Grupa
zaprzyjaźnionych licealistek z Los Angeles znana jako The Satins
spędza wieczór na mieście. Towarzyszy im głuchoniema młodsza
siostra nieformalnej liderki bandy, gniewnej Brendy, która w pewnym
momencie inicjuje zabawę kosztem ulicznego gangu The Scars, czterech
dilerów narkotykowych i lichwiarzy siejących postrach na dzikich
ulicach. Okazję do zemsty młodzi kryminaliści znajdują już
następnego dnia na terenie szkoły, do której uczęszcza jeden z
członków The Scars i grupa The Satins. Atakują ukochaną siostrę
Brendy, która z powodu swojej niepełnosprawności nie może wzywać
pomocy w teoretycznie publicznym miejscu. Kilkukrotnie zgwałcona i
ciężko pobita dziewczyna trafia do szpitala w stanie krytycznym, a
Brenda przysięga, że osobiście dopilnuje, by sprawiedliwość
dopadła oprawców.
 |
Plakat filmu. „Savage Streets” 1984, Ginso Investments, Savage Streets Partnership |
Po
wydaniu exploitation film „Chained Heat” (pol. „Więzienie
kobiet”) w reżyserii Paula Nicholasa, nieżyjący już amerykański
producent Billy Fine rozpoczął kolejny projekt eksploatacyjny –
teen thriller/action movie spod znaku rape and revenge
ostatecznie zatytułowany „Savage Streets” (pol „Dzikie
ulice”). Na reżysera wybrano Toma DeSimone'a, twórcę między
innymi „Piekielnej nocy”(1981) i wyprodukowanej przez Fine'a
„Betonowej dżungli” (1982), natomiast w roli głównej obsadzono
Cherie Currie (m.in. „Pasożyt” Charlesa Banda, antologia „Strefa mroku” 1983). Zdjęcia zaplanowano na czerwiec 1983 roku, ale
termin przesunięto o parę miesięcy. Currie zastąpiła Linda Blair
(m.in. „Egzorcysta” Williama Friedkina, „Egzorcysta II:
Heretyk” Johna Boormana, „Obcy w naszym domu” Wesa Cravena),
która pracowała już z Fine'em przy „Chained Heat”. A z
DeSimone'em przy „Piekielnej nocy”, tyle że on sam zrezygnował
z funkcji reżysera „Dzikich ulic” albo został zwolniony przez
Billy'ego Fine'a (różne informacje na ten temat krążą), który
następnie zwrócił się do swojego dobrego kolegi Danny'ego
Steinmanna, który ostatnio pochwalił się minimalistycznym horrorem
„The Unseen”, a w nieodległej przyszłości miał stworzyć
„Piątek trzynastego V: Nowy początek” (zmarł w 2012 roku).
Steinmann akurat pracował dla Playboy Television - nad miniserialem
z Britt Ekland – firma wykazała się jednak dużą
wyrozumiałością: pozwolono Danny'emu wskoczyć na inny pokład.
Zastąpić Toma DeSimone'a, jak się okazało, w operacji
finansowanej przez gangsterów, co jak się wydaje, było głównym
(albo jedynym) powodem kłótni producenta z nowym reżyserem. Tak
czy inaczej, Billy Fine opuścił pokład, a jego miejsce zajął
John Strong (zmarł w 2024 roku), w zespole producentów wykonawczych
pozostał jednak związany z Rodziną Colombo (Colombo crime family),
były caporegime Michael Franzese.
Scenariusz
„Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna pisano i zmieniano w trakcie
produkcji. Wiadomo, że jednym z jego autorów był niewymieniony w
czołówce John Strong, główny producent filmu, nieutrzymujący
przyjacielskich stosunków z reżyserem. Steinmann postrzegał
Stronga jako potencjalnie szkodliwego dla wartości jego dzieła
agenta inwestorów – miał chronić ich interesy i na bieżąco
informować o wszystkim, co dzieje się na planie w Los Angeles. A w
razie potrzeby przejmować kontrolę nad produkcją? Tak czy owak,
Steinmann musiał znosić jego ciągłą obecność na planie
„Dzikich ulic”, co ponoć łatwe nie było z powodu nadaktywności
Stronga; bynajmniej bierny obserwator - wszędzie było go pełno i
zawsze miał jakieś pytania do reżysera. Spięcia między nimi były
nieuniknione, ale najbardziej zażarty spór wybuchł, gdy Steinmann
nie zaakceptował pomysłu Stronga na ostatnią partię „Dzikich
ulic”. UWAGA SPOILER Producent chciał zakończyć to
przedstawienie zemstą Brendy, a reżyser twardo optował za
dopięciem wszystkich wątków - niepozostawiający miejsca na
wątpliwości finał opowieści o dwóch siostrach KONIEC
SPOILERA. Zdjęcia główne do „Dzikich ulic” sfinalizowano w
lutym (na realizację wydano od miliona do dwóch milionów dolarów),
a światowa premiera odbyła się już w czerwcu 1984 roku, w Omaha w
stanie Nebraska. W kolejnym miesiącu film trafił do wybranych kin w
południowej części Michigan, gdzie w tygodniu otwarcia zarobił
czterysta tysięcy dolarów. Bodaj największy komercyjny sukces
odniósł w Ameryce Południowej – przebił (tj. więcej
sprzedanych biletów) nawet takie gatunkowe sławy, jak „Pogromcy
duchów” Ivana Reitmana i „Gliniarz z Beverly Hills” Martina
Bresta – natomiast w Australii został zakazany z powodu nadmiernej
przemocy. Motion Picture Association of America (MPAA) najpierw
przyznało „Dzikim ulicom” Danny'ego Steinmanna kategorię
wiekową X, ale po odwołaniu wniesionym przez twórców (i okrojeniu
sceny zbiorowego gwałtu; film skrócono do dziewięćdziesięciu
trzech minut, zdaniem reżysera fortunnie – Stainmann doszedł do
wniosku, że pierwotna gehenna Heather była przesadzona) „łaskawie”
klepnięto kategorię R. Inna rada cenzorów, British Board of Film
Classification (BBFC) wpuściła na „swój” (brytyjski) rynek
jeszcze krótszą (80-minutową) edycję filmu gorszącego ówczesnych
krytyków. Z recenzji znawców kina: „wulgarny, seksistowski i
wyzyskujący, podły, przesadnie graficzny, kreskówkowy, tandetny,
pozbawiony elementarnej ciągłości między scenami, żenująco zły”
i moje ulubione, z recenzji F.X. Feeneya dla LA Weekly,
„cinematic herpes blister”. Linda Blair w 1986 roku
została „okrzyknięta” najgorszą aktorką – Złota Malina za
kreacje w „Dzikich ulicach” Danny'ego Steinmanna, „Nocnym
patrolu” Jackie Kong i „Dzikich Wyspach” Nicholasa Beardsleya,
a najoryginalniejszym ówczesnym „obrońcą honoru” gwiazdy
„Egzorcysty” Williama Friedkina (honoru kobiet!) był krytyk
Malcolm L. Johnson, który w Hartford Courant oskarżał
Steinmanna o „wykorzystywanie pozbawionej talentu, pulchnej
Blair jako przynęty na źle wykonany exploitation film”.
Więcej szacunku do kobiet, panie Steinmann – przyganiał kocioł
garnkowi. Film bezlitośnie zmieszany z błotem, obrzucany
najpaskudniejszym mięchem po latach stał się pozycją kultową,
okazjonalnie prezentowaną także w XXI wieku (różne imprezy,
festiwale dla fanów kina exploitation) i stawianą obok
choćby takich dzieł, jak „Życzenie śmierci” Michaela Winnera,
„Kaliber 45” Abla Ferrary oraz „Dowód tożsamości” Andy'ego
Andersona. Mnie natomiast po głowie chodził „A Gun for Jennifer”
Todda Morrisa.
 |
Plakat filmu. „Savage Streets” 1984, Ginso Investments, Savage Streets Partnership |
W
czołówce „Dzikich ulic” pominięto domniemany wkład w historię
Billy'ego Fine'a i Johna Stronga – oczywiście nie uwzględniono
też pierwszego reżysera, Toma DeSimone'a – Danny Steinmann i
Norman Yonemoto (zmarły w 2014 roku) widnieją jako jedyni
scenarzyści i w domyśle (przez opuszczanie tej sekcji) pomysłodawcy
fabuły. Angażującej opowieści o nastoletnich wojowniczkach z
Miasta Aniołów, zahartowanych nastolatkach niepoddających się
terrorowi nieobliczalnego Jacka (odpowiednio odpychająca,
diaboliczna kreacja Roberta Dryera) i jego trzech przydupasów: Fargo
(Sal Landi), Reda (Scott Mayer), Vince'a (Johnny Venokur). Żeńska
grupa The Satins kontra męski gang The Scars. W skład tej pierwszej
wchodzą Rachel (Debra Blee), Stella (Ina Romeo), Stevie (Marcia
Karr), Maria (Luisa Leschin), Francine (Lisa Freeman), a na czele
stoi Brenda (według mnie bombowy występ Lindy Blair), troskliwa
starsza siostra głuchoniemej Heather (jedna z najbardziej
pracowitych aktorek związanych w kinem grozy, niezawodna Linnea
Quigley). Lawina tragicznych zdarzeń zostaje uruchomiona już na
początku filmu, wieczorem na słynnej ulicy w Los Angeles (Hollywood
Boulevard). Jack i jego banda narażają się Brendzie kretyńskim
manewrem na drodze. Chcąc zwrócić na siebie uwagę wystrzałowych
panienek, omal nie potrącają najmniej rzucającej się w oczy
siostry charyzmatycznej przywódczyni grupy. Niegryzącej się w
język laski z morderczym błyskiem w oku. Nieuginającej karku przez
samozwańczym królem LA, słynącym z okrutnego obchodzenia się z
dłużnikami. Nikt, komu życie miłe - nikt poza Brendą – nie
odważyłby się pyskować Jackowi, tym bardziej gdy wysila się na
przeprosiny i zmusza do nich swego nieostrożnego kierowcę (nie tyle
wyrażanie skruchy, ile wbijanie szpilek rozsierdzonym dziewczynom).
To jeszcze by wybaczył, ale kradzieży i obrzucenia śmieciami
bezcennego auta nie podaruje. Zemści się przy najbliższej okazji.
Pożałują, że weszły mu w drogę. Nazajutrz The Scars mają
robotę w szkole, do której uczęszcza nowy członek ich bandy,
trzęsący portkami Vince – plany krzyżuje im dyrektor, ale nie
chowają urazy, bo niechcący pomaga im w dokończeniu ważniejszej
sprawy. Rozliczeniu się z The Satins. Zasadzka na najsłabsze
ogniwo, na całkowicie bezbronną, łagodnie usposobioną, niewinną
dziewczynę, która nie będzie krzyczeć, gdy tchórze będą się
nad nią znęcać. Zbiorowy gwałt w obskurnej toalecie asekuracyjnie
poprzetykany bitwą uczennic pod prysznicami. Męka Heather
złagodzona w postprodukcji – całkiem mocna (ale nie aż tak jak
choćby w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena, nie wspominają
już o „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego) pozostałość po
cięciach przeprowadzonych w ramach walki o obniżenie kategorii
wiekowej w amerykańskich kinach – i być może największe
wyzwanie w karierze aktorskiej Linnei Quigley, według naocznych
świadków najbardziej opanowanej osoby z występujących w tej
trudnej scenie. Odtwórczyni bestialsko potraktowanej głuchoniemej
nastolatki różnie wspominała to doświadczenie. W jednym wywiadzie
przyznała, że nagość na planie filmowym (tym i każdym innym)
zawsze była dla niej problemem, że rozbieranie się przed tłumem
ludzi i przed kamerami niezmiennie sprawiało jej trudności – w
