niedziela, 5 grudnia 2021

Mort Castle „Nowy księżyc na wodzie”

 

Był muzykiem, komikiem, hipnotyzerem scenicznym, nauczycielem angielskiego w szkole średniej oraz redaktorem czasopism i komiksów. Jest nauczycielem pisania w Columbia College Chicago i cenionym autorem powieści i opowiadań grozy. Był jedenastokrotnie nominowany do Bram Stoker Award – zwyciężył trzykrotnie. O kim mowa? Zgadza się, to Mort Castle, Amerykanin przez wielu uważany za jednego z najlepszych, a na pewno najbardziej specyficznych żyjących autorów literatury grozy. W Polsce jak dotychczas ukazały się dwie jego powieści: „Obcy” i
„Zagubione dusze” aka „Przeklęte bądź dziecię” oraz cztery zbiory opowiadań/nowel (gościł też na łamach paru antologii): „Stary człowiek i śmierć”, „Wiesz, kiedy umrzesz”, „Księżyc na wodzie” i jego zredagowana, rozszerzona wersja „Nowy księżyc na wodzie” (oryg. „New Moon on the Water”). Ta ostatnia swoją światową premierę miała w roku 2012, w Polsce natomiast ukazała się w roku 2021.

Aż dwadzieścia dziewięć opowiadań od autora między innymi swoistej biblii dla aspirujących autorów literatury grozy, pierwotnie wydanej w 1997 roku książki pod tytułem „Writing Horror”. Plus „kilka słów” od Morta (przedmowa oraz jego definiowanie horroru), amerykańskiego pisarza i reżysera Jaya Bonansinga oraz polskiego dziennikarza i pisarza Roberta Ziębińskiego. Okładkę zaprojektował Dawid Boldys, a tłumaczenie wziął na siebie Marcin Kiszela. Tak w bardzo ogólnym zarysie przedstawia się pierwsze polskie wydanie „Nowego księżyca na wodzie”, od wydawnictwa Videograf. Zbiór zawierający praktycznie całe spektrum działalności Morta Castle'a na arenie literackiej. Wszystko to, co w oczach niejednego fana gatunku czyni go pisarzem wyjątkowym. Jedynym w swoim rodzaju, choć najczęściej bazującym na sprawdzonych, powszechnie znanych motywach. Znanych, ale w innych kompozycjach. Castle tak jakby patrzył na wielokrotnie wykorzystywane tak w kinie, jak w literaturze grozy elementy przez szkła niedostępne dla innych. Okulary, które stworzył sobie gdzieś na Księżycu. Albo, jak w jakimś „Koszmarze z ulicy Wiązów”, przeniósł je z krainy marzeń sennych. Z jakiegoś wybitnie pokręconego koszmaru. Mort bawi się formą, Mort przekazuje ważne życiowe treści, często brutalne egzystencjalne prawdy, Mort chętnie dowcipkuje nawet wtedy - zwłaszcza wtedy! - gdy większości śmiertelników nie jest do śmiechu. A przynajmniej nie byłoby, gdyby Mort nie stał tuż obok. Nie szeptał mu do ucha, że życie to jeden wielki makabryczny żart. Arena dziwolągów, gdzie można się tylko śmiać, płakać i bać. Często naraz.

Moi zwycięzcy „Nowego księżyca na wodzie” to „Tatko to niezły bystrzak” i „Dla twojej wiadomości”. Ten pierwszy to krótka historia małego chłopca, który okrutnie zawiódł się na swoim młodszym bracie. Liczył na kompana do zabaw, a dostał nic nie umiejącą istotę, z którą nijak nie może się porozumieć. Tekst pokazuje jakimi torami zwykle biegną myśli dzieci, ich sposób patrzenia na świat, proste rozumowanie, które w każdej chwili może wziąć ostry zakręt... Autor kończy potworną aluzją. Dając dowód na to, że subtelności mogą być bardziej efektywne od dosadności. Mocniej osiadać na psychice. Druga z wyróżnionych przeze mnie historii to w gruncie rzeczy zupełne przeciwieństwo pierwszej. Kubeł zimnej wody, a potem jej poziom się podnosi. O mężczyźnie, który morduje swoje dzieci. Więcej niż raz. Morduje je dosłownie na naszych oczach. Na różne sposoby. Dlaczego? Przecież je kocha, przecież nie ma wątpliwości, że będzie za nimi tęsknił. Cierpiał nie mniej od innych rodziców, którzy stracili swoje drogie potomstwo. Może nawet bardziej, bo nigdy nie zapomni, że to on był ich oprawcą. Ich kochany tatuś. Spektakl bezrozumnej przemocy wobec dzieci. Niewybaczalne zbrodnie. Które zostaną wybaczone, a przynajmniej dostaniemy satysfakcjonującą, a przy tym pięknie dogadującą się z gdzieś już widzianym rozwiązaniem (żeby to raz), odpowiedź na pytanie o motyw.

Horror znaczy: A CO, GDYBY? Przede wszystkim zapomnijmy o metafizycznych bredniach, horror to niemożliwe do opanowania cierpienie, które sami sobie zadajemy. Gdy ból zęba przestaje nam dokuczać, dźgamy językiem, by znów odpalić maszynerię męczarni, czyż nie?”

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/videografhorror/)
Opowiadania w mojej ocenie dobre. Za kolejnością w zbiorze. Czas start! „Galopujący koń, wysoki biały dźwięk”, czyli rzecz o chłopcu, który właśnie stracił swojego młodszego brata. W ulicznej bijatyce. Gangsterskie realia (na najniższym szczeblu przestępczej drabiny), porachunki płotek dryfujących w wielkim mieście. W większości przypadków bez celu, bez lepszych widoków na horyzoncie. Melancholijny koloryt - w wyobraźni oglądałam to w sepii – spokojna tonacja, obarczona niewyszukanym ciężarem, który jak od początku przeczuwamy, jak coraz bardziej się w tym utwierdzamy, doprowadzi do kolejnej tragedii w życiu bohatera.
Film, który kiedyś nakręcę” o ciemnoskórym chłopcu, w którym rodzi się pragnienie nakręcenia własnego filmu. I jego starszej wersji, która nakreśli nam jego fabułę. Pełną goryczy opowieść o czarnoskórych ludziach w „białej Ameryce”. Dzień jak co dzień w sklepie spożywczym... 
W „Porze na przyjęcie” poznajemy małego chłopca, który mieszka w piwnicy. Mamusia regularnie go odwiedza, dba o zaspokajanie jego podstawowych potrzeb (zabawne) i uczy go, jak być grzecznym chłopcem. Co jakiś czas kobieta urządza w domu przyjęcie, na którym pojawia się też jej syn. To dla niego jedyne okazje do opuszczenia swojej, w sumie wygodnej dla niego, piwnicy. Cieszy się więc na wieść o każdym takim wydarzeniu, ale radość zawsze idzie w parze z obawą. Domyślamy się, skąd bierze się ten niepokój. A gdy wreszcie przychodzi wyczekiwane przyjęcie, Mort pokazuje nam jak bardzo się myliliśmy. W każdym razie mnie na pewno zmanipulował.
Miłość, nienawiść i piękne morze na wysypisku” skupia się na przepełnionym nienawiścią chłopcu z patologicznej rodziny (problem tkwi w ojcu), który niespodziewanie zaprzyjaźnia się z nową uczennicą. Przyjaźń szybko przeradza się w młodzieńcze zauroczenie, czy jak kto woli miłość. O sile wyobraźni, nostalgicznie, w spokojnym tonie, który pod koniec przechodzi w cięższe brzmienie.
Księżyc na wodzie”, czyli historia pewnego jazzmana, grającego w zespole złożonym z takich jak on narkomanów. Pewnej nocy nasz bohater i jeden z jego kumpli widzą kobietę wyłaniającą się z morza. Tajemnicze wejście, jak szybko się okaże, kogoś na kształt femme fatale. Tajemnica rozwiewa się błyskawicznie, w dodatku w zabawny sposób, a potem to już standard. Pospolita, ale wciągająca opowiastka o grupie muzycznej, którą nawiedziła kobieta z jeziora.
W „Powołaniu” stopniowo poznajemy mężczyznę, który miał tajemnicę. Żył z nią praktycznie od zawsze. Ukrywał swoje prawdziwe ja. Zakończenie podobne do tego wymyślonego na użytek „Tatko to niezły bystrzak”. Mocne i subtelne zarazem. Historia jakich wiele, ale trzyma w napięciu.
Więzi” - szybka akcja. O zdecydowanie nieszczęśliwym małżeństwie, kocie i psie. Tragikomedia. Prosimy przygotować się na gorzki uśmiech od ucha do ucha.
W sklepie spożywczym takie słyszy się rozmowy. W sklepie z „Innych zalet”. Stojącym w ubogiej dzielnicy, oczywiście nieintratnym biznesiku prowadzonym przez jowialnego mężczyznę. Głównym bohaterem jest jednak jego pracownik. Wolnym krokiem w rosnącym oczekiwaniu na... nieuniknioną katastrofę? Groźba wisi w powietrzu, ale czy spadnie? Finał tak czy inaczej powinien zaintrygować.
Zadzwonię do ciebie” to opowieść ku przestrodze. Interesująca wizja zaświatów, można powiedzieć na drugim odcinku znanego zagrania w horrorze. Bo chyba kojarzycie telefony od osób zmarłych? No musieliście się z czymś takim już spotkać. Czy to w filmie, czy w literaturze. Nie wierzę, że nie. Już sobie przypominacie? Dobrze. Ale to nie to:) Bierz i przemyśl to sobie, (nie)dobry człowieku.
Bohaterem „Historii Dani” jest sam Mort Castle. I oczywiście tytułowa Dani, która, jak podkreśla autor i jednoczenie jedna z postaci tego „dramatu”, jest taka, jaka jest, bo tak ją sobie Mort wymyślił. Mort gada. Puszcza farbę. Sypie. Mort zdradza nam Wielką Tajemnicę swojego zawodu. Pytacie dlaczego jest tak, a nie inaczej? Bo autor tak chciał i kropka. Takie to proste. Jeszcze nie rozumiesz? To weźże człowieku jakiś słownik/encyklopedię i szukaj „fikcja”. Przeczytaj ze zrozumieniem i przestań zawracać mi głowę. Nie mam czasu na wykłady, bo próbuję wycisnąć z siebie historię niejakiej Dani. Takiej tam nieistniejącej młodej kobiety podobnej do Demi Moore, która domaga się, właściwie to zamęcza mnie swoimi, bądź co bądź, mądrymi radami, bym przysiadł wreszcie i wyrzucił z siebie to, co musi zostać wyrzucone. Wyrzygane. Tym bardziej, że wydawcy się niecierpliwią, terminy gonią, a ja... Ja potrzebuję czasu. Chcę tworzyć w swoim tempie. Inaczej nie wyjdzie. Tako rzecze Mort, Mort Castle. Zajmujący wykład o pisaniu, o horrorze i, no nareszcie, historia Dani.
O chłopcu, jego dziadku i o „Altenmoor, gdzie tańczą psy”. O prawdzie zawartej w fikcyjnych opowieściach, które wypłynęły z serc swoich architektów. O śmierci i podróży, jaka być może czeka nas potem. Oswajanie ze śmiercią, w pewnym sensie ocieplanie jej wizerunku. Uwierz, to uwolnisz się od strachu. Gdy przyjdzie na ciebie czas, gdy wkroczy zegarmistrz światła purpurowy z ufnością podasz mu dłoń i razem wyruszycie w podróż po krainie czarów. Tam, gdzie wszystko jest możliwe. I będzie dobrze. Wreszcie będzie dobrze.
W „Nie wiem, tak właśnie mówię” mamy dwa przeplatające się i niekoniecznie związane ze sobą wątki. Rzecz do przemyślenia, materiał do analizy dla mądrych głów (ja nie z tych, więc spasuję). Krótka opowieść o nieudanej próbie napadu, w której zginęło parę kobiet i też niedługa historia pewnego pisarza (pewnie samego Morta), któremu jakiś człowiek przedstawia swój pomysł na książkę. Horror o wampirach. Sekretne pudełko. O co tu chodzi, do czego to zmierza, nie wiem. Może donikąd. I fajnie. Tak też można. Się naprzeżywać.

Szybciutko dwie niezłe opowiastki. Trochę powyżej średniej, według mnie. „Kasztanowy Jim w Egipcie” rozgrywa się w latach 20-tych XX wieku. W Stanach Zjednoczonych. Poznajemy tajemniczego jegomościa z „magicznymi kasztanami”. Cudotwórcę, który przybywa do niewielkiego górniczego miasteczka, gdzie trwa coś w rodzaju cichej wojny. Pomiędzy biznesmenem, którego marzeniem jest stępienie zębisk żarłacza, któremu na imię Kapitalizm. Poczynił już pewne kroki w tym kierunku, czym rozzłościł członków tutejszego Ku Klux Klanu. Klimat retro, rasizm a chrześcijaństwo, wojenki zacietrzewionej ludzkości, które nigdy nie ustaną. A Chrystus zostanie zabity przez swoich najzagorzalszych wyznawców (to znaczy tych, co najgłośniej krzyczą „jestem dobrym chrześcijaninem”, tych co najzacieklej walczą o „chrześcijańskie wartości”) w każdej epoce, w której się narodzi. Ważne przesłanie, które zostanie puszczone mimo uszu. Spirala nienawiści będzie się kręcić. To wszak jeden z głównych pokarmów Homo sapiens.

Jaś, Małgosia i czarownica: Listy do artystki” to jak sama nazwa wskazuje wariacja na temat jednej z najbardziej znanych i najmroczniejszych baśni. Miała być nieznana historia Jasia i Małgosi, ale większego powiewu świeżości to na pewno nie poczułam. Ta niezaskakująca historia sławnego rodzeństwa przeplata się z listami napisanymi przez autorkę książek dla dzieci - która, jak można się tego domyślić, obecnie pracuje nad nową odsłoną „Jasia i Małgosi” - i adresowanymi do ilustratorki jej dzieł. Bez większych podniet, bez dotkliwych ciosów, ale dobrze się wchłania. To w końcu „Jaś i Małgosia”. Historia, która nigdy się nie zestarzeje. Nieśmiertelne stworzenie.

Oto nasz świat, panie i panowie. Świat, w którym czasami jesteśmy świadkami czyjegoś niewyobrażalnego obłędu. To są odrażające, ale jednak odizolowane przypadki morderczego szaleństwa.”

Teraz zrobi się średniawo. Zaczynamy od umierania. Prawdopodobnie ostatnich chwil życia pewnego mężczyzny na tym padole łez, które noszą tytuł „Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu”. Mówią, że tuż przed końcem całe życie przebiega człowiekowi przed oczami. Migawki, krótkometrażowy filmik tylko dla nas. W sumie tradycyjna, choć inaczej podana – po Castle'owsku – wizja, która szczerze mówiąc trochę mnie zmęczyła. Jakby wymuszone to wszystko. No może poza finałem: kolejna tragikomedia od Morta.

Miejsce Hendersona/Dziewczyna o oczach jak lato” to znowu dwie historie, które tym razem wyraźnie się przetną. Zbiegną w jednym punkcie, może w tajemniczym Miejscu jednej z tytułowych postaci. Zwyczajnego gościa, który znalazł sobie niezwyczajne miejsce. Tymczasem gdzieś indziej, zapewne niedaleko, żyje sobie urodziwa nastolatka, której czegoś brakuje. Nie pieniędzy i pewnie też nie powodzenia wśród chłopców. Na oceny również nie może narzekać, a i ma też jakąś odskocznię od szarej, nudnej rzeczywistości – se popala, od czasu do czasu. To jeszcze nie uzależnienie, dajcie na luz. Puenta spodziewana, bo i to nic szczególnie wymyślnego, ale jest jakiś suspens, coś dziwnego, niepojętego. To coś, to Miejsce. Odrobinka niezwykłości w gardzieli powszedniości.
Pistolet z drugiej wojny światowej” to według mnie bardziej dramat niż opowieść grozy. Traktuje o starszym mężczyźnie, który ubzdurał sobie, że wszyscy panowie z miasteczka mają chętkę na jego piękną żonę. Właściwie to podejrzewa, że paru zdążyło już wprowadzić swoje zdrożne myśli w czyn. Chodzi więc chłopina po mieście i odgraża się, że puści w ruch swój pistolet z drugiej wojny światowej. Lekko czytająca się opowiastka z zamierzenie absurdalnym akcentem.
W „Uzdrawiaczach” Mort Castle przedstawia w zasadzie dwie, przynajmniej na pierwszy rzut oka niepowiązane ze sobą historie (w mojej mało pojętnej głowie nadal nic w tej materii nie zaświtało). Oczywiście nie licząc tytułowych postaci. W każdym razie to rzecz o chorobach, które tak uprzykrzają życie, że niejeden próbuje dosłownie wszystkiego, by tylko uwolnić się od swojej prześladowczyni. Rodzi się niezachwiana wiara w tajemną moc, którą posiedli nieliczni. Wiara w samozwańczych uzdrawiaczy. Wiara w cuda, które muszą pochodzić od Boga. Dobre zakończenie, a tymczasem jakoś tak nijako, nudnawo.
W cygańskim obozie” to opowieść z dziś, kiedyś i jeszcze dawniej. Jak się zapewne domyślacie rzecz o Romach, ale też opowieść o SS-manie, który w dzieciństwie odkrył skrzypce. Gra na tym instrumencie stała się jego pasją. Wyrobił też w sobie przekonanie, że największymi wirtuozami skrzypiec są Cyganie, którzy w czasie drugiej wojny światowej trafią pod jego opiekuńcze skrzydła. Trafią do Auschwitz-Birkenau. Mało efektywna historyjka o muzycznej pasji zdolnej pokonać nawet samą panią z kosą i naturalnie o Romach. Ich kulturze, zwyczajach, usposobieniu i czym tam jeszcze.
W „Doktorze, dzieciaku i duchach w jeziorze” spotykamy starszego mężczyznę na kozetce u psychiatry. Pacjent streszcza mu swoje życie. To znaczy mówi o tym, co według niego jest warte wystrzępienia sobie języka. Było o Afroamerykanach, było o Romach, a teraz przyszła kolej na rdzennych mieszkańców Ameryki, zwanych też Indianami, ale gdzieś wyczytałam, że to niepoprawne politycznie, więc pozostańmy przy pierwszej nazwie. A zatem, kiedy nasz bohater był jeszcze dzieckiem jego ojciec miał przyjaciół wśród rdzennych mieszkańców Ameryki. Wprowadził swojego syna w to towarzystwo, które przedstawiło mu (to znaczy ojcu, a może im obu?) całą prawdę o jeziorze rozciągającym się nieopodal domu, w którym mężczyzna mieszkał wraz z wiecznie niezadowoloną, zgorzkniałą, gardzącą praktycznie całym światem małżonką i dwójką dzieci. Ojciec nauczył głównego bohatera tego trochę dłużącego się, moim zdaniem za bardzo porozciąganego, wlokącego się opowiadania, wszystkiego, co według niego każdy mężczyzna umieć powinien. To, czego nauczył go ojciec, bohater po latach przekazał swojemu synowi. Z dziada pradziada. Dziedzictwo. Umiejętności przekazywane z pokolenia na pokolenie. I tajemnicze jezioro. Jezioro duchów. Takie tam „dyrdymały”.
 
Na koniec trochę... bełkotu. Przepraszam, ale nie znajduję lepszego określenia na siedem kawałków, o które dosłownie potknęłam się w „Nowym księżycu na wodzie”. O „Magicznym kręgu” umiem powiedzieć tylko tyle, że jest bardzo krótkie. Aha, krąg i wrogowie. Tyle wiem. Ale to jeszcze nie bełkot...
Teraz będzie. „Jak nas widzą inni”, relacja seryjnego mordercy. Mowa-trawa, gadka szmatka i obowiązkowe łamańce językowe. Dekadencja języka, czy jak kto woli mowa potoczna, slang miejski.
W „Ojcu i synu” już trochę lepiej. Może dlatego, że dużo krócej? (Tak się zastanawiam, czy nie powinnam raczej dołożyć tego tekstu do grona przeciętniaczków: podkreślam całkowicie subiektywnym okiem) Nie, to już prędzej największa wada tej „epickiej produkcji”. Po prostu jest w tym jakiś pomysł. Ciekawa interpretacja biblijnego Ukrzyżowania. Na użytek stricte rozrywkowy. Choć co to za rozrywka patrzeć na takie rzeczy.
Bird nie żyje”, czyli w jednym barze takie toczą się rozmowy. Opisy klienteli, „niekończące się” historie o niczym. Stoimy, rozglądając się wokoło i jeśli o mnie chodzi nie znajdując ani jednego punktu, na którym chciałoby się zawiesić wzrok. Castle lubi uderzać na koniec – wstrząsnąć, zaskoczyć, zaszokować, czy po prostu namieszać w głowie – ale tutaj nic nie drgnęło. Ni jeden włos.
Na górze, na dole i cała prawda o wampirach”. Więzień trzech kobiet pijących krew. Z półobrotu o wampirach. Na poły przewrotnie, a wcześniej weź tu się zaangażuj. Zrzuć kajdany obojętności. Mówisz, nic prostszego? Zazdroszczę. Szczerze.
Czternaście krótkich opowiadań grozy” to, no czternaście mini opowieści grozy. Trochę w stylu urban legends. Większość to makabreski - poważniej niewątpliwie zrobi się na koniec. Ostatnią stację w tej przebieżce najbardziej sobie upodobałam. Najlepsze widoki.
I jeszcze tylko „Jestem twoją potrzebą”. Główna bohaterka: Marilyn Monroe. I jest jeszcze niejaka Potrzeba. Najpierw przychodzi Śmierć, a potem jest wczoraj. To jest cofamy się w czasie, niedaleko, tylko tyle, by odkryć kontekst. Tyle że nie bardzo potrafiłam wyłuskać go z potoku słów. Z meczącej gadaniny o... trudno powiedzieć, o czym. Za wąski umysł na te intelektualne progi.

Narkotyczne wizje Morta Castle'a. Nie, nie, bez przesady. Może Ty poczujesz się, jak na haju, ale stworzyciel „Nowego [starego też] księżyca na wodzie” takie „omamy” ma na co dzień. Wizje, jakich zazdrości mu niejeden kolega, i pewnie niejedna koleżanka, po piórze. Taką ma dziwną wyobraźnię ten nasz Mort. Szkielety wprawdzie wznosi pospolite, ale skóra, którą je obleka, to zupełnie inna sprawa. Ewenement na skalę światową. Wybryk przyrody. Okrutny żart Natury. Warto posłuchać. Chociaż raz. Nie posmakuje to więcej nie będziesz próbował/a. Takie to proste. Pójdź więc. Zanurz się z Mortem w jeziorze, na którym odbija się Księżyc. I goń tego króliczka. Goń, goń, goń na 29-kilometrowej trasie.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

 Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz