Wywodząca
się z ubogiej rodziny Rachel Daly wychodzi za bogatego prawnika
Davida Kerthena i wprowadza się do Carnhallow, jego dużego domu w
Kornwalii, który od wieków znajduje się w posiadaniu jego rodu.
David ze względu na obowiązki zawodowe rzadko bywa w domu,
większość czasu spędzając w Londynie. Opiekę nad jego
ośmioletnim synem Jamiem sprawuje więc Rachel, której bardzo
zależy na dobru chłopca. Zauważa jednak, że początkowo
pozytywnie do niej nastawiony pasierb zaczyna się od niej oddalać,
większość wolnego czasu spędzając w swoim pokoju. Ale
najbardziej niepokoją ją rozmowy Jamiego z jak sam twierdzi jego
zmarłą przed paroma laty matką, Niną Kerthen i jego przekonanie,
że potrafi przewidywać przyszłość. Początkowo Rachel jest
przekonana, że to skutek przeżytej przez niego traumy, nieustającej
rozpaczy po śmierci rodzicielki, ale późniejsze wydarzenia
zmuszają ją do wzięcia pod uwagę innych ewentualności. Badanie
przeszłości jej nowej rodziny prowadzi ją do wstrząsających
wniosków podważających wiarygodność jej męża. Przepowiednie
Jamiego zaczynają się sprawdzać, ponadto Rachel widuje i słyszy
kobietę, która powinna nie żyć, co każe jej podawać w
wątpliwość własne zdrowie psychiczne. Ale bierze pod uwagę
również inne możliwości...
Pisarska
kariera Brytyjczyka Seana Thomasa nabrała rozpędu po publikacji
jego pierwszej książki napisanej pod pseudonimem S.K. Tremayne.
Bestsellerowe pierwotnie wydane w 2015 roku „Bliźnięta z lodu”
różniły się od wcześniejszych publikacji Seana Thomasa, pisanych
pod własnym nazwiskiem i pseudonimem Tom Knox. Ukazało się co
prawda parę thrillerów jego autorstwa, ale były one utrzymane w
zgoła odmiennej konwencji. Dopiero w „Bliźniętach z lodu”
zaczął łączyć stylistykę thrillera psychologicznego z
elementami zaczerpniętymi z tradycji horroru nadprzyrodzonego. Jego
druga powieść wypuszczona pod pseudonimem S.K. Tremayne, „Dziecko
ognia”, jest kontynuacją owej specyfiki – kolejnym utworem
utkanym z konwencji wpisujących się w tradycję dwóch różnych
gatunków, który również został bardzo entuzjastycznie przyjęty
przez czytelników z kilku krajów świata, w Wielkiej Brytanii i w
Niemczech także zyskując status bestsellera.
„Rebeka” Daphne du Maurier. Myśl o tej ponadczasowej powieści towarzyszyła
mi podczas lektury „Dziecka ognia”, bo choć wcale ich nie
szukałam wypatrzyłam całkiem sporo zbieżności fabularnych. Co
niezmiernie mnie uradowało nie tylko przez wzgląd na sympatię,
jaką darzę twórczość tej nieżyjącej już angielskiej pisarki,
a zwłaszcza jej „Rebekę”, ale również dlatego, że bardzo
brakuje mi współczesnych powieści nawiązujących do tradycji
utworów gotyckich. Gdyby S.K. Tremayne wykorzystał jedynie motyw
niezamożnej kobiety wychodzącej za bogatego wdowca i wprowadzającej
się do jego posiadłości usytuowanej w zacisznej okolicy zapewne
myśl o „Rebece” nawet nie postałaby mi w głowie, bo niniejszy
wątek nie jest aż tak charakterystyczny, żeby bezwiednie nasuwać
takie skojarzenia. Ale jeśli połączyć go z innym wykorzystanym
przez Tremayne'a motywem wprost nie sposób opędzić się od
wspomnianego wrażenia. Mowa oczywiście o tajemnicy spowijającej
śmierć poprzedniej żony Davida Kerthena, którą główna
bohaterka, Rachel, stopniowo zgłębia. Żeby tego było mało tak
samo jak bezimienna narratorka „Rebeki” cierpi na kompleks
niższości – towarzyszy jej przekonanie, że nie dorównuje
pierwszej małżonce swojego ukochanego. Wytwornej Ninie Kerthen,
która przed paroma laty uległa śmiertelnemu w skutkach wypadkowi,
osierocając kilkuletniego synka Jamiego. Początkowo S.K. Tremayne
raczy czytelników doprawdy przesłodzonym artykułowaniem wielkiej
miłości, jaką Rachel darzy swojego męża, która zresztą wydaje
się być w pełni odwzajemniana. Para jak z bajki - Kopciuszek i
książę, wprost niemogący nacieszyć się wzajemnym towarzystwem.
