Po
dwudziestu latach pobytu w zakładzie psychiatrycznym Thomas Walker
wraca do rodzinnego domu odziedziczonego po zmarłym ojcu. Aby
odzyskać wolność musi odbyć trzydziestodniowy areszt domowy pod
nadzorem kuratorki Brody. Złamanie jakiegokolwiek warunku będzie
skutkować ponownym odizolowaniem Toma od społeczeństwa, mężczyzna
jest jednak zdeterminowany, by przetrwać tę ostatnią próbę. Co
nie jest łatwe, z powodu halucynacji, które miewa od wielu lat, ale
w samotności jego stan znacznie się pogarsza. Na domiar złego w
ogromnym domu, w którym przyszło mu mieszkać prawie wszystko
boleśnie przypomina mu bliskich. Znajduje miejsca oraz przedmioty
mogące świadczyć o jakichś mrocznych tajemnicach skrywanych przez
jego rodzinę. Jest jednak świadom swojej choroby. Tom wie, że nie
może ufać swoim oczom, dlatego stara się ignorować zagadkowe
znaleziska. I niepokojące zjawiska, którym świadkuje. Ale
przychodzi mu to z coraz większym trudem.
Dennis
Iliadis, twórca między innymi moim zdaniem kiepskiego remake'u
„Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena, w 2011 roku został
ogłoszony reżyserem przygotowywanego horroru mającego nosić tytuł
„Home”. Wówczas też poinformowano opinię publiczną, że
autorem scenariusza jest Adam Alleca, człowiek, który współpracował
już z Iliadisem. Przy nowej wersji „Ostatniego domu po lewej”,
jest bowiem współautorem jego scenariusza (warto też wspomnieć,
że Alleca ma również na koncie współpracę ze Stephenem Kingiem,
nad scenariuszem filmowej wersji „Komórki”). Producentami filmu
zostali między innymi Jason Blum (cztery części
„Naznaczonego”,„The Green Inferno”, „Dark Skies”, dwie
części „Sinister”, „Wizyta”, „Uciekaj!” i wiele innych)
oraz Leonardo DiCaprio (tak, ten aktor). W 2015 roku ogłoszono, że
tytuł filmu Dennisa Iliadisa został zmieniony na „Delirium”,
ale ukazał się on dopiero w roku 2018. W tym samym roku pojawił
się inny horror o nazwie „Delirium”, za reżyserię którego
odpowiada Johnny Martin, co może wprowadzać pewne zamieszanie.
„Delirium”
Dennisa Iliadisa to niskobudżetowy horror UWAGA SPOILER
(horror psychologiczny zmiksowany z thrillerem, jeśli chodzi o
ścisłość. Ale jako, że uważam, iż ta ścisłość może kogoś
naprowadzić na rozwiązania zagadek zawartych w scenariuszu uznałam,
że najlepiej zawrzeć tę informację w spoilerze KONIEC SPOILERA
opowiadający o chorym psychicznie człowieku uwięzionym we własnym
domu. W ogromnym, przebogatym domostwie odziedziczonym przez głównego
bohatera filmu po ojcu, który popełnił samobójstwo. Thomas Walker
ma areszt domowy, (co chyba już zawsze będzie mi się kojarzyło z
„Niepokojem” D.J. Caruso), który będzie trwał tylko (albo aż
zważywszy na jego burzliwy przebieg) trzydzieści dni. Potem Tom
odzyska utraconą przed dwudziestoma laty wolność, ale
niewykluczone, że już nigdy nie wyrwie się ze szponów choroby,
która dręczy go od dwóch dekad. Ciekawie się to zapowiadało –
horror rozgrywający się na mocno ograniczonej przestrzeni i
skoncentrowany na człowieku, któremu widz chce, ale nie może
całkowicie ufać. Topher Grace w roli Thomasa Walkera wypadł
całkiem przyzwoicie, ale to nie jego aktorstwo sprawiło, że
zapałałam sympatią do głównego bohatera „Delirium”. Większa
w tym zasługa scenarzysty – Adam Alleca stworzył postać
mężczyzny nieco zagubionego we współczesnym świecie (co
zrozumiałe zważywszy na tak długą izolację tego bohatera), lekko
zdziecinniałego optymisty, któremu łatwo współczuć, pomimo
świadomości, że przed laty zrobił coś tak złego, że sąd
odizolował go od reszty społeczeństwa. Co takiego uczynił, tego
dowiemy się później – w pierwszych partiach seansu wiemy tylko
tyle, że został skazany za jakąś zbrodnię, ale z powodu swojej
niepoczytalności uniknął więzienia. Zamiast tego został osadzony
w zakładzie psychiatrycznym, gdzie spędził dwie dekady, ale pełni
władz umysłowych nie odzyskał. Przez najbliższe trzydzieści dni
Tom ma przebywać w swoim domu, pod nadzorem nieprzejednanej
kuratorki Brody, w którą wcieliła się bezbłędna Patricia
Clarkson, i której to teksty często wywoływały uśmiech na mojej
twarzy. Cierpkie, ironiczne poczucie humoru w nieprzesadzonym stylu,
czyli to co lubię i to w dodatku w tak miłym dla oka aktorskim
wykonaniu. Niestety, cała otoczka „Delirium” nie zadowoliła
mnie w takim stopniu, jak te dwie postacie, od tego rodzaju historii
oczekiwałabym dużo większych starań twórców w kierunku
dostarczenia odbiorcy klaustrofobicznych wrażeń. Ktoś może
powiedzieć, że zawiniło miejsce akcji, bo przecież tak przepastne
domostwo nie sprzyja tworzeniu złudnego poczucia pozostawania w
powoli zgniatającej nas pułapce, ale myślę, że nawet w tak dużej
i w tak bogato urządzonej nieruchomości można było wytworzyć
taką atmosferę. Większe zagęszczenie ciemności, intymniejsza
praca kamer i voila – dostajemy jeśli już nie odbierające dech
to przynajmniej odczuwalne wrażenie tkwienia w miejscu dużo
ciaśniejszym niż to jest w istocie. Dennisowi Iliadisowi i jego
ekipie udawało się wywołać we mnie lekkie poczucie klaustrofobii
jedynie w sekwencjach rozgrywających się na bardzo wąskiej
przestrzeni znajdującej się za ścianą, ale ta dużo trudniejsza
sztuka, wywoływania wrażenia przebywania w małych pomieszczeniach,
gdy w rzeczywistości były one dosyć sporych rozmiarów, w moim
odczuciu była już dla nich nieosiągalna.