magazynie Femme Fatales ukazała się prawdopodobnie
najbardziej alarmująca wypowiedź Quigley na temat pracy na rzecz
„Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna; aktorka zwierzyła się ze
swojego przerażanie na widok nazbyt wczuwających się w rolę
kolegów po fachu, mężczyzn wcielających się w gwałcicieli UWAGA
SPOILER (czterech, bo tylu ich było przed podlizywaniem się do
MPAA, tj. odwołaniem od pierwszej decyzji strażników moralności
publicznej) KONIEC SPOILERA – a w innych wypowiedziach
bardzo lekko traktowała całą tę nagość w branży aktorskiej,
wręcz dziwiąc się, że ludzie tak panikują z jej powodu. Wracając
do świata przedstawionego w „Dzikich ulicach, istnej kwintesencji
szalonych lat 80. (cudny nadmiar) - neonowe ulice z brudnymi
zaułkami, ortalionowe kurtki w krzykliwych kolorach, czarne skóry,
nażelowane i natapirowane włosy, wszechobecny rock and roll. Po
odnalezieniu i niezwłocznym przetransportowaniu do szpitala
nieludzko sponiewieranej małoletniej dziewczyny dowiadujemy się, że
policja wszczęła poszukiwania sprawców (tego wątku nie
prześledzimy), którym Brenda najwyraźniej nie kibicuje. W każdym
razie nie wierzy, że gliniarze cokolwiek wskórają w sprawie
tajemniczych (nie dla widzów) zwyrodnialców. Zgaduję, że Brenda
straciła wiarę w system w tym samym momencie, w którym przestała
wierzyć w Boga – trauma, która mogła mieć większy wpływ na
jej zachowanie niż stary, niedobry okres dojrzewania. Awans:)
kujonki na czołową szkolną łobuziarę. Prawdę powiedziawszy
gorsza jest świętoszkowata Cindy (Rebecca Perle), prowokatorka,
która ubzdurała sobie, że Brenda próbuje odbić jej chłopaka.
Ważniejszym wątkiem jest zbliżający się ślub najlepszej
przyjaciółki Brendy, spodziewającej się dziecka Francine. I
wewnętrzne zmagania nie do końca(?) straconego chłopca. UWAGA
SPOILER Muszę przyznać, że największy wstrząs przeżyłam na
dziwnie pustawym moście – kolejny upiorny dzień z The Scars –
może dlatego, że w przeciwieństwie do zbrodni w szkolnej łazience
tego uderzenia w ogóle się nie spodziewałam. Założyłam, że
jestem w drugim „akcie”, że została już tylko mniej czy
bardziej krwawa zemsta dziewczyn. Znowu niespodzianka: samotna
mścicielka z kuszą i pułapką na niedźwiedzie. Niezły show, że
tak sobie nieelegancko podsumuję polowanie na ludzi w wykonaniu
nieulękłej Brendy KONIEC SPOILERA. Nieszczególnie
makabryczny - wyróżnić mogę tylko „ludzkie mięsko” dyndające
na strzałach - ale buty z nóg i tak spadają:)
Jeden
z grzeczniejszych, bardziej ucywilizowanych exploitation films
i jeden z najbardziej zjechanych przez znawców kina. Nie wiem, czy
powinnam być im wdzięczna za zachętę do „odgrzebania” tej
perły lat 80. XX wieku, czy pogniewać się za czcze obietnice.
Gdzie ten obrzydliwy, prymitywny, wstrętny, brutalny, opryszczkowy
potwór? Gdzie ten drań nienawidzący kobiet? Ostrzegali przed
mizoginem, a to feminista zawsze był, a przynajmniej co odważniejsi
zaczęli wygłaszać takie „śmiałe tezy” lata po premierze
„Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna, twardo stawać w obronie
tego pomawianego stworzenia. Nie wszyscy muszą go lubić, ale żeby
sugerować naśmiewanie się z ofiar gwałtów? Sami sprawdźcie, ile
w tym prawdy. Namawiam, bo to świetny film. Na moje laickie oko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz