czwartek, 8 marca 2012

„Wzgórza mają oczy” (2006)

Pewna amerykańska rodzina wybiera się na wycieczkę po kraju. Podczas jazdy przez pustynię ich przyczepa psuje się. Rodzina zostaje unieruchomiona na kompletnym odludziu bez możliwości wezwania pomocy. Wkrótce odkrywają, że nie są zupełnie sami, a ich życie jest w ogromnym niebezpieczeństwie.
W 1977 roku Wes Craven pokazał światu film, który miał być odpowiedzią na "Teksańską masakrę piłą mechaniczną" Toba Hoopera. 29 lat później współcześni widzowie mieli okazję zapoznać się ze świeżym spojrzeniem na ten temat. Film zasługiwał na uwagę nie tylko dlatego, że jest to remake kultowej już produkcji, ale również ze względu na nazwisko reżysera. Alexandre Aja udowodnił wcześniej widzom kina grozy, że jest na najlepszej drodze do tego, aby stać się nowym mistrzem horroru reżyserując sławetny "Blady strach". Tym razem na warsztat wziął remake filmu "Wzgórza mają oczy" i niezaprzeczalnie zrobił jeden z najmocniejszych survivali XXI wieku.
Mniej więcej do połowy film bazuje głównie na klimacie oraz wyalienowaniu głównych bohaterów wśród bezkresu amerykańskiej pustyni. W myśl zasady "najbardziej boimy się tego, czego nie jesteśmy w stanie zobaczyć" reżyser serwuje widzom uczucie niepokoju nie pokazując zbyt wiele. I te momenty są najmocniejszą stroną całej produkcji. Nieważne ile krwi wyleje się później, nieważne jak bardzo realistyczne będą sceny mordów to właśnie atmosfera początkowych scen filmu sprawia, że jest on wyjątkowy. Twórcy nie śpieszą się z akcją, powoli wręcz ślimaczo wprowadzają widza w późniejsze krwawe wydarzenia, umiejętnie stopniując atmosferę, która nieuchronnie prowadzi do bestialskiej kulminacji. Mimo, że lubię krwawe horrory (ten akurat do najkrwawszych nie należy) to w tym przypadku największe wrażenie wywarły na mnie początkowe sceny - naprawdę wczułam się w sytuację zagubionej rodziny, której życie wisiało na włosku. Czułam alienację. A to rzadkość w survivalach - w końcu nie są to filmy, które pozwalają nam w takim stopniu utożsamić się z ofiarami. Jak na ironię najmocniejszą sceną tej produkcji nie są okrutne mordy, ale gwałt. Sądząc po reakcjach widzów na ten konkretny moment zaczynam podejrzewać, że za parę lat osiągnie status kultowego. I nic dziwnego, bo chyba nie ma widza, który przeszedłby obojętnie obok takiego zboczenia.
Jeśli chodzi o aktorstwo to możemy liczyć na pełną profesjonalność. Przekonujące odegranie ról było tutaj bardzo ważne i myślę, że w tym aspekcie wszyscy wywiązali się idealnie ze swoich zadań. Na szczególną uwagę zasługują Dan Byrd, który w horrorach chyba już się zadomowił oraz Emilie de Ravin, piękna młoda gwiazdeczka Hollywoodu, która sądząc po tym, co pokazała nam w tym filmie drogę do kariery ma zapewnioną.
"Wzgórza mają oczy" nie jest filmem, który byłby w stanie przerazić wytrawnego widza kina grozy w zwyczajnym rozumieniu tego słowa. Ale na gęsią skórkę na pewno może liczyć, uczucie niepokoju jest niemalże gwarantowane. Moim skromnym zdaniem Aja przebił mistrza Cravena - jego remake okazał się nieporównywalnie lepszy od oryginału. Ale to zostawiam już każdemu do indywidualnej oceny. Jedno jest pewne - tak dobrego survivalu jak do tej pory nie uświadczyliśmy w XXI wieku, no może poza "Wrong Turn". Idealna mieszanka klimatu grozy z krwawymi scenami mordów podkreślona dającym do myślenia przesłaniem. Czego można chcieć więcej od horroru?

1 komentarz:

  1. Nie gustuję w survivalach okraszonych mięchem i krwią, ale przyznam, że pierwszą część oglądało się całkiem fajnie. No może było kilka momentów "niesmacznych", ale klimat i narastające napięcie zrekompensowało mi te obrzydliwości ;-) Ogólnie film na pewno wart obejrzenia, nawet dla fanów innych klimatów. Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń