czwartek, 1 czerwca 2017

S.K. Tremayne „Dziecko ognia”

Wywodząca się z ubogiej rodziny Rachel Daly wychodzi za bogatego prawnika Davida Kerthena i wprowadza się do Carnhallow, jego dużego domu w Kornwalii, który od wieków znajduje się w posiadaniu jego rodu. David ze względu na obowiązki zawodowe rzadko bywa w domu, większość czasu spędzając w Londynie. Opiekę nad jego ośmioletnim synem Jamiem sprawuje więc Rachel, której bardzo zależy na dobru chłopca. Zauważa jednak, że początkowo pozytywnie do niej nastawiony pasierb zaczyna się od niej oddalać, większość wolnego czasu spędzając w swoim pokoju. Ale najbardziej niepokoją ją rozmowy Jamiego z jak sam twierdzi jego zmarłą przed paroma laty matką, Niną Kerthen i jego przekonanie, że potrafi przewidywać przyszłość. Początkowo Rachel jest przekonana, że to skutek przeżytej przez niego traumy, nieustającej rozpaczy po śmierci rodzicielki, ale późniejsze wydarzenia zmuszają ją do wzięcia pod uwagę innych ewentualności. Badanie przeszłości jej nowej rodziny prowadzi ją do wstrząsających wniosków podważających wiarygodność jej męża. Przepowiednie Jamiego zaczynają się sprawdzać, ponadto Rachel widuje i słyszy kobietę, która powinna nie żyć, co każe jej podawać w wątpliwość własne zdrowie psychiczne. Ale bierze pod uwagę również inne możliwości...

Pisarska kariera Brytyjczyka Seana Thomasa nabrała rozpędu po publikacji jego pierwszej książki napisanej pod pseudonimem S.K. Tremayne. Bestsellerowe pierwotnie wydane w 2015 roku „Bliźnięta z lodu” różniły się od wcześniejszych publikacji Seana Thomasa, pisanych pod własnym nazwiskiem i pseudonimem Tom Knox. Ukazało się co prawda parę thrillerów jego autorstwa, ale były one utrzymane w zgoła odmiennej konwencji. Dopiero w „Bliźniętach z lodu” zaczął łączyć stylistykę thrillera psychologicznego z elementami zaczerpniętymi z tradycji horroru nadprzyrodzonego. Jego druga powieść wypuszczona pod pseudonimem S.K. Tremayne, „Dziecko ognia”, jest kontynuacją owej specyfiki – kolejnym utworem utkanym z konwencji wpisujących się w tradycję dwóch różnych gatunków, który również został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez czytelników z kilku krajów świata, w Wielkiej Brytanii i w Niemczech także zyskując status bestsellera.

