Recenzja na życzenie (IZOLDA)
Młody adwokat, Arthur Kidd, zostaje wysłany przez swojego szefa do małego angielskiego miasteczka w celu uporządkowania spraw majątkowych zmarłej niedawno wdowy. Gdy wprowadza się do jej domu ku swemu przerażeniu odkrywa, że zarówno z nim, jak i z życiem nieboszczki wiąże się mroczna tajemnica. Na domiar złego zaczyna prześladować go dziwna kobieta w czerni…
Telewizyjna produkcja Herberta Wise’a na podstawie powieści Susan Hill. Film cieszył się sporą popularnością zaraz po powstaniu, jednak obecnie prawie całkowicie odszedł w zapomnienie. Za parę dni światło dzienne w Polsce ujrzy jego kinowy remake, który być może przyczyni się do wzrostu zainteresowania pierwowzorem. Mam taką nadzieję, gdyż dzieło Wise’a zasługuje na uwagę wielbicieli ghost story - powiem nawet więcej: z pewnością jest to jedna z najlepszych produkcji gotyckich, jakie dane mi było obejrzeć i szczerze wątpię, aby remake choć zbliżył się do tego, co przed laty zaprezentował światu Wise.
Z uwagi na niski budżet filmu możemy liczyć na maksymalną oszczędność, jeśli chodzi o efekciarstwo. Tutaj nie ma kiczowatych efektów specjalnych, które to na ogół niszczą klimat zamiast go potęgować. Reżyser zdecydował się na minimalizację również w kontekście fabuły – zamiast wartkiej, porywającej akcji serwuje nam wolno rozwijającą się intrygę z jakże charakterystycznymi dla opowieści gotyckiej elementami: tajemniczy duch kobiety, posępny stary cmentarz, wielki dom na mokradłach, skąpany w gęstej mgle, z której od czasu do czasu dobywają się mrożące krew w żyłach krzyki dziecka wzywającego swoją matkę. Nasz bohater po przyjeździe do małego miasteczka przystępuje do systematycznego odkrywania tajemnicy starego domu oraz wdowy, która niegdyś go zamieszkiwała. W pracy rzecz jasna przeszkadzają mu paranormalne zjawiska, których jest świadkiem, a które tak znakomicie przyczyniają się do potęgowania przerażającego klimatu grozy. Właśnie, klimat jest najmocniejszym elementem tego filmu – rzadko zdarza się, aby twórcom udało się osiągnąć tak gęstą atmosferę z wykorzystaniem tak minimalnych środków przekazu. Właśnie w takim gotyckim klimacie gustuję, jeśli chodzi o horrory nastrojowe! Nawet postać tytułowej bohaterki mrozi krew w żyłach z uwagi na jej oszczędną kreację. Po co generować komputerowego ducha, skoro łatwiej jest przerazić widza stawiając na realizm? Nasza tajemnicza postać to blada kobieta z podkrążonymi oczami, cała odziana w czerń. A jeśli dodamy do tego fakt, że na ogół pojawia się w momentach szczytowej grozy, wyłaniając się z mgły lub przebywając na zniszczonym cmentarzu to wystarczy, aby jeśli nie przestraszyć to chociaż mocno zaniepokoić widza.
Do potęgowania klimatu grozy znacznie przyczyniła się również ścieżka dźwiękowa – łagodna, ledwo słyszalna muzyka, która z czasem, w miarę kumulowania się napięcia nabiera coraz bardziej agresywnego wymiaru. Mimo, że akcja posuwa się do przodu w niebywale powolnym tempie ma w sobie siłę, która wręcz zmusza odbiorcę do uważnego śledzenia postępów intrygującej zagadki wielkiego domostwa. Znacznie przyczynił się do tego odtwórca roli głównej, Adrian Rawlins, który praktycznie w pojedynkę zdołał zainteresować widzów swoją przerażającą przygodą. Seans może i nie straszy w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale na pewno nieustannie niepokoi widza, który doskonale zdaje sobie sprawę, że wcześniej, czy później zostanie skonfrontowany z prawdziwie przerażającą sceną. I rzeczywiście, taki moment następuje w drugiej połowie filmu, podczas której Arthur spędzając noc w gospodzie budzi się w nocy i rozmawia z niewidoczną z początku osobą, żeby za chwilę, kiedy klimat osiąga nieznośne wręcz apogeum kobieta w czerni z wrzaskiem zbliżyła się do naszego protagonisty. Nie tylko jej okropny krzyk wywołuje ciarki na plecach odbiorcy, ale również nienaturalnie wykrzywiona w złości twarz. W trakcie tej sceny dosłownie wbiło mnie w fotel, a to nieczęsto mi się zdarza, podczas obcowania z tego typu obrazami. Zakończenie, natomiast, stanowi znakomite zwieńczenie wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej – lepszego finału po prostu nie można sobie wymarzyć.
Jeśli istnieją jeszcze jacyś widzowie gustujący w oszczędnej gotyckiej grozie to „Kobieta w czerni” jest pozycją idealną dla nich. Osoby zmęczone już tanim efekciarstwem we współczesnym horrorze, jak ja, powinni jak najszybciej zapoznać się z tą produkcją, gdyż takiego klimatu próżno szukać w jakimkolwiek obrazie z XXI wieku.