piątek, 29 listopada 2024

Hugh Howey „Silos”

 
W skażonym świecie ludzkość od niepamiętnych czasów żyje w podziemnej konstrukcji zwanej silosem. Budowla składa się z trzech czterdziestoośmiopiętrowych części – najniższą partię, powszechnie znaną jako Głębiny, zamieszkują mechanicy, środkową zajmuje klasa średnia, rolnicy i kupcy, a górną pracownicy administracyjno-biurowi. Najwyższą władzę teoretycznie sprawuje burmistrz wybierany przez naród, ale szarą eminencją jest dział IT, gdzie powstają specjalne kombinezony dla czyścicieli: skazańców i ochotników wypuszczanych na zewnątrz, na pewną śmierć, którą niezmiennie poprzedza zawzięte mycie okna na wymarły świat. Trzy lata po czyszczeniu jego ukochanej żony, powszechnie szanowany szeryf Holston postanawia do niej dołączyć, a niedługo potem burmistrz Marie Jahns i zastępca szeryfa Marnes ruszają w długą podróż do Głębin, aby przekonać trzydziestoczteroletnią kierowniczkę zmiany w Maszynowni, Juliette Nichols, do objęcia stanowiska zwolnionego przez Holstona. Przeciwny tej decyzji jest szef działu IT, Bernard Holland, popierający kandydaturę młodego Petera Billingsa, bezpieczniejszej opcji dla skrytych informatyków.

Okładka książki. „Silos”, Altobook 2024

Hugh Howey urodził się w Charlotte, a wychował w Monroe w Karolinie Północnej, przez jakiś czas mieszkał w Zatoce Świętego Franciszka w Prowincji Przylądkowej Wschodniej w Republice Południowej Afryki, gdzie zlecił budowę katamaranu żaglowego, którym następnie wyruszył w pełną przygód podróż do Australii. W 2022 roku poślubił pilotkę i byłą modelkę, z którą osiadł w Nowym Jorku. Imał się różnych zajęć – był księgarzem, dekarzem, technikiem audio i oczywiście kapitanem jachtu – pisarstwo traktując jako hobby i dodatkowe, niewielkie źródło dochodu. Zwrot w jego karierze nastąpił w 2011 roku, a zwiastunem zmian było opowiadanie napisane po śmierci ukochanej suczki, forma autoterapii: pierwsze siedem rozdziałów jego przełomowej powieści pierwotnie opublikowane (sprzedawane za niecałego dolara) na Amazon Kindle Direct Publishing. Niespodziewana popularność tego krótkiego dziełka zachęciła jego autora do dopisania ciągu dalszego. „Silos” (oryg. „Wool”), pierwszy tom słynnej postapokaliptycznej serii, przyniósł Hugh Howeyowi międzynarodową sławę, a w gronie wielce zainteresowanych przeniesieniem tej historii na ekran był ojciec przebojowej franczyzy „Obcy” (oryg. „Alien”), Ridley Scott.

Pomysł na podziemną cywilizację z pojedynczym ekranem dającym widok na powierzchnię, zrodził się pod wypływem przefiltrowanych informacji ze świata. Po zakończeniu morskich/oceanicznych podróży, głodny wiedzy Hugh Howey zdał się na telewizję, internet i prasę. Szukał obiektywnych informacji z różnych zakątków globu, ale natrafiał głównie na złe wiadomości. Nieprzerwana lawina wszelkiego rodzaju katastrof. A gdyby te wszystkie wadliwe - czarne - okna na świat zredukować do jednego? W ślad za tą myślą w wyobraźni Howeya pojawiła się podziemna budowla ze spiralnymi schodami, kolosalny silos - przefiltrowane wspomnienie z dzieciństwa na farmie? - z ekranem skutecznie zniechęcającym jego mieszkańców do wychodzenia na zewnątrz. Dlaczego ludzie nie kwestionują tego skrajnie pesymistycznego obrazu świata zewnętrznego? Skąd w człowieku rozumnym tak wielkie zaufanie do informacji przekazywanych przez innych? Dziennikarzy, polityków... informatyków? W 2023 roku uwolniono pierwszy sezon serialu AMC Studios na kanwie przebojowej trylogii Hugh Howeya - właściwie trzy powieści i pakiet opowiadań - „Silos” (oryg. „Silo”) Grahama Yosta z Rebeccą Ferguson (m.in. „Dziewczyna z pociągu” Tate'a Taylora, „Life” Daniela Espinosa, „Pierwszy śnieg” Tomasa Alfredsona, „Doktor Sen” Mike'a Flanagana, „Diuna” i „Diuna: Część druga” Denisa Villeneuve) w roli głównej, a z tej okazji, w 2024 roku, wydawnictwo Altobook przygotowało polskie wznowienia literackich oryginałów: „Silos”, „Zmiana” (oryg. „Shift”) i „Pył” (oryg. „Dust”) w twardych oprawach. Tom pierwszy, w tłumaczeniu Marcina Kiszeli (projekt graficzny okładki: Mikołaj Piotrowicz), zawiera posłowie/esej autora pt. „Historia najmroczniejszych opowieści”, napisany podczas pandemii COVID-19, czyli parę lat po światowej premierze tej książki. Niecałe sześćset pięćdziesiąt stron dość chaotycznej opowieści dystopijnej, na którą pewien wpływ wywarły „Rok 1984” aka „1984” George'a Orwella, „451° Fahrenheita” Raya Bradbury'ego i „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, częściej jednak jest kojarzona z komputerowymi grami fabularnymi z serii „Fallout”, którymi Howey faktycznie mniej czy bardziej świadomie mógł się zainspirować. Nie ukrywa, że odwiedzał uniwersum „Fallout” przed rozpoczęciem prac nad „Silosem”, niemniej jego zdaniem motyw wspólny (ludzie żyjący pod ziemią) jest tak mało charakterystyczny, że równie dobrze w jego uniwersum można by doszukać się praktycznie identycznego zapożyczenia z „12 małp” Terry'ego Gilliama. Pierwsza część „Silosu” Hugh Howeya (ta sama, która urodziła się jako dłuższe opowiadanie) podąża za szeryfem Holstonem, który „wspina się ku swojej śmierci” podczas gdy „dzieci bawią się w najlepsze”. Tragiczna historia pewnej miłości w podziemnym schronieniu przedstawicieli gatunku ludzkiego. Z mętnych opisów z trudem ułożyłam sobie w głowie roboczy obraz (być może błędny) budowli z betonu i stali w zdecydowanej większości zakopanej „głęboko w trzewiach ziemi”, z płaskim dachem albo wieżą z obiektywami - rozbieżne dane, ewentualnie moje niezrozumienie przynajmniej tych dwóch akapitów, w których mowa o najwyższym punkcie tytułowego molochu – wyrastającymi z hipotetycznie bezpiecznej gleby. Uważanej za jedyne miejsce na Ziemi zdatne do życia.

Okładka książki. „Wool”, Simon & Schuster 2013

Po ostatniej wędrowce szeryfa Holstona – poprzetykanej frapującymi retrospekcjami, zagadkowymi odkryciami jego nieustraszonej małżonki – dołączamy do bardziej optymistycznej wyprawy burmistrz Marie Jahns i zastępcy szeryfa Marnesa, ludzi nie pierwszej młodości zamierzających pokonać ponad sto pięter silosu w obie strony. Parę dni wędrówki po spiralnych schodach z przerwami na sen, posiłek i rozmowy z niektórymi obywatelami. Na przykład szefem działu IT, Bernardem Hollandem, osobowością autorytarną zarządzającą czymś w rodzaju państwa w państwie. Nietykalna armia komputerowców zaopatrywana we wszystko, co najlepsze. Zupełne przeciwieństwo „rodziny” Juliette 'Jules' Nichols, trzydziestoczteroletniej kobiety z Głębin niejednogłośnie wybranej na nową szeryf. Ciekawie pomyślaną główną bohaterkę „Silosu”, którą poznajemy bardziej po czynach niż myślach, słowach i uczuciach. Chcę przez to powiedzieć, że Hugh Howey nie zagłębia się zbytnio w psychikę Jules, która podobno potrafi naprawić wszystko. W każdym razie w Maszynowni fachowców jej formatu nie ma wielu – nikt poza jej przełożonym Knoxem i elektrykiem Walkerem niewyściubiającym nosa ze swojej zagraconej pracowni? - ale to nie oznacza, że nadaje się na stróża prawa. Swego czasu wprawdzie pomogła szeryfowi Holstonowi i jego zastępcy Marnesowi w śledztwie w sprawie podejrzanej śmierci pewnego mężczyzny z Maszynowni, o jej wyborze najprawdopodobniej jednak przesądziło charakterologiczne podobieństwo do burmistrz Jahns, a przynajmniej jej młodszej, odważniejszej wersji. Niezłomnej orędowniczki Prawdy, niepoddającej się dyktatowi niejawnego rządu. Wszystko wskazuje na to, że wybierana w częściowo wolnych wyborach (tj. niepowszechnych – w jakiś sposób trzeba sobie zasłużyć na prawo głosu albo czynne prawo wyborcze nabywa się w wyjątkowo późnym wieku, albo pracownicy IT są z tego wyłączeni; w każdym razie dwudziestopięcioletni inżynier informatyki pierwszej klasy, prywatnie łowca gwiazd, Lukas Kyle głosować nie może) głowa podziemnego państwa realnie sprawuje mniejszą władzę od szefa działu IT. Bernard Holland z całą pewnością dzierży najskuteczniejszy bat na obywateli – nadzoruje przerażający program zwany czyszczeniem. Najczęściej stosowany jako kara za najcięższe zbrodnie, wśród których jest mówienie o świecie na zewnątrz, ale można się też zgłosić na ochotnika, jak zrobił to szeryf Holston. Po zaledwie jednej nocy spędzonej w celi śmierci, w specjalnym kombinezonie (z hełmem) uszytym na miarę w dziale IT, wychodzi się na podobno skażony świat i nawet jeśli wcześniej kategorycznie odmawiało się wykonania ostatniego obowiązku - jednego jedynego zadania przed pewną(?) śmiercią w mękach – z jakiegoś zagadkowego powodu nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś wyłamał się z szeregu potulnych czyścicieli. Sumiennie pucujących obiektywy i jedyne okno w silosie. Okno na świat dla społeczeństwa, do którego nie ma powrotu. Uprzejmość banitów dla rodaków, w tym czasie zaczynających nierzadko aż kilkudniowe radosne świętowanie udanego czyszczenia. Pociągająca, na swój przygnębiający sposób, wizja toksycznej przyszłości z czupurną protagonistką, której los od momentu rozpoczęcia misji burmistrz Jahns i zastępcy Marnesa łatwo przewidzieć - choć może nie we wszystkich szczegółach. Typowe przygody we współczesnej literaturze antyutopijnej, tradycyjne zmagania jednostki z systemem totalitarnym, urozmaicone dręczącymi wątpliwościami, zatrważającymi obserwacjami, szokującymi wnioskami, w pełni uzasadnionymi okropnymi przeczuciami, które mogą ostudzić bądź podsycić ducha walki. Hugh Howey zaufał prostocie, sprawdzonemu rozwoju intrygi fabularnej w tym nurcie literatury fantastycznej, i prawdę mówiąc tym najbardziej u mnie zapunktował. Nie silił się na oryginalność, nie zabiegał za wszelką cenę o monstrualne niespodzianki, nie wprowadzał nadzwyczajnych komplikacji ani żadnych innych udziwnień, nie filozofował tylko delikatnie skłaniał do ważkich przemyśleń o otaczającym nas świecie i jego niepewnej przyszłości. Przeszkadzała mi jedynie poszarpana, niepłynna narracja; niekonkretny, jakby rozmyty świat przedstawiony oraz pobieżnie sportretowani przyjaciele i wrogowie Juliette Nichols, najsolidniej scharakteryzowanej postaci, która mimo wszystko też mnie trochę zawiodła. Nie dopuszczała do wszystkich zakamarków swojej duszy. Zdziwiła mnie na przykład nagła fascynacja „nieznajomym ze stołówki”, nie żebym nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, ale... Hmm, w sumie to nie wierzę, więc może tu jest pies pogrzebany. Może dlatego ta relacja wydawała mi się kompletnie odrealniona? Może to wyłączny problem człowieka wyjątkowo małej wiary:)

Silos”, głośne otwarcie postapokaliptycznego cyklu amerykańskiego powieściopisarza, emerytowanego(?) morskiego podróżnika i zdeklarowanego zwolennika self-publishingu, który doczekał się adaptacji serialowej, to powieść czarująca mroczną wizją przyszłości, silną osobowością „na pierwszym planie” tudzież prostotą fabularną. I powieść rozczarowująca pisarskim stylem (niedostatecznie plastyczne opisy, bardzo nierówna narracja) z papierowym bohaterem i antybohaterem zbiorowym „na drugim planie”. Tak ten hicior Hugh Howeya odebrałam.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://tantis.pl/

Więcej literatury fantastycznej

środa, 27 listopada 2024

„Przepraszam, Charlie” (2023)

 
Wolontariuszka w telefonie zaufania, Charlotte 'Charlie', zmaga się z zespołem stresu pourazowego będącego następstwem ataku zamaskowanego seryjnego mordercy i gwałciciela zwanego The Gentleman, który jako wabik wykorzystywał nagranie płaczu dziecka, a jego nadrzędnym celem było spłodzenie potomka. Opinia publiczna jest przekonana, że sprawcą jest skazany na dożywocie Edward Reed, ale Charlie nigdy nie wierzyła, że ten człowiek odpowiada za jej krzywdę i ma powody przypuszczać, że The Gentleman niebawem znowu pojawi się w jej życiu. W jej prywatnej fortecy, której od kilku miesięcy nie opuszcza. Czekając na poród upragnionego dziecka zbrodniarza w upiornym stroju, codziennie widywanego na jej zabezpieczonej posesji. W nieidealnych schronieniu i zarazem więzieniu kobiety doznającej halucynacji.

Plakat filmu. „Sorry, Charlie” 2003, Colton Tran, Tubi

W latach 1998-2003 w okolicach Baton Rouge i Lafayette w stanie Luizjana grasował seryjny morderca i gwałciciel, któremu nadano pseudonim The Baton Rouge Serial Killer. Sprawcę zidentyfikowano jako Derricka Todda Lee, Afroamerykanina skazanego na karę śmierci w 2004 roku – oddzielne procesy w sprawie dwóch zabójstw, które najprawdopodobniej nie były jedynymi na koncie Lee; badania DNA powiązały go jeszcze z pięcioma morderstwami. The Baton Rouge Serial Killer, jeden z antybohaterów brytyjsko-amerykańskiego serialu dokumentalnego „Obsession: Dark Desires” (2013-2020), zmarł w 2016 roku w wyniku choroby serca. Na początku 2003 roku narodziła się legenda miejska o Crying Baby Killer, którym miał być The Baton Rouge Serial Killer, rzekomo wywabiający kobiety z domów nagranymi dźwiękami płaczu dziecka. Mówiło się, że ta informacja wypłynęła z biura policji w Baton Rouge, która szybko zdementowała te pogłoski, plotka jednak odżyła za sprawą serialu „Criminal Minds” (pol. „Zabójcze umysły”) Jeffa Davisa, a konkretnie dwóch odcinków trzeciego sezonu zatytułowanych „Children of the Dark” (2007) i „Tabula Rasa” (2008).

Nakręcony w siedem dni kameralny thriller psychologiczny z elementami slashera, „Przepraszam, Charlie” (oryg. „Sorry, Charlie”) w reżyserii Coltona Trana i na podstawie scenariusza Luke'a Gentona (którzy parę miesięcy wcześniej „pochwalili się” innym owocem swojej współpracy, wydanym w styczniu 2023 roku niskobudżetowym horrorem/thrillerem „Snow Falls”), swoją światową premierę miał w sierpniu 2023 roku na Popcorn Frights Film Festival, w październiku tego samego roku trafił na platformy streamingowe w Kanadzie i swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych, a w Polsce zjawił się rok później na CDA Premium. Krótki film pełnometrażowy (całkowity czas trwania: około siedemdziesiąt pięć minut) opatrzony etykietą „inspirowany prawdziwymi wydarzeniami”, który w gruncie rzeczy opiera się na legendzie miejskiej swego czasu nieoficjalnie łączonej z autentyczną sprawą kryminalną z Luizjany (aresztowanie głównego podejrzanego, później skazanego Derricka Todda Lee, miało miejsce w Atlancie w stanie Georgia) i być może bardziej znanej opowieści o opiekunce do dzieci odbierającej złowróżbne telefony. Urban legend, która w świecie filmu funkcjonuje pod tytułem „Kiedy dzwoni nieznajomy”/„When a Stranger Calls” - dreszczowiec Freda Waltona z 1979 roku i luźny remake Simona Westa z 2006 roku. Akcja „Przepraszam, Charlie” rozgrywa się na małej przestrzeni w nieodludnej okolicy. Zabudowana działka odgrodzona od sąsiadów, otoczona wysokim płotem pustelnia straumatyzowanej młodej kobiety w zaawansowanej ciąży. Izolacja na amerykańskim przedmieściu, ewentualnie w „rajskim zakątku” w sercu wielkiego miasta. Niepewna kryjówka wolontariuszki przedstawiającej się jako Charlie. Pracująca zdalnie w telefonie zaufania, jak Sidney Prescott w „Krzyku 3”, ofiara zwyrodnialca-przebierańca. Skullface, a właściwie Dżentelmen (wyjątkowo niesmaczny przydomek, żeby nie powiedzieć czysta kpina z ofiar) w czerni, noszący maskę kościotrupa i cylinder drapieżnik z oryginalną przynętą. Widać, w przeciwieństwie do mnie, słyszał o badaniach naukowych streszczonych przed halloweenowym prologiem „Przepraszam, Charlie” Coltona Trana - okrężną drogą do „Kiedy dzwoni nieznajomy” Freda Waltona, dzieła tworzonego między innymi pod natchnieniem „Halloween” Johna Carpentera? Tak czy inaczej, twórcy omawianego filmu na wstępie z całą pewnością kłaniają się „Karnawałowi dusz” Herka Harveya – samotny wieczór filmowy młodej kobiety w czerwonej pelerynie popijające czerwone wino, przerwany przez rozpaczliwy płacz dziecka. Alarm wpędzający ją prosto w brudne łapska tajemniczego intruza z obsesją na punkcie spłodzenia potomka. Zbrodniarza, który najwidoczniej dopiął swego. Protagonistkę „Przepraszam, Charlie” poznajemy dziewięć miesięcy po brutalnej napaści seksualnej podobno dokonanej przez skazanego na dożywocie seryjnego mordercę i gwałciciela Edwarda Reeda. A pierwsza rozmowa telefoniczna tytułowej bohaterki z jej psychoterapeutką ujawnia poważne wątpliwości tej pierwszej odnośnie winy Reeda przynajmniej w jej sprawie. Pozostałe kobiety, którym udało się przeżyć atak zabójcy zdają się akceptować wyrok sądu, ale Charlie uważa, że nawet jeśli twardo upierający się przy swojej niewinności skazaniec skrzywdził tamte panie, to jej oprawca prawie na pewno uniknął kary.

