Will Randall pewnej nocy podczas pełni księżyca potrąca samochodem wilka. Kiedy próbuje go dotknąć zwierze rani go i ucieka. Po tym incydencie Will zauważa u siebie znaczne zmiany - przede wszystkim poprawia mu się wzrok i słuch. Jednakże z czasem Will odkrywa, ze nocami robi straszne rzeczy, których w dodatku nie pamięta.
Telewizja kablowa znowu sprawiła mi wielką niespodziankę i choć posiadam ten film w swojej kolekcji to i tak postanowiłam po raz setny obejrzeć go w telewizji. Jest to jedna z moich ulubionych produkcji traktująca o wilkołaku. Może to się wydać nieco zaskakujące, gdyż "Wilk" wyróżnia się przede wszystkim powolną akcją, wieloma scenami romantycznymi i minimalną dawką grozy. Szczerze mówiąc, gdyby nie postać wilkołaka byłby to ewidentny melodramat, czyli gatunek filmowy, do którego odczuwam głęboką awersję. Ale ta pozycja, o dziwo, bardzo mnie satysfakcjonuje. Zacznę od tych znikomych elementów grozy, które oferuje nam ten film. Przede wszystkim postać wilkołaka, która ogranicza hollywoodzkie efekciarstwo do minimum. Randall po przemianie istotnie bardziej przypomina człowieka niż wilkołaka, jeśli przymknie się oko na znikome owłosienie jego twarzy. Kiedy nasz wilk wychodzi na żer, oczywiście dysponuje zręcznością, jakiej nie uświadczy żaden człowiek, ale gdy tylko dochodzimy do scen rozszarpywania przez niego ludzi reżyser znacznie ogranicza nasze pole widzenia i w efekcie nie pokazuje zbyt dużo krwi. Muzyką zajął się Ennio Morricone i muszę przyznać, ze gdyby nie ten aspekt film straciłby bardzo wiele ze swego klimatu, bo nastrój oczywiście jest łatwo wyczuwalny, jednakże nie bazuje na wywołaniu grozy u widza - u mnie na przykład wzbudzał niejaką nostalgię i melancholię. Szczerze mówiąc bardzo podobało mi się takie wykorzystanie atmosfery filmu.
Fabuła jest logicznie skonstruowaną, wciągającą historią, osadzoną w realiach amerykańskiej metropolii. Wszystko, rzecz jasna, kręci się wokół Willa Randalla, więc żeby wszystko się udało reżyser Mike Nichols musiał obsadzić tę rolę odpowiednim aktorem, który by ją udźwignął. I tutaj pierwszym strzałem w dziesiątkę był Jack Nicholson, którego specyficzny sposób gry zabarwiony nutką ironii i cynizmu doskonale pasował do tego obrazu. Dzięki niemu film nie tylko oscylował na granicy horroru i melodramatu, ale niejednokrotnie również bawił - taki mały miszmasz gatunkowy. Drugą idealną rolą okazała się postać Laury Alden, kochanki Willa, obsadzoną kolejną hollywoodzką gwiazdą Michelle Pfeiffer. Bardzo lubię filmy z tą panią, a i w tym przypadku mnie nie zawiodła.
Najmocniejszym akcentem filmu, a zarazem najbardziej dynamicznym okazuje się zakończenie. Wielbicieli kina grozy, przyzwyczajonych do nieustannej akcji przez cały seans może zirytować fakt, że musieli czekać przez cały film, aby wreszcie zaczęło się coś dziać, ale myślę, że takich osób będzie niewiele. Fabularna konstrukcja nie pozwala nam na nudę, mimo tego, ze niewiele się dzieje. Myślę, że podstawowym warunkiem, który pozwoli nam cieszyć się tą produkcją jest nasze nastawienie - należy ewidentnie zwolnić, żeby czerpać, jakąś przyjemność z oglądania, dopasować się do powolnego rytmu tej produkcji i nie liczyć na tanie hollywoodzkie ewekciarstwo.
Bardzo przyjemnie się ogląda. A Jack Nicholson to silny argument przemawiający na korzyść tego filmu. Całkiem przyzwoita propozycja dla wielbicieli wilkołaków. Zgodzę się z Tobą Buffy, że jest trochę nostalgiczny, ale to nie umniejsza jego zalet moim zdaniem. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWłaśnie, ja sama sobie się dziwię, że ten film mi się podoba. Nie lubię takich smętów, ale tutaj, o dziwo, spełnieją one swoje zadanie i kurczę - wciągają.
OdpowiedzUsuńWitaj Buffy, Bardzo podoba mi się twój blog. Jest przejrzysty i wszystko uporządkowane tak jak powinno być ;) Jeden z najlepszych. I nie zaprzeczaj moich słów, bo to prawdaa, zresztą większość zgodzi się ze mną :DDDD Mam taką małą prośbę. Dobra, kogo bd oszukiwać - duuuuuuużą xD Mogłabyś zrobić dział na swoim cudnym blogu o dziwnych wydarzeniach, które mają miejsca na planach filmowych podczas kręcenia horrorów. Czytałam o tym sporo, i fajną by się notatkę zrobiło. Lubię czytać twoje posty, zreszta bardzo miło i przejrzyście się je czytaaa ;))) Wiem, że moja prośba nie ma zbyt dużego związku z horrorami, ale taka notatka może zapełnić wiedzę i innym też czytelnikom tego bloga. Pozdrawiam i prowadź bloga tak jak teraz prowadzisz - w sposób doskonały !!!!! ;))))
OdpowiedzUsuńChyba ostatnio leciał w tv, ale niestety nie oglądałam, bo wylądowałam w kinie na Nocy Grozy :) Sam film widziałam dawno temu i pamiętam, że wywołał jak najbardziej pozytywne wrażenie. Zresztą filmy z Nicholsonem zawsze mają w sobie ''to coś'', co mnie przyciąga.
OdpowiedzUsuńMarieAnn dzięki wielkie za miłe słowa:) Naprawdę to doceniam. Jesli chodzi o Twoją prośbę to niestety, ale niewyjaśnione zjawiska nie są moją specjalnością - nie potrafię pisać o takich rzeczach. Ale myślę, że trzeba podać ten pomysł Cat, albo Agnieszce, bo one są specjalistkami w takich tematach. Myślę, że to świetny pomysł, gdyż jeszcze nie widziałam takiego tematu na żadnym z blogów, więc może któraś z dziewczyn się tego podejmie, bo ja z przyjemnością o ty poczytam.
OdpowiedzUsuńAga, tak film leciał ostatnio na Polsacie i oglądałam go tam po raz setny:) Też bardzo lubię ten film, ale nie ze względu na Nicholsona tylko Pfeiffer:)
Pozdrawiam dziewczyny!
Buffy, postaram Ci się niedługo przesłać materiały na temat zjawisk paranormalnych na planie ''Ringu''. Coś tam było...
OdpowiedzUsuńBardzo lubię "Wilka" - właśnie był w tv i oglądałam oczywiście. A dzień przed nim "Lśnienie" na alekino - to miałam tydzień z Nicholsonem, którego również - bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńAga, dzięki wielkie, ale prześlij jak możesz te materiały Cat - zgodziła się o tym napisać i jestem pewna, że zrobi to o wiele lepiej niż jeśli ja bym się za to wzięła. To nie moja dziedzina, więc pewnie wszystko bym spieprzyła:)
OdpowiedzUsuńBeatrix, Nicholson to oczywiście aktor z górnej półki i prawie każdy film z jego udziałam fajnie się ogląda. Mówię prawię, bo jeśli chodzi o mnie to "Lsnienie" jest kompletnym niewypałem - moim zdaniem oczywiście.
Pozdrawiam!
Pamiętam jak oglądałam pierwszy raz "Wilka". To było w wakacje, w biały dzień, z kasety wideo, u koleżanki. Bardzo podobał mi się w tamtym czasie James Spader :)
OdpowiedzUsuńMinęło wiele lat, aż obejrzałam go znowu niedawno. Jakiś miesiąc temu leciał też w TV tylko na innym kanale i musze powiedzieć, że ten film jest na prawdę dobry. Ma w sobie to coś co przyciąga.
Trudno jest mnie zadowolić kinem wilkołaczym, ale ten film wciąga całkowicie, wolne tempo akcji jest jakby hipnotyczne. Aktorzy świetni, a James Spader dalej mi sie podoba :)
Gosia, lubisz blondynów? To tak jak ja:) Widzisz film "Wilk" w ogóle nie przypomina innych horrorów o wilkołakach, które opierają się głównie na dynamicznej akcji - tutaj wszystko jest tak powolne, że aż dziwię się, że twórcy uniknęli zanudzenia widza na śmierć. Dziwny fenomen - naprawdę ciągle mnie zastanawia, co jest takiego szczególnego w tym filmie, że aż tak wciąga.
OdpowiedzUsuń