Stronki na blogu

poniedziałek, 5 lipca 2010

„Żmije” (2008) – kolejny nieudany Animal Attack

Podczas próby kradzieży z wojskowego laboratorium uciekają genetycznie zmutowane żmije. Wkrótce docierają one do małego miasteczka, zabijając każdego, kto stanie im na drodze. Garstka ocalałych uwięziona w mieście zaczyna walkę o przetrwanie. Ludzie muszą zmierzyć się nie tylko z krwiożerczymi żmijami, ale także z rządem, który odpowiada za stworzenie tych bestii.

Z Animal Attackami jest tak, że albo powstają kompletne gnioty, albo filmy przełomowe wręcz kultowe. Niestety w tym przypadku mamy do czynienia z tą pierwszą ewentualnością. Zresztą wiele nie oczekiwałam od tej produkcji ze względu na to, że oglądałam ją wczoraj na TVP2, a jak wiadomo nasza kochana telewizja publiczna zdecydowała się wyświetlać tylko te Animal Attacki, które nie mają sobą nic do zaoferowania, oprócz rzecz jasna głupoty. Miałam nadzieję, że film choć trochę uratuje Tara Reid, której grę aktorską bardzo lubię, ale niestety mimo tego, że miała interesującą rolę do odegrania i wywiązała się z tego zadania całkiem znośnie to i tak nie udało jej się podnieść morale tej produkcji.

Co mnie najbardziej zdenerwowało w tym filmie? Na początek tytułowe żmije, które z autentycznym wyglądem nie miały nic wspólnego („wspaniałe” efekty specjalne), nie wspominając już o ich modus operandi. Mieszkam w miasteczku, w którym jest całe mnóstwo żmij zygzakowatych, więc coś niecoś o nich wiem. Dodam, że zarówno żmije, jak i węże bardzo mi się podobają i między innymi dlatego właśnie lubię od czasu do czasu obejrzeć je sobie na ekranie. Ale tutaj nie było czego podziwiać. Rozumiem, że to genetycznie zmutowane osobniki, ale żeby od razu pożerały całego człowieka, zostawiając po nim tylko biżuterię? To już lekka przesada. Dodajmy do tego jeszcze parę rażących błędów logicznych. Wspomnę o jednym, który nieźle mnie rozśmieszył. W jednej z pierwszych scen filmu jakaś parka zakochanych wchodzi do namiotu , który na zewnątrz sięga im mniej więcej do pasa, ale gdy już są w środku mogą swobodnie się wyprostować (skojarzenie z magicznymi namiotami z Harry’ego Pottera nasunęło mi się automatycznie). Oczywiście tutaj mamy o wiele więcej takich śmiesznych incydentów, które skutecznie zrobiły z tego filmu nieprzeciętną komedię:)

Jak na Animal Attack film ma parę krwawych scen (w końcu ludzie pożerani są w całości), ale raczej nie zasługują one na większą uwagę. Głupota bohaterów powala – aż się dziwię, że ze swoim ilorazem inteligencji nie zginęli od razu, na początku filmu. Aż chwilami dopingowałam żmiją, bo wydawało mi się, że tylko one miały w głowie choć trochę rozumu – świetna reklama dla homo sapiens:) Nastroju grozy nie ma w ogóle. Pierwsza połowa filmu to dużo bezsensownego gadania, a mało jakiejkolwiek akcji. Ale druga część wcale nie jest lepsza, bo mimo tego, że coś zaczyna się dziać to i tak nie jest to nic nowego, w porównaniu z tym, co już widzieliśmy w innych tego typu produkcjach. Mimo wszystko film ten zbytnio mnie nie znudził, ponieważ mogłam się chociaż trochę pośmiać, więc w ogólnym rozrachunku raczej nie żałuję, że go obejrzałam.

Nie wiem, czy wypada polecić komuś film pt. „Żmije”. Może tylko tym osobom, którzy lubią czasem pośmiać się na horrorze lub do tego stopnia znają się na Animal Attackach, że potrafię przymknąć oko na ich wszystkie niedorzeczności. Odradzam osobom, którzy nie mają cierpliwości i dystansu do tego podgatunku.