Plakat filmu. „Sorry, Charlie” 2003, Colton Tran, Tubi

Teatr dwóch aktorów (nie licząc głosów), Kathleen Kenny i zamaskowanego Travisa Williama Harrisa, przy czym zdecydowana większość ciężaru opowieści spoczęła na niewątłych barkach - tj. zdolnościach aktorskich - tej pierwszej. Prosty scenariusz z niełatwą rolą pierwszoplanową, którą Kenny bez widocznego wysiłku udźwignęła. Mało znana aktorka pięknie wczuwająca się w potwornie okaleczoną wolontariuszkę z telefonu zaufania. Zwykle pracującą od świtu do późnego wieczora, co po części jest spowodowane bezsennością, ale głównie przemożną potrzebą uczynienia tego strasznego świata choć odrobinę lepszym. Charlotte, która swoich rozmówcom i rozmówczyniom jest znana jako Charlie, pomaga sobie pomagając innym. Fizyczne odcięcie od ludzi rekompensuje sobie kontaktem na odległość z nieznajomymi. Arcyważnymi rozmowami i zwykłymi pogawędkami, przy czym zdaniem Charlie wszystkie mają terapeutyczny wpływ na dzwoniących; może pomijając żartownisi i napaleńców. Ale bądź co bądź nie wszystkie oddziałują korzystnie na psychikę odbierającej połączenia. Na przykład poranek z Lily, zdesperowaną nastolatką, którą Charlie próbuje odwieść od samobójstwa. Dziewczyna woli umrzeć, niż przekazać swojej głęboko religijnej matce „apokaliptyczną” wieść o ciąży. Trudny początek nie najgorszego dnia. W każdym razie przed zapadnięciem zmroku z perspektywy Charlotte nie wydarzy się już nic szczególnego, ale widzom dreszczyku emocji mogą dostarczyć hipotetyczne halucynacje samotnej gospodyni domowej. Dłoń w czarnej rękawiczce wyłaniająca się ze schowka na środki czystości. „Kościotrup owinięty w przezroczystą folię”, stojący za plecami Charlie. I wreszcie domniemane nawiązanie do legendy miejskiej pod tytułem „Zabójca na tylnym siedzeniu”. UWAGA SPOILER Są też rozmowy z zabójcą – motyw przypuszczalnie zapożyczony ze wspominanej już opowieści o młodej niani, czy którejś z jej filmowych interpretacji (tutaj obstawiałabym „Kiedy dzwoni nieznajomy” Simona Westa) – czyli jedna z niespodzianek przewidzianych przez autorów „Przepraszam, Charlie”, obawiam się jednak, że niewielu zaskoczy bolesna(?) weryfikacja przeświadczenia postaci przewodniej, że głos swego oprawcy zawsze i wszędzie by rozpoznała. Część jej gry czy faktycznie nie miała pojęcia, że człowiek, który „pomylił” telefon zaufania z seks telefonem to tak zwany The Gentleman? Tak czy owak, ostateczna konfrontacja to bezwstydna zrzynka z pewnego filmu z Angeliną Jolie... albo niewiarygodny przypadek KONIEC SPOILERA. Dreszczowiec może trochę ubogi w treść, ale nastrój całkiem sprawnie się buduje. Zdana na własne siły w ponurym domu, teoretycznie obserwowanym przez slasherowego mordercę (boogeyman killer) – fanom tego podgatunku zapewne nie umknie też klasyczne przebudzenie mocy, ten magiczny moment, kiedy „ordinary girl” staje się final girl. Nieuchronnie zbliżające się ponowne spotkanie z bezwzględnym osobnikiem, home invasion mordercy i gwałciciela, który stał się legendą... miejską. Albo udzielająca się paranoja sympatycznej bohaterki z PTSD. W zasadzie bardziej przejrzysta ta historia być już nie mogła – swoją drogą najbardziej rozbawiło mnie oldschoolowe zbliżenie na narzędzie zgubione w pokoju dziecięcym i późniejszy naiwny fortel w tym samym pomieszczeniu (trudno oprzeć się poczuciu, że ten drugi incydent wyrósł z przesadnej wiary w słabą pamięć widza) – niemniej z ciekawością się to oglądało. Zmagania z wewnętrznymi demonami, z potwornymi wspomnieniami, omamami wzrokowymi i być może słuchowymi (płacz dziecka) w niecałkowitej izolacji społecznej. Niepowetowana krzywda i nieszukanie tak zwanej sprawiedliwości. Poddała się bez walki? Pozwoliła, by świat myślał, że system jej nie zawiódł? Milczeniem wzmocniła akt oskarżenia przeciwko niewinnemu mężczyźnie? Zdaje się, że Charlie choć raz wystąpiła w obronie Edwarda Reeda: przynajmniej napomknęła, że człowiek, który ją zgwałcił miał inny głos. Tylko tyle?! Cóż, wyciągnęła wnioski ze wstrząsających historii innych. Bezowocnych batalii niezliczonych ofiar przemocy seksualnej (producenci filmowi, księża i inni uprzywilejowani) o tę marną namiastkę sprawiedliwości, jaką ponoć gwarantuje im system prawny.

Niedługa opowieść, którą gdzieś już widzieliście. Tradycyjne motywy w niewymyślny sposób pospinane; w sumie najprostszy z możliwych. Przewidywalny lockdownowy thriller z dodatkiem slashera o legendarnych Crying Baby Killer. Dobre tempo, niezły klimat, angażująca pierwszoplanowa kreacja aktorska i stylowo ubrany, intrygujący czarny charakter. Bardzo skromne dziełko, w gruncie rzeczy przyzwyczajonego do takich skromnych, niedrogich przedsięwzięć filmowych amerykańskiego reżysera Coltona Trana. „Przepraszam, Charlie” poszukiwaczom innowacyjnych rozwiązań do gustu raczej nie przypadnie, ale miłośnikom nieskomplikowanych historii z dreszczykiem polecić chyba mogę. Serial killer movie z niższej półki (nie najniższej) w sam raz na jeden raz.

niedziela, 24 listopada 2024

„Magpie” (2024)

 
Annette jest troskliwą matką kilkuletniej Matildy i kilkumiesięcznego Lucasa oraz ignorowaną żoną Bena, pisarza, którego kariera przestała się rozwijać. Rodzina od niedawna mieszka na angielskiej prowincji, gdzie przeprowadziła się z Londynu. Po obsadzeniu ich córki w dramacie kostiumowym z pierwszoplanową kreacją znanej aktorki włoskiego pochodzenia Alicii Romano, mężczyzna całe dnie spędza na planie z fascynacją przyglądając się utalentowanej młodej kobiecie, w życiu prywatnym zmagającej się z samotnością, którą Ben ma nadzieję rozproszyć. Znaleźć szczęście u boku osoby diametralnie różniącej się od wpędzającej go w depresję małżonki. Tkwiącej w wielkim domu na odludziu z niespokojnym niemowlęciem, tęskniącej za pracą Annette, czekającej na wieczorne powroty ukochanej córki i zdradzieckiego męża. Wyłączonej z ekscytującej przygody własnego dziecka z powodu kwitnącego romansu Bena. Człowieka, który odzyskuje radość życia dzięki filmowej matce swojej pierworodnej. I wydaje mu się, że żona o niczym nie wie...

Plakat filmu. „Magpie” 2024, 55 Films, Align, Werewolf Films

Brytyjska aktorka, która sławę zyskała dzięki roli Rey w „Gwiezdnych wojnach” („Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy” J.J. Abramsa, „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi” Riana Johnsona, „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” J.J. Abramsa), Daisy Ridley, na planie „Córki króla moczarów” w reżyserii Neila Burgera zaprzyjaźniła się z niezwykłą, bardzo inteligentną dziewczynką Joey Carson, która na zdjęcia przychodziła z tatą, a jej mama zwykle zostawała w domu z młodszym dzieckiem. Przed kamerami Joey mamą nazywała w gruncie rzeczy obcą kobietę, dobrze wiedząc, że nią nie jest – sześcioletnia wówczas aktorka z łatwością odnajdywała się w tej, dość szalonej w odczuciu Daisy Ridley, sytuacji, czym niezmiennie wprawiała ją w prawdziwy podziw. Po zakończeniu zdjęć, w samolocie, którym wracała do domu, Ridley wpadł do głowy pomysł na mroczną historię, wynikającą z układu, którego w pewnym sensie była częścią. A gdyby tak filmowa mama kilkuletniej aktorki infiltrowała jej rodzinę? Na lotnisku na Ridley czekał jej mąż, Tom Bateman, któremu niemal natychmiast przedstawiła swoją koncepcję i zapytała, czy chciałby osobiście przekuć to w scenariusz. Poprosił o chwilę do namysłu... a jakieś trzy dni później żona poinformowała go, że mają umówione spotkanie z producentem, któremu mają przedstawić swoją historię. Bateman miał jedynie bardzo ogólne streszczenie, ale tyle wystarczyło, by na maksa rozkręcić to przedsięwzięcie.

Pierwszy szkic scenariusza brytyjsko-amerykańskiego marriage thrillera, neo-noir pt. „Magpie” powstawał około trzech tygodni – Tom Bateman pisał od rana do wieczora, a Daisy Ridley akceptowała bądź odrzucała na bieżąco przedstawiany jej materiał (codzienna lektura po pracy na kolejnym planie zdjęciowym), niekiedy podrzucając ciekawsze rozwiązania – a potem zgrane małżeństwo przystąpiło do „niekończącego się” przerabiania tekstu. Oficjalnie „Magpie” jest pierwszym zrealizowanym scenariuszem aktora Toma Batemana – Daisy Ridley w napisach widnieje jako pomysłodawczyni projektu, autorka historii, która wzięła na siebie pierwszoplanową rolę żeńską i razem z mężem dołączyła do zespołu producenckiego. Reżyserię powierzono Samowi Yatesowi, który w tamtym czasie nie mógł się pochwalić ani jednym pełnometrażowym osiągnięciem (jego debiut w długim metrażu, eksperymentalny dramat „National Theatre Live: Vanya”, wyszedł w tym samym roku, co „Magpie”) i który dwukrotnie składał propozycję włączenia się w ten projekt, do czego obok ekscytującego założenia fabularnego skłoniło go zaangażowanie Daisy Ridley i Shazada Latifa, w jego ocenie aktorów z najwyżej półki. Zdjęcia główne ruszyły w styczniu 2023 roku, a światowa premiera odbyła się w marcu 2024 roku na South by Southwest Film Festival. W maju 2024 prawo do dystrybucji na terenie Wielkiej Brytanii nabyła firma Signature Entertainment, która w listopadzie wpuściła „Magpie” na platformy streamingowe. W sierpniu 2024 prawo do dystrybucji na terenie Ameryki Północnej nabyło Shout! Studios, które w październiku wprowadziło „Magpie” do amerykańskich kin. Pierwotna idea Daisy Ridley – niestabilne małżeństwo wzięte na celownik przez sławną aktorkę – została zmieniona na bardzo wczesnym etapie tworzenia scenariusza. Szkicując historię wymyśloną przez żonę, Tom Bateman uświadomił sobie, że bardziej przyciąga go kobieta poniekąd uwięziona w domu od kobiety w tym czasie przebywającej z jej córką i mężem. Daisy spodobała się jego wizja - większe skupienie na Annette, w którą w wielkim stylu wcieliła się pomysłodawczyni projektu. Diabelnie intensywna kreacja, coś w rodzaju przekazu podprogowego, niezauważalnego wpływania na osąd widza, subtelnego naprowadzania go na właściwą bądź fałszywą ścieżkę. „Magpie” to jedna z tych produkcji, które są całkowicie uzależnione od zdolności aktorskich przynajmniej głównych wykonawców i chemii między nimi. Niewłaściwe obsadzenie choćby tylko jednego „boku miłosnego trójkąta” wymyślonego przez kreatywne małżeństwo - nieprzesadnie czerpiące (ewentualnie muzy tylko Toma Batemana) z twórczości Christophera Nolana, ze wskazaniem na „Memento” (2000), i „Zaginionej dziewczyny” Davida Finchera, głośnego thrillera opartego na bestsellerowej powieści Gillian Flynn - zepsułoby cały efekt. Powodzenie tej akcji w równej mierze zależało więc od Daisy Ridley, jak od Shazada Latifa i Matildy Lutz (m.in. „Rings” F. Javiera Gutiérreza, „Zemsta” Coralie Fargeat, „Klasyczny horror” Roberto De Feo i Paolo Strippoliego, „Cięcie!” Michela Hazanaviciusa). Według mnie perfekcyjne trio.

Źródło, oficjalny zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=mEYfhMpZlZE

Szklana klatka w szarym krajobrazie wiejskim. Nowoczesna rezydencja w ponurym otoczeniu. Zimny dom czteroosobowej rodziny w nieoczywisty sposób połączonej z rozchwytywaną aktorką, że tak to ujmę, należącą do tego samego klubu, co Skye Riley z „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna. Samotność w tłumie, izolacja społeczna tak zwanych gwiazd. Poczucie dystansu i odmienności, nieziszczalne marzenie o posmakowaniu życia „zwyczajnych śmiertelników” - wysoka cena sławy, której Alicia Romano już nie musi płacić. Wystarczy, że powie „tak” żonatemu mężczyźnie, czującemu, że zmarnował wiele lat życia na wampirzycę energetyczną Annette. Mniej więcej tak Ben zdaje się postrzegać swoją żonę, która w przeciwieństwie do niego zdobyła się na poświęcenie dla rodziny. Przerwała satysfakcjonującą karierę i rozstała z ukochanym Londynem. Wiejska posiadłość miała pomóc Benowi w artystycznym rozwoju; miała przywrócić wenę sfrustrowanemu pisarzowi. Łaknącemu atencji, nieodpornemu na krytykę i być może nadmiernie wyczulonemu na przykre sugestie Annette. Faktyczne bądź wyimaginowane przytyki żony odnośnie jego zdechłej kariery. Złośliwości między słowami albo przypisywanie żonie własnych wątpliwości. Przestał wierzyć w swój gigantyczny talent, ale jeszcze sobie tego nie uświadomił? Zawzięcie wzbrania się przed deprymującymi myślami o swoim życiu zawodowym? Przeraża go sama myśl o lepszym odnalezieniu się na rynku pracy jego siedzącej w domu małżonki? Właściwie ciężko pracującej – zajmującej się dużym gospodarstwem domowym i „ciągle” płaczącym niemowlakiem, słodkim Lucasem – i niemogącej liczyć na pomoc wiecznie zmęczonego artysty. Teoretycznie całe dnie pilnującego ich utalentowanej córki Matildy (czarowny debiut Hiby Ahmed), najwyżej sześcioletniej dziewczynki, pracującej z obiektem westchnień Bena. Niewątpliwie mającej podejście do dzieci odtwórczyni roli głównej w filmie kostiumowym nagrywanym niedaleko smutnej rezydencji najwidoczniej rozpadającej się angielskiej rodziny. Ben przed pierwszym spotkaniem z Alicią z wypiekami na twarzy obejrzał intymny filmik z jej udziałem. Materiał wykradziony z prywatnych zbiorów aktorki albo jej ostatniego chłopaka, który równie dobrze mógł to sam opublikować, ewentualnie przekazać pozbawionym kręgosłupa moralnego pismakom. Annette na ten widok wyraża współczucie, a Ben stwierdza, że prywatność takich osób jak Alicia jest własnością wszystkich. Pierwszy dzień zdjęć małej Tilly przyniesie zmianę tego poglądu – Ben zabawi się w osobistego ochroniarza nowej przyjaciółki jego córki, czy jak kto woli bohatersko wystąpi w obronie prześladowanej przez paparazzi młodej aktorki z przeraźliwie smutnym spojrzeniem. Cierpienie w oczach Matildy Lutz i jej rozpromieniona twarz ukazująca się podczas esemesowych rozmów z podnieconym pisarzem. Wszystko wskazuje na to, że Annette doskonale zna powód, dla którego Ben tak upiera się przy niedzieleniu się z nią obowiązkami związanymi z aktorską działalnością ich starszego dziecka. Mama Tilly pragnie uczestniczyć w jej radosnej przygodzie, ale tata nie zamierza odmawiać sobie przyjemności obcowania ze swą boginią. Może też nie chce stawiać Alicii w niezręcznej sytuacji - chroni kochankę przed potencjalnie mocno krępującym spotkaniem z pokonaną konkurentką? Ben w ogóle nie interesuje się Lucasem, a w życiu Matildy rozpycha się z czysto egoistycznych pobudek. Żona patrzy i nie grzmi. Pozwala temu romansowi rozkwitnąć, godzi się z niewdzięczną(?) rolą narzuconą jej przez zdradzieckiego męża. Daje się zepchnąć do pozycji wasalnej – sprząta, gotuje i zajmuje się aktualnie mniej przydatnym (dla ojca) dzieckiem. Całkiem możliwe, że zbyt ostro oceniam człowieka zakochanego w prawdziwej femme fatale lub po prostu kobiecie w jakimś stopniu odwzajemniającej jego sympatię. Na pierwszej randce z Alicią mężczyzna daje do zrozumienie, że Annette ma jakieś problemy psychiczne, może przeszła załamanie nerwowe, i nie stosuje się do zaleceń lekarza w kwestii zażywania lekarstw. Odstawiła je i nagle stała się oziębła? Kategorycznie odmawia mu miłości fizycznej i ukradkiem podgląda onanizującego się męża? Jedna historia, wiele perspektyw. „Magpie” Sama Yatesa to historia „w szarej strefie osadzona”, tj. nie czarno-białym świecie, gdzie dobrych ludzi łatwo odróżnić od tych złych. Postać obwiniana przez jednego widza, u drugiego zasłuży sobie na najwyższe współczucie. A zakończenie wywróci wszystko do góry nogami? Takie przekonanie budują twórcy „Magpie” - od początku przygotowują widza na jakieś uderzenie, w zawoalowany sposób uprzedzają, że cała intryga buduje się wokół informacji niejawnej. Nie wprost, ale jednak obiecują ogromną niespodziankę najdalej w finale tego kameralnego dreszczowca małżeńskiego. Szykują odbiorców na zdumiewający zwrot akcji, który nie został należycie ukryty. Sprawdziło się złe przeczucie, które dopadło mnie już w pierwszej połowie seansu - bolesne potwierdzenie domysłów.

Przewidywalność to niemały feler w tak rozplanowanym scenariuszu, ale to jeszcze nie powód, by zniechęcać miłośników trzymających w napięciu historii do „Magpie” Sama Yatesa, slow burn psychological thriller, uważanego również za przedstawiciela kina neo-noir, który angażuje widza w (nie)typowe kłopoty małżeńskie pisarza z niemocą twórczą i ostentacyjnie ignorowanej gospodyni domowej. Widowiskowy festiwalach sztuki aktorskiej w klimacie posępnym. Skromny film mocno przykuwający uwagę.

piątek, 22 listopada 2024

Alice Feeney „Papier, kamień, nożyce”

 
Przechodzące kryzys małżeństwo z Londynu, Amelia i Adam Wright, w trakcie burzy śnieżnej docierają do zaadaptowanej kaplicy w Blackwater, odizolowanej dolinie w szkockich górach, gdzie mają spędzić weekend wygrany przez kobietę na loterii świątecznej zorganizowanej w jej miejscu pracy, schronisku dla psów na Battersea. Amelia traktuje ten wypad jak ostatnią szansę na uratowanie jej małżeństwa z cierpiącym na prozopagnozję pracoholikiem, scenarzystą filmowym i serialowym, który odniósł sukces dzięki adaptacjom bestsellerowych mrocznych powieści zazdrośnie strzegącego swojej prywatności Henry'ego Wintera. Adam od początku nie ukrywał swojego negatywnego nastawienia do tej wycieczki, nie spodziewał się jednak, że utknie w owianym złą sławą miejscu z kobietą, która jest wobec niego tak samo nieszczera, jak on wobec niej. Amelia ma swoje sekrety i być może ukryte zamiary, ale mąż najprawdopodobniej nie pozostaje jej dłużny. A brak wzajemnego zaufania sprzyja tajemniczej istocie niebiernie obserwującej słusznie zaniepokojonych przybyszy z Anglii.

Okładka książki. „Papier, kamień, nożyce”, Czwarta Strona 2024

Najpoczytniejsza powieść brytyjskiej pisarki nazywanej Queen of the Killer Twist (Królowa Zabójczych Zwrotów Akcji), marriage thriller Alice Fenney, byłej dziennikarki i producentki BBC, która pracę nad swoją pierwszą powieścią, wydaną w 2017 roku pod tytułem „Sometimes I Lie” (pol. „Czasami kłamię”), rozpoczęła w trzydziestym roku życia - kończąc mniej więcej w tym samym czasie, w którym ukończyła kurs pisania Faber Academy. W 2019 roku amerykańska komercyjna sieć telewizyjna Fox Broadcasting Company, LLC (powszechnie znana jako Fox) kupiła prawa do adaptacji/ekranizacji debiutanckiej powieści Alice Fenney i jeszcze w tym samym roku ujawniła projekt serialu z Sarah Michelle Geller (m.in. „Koszmar minionego lata” Jima Gillespie'ego, „Krzyk 2” Wesa Cravena, „The Grudge - Klątwa” i „Grudge - Klątwa 2” Takashiego Shimizu) w roli głównej. W kolejnym roku do wiadomości publicznej podano informację o nabyciu praw telewizyjnych do trzeciej opublikowanej powieści Fenney, „His & Hers” (pol. „Zabójcza przyjaźń”), przez Endeavor Group Holdings, Inc., amerykańską producentkę Kristen Campo i prężniej rozwijającą się w aktorstwie Jessicę Chastain (m.in. „Mama” i „To: Rozdział 2” Andy'ego Muschiettiego, „Crimson Peak. Wzgórze krwi” Guillermo del Toro, „Instynkt” Benoît Delhomme'a), a w 2024 roku media zaczęły donosić o szykowanej, przez firmę Netflix, adaptacji najbardziej znanej książki Alice Fenney, „Rock Paper Scissors” (pol. „Papier, kamień, nożyce”), która światową premierę miała w roku 2021 – czwartej powieści byłej producentki cieszącego się dużą oglądalnością popołudniowego programu informacyjnego „BBC News at One”.

Pomysł na „Papier, kamień, nożyce” zrodził się na przełomie lutego i marca 2018 roku w odległej szkockiej posiadłości podczas ataku tak zwanej Bestii ze Wschodu (Beast from the East), czyli antycyklonu Hartmut. W rozległej górskiej dolinie, w odciętym od świata domu nad jeziorem w trakcie awarii prądu spowodowanej przez burzę śnieżną. Żadnych sąsiadów, poza stadkiem owiec... i upiorna twarz w środku nocy nagle pojawiająca się w oknie. Intruz przyglądający się wczasowiczom z Anglii, Alice Fenney i jej partnerowi. W rzeczywistości sympatyczny gospodarz, którego przywiodła troska o bezpieczeństwo klientów - sprawdzał, czy nie potrzebują pomocy w tych ekstremalnych warunkach pogodowych i niechcący napędził stracha szykującym się do snu gościom. To był kluczowy moment dla rozwoju „Papier, kamień, nożyce”, ale ważną rolę odegrała też kolejna wyprawa angielskiej pisarki do jej ulubionego miejsca na Ziemi. W następnym roku zatrzymała się ze swoim ulubionym towarzyszem podróży w przebudowanej kaplicy w Szkocji, gdzie którejś nocy (tj. między drugą i piątą rano) wyrwana ze snu Alice Fenney opracowała szkic podobno najbardziej zaskakującej ze swoich dotychczasowych historii. Polska premiera książki przypadła na rok 2024 – wydanie w miękkiej oprawie chwytliwie zaprojektowanej przez Magdę Bloch i tłumaczeniu Agnieszki Walulik, wydarzenie zorganizowane przez oficynę Czwarta Strona. W „Papier, kamień, nożyce” teraźniejszość nieszczęśliwego małżeństwa z Londynu, narratorów Amelii i Adama Wrightów, nierównomiernie przeplata się z przeszłością, opowieścią epistolarną kochającej żony scenarzysty z zaburzeniem percepcji wzrokowej, polegającym na upośledzeniu zdolności rozpoznawania twarzy. Sekretne listy do Adama (narracja drugoosobowa). Rocznicowe pamiątki trzymane pod kluczem, subiektywna kronika małżeńska (tekst z przekreśleniami), adresowana do bujającego w obłokach człowieka, który być może nigdy jej nie przeczyta. Czołowe postaci zastajemy w drodze do weekendowej przystani w Highlands, w starym samochodzie przedzierającym się przez opustoszałą drogę. W zamieci śnieżnej. Za kierownicą siedzi pomysłodawczyni tego wypadu, a właściwie laureatka głównej nagrody w loterii świątecznej przekazanej przez nieznanych jej właścicieli pobielonego budynku sakralnego przekształconego na mieszkalny. Jak się okaże podobno nawiedzonej przez duchy kaplicy wybudowanej najdalej w połowie IX wieku, w najbliższym sąsiedztwie mającej pozornie niezamieszkaną lichą chatkę, a w nieco dalszym pustostan, który jeszcze niedawno był pubem. Najbliższy sklep jest parę kilometrów dalej, w umierającej wiosce Hollowgrove i jeśli wierzyć trzeciej narratorce, pustelnicy Robin, asortyment jest raczej ubogi (głównie artykuły pierwszej potrzeby), a obsługa niezbyt przyjemna. Adam, Amelia i ich czarny labrador Bob przed gotyckimi drzwiami zaadaptowanej kaplicy nad zamarzniętym jeziorem zjawiają się tuż przed prognozowanym odcięciem, spodziewanym przez lokalną społeczność, przyzwyczajoną do zimowych lockdownów. Całkowitego odcięcia od cywilizacji... na co Wrightowie najwyraźniej przygotowani nie byli. Typowi turyści.

Okładka książki. „Rock Paper Scissors”, HQ 2021

Fenomen „Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney zasadza się na strukturze narracji, UWAGA SPOILER co przypomniało mi „Prawdziwą historię” Delphine de Vigan KONIEC SPOILERA. Kreatywnym wykorzystaniu unikalnego układu elementów w literaturze, geometrii, którą nawet Adamowi Wrightowi niezwykle trudno byłoby przenieść na karty scenariusza filmowego/serialowego - gdybym nie widziała „Gry Geralda” Mike'a Flanagana, pewnie upierałabym się przy niewykonalności takiego zadania, ale skoro dało się dość wiernie przenieść na ekran, jak mi się wydawało, kompletnie nienadającą się na film opowieść o przykutej do łóżka kobiecie, to nie ma rzeczy niemożliwych. Autorka „Papier, kamień, nożyce” daje do zrozumienia, że jakiś wpływ na tę opowieść miało „Lśnienie” Stephena Kinga lub Stanleya Kubricka – niejednokrotnie wspomina ten tytuł, ale myślę, że sympatycy mrocznych opowieści fikcyjnych i bez tego nie mogliby oprzeć się skojarzeniom z katastrofalną zimą Torrance'ów. Na myśl może nasunąć się też życiowy koszmar Paula Sheldona, protagonisty „Misery” Stephena Kinga i jej ekranizacji w reżyserii Roba Reinera z Oscarową rolą Kathy Bates. Z poczucia obowiązku dodam, że w ciasnym świecie przedstawionym w „Papier, kamień, nożyce” wspomina się również takie dzieła, jak „Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa, „Alicja w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla i „Gremliny rozrabiają” Joe Dantego. W willi Wrightów na Hampstead najczęściej jednak rozmawiało się o twórczości Henry'ego Wintera, fikcyjnego powieściopisarza specjalizującego się w krwawych, surrealistycznych kryminałach nadnaturalnym horrorem grubo podszytych (swoiste skrzyżowanie Stephena Kinga z Agathą Christie), największego idola i mentora scenarzysty, który zaczął od BAFTA Award, a skończył(?) na frustrującym przepisywaniu cudzych historii. Największym marzeniem Adama jest zrealizowanie jego oryginalnego scenariusza (lekko przerobionego, poprawionego przez żonę), któremu nadał tytuł „Papier, kamień, nożyce”. Projekt na długie lata utknął w fazie produkcji, a zdesperowany scenarzysta postanowił poszukać ratunku u swojego ulubionego pisarza. Powalczyć o prawa do adaptacji którejś z powieści Henry'ego Wintera, Samotnika z Londynu, nieudzielającego wywiadów, ale bywającego na zamkniętych przyjęciach (dla śmietanki artystycznej). Giganta współczesnej literatury popularnej, która pomimo usilnych starań niezliczonych filmowców, przed Adamem Wrightem nigdy przerabiana nie była. Scenarzysta, który lata później „wyląduje” w przeklętej kaplicy w Blackwater nieoczekiwanie został wybrany przez słynnego prozaika do zaadaptowania jego powieści. W jednym ze swoich sekretnych listów żona Adama przyznaje, że odegrała w tym jakąś rolę – zagadkowa zakulisowa działalność na rzecz ambitnego ukochanego. Tak, ona też na tym skorzystała: zamieniła niewygodną kawalerkę na przestronny dom w okazałej dzielnicy i nie musiała już martwić się o bieżące rachunki, ale czy postąpiłaby tak samo, gdyby wiedziała, jakie spustoszenie w jej małżeństwie wyrządzi spełnianie marzeń Adama? Czy patrząc z perspektywy czasu największa sojuszniczka (przynajmniej kiedyś) mężczyzny notorycznie zatracającego się w wyimaginowanych światach - uciekającego od ponurej rzeczywistości, od wiecznie niezadowolonej, bez przerwy narzekającej żony? - nie żałuje, że załatwiła miłości swojego życia trampolinę do sukcesu w postaci jego mistrza? Niszcząca obsesja na punkcie szorstkiego powieściopisarza ze świdrującym spojrzeniem? Toksyczna relacja niewierzącego w siebie scenarzysty z lekką fobią społeczną i egocentrycznego samotnika z wyboru? Mordercza intryga niedocenianej partnerki? Nie ma wątpliwości, że w odczuciu Amelii ona stara się bardziej, pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że Adam nie jest specjalnie zainteresowany ratowaniem ich związku. Dlatego się zabezpieczyła. Pytanie tylko, czy wyjazd w góry jest częścią jej nowego planu na życie? Plan Amelii, Adama czy kogoś innego? Tak czy inaczej, mamy tutaj małżeństwo pełne potencjalnie niebezpiecznych, brudnych tajemnic, wiedźmę z Blackwater oraz niedługo tajemniczą obecność w antybohaterce urban legend, kaplicy straszącej prawie wszystkich okolicznych mieszkańców i wabiącej owce. Idealna sceneria dla horroru gotyckiego, która moim zdaniem średnio wypadła w marriage thrillerze Alice Feeney. Myślę, że zabrakło nie tyle umiejętność, ile cierpliwości w portretowaniu „białej pustyni” otoczonej gęsto zalesionymi górami, mocno zakurzonego wnętrza weekendowej pułapki i zagraconego, przygnębiającego schronienia zaniedbanej kobiety, bynajmniej z myślą o sobie, zaopatrującej się w papki dla niemowląt. Zawiódł klimat, ale nie założenie fabularne.

Niedostatecznie intensywny wypad do cichego miejsca i frapująca historia zapisana w listach. Nieobliczalny dreszczowiec Alice Fenney, brytyjskiej ekspertki od miażdżących niespodzianek, ale już niekoniecznie sugestywnych opisów. „Papier, kamień, nożyce” to sprytnie pomyślana powieść, która w moim przekonaniu nie wykorzystała potencjału drzemiącego w klaustrofobicznym miejscu akcji. Polecam zwolennikom thrillerów dynamicznych, a reszta... to już na własną odpowiedzialność:)

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

środa, 20 listopada 2024

„Uśmiechnij się 2” (2024)

 
Gwiazda muzyki pop, wokalistka i autorka tekstów mieszkająca w Nowym Jorku, Skye Riley, po rocznej przerwie w karierze wymuszonej traumatycznym przeżyciem, wypadkiem samochodowym, w którym zginął jej chłopak, aktor Paul Hudson, i jego powszechnie znanym następstwem, uzależnieniem od substancji psychoaktywnych, przygotowuje się do szeroko reklamowanego wznowienia trasy koncertowej. Kontrolę nad jej życiem sprawuje matka, która nie zna całej zawartości apteczki swojej sławnej córki. Po utracie sekretnego zapasu leków przeciwbólowych, Skye wymyka się na umówione spotkanie ze znajomym dilerem, Lewisem Fregoli, w jego apartamencie. Na wstępie zostaje napadnięta przez wyraźnie spanikowanego gospodarza, a niedługo potem mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy na jej oczach popełnia krwawe samobójstwo. Wstrząśnięta piosenkarka opuszcza mieszkanie, nikogo nie informując o zdarzeniu i jeszcze tego samego wieczora zaczyna odczuwać niekoniecznie naturalne skutki szokującego przeżycia w mieszkaniu zdesperowanego narkomana.

Plakat filmu. „Smile 2” 2024, Paramount Pictures, Paramount Players, Temple Hill Entertainment

Kasowy sukces pierwszego pełnometrażowego filmu Parkera Finna, rozbudowania koncepcji z jego krótkometrażowego obrazu „Laura Hasn't Slept” (2020), horroru nadprzyrodzonego z elementami gore uwolnionego w 2022 roku pod tytułem „Smile” (pol. „Uśmiechnij się”), skłonił jego głównego producenckiego opiekuna, Paramount Pictures, do zainwestowania w sequel. W marcu 2023 roku Finn podpisał umowę first-look z tą kultową firmą na rozwinięcie opowieści o tajemniczej klątwie. W następnym miesiącu na CinemaCon potwierdzono, że projekt znajduje się w fazie przedprodukcji, przedtem jednak marka Paramount Pictures zamierzała skupić się na powrocie do innego znanego tytułu - serii „A Quiet Place” (pol. „Ciche miejsce”) zapoczątkowanej w 2018 roku przez Johna Krasinskiego. I faktycznie „Ciche miejsce: Dzień pierwszy” w reżyserii Michaela Sarnoskiego zostało wydane parę miesięcy przed „Smile 2” (pol. „Uśmiechnij się 2”), który miał trafić bezpośrednio na streamingową platformę Paramount+, ale tłumy na pokazie testowym przekonały partnerów biznesowych (tj. ludzi z Paramount Pictures) reżysera i scenarzysty prezentowanego obrazu do dystrybucji kinowej. Szacunkowy budżet „Uśmiechnij się 2” wyniósł dwadzieścia osiem milionów dolarów (dla porównania: część pierwsza kosztowała około siedemnastu milionów dolarów; a dotychczasowy przychód przebił tę sumę o co najmniej dwieście milionów dolarów). Film kręcono w Hudson Valley od stycznia do marcu 2024 roku (zdjęcia główne), a do kin w wielu krajach świata wszedł w październiku tego samego roku.

Parker Finn wypróbował niejedną koncepcję, zanim wpadł na pomysł przekazania klątwy megagwieździe muzyki pop. Najprostsze rozwiązanie, czyli pociągnięcie wątku Joela, policjanta z Newark, w którego w tym uniwersum wcielił się bardzo ceniony przez niego aktor, Kyle Gallner (m.in. „Red Eye” Wesa Cravena, „Udręczeni” Petera Cornwella, „Zabójcze ciało” Karyn Kusamy, „Koszmar z ulicy Wiązów” Samuela Bayera, „Godzina oczyszczenia” Damiena LeVecka, „Krzyk” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, „Strange Darling” JT Mollnera), odrzucił na samym początku, uznając je za nazbyt oczywiste. Uprzedził Gallnera o swoich zamiarach, mając nadzieję, że mimo wszystko aktor zgodzi się wystąpić w prologu „Uśmiechnij się 2”, w brawurowej sekwencji Joela. Gallnerowi spodobał się ten kierunek, zapewnił Finna, że jego zdaniem dokonał właściwego wyboru „pierwsze skrzypce” przekazując nowej postaci. Skye Riley w przestrzeni publicznej szybko została połączona z Lady Raven, wokalistką popową z wydanej w tym samym roku „Pułapki” M. Nighta Shyamalana, a przypadkowość tego związku przypomniała w gruncie rzeczy całkiem świeżą sprawę z bliźniaczymi horrorami Arkashy Stevenson („Omen: Początek”) i Michaela Mohana („Niepokalana”). Zbieg okoliczności tym ciekawszy, że Parker Finn – we współpracy z Robertem Pattinsonem – nosi się, jak sam to nazywa, z szalonym zamiarem zrimejkowania wybitnego psychologicznego body horroru Andrzeja Żuławskiego z 1981 roku pt. „Opętanie”, któremu pokłonili się zarówno twórcy prequela ponadczasowego „Omenu” Richarda Donnera, jak jego „niezależnego bliźniaka” z dokazującą:) Sydney Sweeney. W roli głównej w „Uśmiechnij się 2” Parker Finn obsadził angielską aktorkę i wokalistka Naomi Scott, która w tej wszechstronnej kreacji - współautorka i wykonawczyni piosenek Skye Riley, wykonawczyni całej choreografii tanecznej stworzonej dla jej bohaterki, która ponadto zagrała na instrumencie muzycznym w nowojorskim apartamencie zainfekowanej gwiazdy światowego formatu – w największym stopniu inspirowała się Lady Gagą z początku drugiej dekady XXI wieku, co nieco pożyczając też od Britney Spears. Zjawiskowy występ Naomi Scott w „Uśmiechnij się 2” stał się kolejnym argumentem w starej dyskusji pt. „czy horror jako gatunek filmowy od lat jest dyskryminowany, niesprawiedliwie pomijany w prestiżowych konkursach?”. W zasadzie to już pytanie retoryczne, bardziej przytakiwanie sobie nawzajem niż debata publiczna, bo trudno podważyć taki dowód jak Annie Graham z „Dziedzictwa. Hereditary” Ariego Astera, fenomenalny popis Toni Collette, który nie przyniósł najważniejszych, czy jak kto woli najbardziej rozreklamowanych, przereklamowanych nagród filmowych. Naomi Scott w „Uśmiechnij się 2” wspięła się na wyżyny sztuki aktorskiej, ale śmiem podejrzewać, że na prestiżowe puchary nie liczyła. Zakładam, że zna zasady - w tym niepisaną regułę chcesz nagród, nie graj w horrorze - niebezwzględnie obowiązujące w branży, w której działa.

Plakat filmu. „Smile 2” 2024, Paramount Pictures, Paramount Players, Temple Hill Entertainment

Z Newark w stanie New Jersey do Nowego Jorku szlakiem przestępczym. Paranormalna zaraza przetacza się przez czarny rynek, z którym policjant z „Uśmiechnij się” i wokalistka z „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna stykają się z różnych powodów. Główna bohaterka kontynuacji głośnego horroru o demonicznym opętaniu/prześladowaniu przenoszonym głównie drogą rzekomo samobójczą, zostaje zarażona poprzez kontakt z kolegą ze szkoły, który miał jej sprzedać „magiczne piguły”. Skye Riley po raz pierwszy spotykamy w „The Drew Barrymore Show”, gdzie udziela pierwszego wywiadu od wypadku samochodowego, w którym zginął jej chłopak Paul Hudson, a ona odniosła dość poważne obrażenia. Odpowiada na pytania rzeczywistej gospodyni niefikcyjnego programu dotyczące jej długiej nieobecności w pracy. Cameo Drew Barrymore (notabene aktorka w pierwszej połowie lat 90. XX wieku wcieliła się w postać, która w jakimś stopniu niewątpliwie utożsamiłaby się ze Skye Riley, mowa oczywiście o bohaterce filmu „Doppelganger” Aviego Neshera). Swoiste przenikanie się światów, które w Scream Universe pewnie nazwano by zagraniem meta. Teoretycznie występ w popularnym talk-show jest częścią promocji trasy koncertowej Skye, ale zasadniczo chodzi o wytłumaczenie się przed opinią publiczną, przeproszenie fanów za zaniedbanie swojej kariery muzycznej i wszystkich, których zniesmaczyło jej niedawne zachowanie. Kompromitujące zdjęcia naćpanej ikony popu, która ewidentne przeszła załamanie nerwowe i przypuszczalnie nabawiła się trichotillomanii (przymus wyrywania sobie włosów) w wyniku wypadku samochodowego, po którym jak się wydaje została jej już tylko „brzydka” blizna i napadowy, nieciągły - fantomowy? - ból pleców. Albo uzależniła się od Vicodinu, albo słabsze leki przeciwbólowe faktycznie nie działają. Tak czy owak, Skye zaliczyła odwyk, więc trudno byłoby jej (w teorii) zdobyć receptę na środek, który w jej odczuciu pomaga przetrwać najcięższe chwile w niegodnym pozazdroszczenia życiu. Wygląda na to, że Parker Finn chciał włączyć się w obalanie mitów - życie jak z bajki - na temat ludzi sławnych i bogatych, które mimo usilnych starań wszelkiej maści artystów, nadal twardo funkcjonują w globalnym społeczeństwie. Skye nie jest księżniczką Agrabahu z „Aladyna”:), choć zdarza jej się zbuntować. Praktycznie całe otoczenie, bliższe i dalsze, wywiera na nią silną presję, mniej lub bardziej wyraźnie dając do zrozumienia, że zawiodła mnóstwo ludzi i MUSI to naprawić, że jest coś winna światu. I nie powinna upominać się o zwrot kontroli nad swoim życiem (zakładać, że kiedykolwiek ją miała), nie ma prawa zgłaszać jakichkolwiek pretensji do osoby organizującej jej życie, bo sama wie, do czego doprowadziłoby decydowanie o sobie. Trzeba wypić piwo, którego się nawarzyło. Nabroiła, to MUSI odpokutować. Skye była na to gotowa, naprawdę zamierzała spłacić ogromny dług rzekomo zaciągnięty u swoich fanów i zespołu, na czele z Elizabeth, która zrezygnowała z własnego życia na rzecz rozwijania oszałamiającej kariery córki, ale pewnego wieczora niestety stwierdziła, że nie jest w stanie należycie wykonywać swoich obowiązków bez towaru, który najszybciej zdobędzie u swojego dawnego kolegi. Wizyta w mieszkaniu, delikatnie mówiąc, wytrąconego z równowagi Lewisa Fregoli, przyniosła mi doprawdy smakowitą scenkę mięsną, przy której tylko odrobinkę majstrował komputer, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wypadło dość realistycznie, czego nie mogę powiedzieć o najbardziej kreatywnej „paskudzie” – to się nazywa show, widowisko sceniczne, jakiego w życiu nie widzieliście! - sekwencji nakręconej z wykorzystaniem animatroniki i innych praktycznych efektów specjalnych, ale trudno nie zauważyć, że poddano to obróbce cyfrowej. Jak dla mnie, przesadne wspomaganie komputerowe. Mój ulubiony moment w „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna to „danse macabre” w apartamencie protagonistki. Upiorna choreografia à la zombie movies George'a A. Romero, w każdym razie takie silne skojarzenie mnie naszło, zwłaszcza w szybkim przejściu przez klaustrofobiczny, bo wypchany po brzegi korytarzyk. A wisienką na torcie „gastroskopia”. Golas w mrocznym mieszkaniu też robi niezłą robotę, podobnie jak syn Jacka Nicholsona w przebraniu barmana z Overlook Hotel. No, może to niezupełnie to, ale postać powierzona Rayowi Nicholsonowi ponad wszelką wątpliwość miała nawiązywać do jednego z ulubionych filmów Parkera Finna, „Lśnienia” Stanleya Kubricka. Wpadła mi też w oko - bez podtekstów - Gemma (przebojowa kreacja Dylan Geluli), najlepsza przyjaciółka Skye, którą ta ostatnia najwidoczniej wykopała ze swojego życia. W każdym razie dziewczyny okrutnie się pokłóciły, ale po makabrycznym zdarzeniu w wystawnej dziupli z narkotykami, uwięziona (we własnej głowie?) piosenkarka w końcu zdobędzie się na przeprosiny i tym jakże prostym sposobem odzyska jedyną wspierającą osobą w jej hałaśliwym świecie.

Depresyjna egzystencja człowieka uwielbianego przez tłumy. Niehitchcockowski zawrót głowy (triki operatorskie prędzej natchnione twórczością Stanleya Kubricka), kontrolowane pomieszanie z poplątaniem, wzmocnione igraszki dziwnego choróbska z „Uśmiechnij się” 2022, demona, ducha czy jakiejś innej nadnaturalnej istoty kolejno terroryzującej śmiertelników i jak to w królestwie horroru podlegającej jakimś zasadom (przeważnie potwory się ich trzymają, bo... MUSZĄ i już). Zaskakujący, zabawny, absorbujący i nieskąpiący mrocznych atrakcji (mam tutaj na myśli również koszmary rozgrywające się w pełnym świetle dziennym) sequel z mistrzowską kreacją pierwszoplanową, który w mojej ocenie przebił oryginał, tj. pełnometrażową adaptację oryginału. Polecam „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna i uprzejmie donoszę, że ten zdolny pan nie wyklucza zrobienia z tego dłuższego cyklu.

poniedziałek, 18 listopada 2024

John Ajvide Lindqvist „Życzliwość”

 
W jesienny poranek 2018 roku w portowym szwedzkim mieście Norrtälje zostaje odnaleziony żółty kontener z tajemniczą zawartością. Znalezisko od początku budzi niepokój potrafiącej słyszeć przyszłość i przeszłość, pracującej w miejscowym sklepie spożywczym młodej samotnej matki Siw Waern, która wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką, wywodzącą się z przestępczej rodziny pracownicą domu opieki Anną Olofsson, nieoczekiwanie staje się częścią większej grupy. Zmagająca się z otyłością kobieta z sekretną mocą, którą nazywa słuchami nawiązuje bliską relację z mającym wizje straumatyzowanym mężczyzną Maxem Bergwallem, od dzieciństwa zaprzyjaźnionym z nieukrywającym swojej niechęci do jego nowej sympatii i przede wszystkim jej nieprzebierającej w słowach koleżanki, cynicznym Johanem Anderssonem oraz człowiekiem, któremu zawdzięcza życie, imigrantem z Bośni Marko Kovać. Wkrótce w zwykłą codzienność mieszkańców malowniczego miasta w regionie Roslagen wedrze się niezwykła siła nieświadomie wypuszczona z żółtego kontenera. Życzliwość powoli będzie ustępować miejsca palącej nienawiści.

Okładka książki. „Życzliwość”, Zysk i S-ka 2024

John Ajvide Lindqvist urodził się i wychował na przedmieściu Sztokholmu, zbudowanej w latach 50. XX wieku dzielnicy Blackeberg w okręgu Bromma. Zanim został pisarzem na pełen etat przez dwanaście lat robił karierę sceniczną, głównie w roli stand-upera, ale próbował też swoich sił jako iluzjonista. Międzynarodową sławę przyniosła mu debiutancka powieść, pierwotnie wydany w 2004 roku bestsellerowy horror wampiryczny pt. „Låt den rätte komma in” (ang. „Let the Right One In”, pol. „Wpuść mnie”), gorąco rekomendowany między innymi przez idola Lindqvista, Stephena Kinga. Jak dotąd książka doczekała się dwóch adaptacji filmowych/ekranizacji (uwolniony w 2008 roku szwedzki obraz w reżyserii Tomasa Alfredsona, na podstawie scenariusza autora literackiego oryginału i „Let Me In”, amerykańska wersja napisana i wyreżyserowana przez Matta Reevesa, która światową premierę miała w roku 2010; w Polsce oba filmy dystrybuowane pod tytułem „Pozwól mi wejść”), adaptacji teatralnej (reżyseria: Jakob Hultcrantz Hansson, scenariusz: John Ajvide Lindqvist, premiera w Nord-Trøndelag Teater w Steinkjer w Norwegii 15 listopada 2012 roku) i serialowej (dziesięcioodcinkowa produkcja Showtime wydana w 2022 roku pod starą nazwą, „Let the Right One In”). W 2010 i 2011 roku firmy Hammer Film Productions i Dark Horse Comics wypuściły czteroczęściową limitowaną serię komiksową autorstwa Marca Andreyko - „Let Me In: Crossroads”, prequele „Let Me In” Matta Reevesa – która nieprzyjemnie zaskoczyła Lindqvista. Był pewien, że nie wydał zgody na taki projekt, ale później dowiedział się, że jednak sprzedał prawa do stworzenia komiksu na motywach jego powieści, twierdził jednak, że został źle poinformowany, a wręcz oszukany, że warunki umowy z amerykańskim producentem, jakie mu przedstawiono ustnie odbiegały od treści pełnego niezrozumiałych dla niego zawiłości prawnych podpisanego przezeń kontraktu.

Życzliwość” (oryg. „Vänligheten”, ang. „The Kindness”) to czwarta wydana w Polsce powieść szwedzkiej gwiazdy literatury grozy (wcześniej ukazały się „Wpuść mnie”, „Powroty zmarłych” i „Ludzka przystań”), której największą muzą jest angielski piosenkarz i autorów tekstów Steven Patrick Morrissey, frontman zespołu The Smiths działającego w latach 1982-1987, który następnie zrobił karierę solową. Światowa premiera opowieści o przeklętym kontenerze przypadła na rok 2021, a pierwsze polskie wydanie pojawiło się w roku 2024 w ofercie wydawnictwa Zysk i S-ka: edycja w twardej oprawie (projekt graficzny okładki: Barbara i Przemysław Kida) w tłumaczeniu Elżbiety Frątczak-Nowotny. Długa (ponad siedemset stron) fikcyjna historia osadzona w autentycznej szwedzkiej miejscowości, niewielkim mieście Norrtälje w hrabstwie/regionie terytorialnym (tj. län) Sztokholm, w nieadministracyjnym regionie Roslagen, która raz czy dwa przypomniała mi „Kolor z przestworzy” Howarda Phillipsa Lovecrafta i uwolnione parę miesięcy po omawianej powieści „Niewiniątka” Eskila Vogta i Fabuła główna rozgrywa się w drugiej połowie 2018 roku, a obrazu dopełniają retrospekcje - przeszłość bohatera zbiorowego, dodatki z upiornego miejsca – bardzo rzadkie wycieczki do personifikacji pospolitego zjawiska meteorologicznego i krótkie raporty w sprawie, jak czytamy we wstępie do „Życzliwości” Johna Ajvide Lindqvista, „naszej [pękającej] tarczy przeciwko rozpadowi”. W prologu przyglądamy się akcji ratunkowej przeprowadzonej przez trzynastoletnią Siw Waern w jej rodzinnym Norrtälje i śmiertelnie niebezpiecznej przygodzie nieznanych jej chłopców w innej części miasta. Nielegalna wspinaczka Maxa Bergwalla i Johana Anderssona – początek przyjaźni Szwedów z rodowitym Bośniakiem nazwiskiem Marko Kovać. Szesnaście lat później poznajemy Siw jako samotną matkę wspaniałej siedmiolatki, zasadniczej Alvy - obok Marii Kovać, młodszej siostry Marko, mojej ulubionej postaci „Życzliwości” Johna Ajvide Lindqvista – i najlepszą przyjaciółkę Anny Olofsson. Dwie puszyste kobiety diametralnie różniące się charakterem, które od niedawna wspólnie pracują nad poprawą swojego wyglądu. Ale żadna z nich tak naprawdę nie wierzy, że pozbędzie się zbędnych kilogramów tylko dzięki regularnym wizytom na siłowni. Spokojna, nieśmiała, bojąca się wyjść ze swojej strefy (dys)komfortu zapalona graczka w Pokémon GO, traktuje to poważniej od swojej bezpośredniej przyjaciółki; w przeciwieństwie do Siw, nadużywającej wulgaryzmów, niestroniącej od wyzywających strojów i przesadnego makijażu, dziewczyny z niedobrego domu. Córki gangstera, która z miejsca znielubi Johana Anderssona, chłopaka z niedobrego domu, czy raczej domu rozpaczliwie wołającego o pomoc. Dziecko swego czasu mieszkające z chorą psychicznie matką (schizofrenia paranoidalna?) w ciasnym, cuchnącym lokalu w zwyczajnym bloku. Istne wysypisko śmieci (syllogomania?), na które nikt nie zwracał uwagi. Niewidzialne miejsce w tak zwanym cywilizowanym świecie. Jedno z wielu. Mieszkanie ostro kontrastujące z wystawnym gniazdem rodzinnym Maxa Bergwalla, pierwszego prawdziwego przyjaciela Johana, człowieka potwornie skrzywdzonego przez bezdusznych urzędników. Pracownika kręgielni w Norrtälje, pewnego, że nigdy nie zrealizuje swojego najskrytszego marzenia. Wie, że „jest mnóstwo pisarzy, którzy odnieśli sukces, mimo że wiele razy odrzucano ich książki”, jak „na przykład ten autor książek o wampirach” - tak, słyszał o „Pozwól mi wejść”, ale oczywiście nie wie, że rozmawia o swoim stwórcy (sprytne pomieszanie rzeczywistości z fikcją, efektowna sztuczka stylistyczna) – trwa jednak w przekonaniu, że psychicznie nie udźwignąłby nawet jednej odmowy od wydawcy. Za duże ryzyko, jak dla niego. Mężczyzny udzielającego się na internetowym forum obleganym przez rasistów i ksenofobów. Mężczyzny dolewającego oliwy do antyimigracyjnego ognia.

Okładka książki. „Vänligheten”, Ordfront förlag 2021

Należał do tych nielicznych, którzy nie poddali się szaleństwu. Uważał, że wszyscy oni są ludźmi, którzy znaleźli się w nieszczęśliwej sytuacji, sprowokowanej przez żądnych władzy polityków. Naprawdę miał uwierzyć, że piekarz Rashid czy mechanik samochodowy Ahmad z miasteczka nagle zamienili się w potwory, dlatego że tak twierdzili czerwoni na twarzy demagogowie?”

W „Życzliwości” Johna Ajvide Lindqvista warstwa społeczno-obyczajowa subtelnie przenika przez zasłonę nadnaturalną. Proza życia, w której gatunkowy horror bardzo nieśmiało zaznacza swoją obecność. Powieść egzystencjalna z elementami paranormalnymi. Utwór alegoryczny – elementy fantastyczne po części pełnią rolę symboliczną; bezsprzecznie przynależą do świata przedstawionego, ale jednocześnie są metaforą naszej rzeczywistości, wrzących nastrój społecznych, rosnącej radykalizacji postaw, pandemii dehumanizacji: broni masowego rażenia. Żółty kontener jest sumą wszystkich strachów współczesnego społeczeństwa europejskiego, „niewidocznym potworem” - jak go nazwie pewna bystra dziewczynka - mniej lub bardziej wyimaginowanym wrogiem, antybohaterem opowieści z cyklu „syndrom oblężonej twierdzy” i nagrobkiem dla życzliwości, miłosierdzia, człowieczeństwa. „Dlaczego wszyscy wszystkich tak nienawidzą?”, bo „to jakby ostatnia deska ratunku. Kiedy wszystko inne zawiodło, kiedy jest się nikim, kiedy niczego się już nie ma. Wtedy pozostaje przynajmniej nienawiść”. Tylko takie wyjaśnienie przychodzi do głowy kobiecie, która przez chwilę poczuła się jak mścicielka z kultowego filmu Meira Zarchiego, ewentualnie jego remake'u (na co wskazywałaby akcja z pistoletem) w reżyserii Stevena R. Monroe'a. Mam jednak czelność twierdzić, że najbliższy rozwiązania tej zagadki jest „chłopiec, który nienawidzi gminy”, a przynajmniej bez namysłu mógłby wskazać większe ogniska zarazy zwanej nienawiścią. Zgnilizny toczącej ludzkość. Johan Andersson nie ma szóstego zmysłu, jak jego najlepszy przyjaciel i „ta grubaska”, która wpadła mu w oko, ale jego pierwszego dopadnie przerażająca myśl o zepsuciu przetaczającym się przez jego rodzinne miasto. Obezwładniające poczucie, że Norrtälje (Szwecja, Europa, Ziemia) znajduje się na skraju upadku. Siw Waern i Max Bergwall, sybilla i jasnowidz prawdopodobnie cierpiący na zespół stresu pourazowego, spodziewali się, że po otwarciu tajemniczego kontenera sytuacja w mieście zmieni się na gorsze, wyczuwali jakąś mroczną obecność w tym metalowym pojemniku, którą notabene wyrzuciło morze/rzeka – zwyczajowa złowroga siła w twórczości Johna Ajvide Lindqvista, co może mieć związek ze śmiercią jego ojca – ale ich wyjątkowe talenty, dary i przekleństwa zarazem, wówczas ograniczyły się do tych niejasnych podpowiedzi. Więcej sygnałów alarmowych dostaną po otwarciu puszki Pandory. Kamyczki nieuprzejmości uruchamiające lawinę przemocy. Błyskawicznie pogłębiające się podziały w dotąd zintegrowanym społeczeństwie, drastyczna polaryzacja, nastawianie sąsiadów przeciwko sobie, zupełnie, jak w wojennej zawierusze, z której udało się uciec czteroosobowej rodzinie Kovać. Rodzinie, która wlała trochę światła w mroczny żywot młodego Szweda. Cichy bohater, jego gościnna małżonka, ich zabójczo przystojny pierworodny i jego kłopotliwa młodsza siostrzyczka dla Johana stali się czymś w rodzaju rodziny zastępczej. Wyrósł na przeciwnika multikulti, stosującego podwójne standardy, zdającego sobie sprawę ze swojej hipokryzji, ale w ogóle się tym nieprzejmującego. Rodzina z Bośni ma szczególne względy u Johana... i nic tego nie zmieni? Długoletnia rywalizacja Marko z dużo lepiej sytuowanym przyjacielem skończyła się niekwestionowanym zwycięstwem tego pierwszego, ale jemu to nie wystarczy. Misja opętanego przez złego boga - powrót do rodzinnego miasta w pozornie szczytnym celu, ale to tylko wygodna wymówka, wmawianie sobie, że to nie ma nic wspólnego z paskudnym pragnieniem pognębienia „odwiecznego konkurenta”. Jedno dziecko szaleńczo goni za mamoną, drugie próżność (czyżby?) zawiodła w szpony destrukcyjnych nałogów – bohater wojenny ze smutkiem patrzy na swoich potomków, trwa w poczuciu osobistej porażki, z rezygnacją przygląda się dorosłym latoroślom, które wbrew jego staraniom obrały szatańskie ścieżki.

Życzliwość” Johna Ajvide Lindqvista to dzieło odznaczające się wysoką inteligencją emocjonalną, mocno uduchowiona, poruszająca opowieść o samotności, zagubieniu, gniewie, desperacji, nienawiści, wierze, nadziei i miłości. Wielowątkowa historia skłaniająca do refleksji, wprawiająca w melancholijny nastrój, w grobową zadumę nad światem, w którym wszyscy żyjemy. Światem nieustannie odzieranym z empatii. Przeraźliwy krzyk rozpaczy szwedzkiego pisarza, któremu zależy na człowieku.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

sobota, 16 listopada 2024

Polecam: „Krwawa dekada” (2022)

 
W latach 80. powstało mnóstwo horrorów. Szaleńcza produkcja na całym świecie. Wielka fala horrorów. Bulgocząca groza. Myśląc dziś o latach 80. wiem, że takie czasy już się nie powtórzą. To był okres wielkiego rozkwitu kreatywnej energii. To były czasy wolności artystycznej. Wszystkie pomysły dozwolone. Kręcono filmy o potworach, o wampirach, bardzo krwawe. Horror okazał się dobrą zabawą. Jakby podniosło się wieko. Mogliśmy robić, mówić, tworzyć, co dusza zapragnie. Dostaliśmy na tym punkcie bzika. 
[Wybrane fragmenty czołówki serialu „The Bloody Decade”; wypowiedzi niektórych narratorów/narratorek]

Materiał promocyjny © CreatorVC i Ampersand. „The Bloody Decade” 2022

Amerykańsko-francusko-australijski serial dokumentalny przybliżający złoty okres w dziejach kinematografii grozy. Makabryczny fenomen lat 80. XX wieku - epoka, w której powstało mnóstwo przełomowych horrorów i niezwykłej tandety. Era magicznego kiczu i artystycznej maestrii z perspektywy między innymi osób, które stały w centrum tego niepowtarzalnego szaleństwa. Totalnej swobody tworzenia!

Pierwszy i jak na razie jedyny sezon „Krwawej dekady” (oryg. „The Bloody Decade”), sentymentalnej podróży zorganizowanej przez firmy producenckie CreatorVC i Ampersand składa się z ośmiu mniej (i) więcej pięćdziesięciominutowych odcinków zatytułowanych kolejno: Generation Evil, Women in Horror, Special Effects, Creatures and Monsters, Child's Play, Beyond Good and Evil, Funny as Hell i Franchises. Gospodarzem wydarzenia jest amerykański krytyk filmowy Joe Bob Briggs, a wśród jego cudownie rozmownych gości są tacy giganci kina grozy, jak John Carpenter, Sean S. Cunningham, Stuart Gordon, Joe Dante, Tom Holland, Larry Cohen, Lloyd Kaufman, Don Mancini, i Shin'ya Tsukamoto, między innymi wspominający swoją pracę nad choćby takimi dziełami, jak „Coś” (1982), „Piątek trzynastego” (1980), „Re-Animator” (1985), „Skowyt” (1981), „Laleczka Chucky” (1988), „Substancja” (1985), „Dzień matki” (1980), „Mieszkaniec podziemi” (1987) i „Tetsuo – Człowiek z żelaza” (1989); czarodzieje gore, czyli wielcy twórcy efektów specjalnych, charakteryzatorzy, makijażyści protetyczni Tom Savini, Steve Johnson, Greg Nicotero i Mark Shostrom, wybitny kompozytor muzyki filmowej Harry Manfredini; odtwórcy i odtwórczynie pamiętnych ról, na przykład: Robert Englund (Freddy Krueger), Kane Hodder (Jason Voorhees), Doug Bradley (Pinhead), Heather Langenkamp (Nancy Thompson), Nancy Allen (Chris Hargensen, Liz Blake z kultowych obrazów Briana De Palmy), Barbara Crampton (Megan Halsey, doktor Katherine McMichaels), Jeffrey Combs (Herbert West), Linnea Quigley (punkówa Trash z „Powrotu żywych trupów” Dana O'Bannona), Kelli Maroney (Samantha Belmont z „Nocy komety” Thoma Eberhardta), Tom Atkins (Ray Cameron” z „Nocy pełzaczy” Freda Dekkera, Nick Castle” z „Mgły” Johna Carpentera, doktor Daniel Challis z „Halloween 3: Sezonu czarownic” Tommy'ego Lee Wallace'a), Cassandra Peterson (Elvira, władczyni ciemności), Keith David (Childs z „Coś” Johna Carpentera, Frank z „Oni żyją” Johna Carpentera), Alex Winter (Marko ze „Straconych chłopców” Joela Schumachera), Caroline Williams (Vanita 'Stretch' Brock z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną 2” Tobe'ego Hoopera), Clancy Brown, Tom Woodruff Jr., Matt Winston... I wielu innych.

Polska premiera telewizyjna „Krwawej dekady” odbyła się jesienią 2023 i 2024 roku na kanale Ale kino+, a obecnie serial jest dostępny w usłudze VOD: Canal+ online.