Stronki na blogu

piątek, 24 lutego 2012

„Kobieta w czerni” (2012)

Notariusz Arthur Kipps przyjeżdża do małego miasteczka Crythin Gifford, aby zająć się sprawami niedawno zmarłej kobiety, zamieszkujące tzw. Dom na Węgorzowych Moczarach. Zabobonni mieszkańcy miasteczka nie są chętni do pomocy Arthurowi, więc mężczyzna postanawia w pojedynkę dowiedzieć się, co tak ich przeraża oraz jaka tajemnica kryje się w starym domostwie nieboszczki. Po przekroczeniu jego progu Arthur stanie się integralną postacią nieustannego koszmaru, którego ofiarami są dzieci zamieszkujące Crythin Gifford.
Remake klasycznego gotyckiego horroru Herberta Wise’a z 1989 roku, będący równocześnie ekranizacją kultowej powieści Susan Hill – wydawnictwo Amber wykorzystując popularność kinowej wersji „Kobiety w czerni” niedawno wypuściło na polski rynek jej książkowy pierwowzór. Wysokobudżetowy remake, szeroko reklamowany w mediach daje szansę odtwórcy roli najpopularniejszego czarodzieja Harry’ego Pottera do wydostania się z szufladki, w której tkwi już od wielu lat. W wersji z 1989 roku główną rolę w „Kobiecie w czerni” odgrywał Adrian Rawlins – James Potter, ojciec Harry’ego w ekranizacjach słynnej sagi, natomiast jego filmowy syn 23 lata później bierze na siebie brzemię integralnej postaci „Kobiety w czerni”, ale niestety przegrywa w starciu z wysoko postawioną przez Rawlinsa poprzeczką. Daniel Radcliffe spisuje się przyzwoicie jedynie wtedy, gdy nic nie mówi, bowiem przy każdej wypowiedzianej przez niego kwestii, drażni intonacja głosu aktora – miałam dziwne wrażenie, jak gdyby Radcliffe beznamiętnie odczytywał swoje kwestie z kartki. Zdecydowanie lepiej wypadł w dubbingowanej wersji Harry’ego Pottera.
Początkowa fabuła remake’u dosyć wiernie kopiuje sceny widziane w oryginale, dlatego też osoby zaznajomione ze starą wersją „Kobiety w czerni” mogą lekko się niecierpliwić, ale w późniejszych minutach seansu twórcy na szczęście decydują się na małą modyfikację znanej już historii, znacznie komplikując mroczną zagadkę, którą stara się rozwikłać Arthur, dzięki czemu seans powinien cieszyć nie tylko widzów nieznających oryginału, ale również jego entuzjastów. Oczywiście, jeśli miałabym porównywać obie produkcje to remake przegrałby na wszystkich frontach, dlatego też postaram się przedstawić jego specyfikę w oderwaniu od idealnej wersji z 1989 roku. Największym plusem filmu jest jego staroangielski klimat – twórcy szczególny nacisk położyli na potęgowanie gotyckiej atmosfery, uwypuklając jej integralne elementy i co najbardziej dziwi w wysokobudżetowej produkcji, spychając tanie efekciarstwo na plan dalszy. Przez cały czas trwania projekcji widzom będzie towarzyszyć gęsta atmosfera grozy, naszpikowana momentami zaskoczenia, w których parę razy podskoczą w fotelach, ale jak to często bywa we współczesnych ghost story owe chwyty raczej nie wzbudzą w nich długotrwałego przerażenia.
Lokacja zdjęć wydaje się być wymarzona dla tego typu produkcji – rozległe moczary, skąpane w bladym świetle zachmurzonego nieba, w których niepodzielną władzę dzierży gęsta mgła, z której wydobywają się jakieś tajemnicze odgłosy. A pośrodku tego nastrojowego krajobrazu stoi samotne domostwo, zniszczone do granic możliwości, odpychające samym tylko widokiem. Już z zewnątrz robi iście przerażające wrażenie, ale o jego wnętrze twórcy zadbali jeszcze bardziej – zakurzone, stare przedmioty, oplecione pajęczynami i skąpane we wszechobecnym cieniu. Już sama sceneria znacznie potęguje klimat filmu, ale reżyser, James Watkins, zdecydował się na dodatkowe podkręcenie klimatu, co jakiś czas serwując nam znakomicie ucharakteryzowane postacie dziecięcych duchów oraz tytułową bohaterkę, która nota bene jest winowajczynią całej koszmarnej sytuacji, którą powoli, acz konsekwentnie poznajemy wraz z Arthurem. Kobieta odziana w czerń pojawia się stosunkowo rzadko – początkowo widzimy ją tylko z oddali, co okazało się o wiele bardziej sensownym zabiegiem, aniżeli późniejsze zbliżenia jej twarzy. W końcu widząc w oddali rozmazaną sylwetkę tajemniczej osoby widzowie mają doskonałą okazję do pobudzenia swojej wyobraźni, z którą nie mogą konkurować nawet najlepsze efekty specjalne. No właśnie, pod koniec, gdy zostajemy wreszcie skonfrontowali z obliczem naszej antagonistki możemy jedynie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem – efekty komputerowe osiągnęły w tym przypadku szczyt przesady. Charakteryzacja twarzy kobiety w czerni skutecznie blokuje zawieszenie niewiary widza, w końcu jak ma to zrobić, kiedy widzi coś, co aż krzyczy: To tylko współczesna technologia! To nie istnieje naprawdę, to tylko do bólu sztuczne efekty specjalne! Widząc tak spartaczoną robotę speców od komputerów zastanawiałam się, dlaczego po prostu nie powtórzono oszczędnej charakteryzacji kobiety z oryginału – większy realizm, mniejszym nakładem pieniężnym.
Wielu widzów zachwyca się zakończeniem, ale ja niestety do nich nie należę – w końcu jakby na to nie patrzeć dostaliśmy pewnego rodzaju happy end. Szczerze mówiąc myślałam, że finał będzie odrobinę inny – gdyby twórcy zdecydowali się, na to, co sobie wymyśliłam w trakcie seansu (coś o wiele bardziej zapadającego w pamięć) to moja ogólna ocena filmu znacznie by wzrosła, a tak muszę jedynie pochwalić wspaniały klimat, względną oszczędność efektów specjalnych oraz rzecz jasna doskonały pomysł z wprowadzeniem przerażających postaci dzieci, w konfrontacji, z którymi sama kobieta w czerni wydaje się zwyczajnie śmieszna.
Ostatnimi czasy mało jest filmów przeznaczonych dla wielbicieli klasycznej grozy, dlatego to właśnie oni w pierwszej kolejności powinni zapoznać się z tą produkcją. W końcu, jeśli tylko uda im się nie porównywać remake’u ze starą wersją powinni miło spędzić czas w objęciach tego wspaniałego gotyckiego klimatu.