Reporterka,
Jennifer Fast, przyjeżdża do Solvang w Kalifornii, aby nakręcić
materiał dla telewizji. Towarzyszy jej siostra Karen i ich
przyjaciółka Vicki Thompson. Przez właśnie trwający festyn w
hotelach nie ma wolnych pokoi, ale właściciel małego muzeum,
Ernest Keller, oferuje im nocleg w swoim domu na prowincji. Po
przyjeździe na miejsce przedstawia im swoją nieśmiałą,
strachliwą żonę Virginię, po czym lokuje je na piętrze. Jennifer
i Karen niedługo potem wyruszają z powrotem do Solvang, aby
stworzyć materiał o festynie, natomiast Vicki z powodu złego
samopoczucia decyduje się zaczekać na nie w domu Kellerów.
Tymczasem Virginia próbuje uświadomić mężowi, że sprowadzenie
gości było złym pomysłem, ale sprawujący niepodzielną władzę
w tym domu Ernest w ogóle nie zamierza brać pod uwagę jej
obiekcji. Osobliwe zachowanie tej pary nie wzbudza podejrzeń u
miastowych kobiet. Nawet przez myśl im nie przechodzi, że
Kellerowie mogą skrywać przed światem jakąś przerażającą
tajemnicę.
„The
Unseen” to drugi film nieżyjącego już amerykańskiego reżysera
i scenarzysty Danny'ego Steinmanna i zarazem jego pierwszy horror
(drugim i ostatnim jest „Piątek trzynastego V: Nowy początek”).
Pierwszą wersję fabuły „The Unseen” opracowali Michael L.
Grace, Kim Henkel i Nancy Rifkin, ale w późniejszych etapach w ich
opowieść wprowadzono tyle zmian, że ich nazwisk nie zdecydowano
się nawet uwzględnić w czołówce filmu. Pomysłodawcami drugiej,
zaaprobowanej wersji tej historii byli Stan Winston, Thomas R. Burman
i właśnie Danny Steinmann, który już w pojedynkę przelał ją na
karty scenariusza. Kiedy obraz był gotowy jego reżyser i zarazem
scenarzysta postanowił „ukryć się” pod pseudonimem Peter
Foleg, dlatego że nie był zadowolony z efektu końcowego tego
przedsięwzięcia.
„The
Unseen” zdecydowanie nie jest filmem, którego z czystym sumieniem
można by polecać osobom nieakceptującym minimalistycznego
podejścia do procesu tworzenia. Nie jestem też do końca
przekonana, czy powinno się rekomendować ten horror ludziom
niepotrafiącym odnaleźć się w nieśpiesznie rozwijających się
historiach, bo choć Danny Steinmann nie czekał z rozpędzeniem
akcji, aż do ostatniej partii filmu to obawiam się, że sceny
poprzedzające rzeczony zwrot i niektóre sekwencje następujące po
nim utrudnią wspomnianej grupie widzów odbiór tego obrazu. Ale tym
kinomaniakom, którzy podzielają moje preferencje pewnie będzie o
wiele łatwiej zaangażować się w tę opowieść. W produkcję,
której daleko do ideału, ale moim zdaniem bynajmniej nie z powodu
spowalniania tempa. Szacuje się, że na realizację „The Unseen”
przeznaczono dwa miliony dolarów i moim zdaniem bardzo dobrze je
spożytkowano. Skompletowano ekipę, która potrafiła stworzyć tak
solidną oprawę wizualną, że doprawdy trudno utyskiwać na rażące
oczy nadszarpnięcie zębem czasu. Ścieżka dźwiękowa skomponowana
przez Michaela J. Lewisa pozostaje nieco w tyle za zdjęciami Roberto
A. Quezady - nie odgrywa żadnej roli w potęgowaniu napięcia,
chociaż wiele momentów, aż prosi się o szarpiące nerwy dźwięki
w miejscu owego muzycznego stonowania. Innymi słowy oprawa dźwiękowa
nie wyróżnia się niczym szczególnym, cierpi na kompletny brak
chwytliwej agresji, silnej intensywności, ale prawdę powiedziawszy
mogło być gorzej – mogła przyczyniać się do obniżania
napięcia, czego moim zdaniem nie robiła. Zadanie budowania klimatu
spadło więc na barki operatorów i oświetleniowców. Musieli oni
zrekompensować mi braki w płaszczyźnie muzycznej, co w sumie
uczynili. Na tyle, na ile mogli, bo niedoróbek w scenariuszu
przeskoczyć się nie dało. Dostałam przyblakłe zdjęcia
zacisznego zakątka Stanów Zjednoczonych, gdzie stoi zgrabny dom
należący do niejakich Kellerów - jego schludne wnętrza i
otaczające go pustkowie za dnia skąpane w gorących promieniach
słonecznych, a nocą „kąpiące się” w ciemnościach,
rozpraszanych przez sztuczne oświetlenie w takim stopniu, żeby nie
mieć wrażenia całkowitego wyparcia złowieszczego mroku i
problemów z wypatrzeniem wszystkich detali. Koncepcja scenarzysty
wymagała stworzenia atmosfery tajemniczości. Powolna praca kamer,
ponure zdjęcia i wprowadzająca poczucie wyalienowania naturalna
sceneria rzeczywiście natchnęły pierwsze partie „The Unseen”
hipnotyzującą tajemniczością emanującą bardzo wyraźną groźbą.
