Właściciel dużej firmy budowlanej wynajmuje młodego chłopaka, Seana Crawley’a,
do zabójstwa mężczyzny, który zagraża jego karierze. Kiedy zlecenie zostaje
wykonane mężczyzna nie chce uiścić zapłaty, naciskając aby Sean jak najszybciej
wyjechał z miasta. Jednak Crawley nie zamierza tak łatwo odpuścić. Zaczyna szantażować
swojego zleceniodawcę, ujawnieniem szczegółów jego nielegalnych interesów. Biznesmen
nie zamierza jednak sprostać oczekiwaniom Seana. Zamiast tego, z pomocą swoich
ludzi, porywa go i poddaje długim torturom.
Niskobudżetowy thriller Stuarta Gordona, twórcy między innymi horrorów
opartych na twórczości H.P. Lovecrafta: „Re-Animatora”, „Zza światów” i „Dagona”.
Scenariusz na podstawie własnej powieści napisał Charlie Higson. Efekt końcowy
zaskoczył chyba nawet samych twórców – krytycy rozpływali się w zachwytach nad
przenikliwą fabułą, brutalnością i nieprzewidywalnością, a amerykańscy widzowie
ochoczo im wtórowali. W Polsce ten tytuł niestety nie doczekał się szeroko reklamowanej
dystrybucji (choć trafił na DVD), sama natrafiłam na niego przypadkiem, nadrabiając filmy z udziałem
jednej z moich ulubionych aktorek, Kari Wuhrer, ale raczej nie zaskoczyło mnie
to zaniedbanie naszych dystrybutorów. W końcu „Króla mrówek” nie nakręcono z
myślą o masowych odbiorcach, poszukujących lekkostrawnej rozrywki. To ciężkie,
brutalne kino, wymagające od widzów głębszego namysłu nad ludzką naturą i
sensownością przemocy.
„Król mrówek” to kino zemsty, nakręcone niskim kosztem przez mało
profesjonalnych operatorów. Niestety, tania realizacja rzuca się w oczu już od
pierwszych minut seansu – niestabilny obraz, mocno przejaskrawiony w trakcie wydarzeń
w świetle dnia. Koneserów wysmakowanego, artystycznego kina taka realizacja
może zniechęcić, ale mam nadzieję, że podobnie jak ja szybko się do niej
przyzwyczają, ponieważ scenariusz naprawdę na to zasługuje. Akcja zauważalnie
dzieli się na kilka etapów. Najpierw główny bohater, Sean, znakomicie
wykreowany przez Chrisa McKenna, na zlecenie właściciela firmy budowlanej
zbiera materiały o urzędniku, Ericu Gatley’u i jego żonie Susan (w tej roli,
jak zwykle bezbłędna Kari Wuhrer). Jego amatorskie śledztwo jest tylko krótkim
wstępem przed właściwą problematyką filmu, zapoczątkowaną zleceniem zabójstwa
Erica. Podczas rozmowy ze skorumpowanym biznesmenem Sean dowiaduje się od
niego, że przemoc nie powinna był dla nikogo przeszkodą przed osiągnięciem
swoich celów. Opowiastka, jaką przedsiębiorca przytacza głównemu bohaterowi
znakomicie obrazuje procesy myślowe zdeprawowanych, zdeterminowanych do
spełniania wszystkich swoich pragnień, choćby kosztem innych, jednostek. Młody,
nieopierzony Crawley nie ma aż tak wygórowanych ambicji, motywuje go chęć
szybkiego zysku, a więc bez dłuższego wahania przystaje na warunki biznesmena.
Czyn, którego się dopuszcza wespół z trywialnym motywem nie wzbudza sympatii do
jego osoby, co jest moim zdaniem największym błędem scenarzysty,
przeszkadzającym w pełnym utożsamieniu się z nim w następnej partii filmu. Moment
zabójstwa Erica zaskakuje. Pomimo nieprofesjonalnej pracy kamery brutalne sceny
ukazano aż nazbyt realistycznie. Bez przesady z rozlewem krwi, ale za to z
maksymalnym skupieniem na odstręczających wizualnie ranach ofiary. Kiedy Sean miażdży
głowę Erica, aby na koniec przygnieść go lodówką nie ma się wrażenia, że to
tylko aktor, a jego śmierć jest nieistotna. Już raczej współodczuwa się jego
tragedię, bezsensowną, okrutną śmierć, niewspółmierną do jego uczciwej
egzystencji.
Drugą połowę seansu zapoczątkuje szantaż i odwrócenie ról. Teraz to
on stanie się ofiarą grupy skorumpowanych szaleńców, którzy nie chcąc, aby po
śmierci chłopaka ktoś ujawnił obciążające ich dokumenty Erica dochodzą do
wniosku, że bezpieczniej będzie pozbawić go zdrowych zmysłów. Do tego celu
wykorzystują kij golfowy, którym po uprzednim obwiązaniu głowy Seana gąbką
(żeby nie nabrudzić) zadają mu ciosy w głowę. Momenty uderzeń są tak
realistyczne, że aż odrzuca od ekranu, a oszczędny rozlew krwi jedynie
udowadnia starą prawdę, że nie potrzeba posiłkować się hektolitrami posoki, aby
zniesmaczyć odbiorcę. Po każdym ciosie oprawcy zostawiają okaleczonego chłopaka
w drewnianej chatce na noc, a rankiem wracają, żeby powtórzyć cały proceder.
Dzięki halucynacjom Seana nawiedzającym go podczas samotnych, pełnych
fizycznego cierpienia nocy można się domyślić, że w psychice chłopaka zachodzą
fundamentalne zmiany. Crawley widuje Susan, wrzeszczącą do niego głosem jego
oprawcy oraz karykaturalnie otyłą, zjadającą swoje własne, oślizgłe ciało
(tutaj mamy ewidentną inspirację Lovecraftem, któremu Gordon poświęcił sporą
część swojej filmografii). Owe oniryczne wstawki nakręcono w tak sugestywny
sposób, z poszanowaniem mrocznego klimatu osnutego aurą szaleństwa, że pozostaje
jedynie przyklasnąć kunsztowi reżysera. W końcu nie każdy potrafi z takim wyzuciem
wykorzystać niewielkie nakłady pieniężne. Ale choć halucynacje Seana mocno
czerpią z estetyki horroru „Król mrówek” głównie porusza się w schematach
thrillera – brutalnego, ale nie na tyle krwawego, żeby wtłoczyć go do nurtu gore. Ostatnia partia filmu jest już
mocno przewidywalna, co wcale nie znaczy, że nie trzyma w napięciu. Miłość
głównych bohaterów w kontekście takiego scenariusza jest jak najbardziej na
miejscu i co więcej staje się przyczynkiem do miażdżącego zwrotu akcji, pozostawiającego
widzów z uczuciem beznadziejności. Najdobitniej ten bezsens artykułuje sam Sean
w finale. Przesłanie „Króla mrówek”, choć kontrowersyjne ma w sobie sporo
prawdy – nie wyjaśnia do końca natury rasy ludzkiej, rozmiłowanej w przemocy,
ale właśnie ta bezcelowość jest mądrością samą w sobie. A to w połączeniu z
efektami tyranii (przemoc rodzi przemoc) po skończonym seansie pozostawia spory
niesmak do nas samych. Z pewnością przesłanie „Króla mrówek” nie jest
adresowane do odbiorców lubiących zakładać przysłowiowe różowe okulary.
„Króla mrówek” szczerze polecam osobom rozmiłowanym w konfrontacji z
trudnymi tematami, niezrażających się wysokim poziomem brutalności, która
akurat w tym obrazie jest w pełni uzasadniona. Półamatorska realizacja może, co
prawda zniechęcić co poniektórych odbiorców, ale cierpliwym zalecam
przymknięcie oczu, bo niskie nakłady pieniężne nie umożliwiły Stuartowi Gordonowi
zaniedbania problematyki filmu, która całkowicie rekompensuje niedostatki realizacyjne.
Mocny thriller nie dla każdego, ale za to o czymś, a to w kinie grozy nieczęsto
się zdarza.
Przyznam się, że omijałam ten film, bo spotykałam się z samymi kiepskimi opiniami. Jednak po twojej recenzji zaciekawiła mnie ta produkcja. Nadrobię ją :)
OdpowiedzUsuń