Rodzice, Julii Trent, giną w wypadku samochodowym. Dziewczyna wprowadza się
do wujostwa Bryantów, którzy wychowują już trójkę swoich dzieci. Julia szybko
asymiluje się w nowym miejscu, wpadając jednak w konflikt ze swoją nastoletnią
kuzynką Rachel, która szybko zauważa, że z jej krewną jest coś nie tak.
Przebiegła Julia pozyskuje sobie sympatię Bryantów i nastawia ich przeciwko
Rachel. Powoli acz konsekwentnie odbiera kuzynce wszystko, na czym jej zależy,
dzięki tajemniczym rytuałom, które odprawia w ich pokoju. Rachel nabiera
przekonania, że Julia pragnie zniszczyć jej rodzinę i postanawia temu
przeciwdziałać.
Telewizyjny horror Wesa Cravena, do którego scenariusz na podstawie książki
Lois Duncan, pt. „Summer
of Fear” napisali Glenn M. Benest i Max A. Keller. Po raz pierwszy
film wyemitowała telewizja NBC w noc Halloween 1978 roku. W późniejszych latach
był dystrybuowany w kinach i na kasatach wideo, ale w bardzo ograniczonym
zakresie. Dzisiaj „Obcy w naszym domu” praktycznie odszedł w zapomnienie,
pomimo popularności jego reżysera. Winą za to można obarczyć niezadowalającą
dystrybucję, ale do ostracyzmu masowych widzów mogły też przyczynić się
niepochlebne opinie krytyków.
Wes Craven obiektywnie rzecz biorąc jest reżyserem nierównym. Oprócz takich
perełek kina grozy, jak „Koszmar z ulicy Wiązów” i „Ostatni dom
po lewej” zdarzało mu się kręcić delikatniejsze
produkcje, skierowane również do nastoletnich odbiorców (seria „Krzyk”, „Śmiertelne
błogosławieństwo”, „Przyjaźń na śmierć i życie”), nie wspominając już o jego
mniej udanych współczesnych, mainstreamowych przedsięwzięciach („Przeklęta”, „Zbaw mnie ode
złego”). Cokolwiek by nie powiedzieć o twórczości Wesa Cravena należy
zaznaczyć, że potrafi opowiadać. Nieważne, czy mamy do czynienia z mocną
historią o bestialskim gwałcie i krwawej zemście, czy oddaną w realiach
młodzieżowych opowieścią o robocie, nienapuszony styl Cravena sprawia, że z
przyjemnością obcuje się z jego twórczością. „Obcy w naszym domu” jest sztandarowym
przykładem tej delikatniejszej, teen
horrorowej działalności reżysera, bardziej nastawionej na walory stricte
rozrywkowe, aniżeli straszenie, w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Zapewne dając się porwać popularności nominowanej do Oscara za kreację opętanej
Regan MacNeil, Lindy Blair, Craven powierzył jej główną pozytywną rolę w „Obcym
w naszym domu”, tym samym pod koniec lat 70-tych przyciągając przed małe ekrany
rzeszę jej oddanych fanów. Przez wzgląd na charakter postaci Rachel, Blair nie
miała szansy powtórzyć sukcesu z „Egzorcysty”, ale zrobiła wszystko, co było w
jej mocy, żeby wywiązać się z zadania „spoczywającego na barkach” jej kreacji.
Jako, że scenariusz „Obcego w naszym domu” zasadza się na pojedynku pomiędzy
dwiema dziewczynami, tą dobrą i tą złą, twórcy byli zmuszeni położyć szczególny
nacisk na ich pełną napięcia relację. Kiedy Julia (całkiem znośnie wykreowana
przez Lee Purcell) wprowadza się do domu Bryantów życie jej nastoletniej
kuzynki diametralnie się zmienia. Parająca się jazdą konną Rachel przygotowuje
się do zawodów na grzbiecie swojego ukochanego zwierzęcia, Sundance’a, który
agresywnie reaguje na obecność Julii. Ponadto dziewczyna spędza wolny czas ze
swoim chłopakiem Mike’iem Gallagherem. Kiedy ma wybrać się z nim na imprezę dostaje
wysypki, która zmusza ją do pozostania w domu. Zamiast niej Mike zabiera Julię,
co jak można się tego spodziewać jest początkiem ich związku. To pierwszy
sygnał dla Rachel, że jej kuzynka nie jest takim niewiniątkiem, na jakie się
kreuje, ale w podejrzeniach ostatecznie utwierdza ją dopiero smutny koniec jej
ukochanego konia oraz ślady przeprowadzanych w ich wspólnym pokoju dziwacznych
rytuałów. Nastolatka, naturalną koleją rzeczy, próbuje przestrzec rodzinę przed
Julią, ta jednak całą winą za ten konflikt obarcza Rachel. Jej starszy brat,
Peter, w skrytości podkochuje się w kuzynce, a rodzice myślą tylko o
zapewnieniu Julii przyjemnej przystani po niedawnej tragedii w jej życiu.
Najmłodszy członek rodziny Bryantów, Bobby, nie odgrywa natomiast większej roli
w tym dramacie. Prowadząc fabułę swojego filmu Craven wzorował się na Romanie
Polańskim. Jak sam przyznał starał się stworzyć taką samą aurę paranoi i
zaszczucia, jaką widział w „Dziecku Rosemary”, ale bądźmy szczerzy – chociaż
udało mu się natchnąć całą intrygę odpowiednią dawką napięcia emocjonalnego
klimatu jego filmu w żadnym wypadku nie można zestawiać z kunsztem Polańskiego.
To nie ta liga. Siłą „Obcego w naszym domu” jest scenariusz, owszem miejscami
naiwny, bez wątpienia przewidywalny, ale nieprzekombinowany i unikający
nachalnego pretendowania do czegoś głębszego. Craven nie przykłada większej
wagi do generowania mrocznej atmosfery, już bardziej bazuje na nasłonecznionych
zdjęciach i pozornie sielankowych realiach, w które w pewnym momencie wkrada
się coś nieznanego i śmiertelnie niebezpiecznego. Jak to często w jego filmach
bywa zamienia idyllę w koszmar, ale nie w mocnym, zdecydowanym stylu, pełnym
przerażających efektów specjalnych tylko z wykorzystaniem relacji
międzyludzkich. Chwilami oczywiście zbacza w stronę większej dosłowności
(wysypka Rachel, rekwizyty czarnoksięskie i rzecz jasna finał), ale chyba tylko
w celu sporadycznego zdynamizowania fabuły. Prawdziwe napięcie przebija z
pojedynku na słowa pomiędzy dwiema głównymi bohaterkami i wykluczenia Rachel z
kręgów rodzinnych. Jakimś sposobem Julii udało się nastawić krewnych kuzynki
przeciwko niej samej, sprawić, że to ona była postrzegana, jako prowokatorka wszystkich
napięć w ich domu. Ten wątek scenariusza umożliwił Cravenowi stworzenie całkiem
zgrabnej aury wyalienowania. Jeśli porównamy jej specyfikę do klimatu „Wzgórz
mających oczy” jawi się bardzo pomysłowo. Otóż, nie mamy tutaj do czynienia z
odcięciem od cywilizacji tylko zagubieniem we własnym domu, na spokojnej,
malowniczej dzielnicy, w samym środku skupiska ludzkiego. Twórcy przy pomocy
zdolności aktorskich Lindy Blair wręcz po mistrzowsku oddali wykluczenie Rachel,
determinujące potrzebę odzyskania swojego dawnego życia i uwolnienia rodziny ze
zgubnego wpływu demonicznej Julii.
Końcówka filmu, jak to w teen
horrorach Wesa Cravena często bywa bazuje na większej dynamice, która w tym
konkretnym przypadku przysłania wszystko inne. Podczas zdecydowanych prób
uratowania bliskich przez Rachel i jej finalnego pojedynku z Julią nie czuje
się większego zagrożenia. UWAGA SPOILER
Głównie dlatego, że wszystko w prostej linii zmierza do przewidywalnego
zakończenia, wręcz odrzucająco lukrowanego. W końcu przez cały seans
mieliśmy do czynienia z horrorem w wersji lajt, skierowanym również do młodszy
odbiorców, a więc należało się spodziewać happy endu. Scenarzyści, co prawda
próbowali podratować finał ostatnim ujęciem, ale bez większego rezultatu.
Raczej wątpię żeby tak ograny chwyt usatysfakcjonował wielbicieli kina grozy KONIEC SPOILERA.
Abstrahując od nieudanej końcówki „Obcego w naszym domu” ogląda się, jak
marzenie. Bez strachu, bez zniesmaczenia, ale za to w całkiem sporym napięciu. Wesowi
Cravenowi oczywiście nie udało się stworzyć aury paranoi na miarę „Dziecka
Rosemary” Romana Polańskiego, ale to co ostatecznie widzom zaproponował i tak
broni się elektryzującymi relacjami międzyludzkimi, aurą wyalienowania w dosyć
zaskakującej lokacji i rzecz jasna kreacją Lindy Blair. Czysta rozrywka, która
dzięki temu, że nachalnie nie pretenduje do czegoś ambitnego znacząco
uprzyjemnia wolny czas. Polecam fanom horrorów w delikatniejszej odsłonie.
Klasyczna pozycja. Widziałem dwa razy, a i trzeci obejrzę ;)
OdpowiedzUsuń