„Rebeka” Daphne du Maurier. Myśl o tej ponadczasowej powieści towarzyszyła mi podczas lektury „Dziecka ognia”, bo choć wcale ich nie szukałam wypatrzyłam całkiem sporo zbieżności fabularnych. Co niezmiernie mnie uradowało nie tylko przez wzgląd na sympatię, jaką darzę twórczość tej nieżyjącej już angielskiej pisarki, a zwłaszcza jej „Rebekę”, ale również dlatego, że bardzo brakuje mi współczesnych powieści nawiązujących do tradycji utworów gotyckich. Gdyby S.K. Tremayne wykorzystał jedynie motyw niezamożnej kobiety wychodzącej za bogatego wdowca i wprowadzającej się do jego posiadłości usytuowanej w zacisznej okolicy zapewne myśl o „Rebece” nawet nie postałaby mi w głowie, bo niniejszy wątek nie jest aż tak charakterystyczny, żeby bezwiednie nasuwać takie skojarzenia. Ale jeśli połączyć go z innym wykorzystanym przez Tremayne'a motywem wprost nie sposób opędzić się od wspomnianego wrażenia. Mowa oczywiście o tajemnicy spowijającej śmierć poprzedniej żony Davida Kerthena, którą główna bohaterka, Rachel, stopniowo zgłębia. Żeby tego było mało tak samo jak bezimienna narratorka „Rebeki” cierpi na kompleks niższości – towarzyszy jej przekonanie, że nie dorównuje pierwszej małżonce swojego ukochanego. Wytwornej Ninie Kerthen, która przed paroma laty uległa śmiertelnemu w skutkach wypadkowi, osierocając kilkuletniego synka Jamiego. Początkowo S.K. Tremayne raczy czytelników doprawdy przesłodzonym artykułowaniem wielkiej miłości, jaką Rachel darzy swojego męża, która zresztą wydaje się być w pełni odwzajemniana. Para jak z bajki - Kopciuszek i książę, wprost niemogący nacieszyć się wzajemnym towarzystwem. Ze względu na zobowiązania zawodowe mężczyzny spędzający tylko kilka dni w miesiącu razem, aczkolwiek odbywa się to w iście malowniczej scenerii zacisznego kornwalijskiego zakątka. Gwoli ścisłości krajobraz odmalowywany przez autora „Dziecka ognia” tylko sporadycznie prezentuje się tak idyllicznie, pisarz bowiem przede wszystkim skupia się na uwypuklaniu posępnego oblicza tego miejsca, z którego przebija jakaś ukryta groźba. Sporo miejsca poświęca opisom nieczynnych już kopalń należących do Kerthenów oraz kilku zabytkowym budynkom, zwłaszcza przestronnemu Carnhallow, posiadłości dziedziczonej z pokolenia na pokolenie, obecnie będącej w posiadaniu męża Rachel. Z detalami architektonicznymi Tremayne'owi zdarzało się przesadzać – szczególnie męczące okazywało się to w ustępach naznaczonych brakiem dbałości o mroczny klimat, wówczas gdy autor skłaniał się ku suchej relacji tj. wpadał w dziennikarski sznyt wyrobiony podczas lat realizowania się w tym zawodzie. Na szczęście nie zdarzało mu się to na tyle często, żeby zniweczyć atmosferyczny potencjał drzemiący w wybranym miejscu akcji. Dużo częściej w pełni koncentrował się na sygnalizowaniu ponurych, złowrogich pierwiastków przebijających z owych odizolowanych krajobrazów, które zręcznie wzbogacał złowieszczymi aspektami fabularnymi. Przykrywając to wszystko grubym płaszczem intrygującej tajemnicy, której niepokojące, coraz bardziej wstrząsające szczegóły główna bohaterka zaczyna stopniowo odkrywać.

W Zachodniej Kornwalii każdy patrzył na morze, gdy rozmowa zaczynała się rwać. Gdziekolwiek się udać, wciąż widywało się to samo zachowanie: ludzie milkli, a potem z czymś w rodzaju tęsknoty spoglądali na zachód. Zupełnie jakby ten krajobraz ukształtował ich umysły. Żyli na drżącym skraju Europy, tuż obok położonych dalej na zachodzie celtyckich zaświatów. To było miejsce, gdzie skały i trawy sięgały ku wieczności – nauczyły ludzi, by robili to samo.”

Tak samo, jak w „Bliźniętach z lodu” S.K. Tremayne daje nam powody do przypuszczeń, że wyjaśnienia osobliwych zjawisk zachodzących w Carnhallow i okolicach należy upatrywać w sferze nadprzyrodzonej. W jej centrum zdaje się tkwić ośmioletni Jamie, utrzymujący, że kontaktuje się ze swoją zmarłą matką i posiadł zdolność przewidywania niektórych przyszłych zdarzeń. Dzięki owym domniemanym niezwyczajnym skłonnościom chłopca Tremayne z godną pozazdroszczenia precyzją sukcesywnie zagęszcza aurę uwierającej wręcz tajemniczości i niezdefiniowanego zagrożenia, czyniąc to w pozbawionym agresywności duchu klasycznych powieści gotyckich. Portret ośmioletniego chłopca oferuje spragnionym silnych emocji czytelnikom jeszcze jedną korzyść, polegającą na iście przejmującym, rozczulającym przyjrzeniu się rozstrojonej psychice zagubionego chłopca, rozpaczającego po stracie ukochanej rodzicielki i codziennie zmagającego się z ogromnymi wyrzutami sumienia. Nakreślony obraz Jamiego tylko utwierdził mnie w wyrobionym już w trakcie lektury „Bliźniąt z lodu” przekonaniu, że S.K. Tremayne jest pisarzem obdarzonym wielkimi pokładami empatii, że rozumie swoich bohaterów, w osobowościach których uwidacznia się spore rozeznanie autora w psychologii, co z kolei sprawia, że odbiorcę naprawdę obchodzi ich los. Autor „Dziecka ognia” sprawia, że emocje jak się wydaje pozytywnych bohaterów (choć w miarę rozwoju akcji powinniśmy coraz bardziej podawać to w wątpliwość) targają również czytelnikiem, który ponadto nie będzie mógł się opędzić od przygniatającego współczucia, być może nawet uroni łezkę na wieść o niegdysiejszych przejściach Rachel i w chwilach manifestacji rozdzierającej serce rozpaczy Jamiego. Moment, w którym chłopiec przytulał się do grobu Niny Kerthen sprawił, że zupełnie się rozkleiłam – emanowała z niego taka krzywda, tak namacalne poczucie straty i druzgocący bezmiar niszczejącego smutku, o takim natężeniu, którego nie udźwignąłby niejeden dorosły, a co dopiero mały chłopczyk... W „Dziecku ognia” przewija się jeszcze jeden wątek nasuwający skojarzenia z powieścią gotycką polegający na podejrzeniach, jakie główna bohaterka zaczyna żywić względem swojego męża. A ściślej implikacji tychże przeczuć, czyli nadawaniu postaci Davida coraz ciemniejszych odcieni. Antynomiczna para nierzadko pojawiała się na kartach utworów gotyckich, można wręcz uznać ją za jedną z bardziej charakterystycznych składowych tej konwencji, co powinno wzmóc w odbiorcach omawianej książki wrażenie obcowania z powieścią zainspirowaną tego rodzaju literaturą. Nie można pominąć milczeniem jeszcze jednego, idealnie poprowadzonego wątku koncentrującego się na ewentualnej chorobie psychicznej głównej bohaterki, którego obecność znacznie utrudnia przedwczesne rozeznanie się w rzeczywistej naturze zagrożenia. Jednak na miejscu Tremayne'a inaczej przedstawiłabym ostatnie partie – UWAGA SPOILER doprowadziłabym do tragicznego finału, zamiast poprzestawać na jego sugestii KONIEC SPOILERA i zrezygnowałabym z rażącego zbiegu okoliczności unaocznionego chwilę potem. Nie zmienia to jednak faktu, że ciąg dramatyczny wydarzeń, którego ogląd zmienia się prawie ze strony na stronę, zaserwowany przez autora w ostatnich partiach „Dziecka ognia, tak niesamowicie trzyma w napięciu i z taką siłą podsyca ciekawość, że podejrzewam, iż po wkroczeniu w ową część lektury wielu czytelników nie zdoła odłożyć na później zapoznania się z jej finalizacją.

„Dziecko ognia” z całą pewnością umocni wysoką pozycję S.K. Tremayne'a w grupie współczesnych autorów thrillerów psychologicznych. Udowodnił, że nie jest twórcą jednego przeboju, że ma w zanadrzu kolejne, jakże emocjonujące historie, w które z porównywalną biegłością potrafi wpleść elementy zaczerpnięte z tradycji nastrojowego horroru. W tym przypadku nade wszystko dając dowody swojego znakomitego rozeznania w literaturze gotyckiej. „Bliźniąt z lodu” w mojej ocenie nie przebił, ale spadku poziomu również nie zaobserwowałam, a przynajmniej nie tak drastycznego, żeby miało to jakieś większe znacznie. Innymi słowy: byłam... wróć... wciąż jestem pod wrażeniem i z utęsknieniem wyczekuję kolejnych powieści Seana Thomasa napisanych pod pseudonimem S.K. Tremayne.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz