wtorek, 29 listopada 2016

Carter Wilson „Pokusa czerni”

Hannah Parks od dłuższego czasu wyczuwa, że jej mąż Dallin dystansuje się od niej. Początkowo daje wiarę jego tłumaczeniom, że ma dużo pracy w swojej firmie, która w niedługim czasie zrobiła z nich milionerów, ale pewnej nocy uświadamia sobie, że mężczyzna u boku którego spędziła wiele lat może być kimś zupełnie innym niż do tej pory myślała. Słowa, które Dallin wypowiada przez sen dają Hannah do zrozumienia, że fantazjuje o zgwałceniu i zamordowaniu kobiety. Innych możliwości kobieta do siebie nie dopuszcza, dopóki nie zostaje zaatakowana przez partnera. Wówczas uświadamia sobie, że przez cały czas mogła żyć pod jednym dachem z mężczyzną owładniętym pragnieniem skrzywdzenia kobiety. Decyduje się więc opuścić Dallina, przynajmniej do czasu przemyślenia całej sytuacji, ale okazuje się, że mąż nie zamierza pozwolić, aby ułożyła sobie życie z dala od niego. Hannah zaczynają ścigać ludzie pozostający na usługach Dallina, a jej jedynym sojusznikiem jest niedawno poznany biegły w sztuce ukrywania się Black.

„Pokusa czerni” to trzecia powieść amerykańskiego pisarza Cartera Wilsona. W Polsce na razie nie ukazała się jego debiutancka książka, „Final Crossing”, ale wydawnictwo Świat Książki w 2015 roku opublikowało jego drugą powieść zatytułowaną „Chłopiec w lesie”, która autentycznie podbiła moje serce. Od momentu jej przeczytania z utęsknieniem oczekiwałam kolejnej dawki prozy Cartera Wilsona, zastanawiając się, czy zgrabne nawiązania do twórczości Stephena Kinga i Deana Koontza były tylko jednorazowym incydentem, czy raczej stanie się to znakiem rozpoznawczym jego twórczości. I oczywiście ciekawiło mnie, czy moja fascynacja jego warsztatem aby nie osłabnie przy ponownym spotkaniu, kiedy nie będzie już magicznego „efektu nowości”. „Pokusa czerni” uhonorowana w 2016 roku „Colorado Book Award”, „National Indie Excellence Award Winner”, „International Book Awards Winner” i „RONE Award Finalist” udowodniła mi, że Carter Wilson nie jest autorem jednego dobrego dzieła, który najpewniej szybko odejdzie w zapomnienie. Drugie spotkanie z jego prozą przekonało mnie, że ma jeszcze wiele do zaoferowania wielbicielom trzymających w napięciu thrillerów, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że „Pokusa czerni” nie zachwyciła mnie, w aż takim stopniu, jak „Chłopiec w lesie”. Jeszcze w tym roku w Stanach Zjednoczonych ma ukazać się czwarta powieść Wilsona, pt. „Revelation”, więc widać, że pisarz na razie nie ma zamiaru „schodzić ze sceny”. Miejmy nadzieję, że w przyszłości nadal będzie raczył nas niezapomnianymi wrażeniami, i że stanie się jednym z najlepiej rozpoznawalnych współczesnych autorów dreszczowców, bo chyba nie znajdzie się wiele osób, które trwają w przekonaniu, że sobie na to nie zasłużył.

