sobota, 24 czerwca 2017

„XX” (2017)

Dobrze przyjęta przez krytykę antologia filmowa, składająca się z pięciu opowieści, jeśli wliczyć animację prezentowaną w ratach i mającą stanowić coś na kształt klamry. Już na etapie planowania postanowiono powierzyć reżyserię wyłącznie kobietom, można więc powiedzieć, że „XX” miał być próbką damskiego spojrzenia na horror. Przez jakiś czas w Internecie krążyła informacja, że wybór padł na Karyn Kusamę („Zabójcze ciało”, „Zaproszenie”), Jovankę Vuckovic, Mary Harron („American Psycho”, „Internat”) i Jennifer Chambers Lynch („Chained”). Widziałam nawet doniesienia o rzekomym zatrudnieniu sióstr Soska, Jen i Sylvii („American Mary”, „Oczy zła”), ale ostatecznie do dwóch pierwszych dołączyły Roxanne Benjamin („Southbound”), Annie Clark i Sofia Carrillo. Pierwszy pokaz „XX” odbył się w styczniu 2017 roku na Sundance Film Festival, później był dystrybuowany głównie za pośrednictwem platformy VOD oraz na DVD i Blu-ray. Antologia trafiła również na ekrany amerykańskich kin, ale w ograniczonym zakresie.

W mojej ocenie „XX” jest antologią nierówną - dziełem zawierającym w sobie solidnie nakręcone, wciągające i całkiem klimatyczne historie oraz opowieści, które moim zdaniem nie przedstawiają sobą praktycznie żadnej wartości, wyglądające jakby nakręcono je na siłę, naprędce, tylko po to, żeby czymś wypełnić pozostałe z wymaganych minut. Nastrojowa klamra zrealizowana techniką stop motion, wyreżyserowana przez Sofię Carrillo, zwraca uwagę wysmakowanym miksem filmowej i nazwijmy go kukiełkowej rzeczywistości, efektownym przemieszaniem realizmu z mroczną bajkowością, ale niestety nieabsorbującą na gruncie tekstowym. Najwięcej powodów do dumy ma moim zdaniem Jovanka Vuckovic, odpowiedzialna za reżyserię i scenariusz „The Box”, segmentu będącego ekranizacją opowiadania Jacka Ketchuma zamieszczonego w zbiorze „Królestwo spokoju”. Narratorem i zarazem głównym bohaterem literackiego pierwowzoru był mężczyzna, kochający mąż i ojciec trójki dzieci. Jako że „XX” miała konfrontować widza z kobiecym spojrzeniem na horror, Vuckovic główną bohaterką uczyniła żonę wspomnianej postaci, ustawiając ją w pozycji, którą w opowiadaniu zajmował jej małżonek. Zmniejszyła również liczbę ich dzieci – zamiast trójki pociech mają dwójkę, chłopca i dziewczynkę, z których to tak samo jak w opowiadaniu uwagę przyciąga przede wszystkim ten pierwszy, Danny. Te kosmetyczne zmiany moim zdaniem nie mają większego wpływu na tę historię - w żadnym razie nie odkształcają zamysłu Jacka Ketchuma, z czego jestem bardzo rada, bo „The Box” to tego rodzaju opowieść, którą bardzo łatwo można było zepsuć. Jeden fałszywy krok mógł skutkować odarciem z uwierającej wręcz zagadkowości, z unaocznionego przez Ketchuma dowodu na to, że w prostocie tkwi potężna siła, że wcale nie trzeba komplikować danej opowieści, aby została odebrana w kategoriach czegoś oryginalnego. Jovanka Vuckovic zdołała oddać na ekranie wszystkie powyższe superlatywy „Pudełka” Jacka Ketchuma, oferując nam w zasadzie (plus-minus) identyczny przebieg akcji, tyle że ujęty z perspektywy kobiety. Kopiując nawet niektóre kwestie, nie tylko poszczególne wydarzenia składające się na tę tchnącą niepokojącą tajemniczością opowieść o chłopcu, który nagle przestaje jeść. I serwując jedną realistyczną krwawą sekwencję – dosyć mocną, aczkolwiek wydaje mi się, że przyjęłabym ją z większym wstrętem, gdyby jej sens od początku nie był tak oczywisty. UWAGA SPOILER Innymi słowy, gdybym przez cały czas trwania tej scenki nie zdawała sobie sprawy, że to jedynie sen głównej bohaterki KONIEC SPOILERA.

Po „The Box” przychodzi pora na dwie w moim pojęciu bardzo słabe historyjki, z których to pierwszej zatytułowanej „The Birthday Party” nawet nie mogę nazwać horrorem. Spisana przez Annie Clark i Roxanne Banjamin i wyreżyserowana wyłącznie przez tę pierwszą opowieść o neurotycznej, impulsywnej kobiecie organizującej przyjęcie urodzinowe dla swojej małej córeczki miała być dowcipnym spojrzeniem na pewną bądź co bądź makabryczną tematykę – pełną czarnego humoru opowieścią o kobiecie, która tak bardzo pragnie wyprawić córce niezapomniane urodziny, że jest nawet gotowa ukryć ciało jej ojca, który targnął się na swoje życie akurat w tym jakże ważnym dla nich dniu. Problem tylko w tym, że humor jest tak prymitywny, drętwy, żeby nie rzec wymuszony, a dbałość o napięcie, którego przecież ma się pełne prawo oczekiwać od takiej problematyki, tak denerwująco znikoma, że z utęsknieniem wypatrywałam końca tej opowieści, wręcz nie mogłam się doczekać następnego segmentu. Jak się jednak okazało jakże przewidywalne zakończenie „The Birthday Party” nie oznaczało końca moich mąk, bo kolejna opowieść, „Don't Fall” wyreżyserowana przez Roxanne Benjamin na podstawie jej własnego scenariusza wcale lepsza nie była. Historii o grupce przyjaciół, która musi się zmierzyć z jakimś potwornym osobnikiem bądź osobnikami na terenie położonym z dala od skupisk ludzkich, na rozległym pustkowiu, z którego nie sposób szybko się wydostać, było już cale mnóstwo. Ale to nie brak oryginalności odrzucił mnie od tej opowieści tylko tchórzliwa forma, nieprzystająca do fabuły. Od takiej historii ma się prawo oczekiwać przynajmniej jednego śmielszego krwawego ujęcia, jakiejś czy to pomysłowej czy budzącej przynajmniej delikatny niesmak eliminacji któregoś z protagonistów. Ma się również prawo oczekiwać dużego skupienia twórców na generowaniu atmosfery narastającego zagrożenia, a tego ku mojemu ubolewaniu również nie dostałam. Na plus mogę jedynie odnotować lekkie zaburzenie konwencji za sprawą rozwoju głównej bohaterki UWAGA SPOILER kobieta, która wydaje się pełnić rolę final girl staje się potworem, mordercą swoich niedawnych towarzyszy KONIEC SPOILERA.

Poziom dwóch poprzednich segmentów zmusił mnie do wejścia w ostatnią historyjkę bez żadnych oczekiwań, do przygotowania się na dalsze cierpienia, ale jak się okazało warto było czekać na próbkę twórczości Karyn Kusamy. Wyreżyserowana przez nią opowieść pt. „Her Only Living Son”, do której w pojedynkę spisała scenariusz to dowód na to, że znane motywy mogą tchnąć sporym powiewem świeżości, że można stworzyć mocno intrygującą, do pewnego momentu emanującą potężną tajemniczością historię w oparciu o dwa doskonale znane wielbicielom kina grozy motywy. „Her Only Living Son” koncentruje się na samotnej matce, która jest coraz bardziej zaniepokojona zachowaniem swojego już prawie dorosłego syna. Wszystko bowiem wskazuje na to, że młody mężczyzna znajduje przyjemność w dręczeniu zwierząt i torturowaniu koleżanek ze szkoły, że kobieta mieszka pod jednym dachem z prawdziwym psychopatą, którego w dodatku stara się chronić. Nie w zaborczy sposób, bo rozmowa z dyrektorką szkoły, do której uczęszcza jej syn wskazuje na to, że główna bohaterka nie pochwala jego zachowania i nie miałaby nic przeciwko temu, aby poniósł jakąś karę za swoje okrutne wybryki. Kobieta wychodzi z założenia, że surowa kara mogłaby mieć na niego zbawczy wpływ, że zmusiłaby go do zmiany postępowania, pomogłaby mu odróżnić dobro od zła i skłonić do opowiedzenia się za tym pierwszym. Sama jednak z jakiegoś powodu nie ma odwagi przeciwstawić się synowi, nie potrafi go zdyscyplinować, godząc się na rolę swego rodzaju niewolnicy krnąbrnego nastolatka. Z czasem Kusama zgłębi tajniki jej początkowo nie do końca zrozumiałego podejścia do swojego własnego dziecka. Wyjawi dlaczego młody mężczyzna tak bardzo ją przeraża i dlaczego godzi się na poniżającą rolę, którą to przyszło jej pełnić w jej własnym domu. Ten skręt oczywiście odziera opowieść Kusamy z wcześniejszej, jakże mocno zagęszczonej aury uwierającej tajemnicy, ale wbrew pozorom to wcale nie oznacza, że historia zostaje wówczas automatycznie pozbawiona atrakcyjności. Intrygująca zagadkowość zostaje bowiem zastąpiona nielichą niespodzianką, elementem, który powinien spotkać się z uznaniem wielu długoletnich fanów horrorów, tych zaznajomionych z klasyką. UWAGA SPOILER Karyn Kusama z czasem daje widzom do zrozumienia, że jej celem było dokręcenie dalszego ciągu „Dziecka Rosemary”, że chciała zaprezentować jedną z możliwości rozwoju tej ponadczasowej opowieści KONIEC SPOILERA. I moim zdaniem uczyniła to w iście znakomitym, przewrotnym i przede wszystkim mocno klimatycznym stylu.

Dwie z pięciu historii zamieszczonych w antologii „XX” uważam za udane praktycznie w każdym calu. Kolejne dwie dostarczyły mi nielichych cierpień, a zrealizowana w technice stop motion swoista klamra usatysfakcjonowała mnie jedynie pomysłową i całkiem nastrojową realizacją, bo fabuła jakoś mnie nie porwała. Powiedziałabym więc, że owa kobieca antologia delikatnie wybija się ponad średnią, tylko odrobinkę, a szkoda, bo gdyby dostawić do perełek Jovanki Vuckovic i Karyn Kusamy dwa segmenty przynajmniej lekko wybijające się ponad przeciętną, a nie takie miernoty to byłaby to jedna z najlepszych XX-wiecznych filmowych antologii grozy jaką oglądałam. Jeśli nie najlepsza.

2 komentarze:

  1. Na "XX" wpadłem przez zupełny przypadek. Ktoś polecał filmy z lat 2016/17, które warto zobaczyć, a które przeszły bez echa. Antologia bardzo mi się spodobała. Historie, nie licząc trzeciej, przedstawiają matki, które przeciwstawiają się "złu" jakiejkolwiek postaci ono nie miałoby. Udany film. Zgodzę się, że "przyjęcie urodzinowe" było najsłabszą historią. Chociaż na plus można policzyć scenografię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Według mnie najsłabsza była 3 nowela...jakby w ogóle nie pasująca do całości i zwyczajnie głupia. Najlepsze za to bezapelacyjnie The Box. Ciągle zastanawiam się co było w tym pudełku....:)

    OdpowiedzUsuń