wujek Arbor, ale choć Lily nigdy by się do tego nie przyznała, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że od jakiegoś czasu pielęgnuje w sobie przekonanie, że najsprawiedliwiej byłoby, gdyby jej mentorka w testamencie uwzględniła tylko jedyną córkę przedwcześnie zmarłego syna. Ostatnie słowa, jakie Alder Rosewood usłyszał od własnego dziecka to „Nienawidzę cię!” - wykrzyczane w złości przez rozpieszczoną dziewczynę, która najpewniej zawsze będzie tego żałować. To ją nauczyło starannie dobierać słowa w kontaktach z osobami, na których najbardziej jej zależy, ale okrutna Opatrzność wykorzystała chwilę słabości – rzadki moment, w którym w oczach ukochanej babci protagonistka „Polowania na fortunę Rosewoodów” ujrzała potworne rozczarowanie. A chwilę wcześniej rozgoryczona ulubienica największej damy w Rosetown wywołała w niej poczucie winy, które ją zabiło? Tak czy inaczej, Lily nie może sobie wybaczyć, że uniosła się gniewem, gdy Daisy napawała się swym małym sukcesem. Wyrzuty sumienia nie opuszczają jej nawet wtedy, gdy decyzją nieżyjącej już babci, zostaje stanowczo wyproszona z posiadłości, która przez ostatni rok była jej domem. Bezdomna księżniczka, która znajdzie swojego księcia podczas szalonej gonitwy za mamoną. Niezupełnie bezdomna, bo choć nie ma własnego kąta, ma opiekuńczego stryjka z nieskromną nieruchomością normalnie dzieloną tylko z córką. Z największym wrogiem Lily? W każdym razie dziewczyną, która bezrefleksyjnie przekazuje drażliwe informacje swoim rośliniarzom, obserwatorom jej popularnego kanału social media. Mówiąc wprost: Daisy pierze rodzinne brudy w internecie. Niedługo po odczytaniu testamentu Iris Rosewood, główna bohaterka „Polowania na fortunę Rosewoodów” podąża za pierwszą wskazówką denatki na zakazany teren. Coś znajduje... i ktoś znajduje ją. A to dopiero początek niespodzianek przewidzianych przez zapaloną miłośniczkę gier i zagadek. To ta lepsza część wielkiego poszukiwania skarbu w „czarodziejskim” - jakże plastycznie przedstawionym – miasteczku Rosetown, nie ma bowiem powodu podejrzewać, że kochana babunia Lileczki, odpowiada za „piekielne atrakcje” na drodze do upragnionych funduszy studenckich. Zamaskowani Łowcy, jak zauważa jedna z bohaterek książki (szeroka gama pełnokrwistych postaci; barwna społeczność i porządnie scharakteryzowane nie tylko pierwszoplanowe postacie), lubiący „akcje w stylu Michaela Myersa”:) A skoro już jesteśmy przy wspomnieniach innych dzieł, wypada dodać, że organizatorka niewinnej zabawy, która zamieni się w śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę ze zorganizowaną grupą przestępczą, wcześniej czy później doprowadzi dzielną młodzież do miejsca wprost skojarzonego z „Beczką Amontillado” Edgara Allana Poego. Młodzież, z którą spędziłam parę ekscytujących godzin (dla nich tygodni) między innymi w strategicznych punktach na mapie zostawionej przez Iris Rosewood, nieodżałowaną przedstawicielkę klasy wyższej z niebanalnym poczuciem humoru i ukrytymi motywami. Piękna opowieść o tym, co w życiu ważne. I nie są to pieniądze.

Książka, która łączy pokolenia, zresztą zgodnie z przewidywaniami autorki, koneserki pizzy ze stanu Nowy Jork. Architektki stylowej mieściny nad Atlantykiem, w której osadziła emocjonującą akcję „Polowania na fortunę Rosewoodów”, pierwszej opublikowanej powieści, od której naprawdę trudno się oderwać. Uzależniający dreszczowiec Mackenzie Reed dla młodych (kategoria wiekowa: 14+) i starszych. Porywająca przygoda z sympatyczną zgrają z Rosetown. Nastoletnimi poszukiwaczami skarbu potencjalnie ukrytego przez matriarchinię zamożnego rodu. Mroczne sekrety, piękna przyjaźń, imponujące poświęcenie, dojmujące poczucie straty i zaciekła rywalizacja. Letnie igrzyska nieolimpijskie, na które warto się wybrać.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

poniedziałek, 24 czerwca 2024

„I Saw the TV Glow” (2024)

 
W 1996 roku wyalienowany siódmoklasista Owen poznaje dwa lata starszą Maddy, miłośniczkę serialu dla młodzieży „The Pink Opaque” emitowanego w telewizji w każdą sobotę późnym wieczorem i opowiadającego o połączonych psychicznie nastoletnich dziewczynach, Isabel i Tarze, walczących z potworami zsyłanymi przez wszechmocnego Pana Melancholię. Na gorącą rekomendację Maddy, zasmucony chłopak odpowiada wyznaniem, że w porze wyświetlania serialu zwykle przebywa już w łóżku. Rodzice Owena, w przeciwieństwie do opiekuna prawnego Maddy, pilnują jego godzin spania, dziewczyna skłania go więc do obejścia zakazu. Dzięki małemu oszustwu chłopakowi udaje się obejrzeć jeden z półgodzinnych odcinków „The Pink Opaque”. Spędza pierwszą noc w domu obsesjonatki przerażającego serialu, która zadba o to by nie przegapił kolejnych odcinków. Zaszczepi w młodszym koledze miłość do długiej opowieści o nastoletnich telepatkach, które poznały się na letnim obozie. Tradycja nastolatków z hukiem zakończy się dwa lata później, po przedstawieniu zainteresowanym telewidzom ostatniej mrocznej przygody Isabel i Tary.

Plakat filmu. „I Saw the TV Glow” 2024, A24, Fruit Tree, Smudge Films

Amerykański queer horror spod markowego szyldu A24 w reżyserii i na podstawie scenariusza Jane Schoenbrun (mi.in. „Wszyscy idziemy na wystawę” z 2021 roku), osoby transpłciowej i niebinarnej posługującej się zaimkami they/them. Obraz zainspirowany młodzieńczą fascynacją Schoenbrun kultowym serialem Jossa Whedona, „Buffy: Postrach wampirów” (1997-2003) - zarys fabularny ulubionego serialu biernego narratora „I Saw the TV Glow” i jego jedynej przyjaciółki, hipotetycznie fikcyjna opowieść o obdarzonych niezwykłymi mocami nastoletnich dziewczynach stawiających czoła przeróżnych potworom oraz czcionka wykorzystana w czołówce i napisach końcowych „The Pink Opaque” to celowe nawiązania do przebojowych przygód pogromczyni wampirów, które Schroenbrun pomogły przejść przez trudny (dysforia płciowa) okres dojrzewania. Wpływ na scenariusz „I Saw the TV Glow” miały też takie seriale, jak „The Adventures of Pete & Pete” Willa McRobba i Chrisa Viscardi (realizm magiczny w „The Pink Opaque”), „Tajny świat Alex Mack” Kena Lipmana i Tommy'ego Lyncha oraz „Czy boisz się ciemności?” D.J. MacHale i Neda Kandela. Swoje zrobił też powtarzający się sen Schoenbrun o legendarnym miasteczku Twin Peaks – próba uchwycenia Lynchian terror w klaustrofobicznym świecie Owena. „I Saw the TV Glow” kręcono w stanie New Jersey w lipcu i sierpniu 2022, a rok wcześniej do zespołu producenckiego dołączyła Emma Stone (trzy lata później już dwukrotna laureatka Oscara za pierwszoplanową rolę żeńską; „La La Land” Damiena Chazelle, „Biedne istoty” Yórgosa Lánthimosa) wraz z mężem Dave'em McCarym, którzy „od razu zakochali się” w niniejszym scenariuszu Jane Schoenbrun. Światowa premiera „I Saw the TV Glow” obyła się w styczniu 2024 roku na Sundance Film Festival, a w maju niezależna firma A24 wprowadziła go do wybranych amerykańskich kin. Dystrybucja cyfrowa (VOD) ruszyła w czerwcu 2024.

Nietypowy horror przez jego reżyserów i scenarzystów, Jane Schoenbrun, opisywany jako opowieść o „egg crack”, czyli przełomowym momencie w życiu osoby transpłciowej: uświadomieniu sobie, że jej płeć kulturowa nie odpowiada płci biologicznej. Slow burn queer horror w stylu retro podążający za introwertycznym mieszkańcem amerykańskiego przedmieścia, który w drugiej połowie lat 90. XX wieku przypadkiem poznał chodzącą reklamę serialu dla młodzieży „The Pink Opaque”. To Owen (Ian Foreman - potem Justice Smith - w intrygującej kreacji, której zdaniem Schoenbrun smaczku dodają nieplanowane podobieństwa, czy tam ewentualne skojarzenia publiczności z Normanem Batesem z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, pierwszej filmowej wersji kultowej powieści Roberta Blocha) zwrócił uwagę na Maddy (piękny popis aktorski Brigette Lundy-Paine, ostatnio widzianej w „Dzieciach Amelii” Gabriela Abrantesa), dwa lata starszą uczennicę szkoły podstawowej, pochłoniętą lekturą oficjalnego przewodnika po „The Pink Opaque”. Rozmowa w opustoszałym budynku szkolnym, która zainspiruje biernego narratora „I Saw the TV Glow” - bezpośrednie zwroty do odbiorców filmu - do działania. Wyjście spod klosza, weekendowa eskapada siódmoklasisty nauczonego respektowania zasad wprowadzonych przez ojca. Powszechnie akceptowana dyscyplina dla małoletnich (tzw. dyscyplina pozytywna), w którą matka Owena zwykle się nie miesza. Pod ich dachem ostatnie słowo, przynajmniej w kwestii wychowania jedynego dziecka, zawsze ma nieroztkliwiający się tata. Szacunek czy strach syna? Tak czy inaczej, lepszy kontakt Owen ma z matką (jak Norman Bates?), dlatego to do niej zwraca się z prośbą o pozwolenie na nocowanie u kolegi z klasy. A po otrzymaniu standardowej odpowiedzi – zapytaj ojca – nieprzyjemnie zaskakuje nieasertywną (zalęknioną?) kobietę, nieśmiałym apelem o wyręczenie go z tego obowiązku. Nie poznamy przebiegu rozmowy z „twardą głową rodziny” na temat skromnego życzenia Owena, ale widok obładowanego chłopaka przed domem rzekomego przyjaciela, dobitnie świadczy o pozytywnym rozpatrzeniu wniosku „tego, który głosu nie ma”, czyli dziecka. Obywatele niepełnoprawni, niemogący decydować o sobie, zupełnie jakby nie byli odrębnymi istotami ludzkimi. Marionetki nieomylnych dorosłych? Tak czuje się Owen? Uraza do rodziców kryjąca się tak głęboko w sercu, że może nigdy jej nie odkopać. Niejako dorastający na naszych oczach, okrutnie zagubiony w uczuciach narrator niewiarygodny specyficznej opowieści grozy Jane Schoenbrun, człowiekiem kompletnym czuje się tylko podczas seansów „The Pink Opaque”. Hipnotycznie upiorny świat, do którego Owena wprowadza dziewczyna czasami mająca wrażenie, że rzeczywistość realna jest mniej prawdziwa od rzeczywistości Isabel (Helena Howard) i Tary (Lindsey Jordan). Magia dzieciństwa, ale już poważna przypadłość w życiu dorosłym. Sprawdzona ucieczka nastolatki podobno najczęściej traktowanej jak powietrze przez opiekuna prawnego (emocjonalne zaniedbanie). Niewykluczone, że najzwyczajniej nie potrafiącego pogodzić pracy z życiem rodzinnym, Maddy daje jednak do zrozumienie, że ojciec ma na sumieniu gorsze rzeczy od ignorowania swej jedynej latorośli. Kary cielesne, których prawie na pewno nie stosuje niepodzielny władca Owena. Panowie Melancholia (oryg. Mr. Melancholy) alarmująco i budująco oddanych fanów kiczowatego serialu z lynchowskiego miasteczka.

Materiał promocyjny. „I Saw the TV Glow” 2024, A24, Fruit Tree, Smudge Films

Dziwnie smakująca „kleista substancja” Jane Schoenbrun. Hermetyczna przestrzeń wypełniona stęchłym powietrzem, ciasna pułapka z potencjalnie problematyczną odskocznią od bolączek dnia powszedniego. Szara pustynia z różową fatamorganą. Życie jak koszmar senny, w oderwaniu nie tylko od społeczeństwa, ale przede wszystkim od własnej tożsamości. Alegoria życia osób transseksualnych i interpłciowych w tak zwanym postępowym świecie. Zamieszanie w umysłach młodych ludzi „chronionych przed szkodliwymi treściami”. Jak mógłby powiedzieć Albert Camus: przygotowanie do życia w świecie, który nie istnieje. Rzeczywistość wyimaginowana, bo nieuwzględniająca różnorodności w obrębie gatunku ludzkiego. Jeśli tak na to spojrzeć, to łatwo zrozumieć osobę nabierającą przekonania, że prawdziwa rzeczywistość to rzeczywistość serialowa. Niezrozumiała logika świata prawdziwego i klarowna logika świata fikcyjnego. Sposób na nieznośną niespójność, z którym należy uważać. Pilnować, by całkowicie się nie zatracić. Panuje przekonanie, że najbardziej narażone na skutki uboczne popkulturowego antidotum na nieznośną ciężkość bytu są osoby małoletnie, ale nawet jeśli to tylko myślenie życzeniowe mądrych głów z epoki postprawdy, obsesja w „I Saw the TV Glow” została zasiana za młodu. W 1996 roku na sennym przedmieściu, gdzie doszło do klasycznego oszustwa. Uczeń siódmej klasy szkoły podstawowej najprawdopodobniej po raz pierwszy okłamał własnych rodziców, żeby obejrzeć odcinek serialu wychwalanego przez obiecujący (jedyny) „materiał” na prawdziwą przyjaciółkę, ledwo poznaną zbuntowaną(?) nastolatkę imieniem Maddy. Tak Owen połknął bakcyla i przez dwa lata regularnie zachodził do szkolnej ciemni, by sprawdzić, czy Maddy zostawiła mu kasetę VHS z nową misją Isabel i Tary, pogromczyń potworów wypełniających rozkazy straszliwego Pana Melancholii, Księżycowego Człowieka, który wygląda jakby urwał się z filmu nakręconego najdalej w latach 50. XX wieku. Maddy nigdy nie ukrywała swojej niechęci do najbardziej wyeksponowanej postaci serialu „The Pink Opaque”, tchórzliwej Isabel, którą z kolei upatrzył sobie Owen, znalazł w niej własne odbicie. Jak Maddy w nieulękłej Tarze? Nie ulega wątpliwości, że sekretna sojuszniczka młodzieńca, któremu nawet w soboty nie wolno siedzieć do późna – i wolałby żeby ojciec nie przyłapał go na oglądaniu którejś z taśm podrzucanych przez Maddy, bo gotów uznać, że jego potomek jest zniewieściały; w końcu generał rodziny jasno się wyraził, że to serial dla dziewczyn – utożsamia się z imienniczką bohaterki „Buffy: Postrach wampirów” wykreowanej przez Amber Benson, będącej niemałym wsparciem dla Jane Schoenbrun w okresie dojrzewania. Bądź co bądź zagadką pozostaje stosunek Owena do serialu śmiertelnie poważnie traktowanego przez jego jedyną koleżankę, która na propozycję powtórzenia wspólnego seansu „The Pink Opaque” wystosowaną przez Owena w 1998 roku, niedługo przed zagadkowym zdarzeniem na dusznym przedmieściu, odpowiada wyznaniem, że lubi dziewczyny. Ciągnięty za język, speszony chłopak przyznaje, że nie wie, jaka jest jego orientacja seksualna, ale z całą odpowiedzialnością może już stwierdzić, że kocha „The Pink Opaque” (aż tak jak jego interlokutorka?). I podzielić się z Maddy inną informacją na swój temat. Wstydliwy problem Owena: niepokojące wrażenie sygnalizujące wejście na terytorium body horroru; natrętne myśli, które w końcu mogą popchnąć go do ostatecznego kroku (zmarnowana szansa na zostawienie publiki w stanie większego oszołomienia; frustrujące wycofanie się twórców „I Saw the TV Glow” z cichej obietnicy małego Teatru Gore). Zaburzenie emocjonalne czy „uroki” okresu dojrzewania? W każdym razie Owen zakłada, że coś z nim jest nie tak i podejrzewa, że rodzice zawsze byli świadomi jego odmienności. Może nie chronili jego przed światem, tylko świat przed nim? Osobowością psychopatyczną? Z pewnością jednostką mocno zdystansowaną (i to niestety może udzielić się odbiorcy, a przynajmniej swoiste oderwanie narratora może znacznie utrudnić pełne zanurzenie w zachwycająco klimatycznym uniwersum „I Saw the TV Glow”), nieangażującą się emocjonalnie, idącą przez życie jakby obok siebie. Idącą ociężałym krokiem bez grama nadziei na lepsze jutro. Chłodny umysł nieanalityczny. Człowiek poddający się losowi, niewalczący o siebie, tańczący tak jak zagrają mu inni. Fatalista i kobieta walcząca. Femme fatale z Miasteczka Twin Peaks? UWAGA SPOILER Poza wszystkim innym, Jane Schoenbrun udało się uchwycić różnice w odbiorze danego dzieła w różnych porach życia odbiorcy. Arcydzieło w dzieciństwie, okropna tandeta w wieku dojrzałym. Szokujące odkrycie starszego Owena, które przypomniało mi mój kontakt po lalach z „Power Rangers” Shuki Levy'ego i Haima Sabana, dawno temu przeze mnie uważanym za najlepszy serial wszech czasów, czy raczej obraz prawdziwego świata KONIEC SPOILERA.

Horror zagadka Jane Schoenbrun. List miłosny do seriali dla młodzieży z lat 90. XX wieku i twórczości Davida Lyncha z oryginalnie zakodowaną opowieścią o poszukiwaniu tożsamości płciowej. O wszechogarniającym uczuciu nieprzynależności, wewnętrznym rozbiciu, potwornej niepewności i rozdzierającej samotności. O derealizacji i depersonalizacji. Zapierające dech w piersiach zjawisko klimatyczne (styl retro i zabawa w jakiś potwór tu nadchodzi; groza przyczajona), niemal pozbawione dosadniejszych akcentów. Wyjątkiem upiorny taniec podwładnych Pana Melancholii. Campowa produkcja z unikalną osobowością. Serial fantastyczny pt. „The Pink Opaque” w filmie alegorycznym pt „I Saw the TV Glow”. Niemniej przy całej mojej sympatii do tego osobliwego dziełka, myślę, że nie zaszkodziłoby odrobinkę bestyjkę rozruszać.

sobota, 22 czerwca 2024

J.D. Barker „Opuszczona”

 
Thad McAlister, bestsellerowy powieściopisarz mieszkający w Charleston w Karolinie Południowej z będącą w zaawansowanej ciąży żoną Rachael, ośmioletnią córką Ashley i psem Busterem, udaje się w podróż służbową do Nowego Jorku w nadziei na podpisanie dużego kontraktu z firmą producencką zainteresowaną zekranizowaniem jego jeszcze niewydanego utworu. Osadzonej w XVII wieku przerażającej opowieści o wiedźmie z miejscowości Zatoka Cieni i jak większość książek McAlistera, napisanej pod wpływem starego dziennika, dziesięć lat wcześniej sprezentowanego mu przez Rachael, która dobiła targu z diabolicznym antykwariuszem spotkanym w Castle Rock w stanie Maine. A teraz Ona dopomina się o zapłatę. Czarownica od wieków dążąca do ponownych narodzin, kreatura, która opętała umysł poczytnego pisarza i niecierpliwie oczekiwała narodzin jego drugiego dziecka. Upatrzonego naczynia dla zgniłej duszy dysponującej małą armią bezwzględnie oddanych wyznawców, która niebawem ma się znacznie powiększyć. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie ze straszliwym planem przedwiecznego zła.

Okładka książki. „Opuszczona”, Czarna Owca 2024

Wydana w 2014 roku przez niezależne amerykańskie wydawnictwo Hampton Creek Press debiutancka powieść Jonathana Dylana Barkera, późniejszego autora między innymi przebojowej trylogii #4MK („Czwarta małpa”, „Piąta ofiara”, „Szóste dziecko”). Nominowany do Bram Stoker Award witch horror, zainspirowany niechlubnymi wydarzeniami w Salem w kolonialnym Massachusetts w latach 1692-1693, tak zwanymi procesami czarownic, który miał być pierwszą odsłoną Shadow Cove Saga (projekt jak na razie nie został rozwinięty). Do działania J.D. Barkera popchnęła żona, która widząc jak prowadzi innych do sukcesu – J.D. Barker przez lata świadczył pomoc redakcyjną innym literatom: book doctor – zasugerowała, by napisał własną powieść. Uznał, że nie zaszkodzi spróbować, a jako że zawsze miał słabość do mrocznych historii (wielki miłośnik twórczości Stephena Kinga, Deana Koontza i Johna Saula) postawił na coś, co jak pamiętał z „Upiornej opowieści”, Peter Straub nazwał chillerem; na połączenie dynamicznego thrillera z klimatycznym horrorem. A kiedy powieść, której Barker nadał tytuł „Forsaken” (pol. „Opuszczona”) była już gotowa, autor podzielił się z żoną swymi wątpliwości odnośnie zapożyczenia ze „Sklepiku z marzeniami” Stephena Kinga. Stwierdził, że takich rzeczy nie wolno robić bez pozwolenia, gotów więc był uszczuplić swoje dzieło o fragment z Lelandem Gauntem, czarnym charakterem stworzonym przez ulubionego pisarza protegowanego Jacka Ketchuma. Znowu idąc za sugestią zaufanej doradczyni, uważającej, że jej utalentowany małżonek powinien wystąpić o zgodę na wykorzystanie postaci swego idola, po prostu zwrócić się z zapytaniem do mistrza literatury grozy, Barker najpierw skontaktował się z nieżyjącym już „najstraszniejszym facetem w Ameryce”, według Stephena Kinga, autorem między innymi wybitnej „Dziewczyny z sąsiedztwa”, pierwotnie opublikowanej w 1989 roku. Autor „Forsaken” przedstawił wieloletniemu przyjacielowi Kinga, Jackowi Ketchumowi, swój pomysł na uzyskanie zgody na publikację fragmentu z Lelandem Gauntem i jego Sklepikiem z Marzeniami, w odpowiedzi otrzymując adres e-mail z dopiskiem „nie prześladuj Steve'a, on tego nienawidzi”. Nie było takiej potrzeby, bo ku zdziwieniu początkującego powieściopisarza, King przesłał mu upragnioną zgodę w odpowiedzi zwrotnej na pierwszy e-mail z załączonym fragmentem „Forsaken” o przełomowych zakupach Rachael McAlister.

Po bezowocnych poszukiwaniach agenta i otrzymaniu kilku niesatysfakcjonujących ofert publikacji „Forsaken”, Jonathan Dylan Barker, postanowił zawiązać współpracę z niezależną oficyną, obiecując sobie, że nie będzie oszczędzał na budowie profesjonalnego zaplecza w kraju i za granicą dla swojego powieściowego debiutu (redaktorzy, korektorzy, projektanci okładek). Inwestycja się opłaciła, Barker uważa jednak, że największa w tym zasługa Stephena Kinga. W każdym razie J.D. Barker nie ma wątpliwości, że wyróżnienie autora „Sklepiku z marzeniami” miało zasadniczy wpływ na sprzedaż jego przebojowej powieści grozy i nieraz publicznie deklarował, że zawsze będzie niezmiernie wdzięczny Kingowi za pomoc w rozwoju zawodowym. Uprzejmość, która zmieniła wszystko - z szarego obywatela zrobiła gwiazdę sceny literackiej. A na pewno w jakimś stopniu przyczyniła się do komercyjnego sukcesu utworu (i posypały się intratne propozycje od agentów, wydawców, producentów filmowych... oraz rodziny Brama Stokera: pisarska współpraca Barkera z Dacre Stokerem, stryjecznym prawnukiem autora „Draculi”, literackiego arcydzieła z 1897 roku, nad jego prequelem pt. „Dracul”; współpraca zainicjowana po lekturze „Forsaken”), który na polskim rynku pokazał się dopiero w 2024 roku - dekadę po światowej premierze – w ofercie wydawnictwa Czarna Owca; wydanie w miękkiej oprawie fantazyjnie „pokolorowanej” przez Pawła Panczakiewicza (PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN), w tłumaczeniu Tomasza Wyżyńskiego i pod tytułem „Opuszczona”. Książkę otwiera telefoniczne poszukiwanie „sklepu z używanymi rzeczami z asortymentem jak z wyprzedaży garażowej”, wszczęte przez zaniepokojoną kobietę, pamiętającą, że ów przybytek nazwano Sklepikiem z Marzeniami, i że natknęła się na niego w stanie Maine, ale niemogącej sobie przypomnieć nazwy miejscowości... podpowiedzianej przez panią z biura numerów. Castle Rock, fikcyjne miasteczko, w którym swego czasu biznes rozkręcał „niejaki” Leland Gaunt, Mafistofeles Stephena Kinga (w każdym razie mnie kojarzy się z antybohaterem „Fausta”, dramatu Johanna Wolfganga von Goethego pisanego w latach 1773-1832), w świecie przedstawionym przez J.D. Barkera postać bardziej przybliżona w epilogu: spotkanie zatroskanej narzeczonej Rachael McAlister ze Sprzedawcą Śmierci. Właściwa akcja książki zaczyna się parę dni przed drugim porodem nieszczęśliwie „obdarowanej” małżonki autora wyśmienicie sprzedających się powieści grozy. W zasadzie notatnik, który przed wiekami należał do sądowego skryby nazwiskiem Clayton Stone, magiczny przedmiot wyniesiony ze Sklepiku z Marzeniami (kolejna udana transakcja przebiegłego Lelanda Gaunta; nietradycyjny handel wymienny), był prezentem dla przybitego ukochanego, bezowocnie walczącego o marzenia Thada McAlistera. Dziesięć lat po otrzymaniu przeklętego notatnika, życiowy wybranek Rachael, ma już na koncie niejeden światowy bestseller, a w najbliższej perspektywie gigantyczny zastrzyk gotówki od producentów filmowych. Thad nie ma najlepszych doświadczeń z branżą filmową – dotychczas na ekran przeniesiono dwa jego utwory, a zadowalającą oglądalność zyskała tyko znienawidzona przeróbka jego doskonałego utworu: ta zdecydowanie mniej wierna oryginałowi – ale ufa swemu agentowi Delowi Thomasowi, przekonanemu, że w Nowym Jorku ubiją znakomity interes. Pełna swoboda artystyczna dla adaptatorów jeszcze nieopublikowanej powieści Thada McAlistera to nic w porównaniu z wielomilionowym zyskiem, prawda? Tak czy inaczej, pisarz z Charleston, marzący o stanięciu w tym samym rzędzie, co Stephen King, poświęca dzień dla córki, by towarzyszyć Delowi przy decydującej rozmowie w sprawie adaptacji/ekranizacji „Powrotu czarownicy”. Ośmioletnia Ashley z pewnością będzie zawiedziona, bo od kiedy sięga pamięcią każdą niedzielę spędzała z uwielbianym tatusiem, ale Thad będzie miał mnóstwo czasu na wynagrodzenie pierworodnej córce tego odstępstwa od przyjętego w ich rodzinie zwyczaju. A przynajmniej tak mu się wydaje...

Okładka książki. „Forsaken”, Hampton Creek Press 2014

Skażona ziemia McAlisterów. Cuchnący zgnilizną martwy obszar wokół domu w dotychczas spokojnym zakątku Karoliny Południowej. Nagła śmierć soczyście zielonego trawnika i solidnego drzewa „strzegącego posesji” zamożnej rodziny prześladowanej przez istotę, której imienia nie wolno wymawiać. W zasadzie autor fragmentarycznie przytaczanej w „Opuszczonej” J.D. Barkera, jeszcze niewydanej książki roboczo zatytułowanej „Powrót czarownicy” (rzekoma powieść, faktyczna biografia), Thad McAlister, po prostu boi się wypowiedzieć na głos imię wiedźmy, która opętała jego myśli. I wolałby, żeby nikomu nie przychodziły do głowy porównania z czarnoksiężnikiem wymyślonym przez J.K. Rowling. Jedyne, co może łączyć Lorda Voldemorta z prześladującą go wstrętną staruchą i ponętną niewiastą, alarmująco pstrykającą paznokciami czarownicą z Zatoki Cieni, to narodziny w świecie wyobraźni. Fikcja literacka, która w przypadku Thada McAlistera niewiarygodnie wymknęła się spod kontroli? Tak się zastanawiałam, czy pisząc „Opuszczoną” J.D. Barker wspominał „Mroczną połowę” Stephena Kinga, inny przykład hipotetycznego przenikania się światów; odrobinkę podobny koszmar Thada(!) Beaumonta, innego fikcyjnego powieściopisarza, w uniwersum Kinga publikującego pod fatalnym pseudonimem George Stark. Natomiast „brudne przebudzenie” Thada McAlistera w jednym z nowojorskich hoteli, może być ukłonem w stronę „Smętarza dla zwierzaków” aka „Cmętarza zwieżąt”, według mnie najbardziej przerażającego, niesamowicie depresyjnego, dzieła Stephena Kinga. W tym miejscu wypada zaznaczyć, że pytany o najstraszniejszą powieść grozy, jaką w życiu przeczytał, J.D Barker zwykle bez namysłu „rzuca” „Egzorcystą” Williama Petera Blatty'ego, dziełem, które - w przeciwieństwie do mnie - zrobiło na nim większe wrażenie od jej legendarnej ekranizacji w reżyserii Williama Friedkina. Akcja „Opuszczonej” zawiązuje się szybko i tak też się rozwija. A szkoda, bo ta historia aż prosiła się o większe skupienie na klimacie nadnaturalnego osaczenia, o nieśpiesznie zaciskającą się kolczastą (bugenwilla) obręcz bezlitosnego stworzenia, wbrew podejrzeniom Thada, niekoniecznie zrodzonego w wyobraźni niechętnego poszukiwacza Skrzynki Ruminy. Tymczasem w jego rodzinnym gniazdku niepowstrzymanie mnożą się okrutnie śmierdzące kopczyki ziemi, za wnoszenie których w pierwszym odruchu oskarżono ośmioletnią Ashley, ulubienicę walecznego Bustera i przyjaciółkę teoretycznie wyimaginowanego Zekego. Główna podejrzana opryskliwej gosposi Carmen Perez, która po powrocie Thada ma zostać zwolniona – przy odrobinie szczęścia zastąpiona kimś, kogo polubi nie tylko Ashley, ale i Rachael, niepodzielająca entuzjastycznego stosunku męża do „wymyślonego przyjaciela” pierworodnej córki. Tradycyjny motyw horroru nadprzyrodzonego, w dalszej partii „Opuszczonej” (kluczowa informacja o jednej z głównych postaci) nakierowujący mnie na jedno konkretne dzieło, kultową opowieść zimową Stephena Kinga. Frapująco poprowadzona relacja małoletniej z niewidzialnym towarzyszem zabaw(?), ale armia intruzów to już lekka przesada. Mam tutaj na myśli „zbrojny odział”, który najpierw nasunął mi na myśl „Nie bój się ciemności” Johna Newlanda, a po dogłębnym przemyśleniu sprawy, stwierdziłam, że świątecznych hicior w reżyserii Joego Dantego też idealnie pasuje. Ale nie do opowieści o podstępnej czarownicy z zaświatów - jakoś mi się to nie wkomponowało w nieprzesadnie trzymającą w napięciu opowieść o wyrachowanej kusicielce z Tamtej Strony, stosującej metodę kija i marchewki czarnej duszy od wieków rozglądającej się za odpowiednim naczyniem. Co innego sekretny kult złożony z niezupełnie zwykłych ludzi; jeden z najsolidniejszych (obok prawdziwej historii wiedźmy, tymczasowych niewiadomych z dziennika Claytona Stone'a) budulcowych jednoznacznie groźnej atmosfery tajemniczości. Nie byłabym też sobą, gdybym nie pochwaliła takiego (perfekcyjnego) zakończenia; mocnej trutki na czytelników:)

Tyle czekałam, to nie będę zbytnio grymasić... Ale nie jest to pozycja, którą poleciłabym na początek literackiej przygody z J.D. Barkerem. Słynny powieściowy debiut tego amerykańskiego specjalisty od łączenia gatunków moim zdaniem bezpieczniej brać po „zaaplikowaniu sobie” próbki jego dalszej twórczości – najlepiej bestsellerowej trylogii z Samem Porterem, ale „W jej sercu czai się mrok” czy napisany wspólnie z Dacre Stokerem „Dracul” też mogą być większą zachętą do dalszego odkrywania jego fascynujących światów od „Opuszczonej”, szaleńczo rozpędzonego horroru o wiedźmie, która daje i odbiera. W sumie rzecz całkiem niezła, ale trudno nie zauważyć progresu w późniejszych publikacjach stwórcy nieumarłej złodziejki niewiniątek robiącej pstryk-pstryk szponami.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

czwartek, 20 czerwca 2024

„Nędzne psy” (1971)

 
Amerykański matematyk David Sumner, po uzyskaniu grantu naukowego, razem z żoną Amy podejmuje decyzję o przeprowadzce na angielską prowincję, na odosobnioną Trencher's Farm w Kornwalii, dawniej należącej do ojca kobiety. Pokrycie dachowe na budynku gospodarczym wymaga wymiany, para zatrudnia więc miejscowych mężczyzn, grupkę przyjaciół: Normana Scutta, Chrisa Cawseya, Phila Riddawaya, Bobby'ego Heddena i jego kuzyna Charliego Vennera, byłego chłopaka Amy, któremu nie podoba się, że dziewczyna pochodząca z ich stron poślubiła osobę z zewnątrz. David ma powody przypuszczać, że jest pośmiewiskiem lokalnej społeczności, zamierza jednak udowodnić swoją wartość, pokazać wszystkim, że jest przystosowany do życia w twardym środowisku. Poczynając od sfrustrowanej żony, nietraktującej poważnie jego pracy i jak obawia się David, przekonanej, że to jego tchórzliwa ucieczka od życia. Napięcie w związku Sumnerów rośnie, a sytuacji bynajmniej nie poprawia bardziej zdecydowana próba wkupienia się w łaski wynajętych pracowników fizycznych, nieokrzesanego towarzystwa, w przeciwieństwie do Davida, obytego z bronią palną i wyrażającego gotowość na przeszkolenie rzekomego aspirującego myśliwego. Zdaniem zagniewanej małżonki obcego w obcym kraju, towarzystwa, któremu nie powinni ufać.

Plakat filmu. „Straw Dogs” 1971, Amerbroco Productions

Nominowane do Oscara (najlepsza muzyka oryginalna) kontrowersyjne dzieło Krwawego Sama, zmarłego w pierwszej połowie lat 80. XX wieku, Sama Peckinpaha, niegrzecznego filmowca najbardziej kojarzonego z westernami. Thriller psychologiczny i dramat społeczno-obyczajowy bardzo luźno oparty na powieści Gordona Williamsa z 1969 roku pt. „The Siege of Trencher's Farm” (w Polsce wydanej pod tytułem „Nędzne psy”), którą reżyser adaptacji miał nazwać „rotten book”, a Williams miał gorzko pożałować sprzedaży praw do sfilmowania swego utworu – podobno zarzekał się, że nigdy więcej nie podpisze tego rodzaju umowy z Amerykaninem. Twórca „Dzikiej bandy” (1969), gremialnie okrzykniętej jednym z najwspanialszych filmów wszech czasów, nad scenariuszem „Straw Dogs” (pol. „Nędzne psy”) - tytuły robocze: „The Siege of Trencher's Farm”, „The Square Root of Fear” - pracował z Davidem Zelagiem Goodmanem, który, pomijając już inne jego przedsięwzięcia, parę lat później podobną współpracę zawiąże z samym Johnem Carpenterem; „Oczy Laury Mars” w reżyserii Irvina Kershnera. Czołowym producentem oprotestowanego dreszczowca Sama Peckinpaha, głównie za „gloryfikowanie gwałtu, mizoginistyczny sadyzm, męski szowinizm, faszystowskie celebrowanie przemocy i samodzielnego wymierzania sprawiedliwości”, został Daniel Melnick (m.in. producent wykonawczy później wydanych „Odmiennych stanów świadomości Kena Russella), a plan zdjęciowy zorganizowano w Twickenham Film Studios w Londynie oraz w Kornwalii, w pobliżu wsi St Buryan (okolice Penzance), w tym w St Buryan's Church. Budżet „Nędznych psów” Sama Peckinpaha wyniósł nie mniej niż dwa miliony dwieście tysięcy dolarów i nie więcej niż trzy i pół miliona dolarów. Dystrybucja tej kultowej pozycji filmowej ruszyła w listopadzie 1971 roku, a w 2011 roku odbyła się światowa premiera remake'u wyreżyserowanego przez Roda Lurie.

Uwzględniony na długiej liście Amerykańskiego Instytutu Filmowego obejmującej najbardziej poruszające filmy amerykańskie i liście „1001 filmów, które musisz zobaczyć przed śmiercią” ułożonej pod redakcją producenta filmowego Stevena Schneidera (m.in. „Paranormal Activity” Orena Peliego, „Naznaczony” Jamesa Wana, „Wizyta” i „Pukając do drzwi” M. Nighta Shyamalana, „Smętarz dla zwierzaków” Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera, „Watcher” Chloe Okuno, „Late Night with the Devil” Camerona i Colina Cairnesów) surowy traktat o męskości stworzony pod kierownictwem artystycznym uroczego awanturnika zwanego Krwawym Samem. Zakazany w Republice Południowej Afryki i pocięty w Wielkiej Brytanii, ale dopiero w latach 90. XX wieku - przez British Board of Film Classification. Wcześniej na tamtejszym rynku udostępniono zarówno pełną wersję „Nędznych psów” Sama Peckinpaha, teoretycznie tylko dla pełnoletnich widzów i lekko złagodzoną edycję amerykańską dozwoloną od lat siedemnastu – przeróbka najmocniejszej sceny, motywowana pragnieniem uzyskania kategorii R od Motion Picture Association. Do pierwszoplanowej roli męskiej w tej obraźliwej dla niektórych produkcji, podobno rozważano Anthony'ego Hopkinsa, Jacka Nicholsona, Donalda Sutherlanda, Beau Bridgesa i Sidneya Poitiera, ostatecznie jednak zatrudniono Dustina Hoffmana, który w tamtym czasie miał być „zaintrygowany postacią pacyfisty nieświadomego swoich uczuć i skłonności do przemocy”, a później miał przyznać, że przyjął tę rolę wyłącznie dla pieniędzy, gdyż nigdy nie był miłośnikiem brutalnych filmów. Podobno nie był też zadowolony z decyzji reżysera o powierzeniu pierwszoplanowej roli żeńskiej wtedy mało znanej aktorce Susan George (m.in. „Naoczny świadek” Johna Hougha, „Fright” Petera Collinsona, późniejsze „Jad” Piersa Harggarda i Tobe'ego Hoopera, „Dom, w którym czai się zło” Kevina Connora, miniserial „Kuba Rozpruwacz” Davida Wickesa) – chodzą słuchy, że tutaj brano pod uwagę też Helen Mirren, Judy Geeson, Jacqueline Bisset, Charlotte Rampling, Carol White, Dianę Rigg i Hayley Mills – uważał bowiem, że jego bohater nigdy nie związałby się z dziewczyną w typie lolity. Chcąc nie chcąc, Hoffman przynajmniej na ekranie stworzył niesamowitą relację z „idealną blondynką Alfreda Hitchcocka”; ofiara doskonała... męskiej próby sił. Kobieta wyzwolona w małżeńskiej pułapce? Tak czy inaczej, źle się dzieje u państwa Sumnerów. Przeprowadzka ze Stanów Zjednoczonych na angielską prowincję dla Amy była wytęsknionym powrotem do ojczyzny i nadzieją na zacieśnienie więzi „z bujającym w obłokach”, wiecznie zamyślonym mężem, natomiast David w odizolowanej farmie wcześniej należącej do jego teścia, widział wymarzoną przystań dla takiego intelektualisty, jak on. Oaza spokoju ambitnego astromatematyka (David Sumner chwali się, że to on wymyślił tę nazwę), czy jak kto woli człowieka zawodowo zajmującego się matematyką stosowaną. Oboje wiązali więc duże nadzieje z Trencher's Farm w Kornwalii i jak to zwykle w dreszczowcach bywa, sromotnie się rozczarowali. Matka głupich znowu się popisała.

Plakat filmu. „Straw Dogs” 1971, Amerbroco Productions

Eskalacja przemocy na magnetycznie ponurym odludziu. Piorunująco intensywne doznania w klaustrofobicznej przestrzeni małżeńskiej. Pracując nad „Nędznymi psami” Sam Peckinpah (fanom tej pozycji polecam „Wybawienie” aka „Uwolnienie” Johna Boormana; podobne klimaty) pozostawał pod niemałym wpływem „The Territorial Imperative: A Personal Inquiry Into the Animal Origins of Property and Nations” i „African Genesis: A Personal Investigation into the Animal Origins and Nature of Man”, książek non-fiction Roberta Ardreya. Człowiek rozumny istotą mięsożerną z silnym instynktem terytorialnym. Przyczajony drapieżnik - bestia budząca się przy każdej próbie sforsowania świętych granic. Cienka fasada cywilizacji w spektakularnym stylu starta na proch w dusznym świecie Davida i Amy Sumnerów. Idealistyczne spojrzenie na naturę człowieka bezczelnie zdeptane przez „amoralnego” Sama Peckinpaha. Poglądy a praktyka. Główny bohater (antybohater?) uniwersalnej opowieści z Niedzikiego Zachodu, brytyjskiej produkcji niestarzejącej się, postrzega się jako istotę pozbawioną instynktu mordu. Stojącą wyżej na drabinie ewolucyjnej od dawnego partnera jego małżonki Charliego Vennera (intrygująca kreacja Dela Henneya) i jego, w gruncie rzeczy jeszcze bardziej prymitywnych, kumpli: Chrisa Cawseya (Jim Norton), Phila Riddawaya (Donald Webster), Bobby'ego Heddena (Len Jones) i największej tykającej bomby Normana Scutta (stosownie obleśny występ Kena Hutchisona). Historia rozwija się powoli, przy maksymalnym skupieniu na płaszczyźnie emocjonalnej. Nieubłaganie zagęszcza się atmosfera w osamotnionym domku poważnego matematyka i niepoważnej gospodyni domowej. Och Amy, kiedy ty wreszcie dorośniesz? Lekceważący stosunek męża do rozpaczliwie zabiegającej o jego uwagę, łaknącej bliskości partnerki. Obcokrajowiec kradnący nasze kobiety – takie myśli prawdopodobnie krążą w głowach roześmianych robotników wynajętych przez „tego przemądrzałego Amerykanina”. Mającego się za lepszego od wszystkich (może poza sędzią?) pełnoprawnych członków ich małej społeczności. Wspólnoty lokalnej załatwiającej sprawy po swojemu. Obcego protekcjonalnie traktującego nawet swoją piękną małżonkę, być może długoletnią obsesję Charliego Vennera. Porzucony kochanek w końcu dowiadujący się, że został wymieniony na żenujący model. Obraza dla prawdziwego mężczyzny, za jakiego Venner niewątpliwie się uważa. „Chłop na schwał” dotknięty do żywego przez zastąpienie go takim słabeuszem jak David Sumner. Damskim bokserem czy człowiekiem okazującym anielską cierpliwość złośliwej żonie? Szczeniackie żarty z jego superważnej pracy i chyba jeszcze bardziej irytujące poszukiwania tego przeklętego kota. Nieszczęsnego stworzenia, na którym David przy pierwszej okazji weźmie odwet – sadystyczna zabawa w kuchni, „ostrzał” owocami i warzywami. Niesterowalny mąż niewyrachowanej kusicielki. Bezmyślnie (a może to sekretna zemsta na nieczułym ukochanym?), w porywie gniewu bezwstydnie kokietującej wynajętych pracowników fizycznych. Albo sygnalizującej Vennerowi, że jej miłość do niego nie wygasła. Rozdarta między dwoma mężczyznami? W kryzysie małżeńskim tęsknie patrząca w stronę byłego partnera? Jak odczytywać najszerzej komentowaną, najmocniej krytykowaną scenę „Nędznych psów”? Kość niezgody między Susan George i Samem Peckinpahem, a przynajmniej aktorka później opowiedziała o naciskach reżysera w kwestii nagości (właściwie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Peckinpahowi chodziło o coś więcej; nie tyle granie, ile całkowite poświęcenie dla roli) na zaledwie dwudziestoletnią członkinię obsady, która w końcu zagroziła mu wejściem na drogę prawną z powodu niedotrzymania warunków kontraktu. Spór miał zakończyć się kapitulacją Peckinpaha, czyli daniem wolnej ręki odtwórczyni ofiary wstrętnie niejednoznacznej. W każdym razie to właśnie reakcja kobiety napadniętej we własnym domu najbardziej zniesmaczyła część opinii publicznej, w tym „paru” krytyków filmowych – nieetyczne aspekty badania przemocy seksualnej, poniżanie straszliwie poszkodowanych ludzi, wybielanie oprawców... a wręcz sugerowanie, że tego właśnie pragną znudzone gospodynie domowe? Tak czy inaczej, kiedy szeroko rozpowszechniono oryginalną, nieocenzurowaną wersję „Nędznych psów”, organizacja British Board of Film Classification w 2002 roku „ogłosiła koniec wojny z autorami gehenny Amy”. Wyrwane z kontekstu przez oficjalnych strażników moralności; podłej dwuznaczności wprowadzonej przez cenzorów(!), a nie twórców problematycznego filmu. UWAGA SPOILER Przywrócenie jednoznacznie nieprzyjemnego drugiego gwałtu miało rozwiać wszelkie wątpliwości, co do kontrowersyjnej napaści seksualnej od początku ujawnianej w całości KONIEC SPOILERA. Niektórzy mogą jednak uznać, że przekaz wcale nie nabrał takiej klarowność, o jakieś w swoim uroczystym komunikacie donosiła BBFC. Ja nie jestem jedynie pewna uczuć Amy (nie mam wątpliwości, że potwornie skrzywdzonej przez ewentualny obiekt ukradkowych westchnień), z jednej strony ewidentnie przeżywającej wewnętrzne katusze, co doskonale widać na spotkaniu mieszkańców – na pokazie talentów poprzedzającym Mszę Świętą - podejrzanej kornwalijskiej wsi (gdzie zboczeńcy ścigają przezeń domniemanych zboczeńców), na którym panuje nieznośnie radosna atmosfera; bezpardonowo atakowanej przez niewątpliwie dla niej bolesne wspomnienia, a z drugiej w decydującym momencie (odważne, a przy tym niespecjalnie makabryczne – bez epatowania graficzną przemocą; najdosadniejszy moment w tym nierównym „samczym starciu” to przestrzelenie stopy – wykorzystanie cennego żelastwa Sumnerów), podczas ostatecznej konfrontacji, wyrywa jej się z ust imię człowieka, którego parę dni wcześniej, na swoje nieszczęście, wpuściła do domu pod nieobecność Davida. Brzmi to jakby kibicowała zaciekłemu, wstrętnemu konkurentowi, bądź co bądź, niepozbawionego wad mężczyzny, któremu solennie przyrzekała miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Ale nie pomoc w pozbywaniu się nieproszonych gości. Eliminowanie zabójczych intruzów? W każdym razie szykujcie się na prawdziwie oblężoną twierdzę w „dziurze zabitej dechami”.

Nihilizm, brutalizm, dekadentyzm, izolacjonizm - „Kevin sam w domu” dla dorosłych:) Wiekopomne dzieło „Rewolwerowca Dzikiego Zachodu” Sama Peckinpaha. Dzieło wyklęte przez strażników kręgosłupów moralnych, które chyba nigdy nie straci na aktualności. Krwawy spór terytorialny, ale też konflikt wartości, odmiennych podejść do życia ludzkiego, innych pomysłów na wymiar sprawiedliwości. Męskie kino bez zahamowań? Na pewno pierwszorzędny popis artystycznych umiejętności Krwawego Sama i „jego dzikiej bandy” niedysponującej dużym zapleczem finansowym. Imponująca intensyfikacja pożądanie niewygodnych emocji! „Nędzne psy” w amoku... Polecam najmocniej.