Ale klimat moim zdaniem zbyt szybko został przeformułowany. Zmienił
swój charakter i bynajmniej nie za sprawą świadomego działania
członków ekipy technicznej tylko przez posunięcia scenarzysty.
Danny Steinmann od początku daje nam do zrumienia, że z Ernestem
Kellerem i jego żoną Virginią coś jest nie tak – już podczas
ich rozmowy telefonicznej nabieramy pewności, że główna bohaterka
Jennifer Fast i jej dwie towarzyszki nie mają do czynienia z
altruistami, dobrotliwym małżeństwem, które bezinteresownie
wspomaga je w potrzebie. Niebawem dowiadujemy się, że Virginia boi
się swojego męża – że jest zastraszoną, podległą swojemu
partnerowi kobietą, która negatywnie zapatruje się na pomysł
wpuszczania obcych do ich domu. Przez wzgląd na fakt, że to Ernest
(mężczyzna lubiący pajacować, ewidentnie zmuszający się do
przesłodzonej uprzejmości i starający się całkowicie
podporządkować sobie małżonkę) od początku wzbudza największą
nieufność w widzach, zachowanie jego żony zapewne przez wielu
widzów będzie poczytywane w kategoriach dążenia do
niedopuszczenia do jakiejś tragedii. Do koszmaru, który jak
przeczuwamy nieuchronnie się zbliża. Nie wiemy tylko kto lub co
będzie jego sprawcą. To dla przynajmniej większości odbiorców
„The Unseen” powinno stać się jasne w trakcie „rozmowy
Kellera z jego ojcem”, która pojawia się stanowczo za wcześnie.
Danny Steinmann za szybko obnaża przed widzami tajniki całej
intrygi – film sporo by zyskał na utrzymywaniu widza w dłuższej
niepewności, na pozostawieniu najważniejszych składników owej
intrygi jego domysłom, aż do ostatniej partii. Pewnie wówczas i
tak przedwcześnie ułożyłabym sobie w głowie całą tę opowieść,
ale przynajmniej nie mogłabym mieć co do tego stuprocentowej
pewności. Jak to niestety było w tym przypadku.
Barbara
Bach... mmm... żeby była jasność, jestem heteroseksualistką, ale
aparycja tej aktorki wręcz mnie urzekła. A skoro ja tak na nią
zareagowałam to już wyobrażam sobie jak przyjmą ją niektórzy
panowie – już widzę ich maślane, szeroko otwarte oczy wbite w
ekran;) Ale uroda to i tak sprawa drugorzędna, jeśli idzie o
aktorów i aktorki, a przynajmniej dla mnie nie ma takiego znaczenia,
jak ich warsztat. Barbara Bach pokazała mi tutaj swoje dwa oblicza.
Jedno nasuwało mi na myśl filmy Alfreda Hitchcocka. Ten legendarny
reżyser starał się powściągać ekspresję u zatrudnionych
aktorów z korzyścią dla swoich filmów (mniej znaczy więcej) –
oczywiście to nie oznacza, że wszystkim im udawało się przez cały
unikać egzaltacji, ona też się pojawiała, ale wydaje mi się, że
najczęściej twarze, zwłaszcza kobiet przypominały niemalże
kamienną maskę. Niemalże, bo uważne wpatrywanie się w ich
pozornie nieprzeniknione oblicza częstokroć procentowało
wychwyceniem przejawów całej gamy emocji kłębiących się pod
widomą powierzchnią. Aż do ostatniego, w mojej ocenie
niepotrzebnie przeciągniętego „aktu” „The Unseen” Barbara
Bach obiera właśnie taki warsztat i wychodzi jej to wprost
wspaniale. Znikoma mimika Bach i jednostajny ton jej głosu mają w
sobie doprawdy potężną moc przyciągania, również z powodu
trudnych do przeoczenia „diabelskich iskierek” strzelających z
jej oczu. Danny Steinmann daje nam do zrozumienia, że kreowana przez
nią postać Jennifer Fast odbiega od modelu final girl. Jej
nieprzejednana natura, nieznoszące sprzeciwu postanowienia, innymi
słowy wchodzenie w rolę szefa swojej przyjaciółki i własnej
siostry każą nam sądzić, że nie mamy tutaj do czynienia z
klasycznym rysem psychologicznym pierwszoplanowej kobiecej postaci,
która albo przeżyje, albo zginie jako ostatnia. Final girls
kojarzone są głównie ze slasherami, choć faktem jest
że ten typ postaci jest wykorzystywany przez twórców różnych
nurtów horrorów. „The Unseen” stricte slasherem nie jest
– posiada parę elementów kojarzących się z tym podgatunkiem,
ale wydaje mi się, że Danny Steinmann był bardziej zainteresowany
nakręceniem nastrojowego horroru z motywami psychologicznymi, nie
zaś standardowej rąbanki, którą można by streścić w zdaniu
„zamaskowany / okaleczony / zdeformowany morderca poluje na grupkę
młodych ludzi, która utknęła na prowincji”. Wyszło mu to
całkiem nieźle, nawet pomimo „kłód” jakie rzucił pod nogi
swojej ekipie w postaci złego wyważenie środków ciężkości. O
jednym już wspomniałam, ale w „The Unseen” zobaczymy jeszcze
dwa istotne przejawy pogubienia się w konstrukcji tekstu. Pierwsza
dotyczy zbyt krótkiego odstępu czasowego pomiędzy pierwszym i
drugim mordem. Oba nie szafują odstręczającą makabrą, ale widok
odciętej jednej głowy i pomysłowe rozbicie drugiej o kratę w
podłodze (jak tylko kobieta uświadomiła sobie, że coś ciągnie
za jej szalik zaczęłam drzeć się na cały regulator, żeby go
zdjęła... no, ale jak zwykle bohaterka filmu nie chciała mnie
słuchać) całkowicie mi wystarczyły – nie wymagałam absolutnie
niczego bardziej krwawego, czy wymyślnego, tj. byłam absolutnie
usatysfakcjonowana zaprezentowanymi koncepcjami i wykonaniem. Ale
nie wspomnianą odległością pomiędzy nimi, bo moim zdaniem z
dłuższych wspólnych (a nie samotnych) poszukiwań pierwszej ofiary
taka utalentowana ekipa na pewno wycisnęłaby mnóstwo napięcia. W
takim kształcie też się go odczuwa, ale gdyby nie wymienione
irytujące zagranie scenarzysty bez wątpienia byłoby ono dużo
większe. Ostatnia partia „The Unseen”, czyli dynamiczna,
miejscami zabawna, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, końcówka
filmu również nie dostarcza nam takich wrażeń, jak powinna za
sprawą niezbyt dobrej pracy scenarzysty. Steinmann tak ją
porozwlekał, w dodatku upierając się przy kilkukrotnym
unieszkodliwianiu różnych postaci tego „dramatu” i ich
powrotach do świadomości, że miałam wrażenie, jakby składał
pokłon monotematyczności, jakby widział coś wspaniałego w swego
rodzaju zapętlaniu akcji – coś, czego ja pomimo usilnych starań
nie potrafiłam dostrzec. W tym ostatnim akcie Barbara Bach pokazuje
widzom swoje drugie, wyżej wspomniane oblicze – warsztat o wiele
bardziej ekspresyjny niż ten poprzedni, w którym delikatnie mówiąc
odnajduje się znacznie gorzej. Chyba że ktoś lubi tak przesadne
demonstrowanie czystego przerażenia, że aż ocierające się o
groteskę... UWAGA SPOILER Ale w zamian zobaczymy w mojej
ocenie znakomity popis aktorski innej osoby, Stephena Fursta,
wcielającego się w zdeformowany „owoc” kazirodczego związku
Kellerów KONIEC SPOILERA.
„The
Unseen” współczesnym widzom zapewne wyda się horrorem niezbyt
odkrywczym, podejmującym tematykę, która obecnie uznawana jest za
mocno wyeksploatowaną i która posiada kilka istotnych niedociągnięć
natury konstrukcyjnej. To drugie trochę obniżyło moje ogólne
wrażenia z całości, ale brak większej pomysłowości z racji
moich osobistych zapatrywań na kino grozy w żadnym razie mi nie
przeszkadzał. Obawiam się jednak, że dla co poniektórych może
być przeszkodą, tak samo zresztą, jak zbyt szybkie odarcie tego
obrazu z intrygującej tajemnicy nakreślonej we wstępnej partii
„The Unseen”. Ale jeśli cenią sobie oni może nie maksymalnie,
ale bardziej minimalistyczne kino grozy to moim zdaniem mogą
zaryzykować seans. Bo istnieje szansa, że w dużej części powolna
narracja, ukierunkowana na wykrzesanie i zintensyfikowanie różnego
rodzaju emocji i oczywiście nastrojowa oprawa wizualna ułatwią im
„przełknięcie” wspomnianych mankamentów. Nie wspominając już
o zjawiskowej Barbarze Bach (poza końcówką), w której to wbrew
swojej orientacji seksualnej chyba się zakochałam...
gdzie można obejrzeć?
OdpowiedzUsuńNapisz na maila: buffy1977@wp.pl
Usuń