Postać
zmarłego ojca Thomasa Walkera snująca się po wielkim domostwie,
dziwne telefony odbierane przez głównego bohatera, jego brat Alex
niespodziewanie pojawiający się w tym miejscu, widok samego siebie
stojącego za ścianą zarejestrowany przez otwór wywiercony w tejże
(moim zdaniem najbardziej intrygująca wstawka), pies, którego nie
powinno tam być przechadzający się po domu, dziwne odgłosy,
widmowe ludzkie sylwetki i parę innych czy to manifestacji
nadnaturalnych sił biorących we władanie nieruchomość Thomasa
Walkera, czy projekcji jego zwichrowanej psychiki. To wszystko nadaje
odpowiednie tempo akcji, dzięki temu twórcom udało się uniknąć
marazmu bezsprzecznie grożącego produkcji traktującej o człowieku
tkwiącym w domu. Ale czy była to rozrywka wyższych lotów? Tego
oddać „Delirium” nie mogę, pomimo pewnego zainteresowania z
jakim śledziłam traumatyczne dzieje Toma. Nie dużego, ale nuda nie
dopadała mnie zbyt często – jedynie w kilku sekwencjach, które
miały za zadanie podnosić napięcie przed spodziewanym atakiem na
czołową postać filmu, bo twórcom nie udało się niestety znaleźć
tego magicznego punktu pomiędzy zbytnim pośpiechem a męczącą
rozwlekłością. W moim odbiorze parę razy wpadli w to drugie, ale
nie musiałam jakoś mocno się wysilać, żeby przez to przebrnąć
– bywało już dużo gorzej. Jump scenki, dosyć liczne tak
na marginesie, zamierzonego efektu na mnie nie wywierały, ale
cieszyło mnie, że twórcy jak to często w horrorach nastrojowych
bywa nie ograniczali się do widoku... niczego, że pokazywali, czy
to okaleczoną twarz zmarłego ojca Toma (chociaż charakteryzacja do
najbardziej wiarygodnych nie należy), czy czarne postacie
przemykające przez ekran. Najlepsze w „Delirium” jest jednak to,
że widz tak naprawdę nie wie co jest prawdziwe, a co nie – które
z obserwowanych zjawisk (i czy w ogóle któreś) rzeczywiście
zachodzą w otoczeniu Toma, a które rozgrywają się jedynie w jego
głowie. I tak przynajmniej przez niemałą część seansu, bo
podejrzewam, że z czasem dla niejednej osoby wszystko stanie się
jasne. Bo naprawdę nie trzeba być orłem dedukcji, żeby domyślić
się, jakie zwroty akcji wrzucono w końcowe partie tej produkcji
przynajmniej parę chwilę przed ich nastąpieniem. Bo „Delirium”
niczego odkrywczego nie pokazuje, w końcówce nie obdarowuje widza
niczym, co można by uznać za jakiś powiew świeżości. Ale za to
delikatnie się wtedy wzruszyłam i podejrzewam, że nie będę
osamotniona w tej reakcji na pewne widoki w kulminacyjnej części
omawianego obrazu Dennisa Iliadisa.
Można
obejrzeć, ale nie jest to absolutnie konieczne. Taka konkluzja
nasunęła mi się zaraz po obejrzeniu „Delirium” Dennisa
Iliadisa. Horror, na którym wielu sympatyków tego gatunku
prawdopodobnie szczególnie mocno nudzić się nie będzie, ale śmiem
wątpić w to, że będzie on wzbudzał wielkie zachwyty nawet wśród
oddanych wielbicieli nastrojowego kina grozy, bo do nich przede
wszystkim ten obraz jest skierowany. Myślę, że duża część
odbiorców „Delirium” dojdzie do wniosku, że mogło być dużo
lepiej, że tak jak ja uzna, iż pozycja ta aż prosiła się o
dopracowanie zwłaszcza w sferze klimatycznej, ale też nie jest aż
tak tragicznie, żeby głęboko pożałować wyboru tej produkcji. A
przy odpowiednim nastawieniu można nawet całkiem nieźle się
bawić.
co za hujcowizne opisujesz buraku
OdpowiedzUsuń