Ze względu na zobowiązania zawodowe mężczyzny spędzający tylko
kilka dni w miesiącu razem, aczkolwiek odbywa się to w iście
malowniczej scenerii zacisznego kornwalijskiego zakątka. Gwoli
ścisłości krajobraz odmalowywany przez autora „Dziecka ognia”
tylko sporadycznie prezentuje się tak idyllicznie, pisarz bowiem
przede wszystkim skupia się na uwypuklaniu posępnego oblicza tego
miejsca, z którego przebija jakaś ukryta groźba. Sporo miejsca
poświęca opisom nieczynnych już kopalń należących do Kerthenów
oraz kilku zabytkowym budynkom, zwłaszcza przestronnemu Carnhallow,
posiadłości dziedziczonej z pokolenia na pokolenie, obecnie będącej
w posiadaniu męża Rachel. Z detalami architektonicznymi
Tremayne'owi zdarzało się przesadzać – szczególnie męczące
okazywało się to w ustępach naznaczonych brakiem dbałości o
mroczny klimat, wówczas gdy autor skłaniał się ku suchej relacji
tj. wpadał w dziennikarski sznyt wyrobiony podczas lat realizowania
się w tym zawodzie. Na szczęście nie zdarzało mu się to na tyle
często, żeby zniweczyć atmosferyczny potencjał drzemiący w
wybranym miejscu akcji. Dużo częściej w pełni koncentrował się
na sygnalizowaniu ponurych, złowrogich pierwiastków przebijających
z owych odizolowanych krajobrazów, które zręcznie wzbogacał
złowieszczymi aspektami fabularnymi. Przykrywając to wszystko
grubym płaszczem intrygującej tajemnicy, której niepokojące,
coraz bardziej wstrząsające szczegóły główna bohaterka zaczyna
stopniowo odkrywać.
„W
Zachodniej Kornwalii każdy patrzył na morze, gdy rozmowa zaczynała
się rwać. Gdziekolwiek się udać, wciąż widywało się to samo
zachowanie: ludzie milkli, a potem z czymś w rodzaju tęsknoty
spoglądali na zachód. Zupełnie jakby ten krajobraz ukształtował
ich umysły. Żyli na drżącym skraju Europy, tuż obok położonych
dalej na zachodzie celtyckich zaświatów. To było miejsce, gdzie
skały i trawy sięgały ku wieczności – nauczyły ludzi, by
robili to samo.”
Tak
samo, jak w „Bliźniętach z lodu” S.K. Tremayne daje nam powody
do przypuszczeń, że wyjaśnienia osobliwych zjawisk zachodzących w
Carnhallow i okolicach należy upatrywać w sferze nadprzyrodzonej.
W jej centrum zdaje się tkwić ośmioletni Jamie, utrzymujący, że
kontaktuje się ze swoją zmarłą matką i posiadł zdolność
przewidywania niektórych przyszłych zdarzeń. Dzięki owym
domniemanym niezwyczajnym skłonnościom chłopca Tremayne z godną
pozazdroszczenia precyzją sukcesywnie zagęszcza aurę uwierającej
wręcz tajemniczości i niezdefiniowanego zagrożenia, czyniąc to w
pozbawionym agresywności duchu klasycznych powieści gotyckich.
Portret ośmioletniego chłopca oferuje spragnionym silnych emocji
czytelnikom jeszcze jedną korzyść, polegającą na iście
przejmującym, rozczulającym przyjrzeniu się rozstrojonej psychice
zagubionego chłopca, rozpaczającego po stracie ukochanej
rodzicielki i codziennie zmagającego się z ogromnymi wyrzutami
sumienia. Nakreślony obraz Jamiego tylko utwierdził mnie w
wyrobionym już w trakcie lektury „Bliźniąt z lodu”
przekonaniu, że S.K. Tremayne jest pisarzem obdarzonym wielkimi
pokładami empatii, że rozumie swoich bohaterów, w osobowościach
których uwidacznia się spore rozeznanie autora w psychologii, co z
kolei sprawia, że odbiorcę naprawdę obchodzi ich los. Autor
„Dziecka ognia” sprawia, że emocje jak się wydaje pozytywnych
bohaterów (choć w miarę rozwoju akcji powinniśmy coraz bardziej
podawać to w wątpliwość) targają również czytelnikiem, który
ponadto nie będzie mógł się opędzić od przygniatającego
współczucia, być może nawet uroni łezkę na wieść o
niegdysiejszych przejściach Rachel i w chwilach manifestacji
rozdzierającej serce rozpaczy Jamiego. Moment, w którym chłopiec
przytulał się do grobu Niny Kerthen sprawił, że zupełnie się
rozkleiłam – emanowała z niego taka krzywda, tak namacalne
poczucie straty i druzgocący bezmiar niszczejącego smutku, o takim
natężeniu, którego nie udźwignąłby niejeden dorosły, a co
dopiero mały chłopczyk... W „Dziecku ognia” przewija się
jeszcze jeden wątek nasuwający skojarzenia z powieścią gotycką
polegający na podejrzeniach, jakie główna bohaterka zaczyna żywić
względem swojego męża. A ściślej implikacji tychże przeczuć,
czyli nadawaniu postaci Davida coraz ciemniejszych odcieni.
Antynomiczna para nierzadko pojawiała się na kartach utworów
gotyckich, można wręcz uznać ją za jedną z bardziej
charakterystycznych składowych tej konwencji, co powinno wzmóc w
odbiorcach omawianej książki wrażenie obcowania z powieścią
zainspirowaną tego rodzaju literaturą. Nie można pominąć
milczeniem jeszcze jednego, idealnie poprowadzonego wątku
koncentrującego się na ewentualnej chorobie psychicznej głównej
bohaterki, którego obecność znacznie utrudnia przedwczesne
rozeznanie się w rzeczywistej naturze zagrożenia. Jednak na miejscu
Tremayne'a inaczej przedstawiłabym ostatnie partie – UWAGA
SPOILER doprowadziłabym do tragicznego finału, zamiast
poprzestawać na jego sugestii KONIEC SPOILERA i
zrezygnowałabym z rażącego zbiegu okoliczności unaocznionego
chwilę potem. Nie zmienia to jednak faktu, że ciąg dramatyczny
wydarzeń, którego ogląd zmienia się prawie ze strony na stronę,
zaserwowany przez autora w ostatnich partiach „Dziecka ognia, tak
niesamowicie trzyma w napięciu i z taką siłą podsyca ciekawość,
że podejrzewam, iż po wkroczeniu w ową część lektury wielu
czytelników nie zdoła odłożyć na później zapoznania się z jej
finalizacją.
„Dziecko
ognia” z całą pewnością umocni wysoką pozycję S.K. Tremayne'a
w grupie współczesnych autorów thrillerów psychologicznych.
Udowodnił, że nie jest twórcą jednego przeboju, że ma w zanadrzu
kolejne, jakże emocjonujące historie, w które z porównywalną
biegłością potrafi wpleść elementy zaczerpnięte z tradycji
nastrojowego horroru. W tym przypadku nade wszystko dając dowody
swojego znakomitego rozeznania w literaturze gotyckiej. „Bliźniąt
z lodu” w mojej ocenie nie przebił, ale spadku poziomu również
nie zaobserwowałam, a przynajmniej nie tak drastycznego, żeby miało
to jakieś większe znacznie. Innymi słowy: byłam... wróć... wciąż
jestem pod wrażeniem i z utęsknieniem wyczekuję kolejnych powieści
Seana Thomasa napisanych pod pseudonimem S.K. Tremayne.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz