Stronki na blogu

środa, 3 kwietnia 2013

Carla Mori „Krew, pot i łzy”

Ciężarna Klara Wasowska przyjeżdża do rodzinnej Częstochowy, celem napisania artykułu dla gazety, w której pracuje o malwersacjach rządzących miastem. Kiedy spotyka się ze swoją przyjaciółką, prokurator Zuzanną Bachledą, ta zostaje wezwana na miejsce podwójnego morderstwa, które zapoczątkuje tajemniczą serię zabójstw, nakierowując obie panie na głęboko skrywaną tajemnicę kościelną.
Debiut literacki polskiej autorki, ukrywającej się pod pseudonimem Carla Mori, będący swego rodzaju połączeniem horroru z kryminałem, aczkolwiek wyróżniający się szokującą problematyką, której nie spodziewałabym się po Polce, pochodzącej z Częstochowy. Sama konstrukcja fabularna przypomina dziełka klasy „B” pióra Guy’a N. Smitha oraz Paula Wilsona, ale pomijając nadużycia słówka „ja” w dialogach oraz oszczędne rozwinięcia różnych wątków (na co można z powodzeniem przymknąć oko, z uwagi na fakt, iż mamy tutaj do czynienia z debiutem) nie piszę tego ze złośliwości – raczej z wdzięczności, bowiem dla wielbiciela horroru taka niewymagająca myślenia literatura, skupiająca się przede wszystkim na fabule, a nie męczącym moralizowaniu również odznacza się pewnym nieodpartym urokiem, mającym szansę przyciągnąć jego uwagę na długie godziny.
„Żyjemy według przykazań kościelnych w całości wymyślonych i zatwierdzonych przez papiestwo, a nie przez Boga.”
Już na początku lektury „Krwi, potu i łez” zauważyłam pewną cechę Mori, która niemalże całkowicie przysłoniła wszelkie mankamenty warsztatowe. Mowa oczywiście o odwadze – nie dość, że akcja książki rozgrywa się w jej rodzinnej Częstochowie (świętym mieście Polski) to w dodatku autorka za pośrednictwem Klary niemalże bez zwłoki przystępuje do krytyki dostojników kościelnych, manipulujących Biblią na własny użytek i z dnia na dzień zdobywających coraz większą władzę i bogactwo, którym ani myślą dzielić się z najbiedniejszymi wiernymi. Tego rodzaju tezy, oczywiście, mają sporą szansę maksymalnie zaszokować ortodoksyjnych katolików, dla których w powieści Mori również znalazło się kilka zdań krytyki (obłuda, hipokryzja i czysta złośliwość tzw. „moherowych beretów”), ale to jeszcze nic w porównaniu z tezą na miarę „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna (choć, jak się nad tym zastanowić Mori w swoich rozważaniach znacznie przekroczyła wyznaczoną przez niego granicę), głoszącą, że oto Kościół katolicki tak naprawdę składa hołd Szatanowi, oczekując przyjścia Antychrysta i przez dziesiątki lat oszukując wiernych, co do właściwej natury ich modłów. A na czele tejże sekty satanistów stoją najwyżsi możni Kościoła, z papieżem i biskupem w rolach głównych… Z uwagi na fakt, że uwielbiam tego rodzaju śmiałe, wręcz bluźniercze tematy Mori nie tylko zdobyła mój dozgonny szacunek, decydując się na tak odważny krok, będąc obywatelką tak konserwatywnego państwa, ale również skutecznie umiliła mi lekturę swojej powieści.
„Nigdy nie była fanką Kościoła jako instytucji. Zawsze wydawała jej się ona nieco oderwana od słów Pisma, sprzeczna z własnymi naukami i zakłamana. Jednak nigdy dotąd nie zwęszyła w działaniach papiestwa niczego, co wykraczałoby poza zwykłą, ludzką chęć osiągnięcia władzy i zysku. Teraz jednak powoli otwierały jej się oczy. […] W świetle faktów, które jej przedstawił, Kościół jawił się jako potężna sekta, kierowana przez światłych ludzi, prowadzonych i natchnionych przez samego Szatana.”
Jak już wspomniałam fabuła łączy w sobie elementy kryminału i horroru. Autorka zdecydowanie lepiej radzi sobie z tym pierwszym gatunkiem, bo choć śledztwo pani prokurator i komisarza Malinowskiego (zabawnego, niekompetentnego prostaka i chama) opiera się w większej mierze na przypadku niż skrupulatnym interpretowaniu dowodów to Mori popisała się, jeśli chodzi o modus operandi sprawcy. Pierwsze ofiary giną z wykrwawienia, aczkolwiek na miejscu zbrodni nie ma ani kropli ich płynów ustrojowych; druga ofiara umiera z wycieńczenia na siłowni, a trzecia z nadmiaru łez (wszystkie trzy zabójstwa bezpośrednio nawiązują do tytułu powieści). Śledztwo znacznie umila postać pani prokurator - wygadanej, nieznoszącej sprzeciwu, twardej osobniczki, która bez zbytnich problemów podporządkowuje sobie podwładnych. Jej wybuchowy temperament równoważy jej przyjaciółka, dziennikarka Klara, która na dniach spodziewa się przyjścia na świat swojego nieślubnego syna. Tożsamości ojca raczej nietrudno się domyślić. Pomijając niezmiernie ciekawe elementy satanistyczne wątki typowo horrorowe odrobinę zawodzą – zabrakło mi bardziej zdecydowanego potęgowania mrocznej atmosfery, która w pewnym momencie usunęła się na plan dalszy, ustępując miejsca policyjnemu śledztwu oraz większego rozlewu krwi w finale. Jednakże abstrahując od niemożności autorki w szokowaniu makabrą muszę przyznać, że zdecydowała się na najlepsze z możliwych zakończeń, pozostawiając czytelnika z ogromem pytań bez odpowiedzi.
Teraz, kiedy zewsząd słyszy się zachęty do czytania polskich współczesnych książek zastanawiam się, czy ktoś słyszał o kontrowersyjnym debiucie Carli Mori. Jeśli nie to ze swojej strony dołączę się do reklamy naszej rodzimej literatury i trochę na przekór powiem: jak polska powieść to tylko „Krew, pot i łzy”, ponieważ nie wydaje mi się, żeby wielu naszych obywateli miało odwagę napisać coś takiego, tym samym narażając się na głosy oburzenia ortodoksyjnych katolików, ale równocześnie zdobywając serca rzeszy czytelników, poszukujących szokujących, lekkich lektur, nad którymi można potem troszkę podumać. „Kobieta z jajami” – to chyba najtrafniejsze podsumowanie Carli Mori.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu