sobota, 7 kwietnia 2012

„Madman” (1982)

Podczas obozowego ogniska grupka młodych ludzi zabawia się przerażającymi opowieściami. Po zapoznaniu się z rzekomą legendą o szaleńcu grasującym w lesie, w którym aktualnie przebywają, jeden z chłopców wypowiada jego imię, co wedle legendy ma moc przywołać żądnego krwi mordercę. Wkrótce obozowicze będę mieli okazję na własnej skórze przekonać się, że w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy.
W latach 80-tych panował rozkwit zarówno kina gore, jak i filmowych slasherów. Największa popularność tego ostatniego zaczęła się od niskobudżetowego obrazu Johna Carpentera z 1978 roku pt. „Halloween”. Natomiast w roku 1980 Sean Cunningham zaproponował widzom, jak się później okazało, pierwszą część serii „Piątku trzynastego”, która zapoczątkowała modę na tzw. camp slashery, których akcja, jak sama nazwa wskazuje osadzona była w realiach obozowych. „Madman” Joe’go Giannone’a utrzymany jest właśnie w konwencji „Piątku trzynastego”, ale jak dla mnie odrobinę przebił swojego prekursora.
„Madman” na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym oryginalnym na tle niezliczonej liczby innych klasycznych slasherów. Mamy grupkę młodych ludzi, przebywających na obozie, mamy tajemniczego mordercę, dzierżącego w ręku siekierę i systematycznie wykańczającego swoje ofiary. I rzeczywiście, poza zakończeniem, film twardo trzyma się utartych schematów tego nurtu horroru – jednak czymś ciekawym okazuje się realizacja, która ze względu na niski budżet produkcji nie grzeszy wiarygodnością, aczkolwiek, biorąc pod uwagę ten fakt zaskakuje swoim nowatorskim podejściem do tematu. Przede wszystkim akcja w całości rozgrywa się podczas jednej nocy, ani przez chwilę nie ujrzymy światła dziennego. Twórcy zastosowali bardzo ciekawy zabieg oświetleniowy – podczas samotnych wędrówek naszych bohaterów po lesie pada na nich fluoryzujące błękitne światło, co sprawia iście demoniczne wrażenie. Nie wiem, czy był to celowy zabieg, czy po prostu nieumiejętne operowanie światłem, ale efekt okazał się wprost piorunujący. Dzięki temu kolorystyka obrazu znacznie zyskała na wartości. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Stephena Horelick’a idealnie współgra z wydarzeniami rozgrywającymi się na ekranie, a co chyba najważniejsze skutecznie potęguje i tak już duszną atmosferę grozy. Klasyczne slashery miały to do siebie, że skrupulatnie dbały o mroczny klimat, którego próżno szukać we współczesnych „rąbankach” i w tym aspekcie „Madman” nie jest żadnym wyjątkiem. Skąpane w mroku lasy, świecący błękit, dziwne szelesty, sugestywna muzyczka i skradający się za swoimi ofiarami maniak z siekierą to recepta na niemalże idealny slasher, ale jeśli dodamy do tego kilka naprawdę krwawych scen (porażających sztucznością, ale zawsze) to chyba nie potrzeba dalszej zachęty dla wielbicieli tego rodzaju rozrywki. Reżyser zadbał również o tempo akcji, które nie pozwoli odbiorcom, ani przez chwilę odczuć znużenia, mimo schematyczności fabularnej. Jedyne, do czego naprawdę, można się przyczepić to obsada, która przekonała mnie jedynie swoim zwyczajnym wyglądem – nie zobaczymy tutaj wymalowanych gwiazdek Hollywoodu, które w każdej sytuacji prezentują się zjawiskowo pięknie. Nie, w tym przypadku będziemy mieć do czynienia z wizualnie przeciętnymi ludźmi, ale niestety zdają oni egzamin tylko od strony wyglądu, ponieważ zdolności aktorskich nie mają absolutnie żadnych.
Wielbiciele „Piątku trzynastego”, którym umknęła ta pozycja powinni, jak najszybciej nadrobić zaległości – to samo tyczy się koneserów klasycznych slasherów. Natomiast widzowi współczesnych, wysokobudżetowych horrorów raczej nie znajdą tutaj niczego dla siebie.

4 komentarze:

  1. Jeden z najlepszych slasherów w historii kina. I jeden z najbardziej niedocenianych. Koniecznie do obejrzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czasu recenzji filmu Carrie z 2002 roku śledzę tą stronę recenzję są bardzo fajne i polecam go znajomym :) Co do filmu "Madman" to ma wyjątkowo ponury klimat, gra świateł robi swoje, również muzyka na wysokim poziomie. Niestety pod względem aktorskim kaszanka :( no cóż taki sobie przeciętny film, według mnie trochę mu brakuje do "Piątku trzynastego" albo "Happy birthday to me"

      Usuń
  2. No właśnie efekty dźwiekowo-świetlno-wizualne przerażają mnie w takich filmach bardziej niż same zdarzenia. :) Ja to chyba jestem straszny cykor. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przebija filmu "Piątek 13-tego", ale niewiele mu ustępuje. Wśród slasherów u mnie na 5 miejscu, zaraz po filmach "Halloween", "Oliver Twisted", "Piątek 13-tego" i "Moja krwawa walentynka".

    OdpowiedzUsuń