Carter Wilson w „Chłopcu w lesie” tak wysoko zawiesił poprzeczkę, że w swojej następnej publikacji mógł spokojnie nieco zaniżyć poziom, nie narażając się na wzmożoną krytykę czytelników, którzy mu zaufali. Przy czym muszę podkreślić, że jest to jedynie moja subiektywna opinia, bo zdążyłam już zorientować się, że niejeden odbiorca wyżej ceni sobie „Pokusę czerni” od „Chłopca w lesie”, więc powyższe stwierdzenie kieruję głównie do osób, które tak jak ja uważają jego drugą powieść za dzieło doskonałe w każdym calu. Oni przede wszystkim powinni „mieć się na baczności”, aczkolwiek jednocześnie radziłabym nie wpadać w skrajność, nie unikać trzeciej publikacji Wilsona, bo nie uważam, żeby była tak drastycznie słabsza od „Chłopca w lesie”, żeby rozczarować fanów wspomnianej książki. „Pokusę czerni” rozpoczyna iście porażające zdanie, które jak się wydaje miało pełnić rolę „hitchcockowskiego trzęsienia ziemi”. Wilson pisze „Hannah nie miała żadnego planu poza tym zakładającym podpalenie ojca”, a czytelnik czuje jakby od razu spuszczono na niego bombę, bez uprzedniego nakreślenia kontekstu sytuacyjnego. Oczywiście, Wilson czyni to w następnej kolejności, odmalowując przed naszymi oczami obraz dysfunkcyjnej rodziny – kobiety i dwóch jej córek, starszej Hannah i młodszej Justine, tyranizowanych przez „głowę familii”, Billy'ego. Prolog szczątkowo zarysowuje przeszłość głównej bohaterki - jej trudne życie u boku agresywnego ojca, maltretowanej matki i młodszej siostry, która w przeciwieństwie do niej nie miała problemów z akceptowaniem takiej egzystencji. Wilson jednak nie zdradza wówczas wszystkich szczegółów z dzieciństwa Hannah, ogranicza się jedynie do ogólników, ze szczególnym wskazaniem na wydarzenie, które pozwoliło jej i Justine rozpocząć nowe życie,. Detale zostawił na kolejne partie książki, której właściwa akcja rozgrywa się lata później, gdy u boku Hannah tkwi bogaty mąż, Dallin, dbający żeby niczego jej nie brakowało. To znaczy niczego poza jego obecnością. Jak się wydaje zapracowany mężczyzna nie ma ani siły, ani czasu na pielęgnowanie ich związku, czyli początkowo Wilson sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z klasyczną historią o małżeństwie przeżywającym kryzys. I rzeczywiście tak będzie, ale „Pokusa czerni” nie będzie miała nic wspólnego ze stricte melodramatyczną opowiastką o zgnębionej parce, co mogą sugerować wstępne przemyślenia dorosłej Hannah. Powieść szybko zacznie się upodabniać do „Dobranego małżeństwa” Stephena Kinga, minipowieści wchodzącej w skład zbioru zatytułowanego „Czarna bezgwiezdna noc”, co dla mnie było dowodem na to, że Wilson nadal pozostaje pod silnym wpływem twórczości niekoronowanego króla współczesnej literatury grozy. I dobrze, bo jak mało kto potrafi umiejętnie wkomponowywać motywy kojarzone z dziełami Stephena Kinga w owoce swojej własnej wyobraźni – nie wiem czy celowo, ale podobieństwa są na tyle duże, żeby czytelnik miał wrażenie, iż autor sięga po pomysły Kinga, jednak nie w aż takim stopniu i z całą pewnością nie w tak nieudolnym stylu, żeby miało się poczucie obcowania z powieścią spłodzoną przez zwykłego kopistę, który nie jest w stanie pochwalić się własną inwencją. W głowie Cartera Wilsona kłębi się wiele elektryzujących koncepcji, które w dodatku potrafi przelać na papier z zachowaniem prawideł rządzących gatunkiem i bez mała chwaląc się dojrzałym warsztatem, za pośrednictwem którego jak się wydaje bez większego wysiłku roztacza przed oczami czytelnika szczegółowe wizje wszystkiego, co ma miejsce na kartach jego powieści. Człowiek niemalże przenosi się do wykreowanego przez niego świata, ze zdziwieniem odkrywając, że stał się uczestnikiem (nie obserwatorem) niebezpiecznych wydarzeń.

Gdyby Carter Wilson poprzestał na beznamiętnym kopiowaniu Stephena Kinga „Pokusa czerni” byłaby opowieścią o kobiecie odkrywającej, że jej mąż jest seryjnym mordercą, która starałaby się w pojedynkę stawić czoło zagrożeniu. Ale jak już wspomniałam autor omawianej powieści nie jest zwyczajnym kopistą, nie zamierzał prezentować światu kolejnego „Dobranego małżeństwa” tylko w dużej mierze thriller drogi – szaleńczą pogoń śladami sterroryzowanej kobiety, której towarzyszy specjalista od ukrywania się, starający się znaleźć sposób na ocalenie głównej bohaterki. Już w poprzednim zdaniu powinno wybrzmieć echo Deana Koontza, drugiego z inspiratorów Cartera Wilsona. Bo jak doskonale wiedzą jego wierni fani, Koontz wprost przepada za motywem postaci pozostających w niemalże ciągłym ruchu, uciekających przed jakimś zagrożeniem i jednocześnie szukających wyjścia z koszmarnej sytuacji, w jakiej z różnych przyczyn się znaleźli. Ktoś powie: oho, Wilson znowu sięga po pomysły innych i zapewne zada sobie pytanie, gdzie ta wspomniana już własna inwencja. Otóż, ujawnia się ona z czasem w szczegółowym przebiegu całej intrygi i portrecie głównej bohaterki, która musi walczyć nie tylko z zagrożeniem w postaci uzbrojonych mężczyzn dybiących na jej życia, ale również z niszczącą żądzą mordu, która w jej mniemaniu została uwarunkowana genetycznie. Hannah jest przekonana, że ojciec przekazał jej „w spadku” agresję, którą dotychczas udawało jej się tłumić, ale krzywda, jaka właśnie ją spotyka wydaje się powoli kruszyć mur, za którym się skryła. System obronny Hannah zostaje nadwątlony i wydaje się, że tylko nowo poznany Black jest w stanie odwieść ją od wkroczenia na ścieżkę zła. Carter Wilson poświęca dużo uwagi, jakże emocjonującym, wewnętrznym rozterkom głównej bohaterki, ale nie zamyka fabuły „Pokusy czerni” w wąskich ramach opowieści psychologicznej, wzbogacając swoją historię złożonym spiskiem, prawdziwy kształt którego poznamy dopiero pod koniec powieści. Do tego czasu „pod dyktando” autora będziemy formułować kilka różnych teorii, dając się zwodzić mylnym tropom i czując bezbrzeżne zaskoczenie, ilekroć uświadomimy sobie, że wszystko co wcześniej wiedzieliśmy właśnie obróciło się w pył, a cała intryga w idealnie poprowadzonym zwrocie akcji wkroczyła na zupełnie inny poziom. Wilson parokrotnie wykorzystuje ten zabieg, przez co niejako zmusza czytelnika do nieustannej czujności i i podejrzliwości, nawet wówczas gdy musi przebrnąć przez zdecydowanie mniej atrakcyjne ustępy portretujące szaleńczą podróż czołowych bohaterów, przerywaną krótkimi przystankami w różnego rodzaju kryjówkach. Motyw drogi w moim odczuciu nie został oddany w sposób, który dorównywałby wątkom psychologicznym i spiskowym, głównie z powodu niezbyt wyrazistego zagęszczania napięcia. A tego oczekiwałabym od szaleńczej pogoni i pozornych chwil wytchnienia podczas pobytu bohaterów w różnych kryjówkach - wówczas można było bardziej zdecydowanie nakreślić siłę zagrożenia nieustannie czyhającego na głównych bohaterów, czy to poprzez bezpośrednie starcia z agresorami, czy z wykorzystaniem klaustrofobicznej atmosfery. Wilson to czynił, ale nie w takim stopniu, jakiego bym pragnęła. Tymi niedociągnięciami odrobinę obniżył moje ogólne wrażenia z lektury, ale nie aż tak żebym poczuła się rozczarowana, bo jednak plusów było nieporównanie więcej.

Swoje ponowne spotkanie z twórczością Cartera Wilsona uważam za udane, choć nie mogę powiedzieć, że „Pokusa czerni” dosięgła poprzeczki zawieszonej przez autora w „Chłopcu w lesie”. Lektura jego poprzedniej powieści była dla mnie wprost niesamowitym przeżyciem, natomiast „Pokusa czerni” zagwarantowała mi na tyle silne emocje, abym wyczekiwała kolejnej publikacji tego autora, ale ich natężenie było mniejsze niż w przypadku jego poprzedniej książki. Innymi słowy Carter Wilson zaprezentował mi taką jakość, żebym wciąż uważała go za wartościowego pisarza, choć wcześniej udowodnił, że może być jeszcze lepszy. Co niejednemu czytelnikowi, który zapozna się z „Pokusą czerni” nie znając „Chłopca w lesie” najpewniej wyda się prawie niemożliwe. Bo na tle współczesnych literackich thrillerów omawiana pozycja i tak wypada bardzo dobrze.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz