Zamożny
Uberto zabiera swoje dorosłe już dzieci i ich małżonków oraz
swoją siostrę i młodą żonę na wyspę, na której stoi jeden z
należących do niego domów. Planują spędzić w tym miejscu dwa
tygodnie, oddając się błogiemu odpoczynkowi. Ale ich plany
krzyżuje utonięcie żony jednego z synów Uberto. Chwilę po tym
tragicznym wydarzeniu pozostali urlopowicze odkrywają, że ich jacht
zaginął, a łódź została uszkodzona. Nie są więc w stanie
wydostać się z wyspy, na której jak z czasem sobie uświadamiają
grasuje jakiś wrogo nastawiony do nich osobnik. Morderca, który
niekoniecznie musi pochodzić z zewnątrz, równie dobrze może być
jednym z nich.
„Nine
Guests for a Crime” to jeden z mniej znanych obrazów z nurtu
giallo w reżyserii Ferdinando Baldi, późniejszego twórcy
„La ragazza del vagone letto”, produkcji spod znaku rape and
revenge, tak samo jak w przypadku tego pierwszego znanej jedynie
wąskiej grupie widzów. Głównie długoletnim, oddanym miłośnikom
włoskiego kina grozy. Oparty na scenariuszu Fabio Pittorru „Nine
Guests for a Crime” (inne tytuły: „Nove ospiti per un delitto”
i „Un urlo nella notte”) to niskobudżetowy twór, który
wykorzystuje jakże chwytliwą w tym gatunku scenerię
niezurbanizowanej, niewielkiej wyspy stającej się śmiertelnie
niebezpieczną pułapką dla grupki protagonistów. Innymi słowy
Ferdinando Baldi dysponował ogromnym atutem – mocną kartą, która
na mnie osobiście zadziałała nader zachęcająco.
Małe
wyspy, na których bohaterowie filmów grozy szukają odpoczynku, a
znajdują jedynie czysty terror w mojej ocenie stanowią jedną z
najlepszych scenerii kina grozy. Wystarczy sobie przypomnieć chociażby „Czy zabiłbyś dziecko?”, czy „Ludożercę”,
aby dojść do wniosku, że takie miejsce akcji w rękach
utalentowanych twórców może wręcz przygniatać atmosferą
wyalienowania i wszechobecnego zagrożenia. Ferdinando Baldi, trzeba
mu to oddać, w zrywach starał się osiągnąć właśnie taki
efekt. Na takie zamiary wskazują bowiem szerokie ujęcia wyspy,
liczne zbliżenia na jej poszczególne fragmenty i częste
akcentowanie obecności jakiegoś niebezpiecznego osobnika
obserwującego zamożnych wczasowiczów, do pewnego momentu
nieświadomych jego obecności. Rezultat byłby jednak zdecydowanie
lepszy, gdyby kolorystyka (miejscami, bo trochę mroku również się
pojawia) i ścieżka dźwiękowa nie stały w totalnej opozycji do
miejsca akcji, gdyby nasłonecznione kadry z akompaniującymi im
skocznymi dźwiękami zastąpiono przybrudzonymi, ponurymi barwami i
nastrojowymi, szarpiącymi nerwy kompozycjami muzycznymi. Zapewne
wówczas nie miałabym takiego nieprzyjemnego poczucia zderzenia z
niewykorzystanym potencjałem, z dziełem twórców, którzy zamiast
skupiać się na podkreślaniu mrocznego, złowieszczego oblicza
niewielkiej wyspy łagodzili spowijającą ją atmosferę.
Niewykluczone, że owe kontrasty były całkowicie zamierzone, że
chcieli za ich sprawą wprawić widza w dyskomfort, wywołać tego
rodzaju dysonans, który będzie podsycał nieprzyjemne emocje, ale
ja opowiadałabym się raczej za brakiem umiejętności i
satysfakcjonującego wyczucia gatunku – moim zdaniem twórcy
najzwyczajniej w świecie nie potrafili stworzyć odpowiedniej oprawy
dla „Nine Guests for a Crime”, choć wykazali się pewnymi
drobnymi (niestety niewystarczającymi) staraniami. Nie licząc
prologu wstępne ujęcia na jachcie zmierzającym na, jak się
wkrótce okaże, feralną wyspę każą mi podejrzewać, że Joe
D'Amato (i George Eastman odpowiedzialny za scenariusz i biorący
udział w obmyślaniu tej historii) czerpał inspirację do swojego
„Ludożercy” właśnie z tego obrazu Ferdinando Baldi. I nie
chodzi mi tutaj o sam wybór miejsca akcji, bo to zbyt ogólny motyw,
żeby jedynie na jego podstawie wyrabiać w sobie takie
przypuszczenie. Ale jeśli połączyć go z zachowaniem jednej z
pasażerek, Patrizii, która jest przekonana, że potrafi
przepowiadać przyszłość i która przestrzega pozostałych przed
rzezią, jaka jej zdaniem wkrótce rozegra się na wyspie to
wspomniany wniosek nasuwa się bezwiednie. W „Ludożercy” wszak
również znajdziemy kobiecą postać, którą dręczą złe
przeczucia odnośnie pewnej wyspy. Płomienne mowy Patrizii, pełne
patosu i szaleńczego uniesienia wieszczenie rychłej zguby dają
efekt przeciwny do zamierzonego. Te rażąco sztuczne monologi
zamiast podsycać w widzach poczucie niebezpieczeństwa
najprawdopodobniej tylko ich rozbawią, zresztą tak samo jak
późniejsze proroctwa siostry Uberto, Elisabetty. Tak, tak
dostaniemy nie jedną, a dwie potencjalnie jasnowidzące kobiety.
Zanim jednak ta druga zacznie przedstawiać swoje proroctwa będziemy
musieli zmierzyć się z chaotycznie przedstawionymi miłostkami
protagonistów. Ktoś mi powiedział, że Włosi kręcą dobre
erotyki i może rzeczywiście tak jest (nie jestem w stanie tego
ocenić, bo trzymam się z dala od tego gatunku), ale w „Nine
Guests for a Crime” z całą pewnością tego rzekomego talentu nie
unaocznili. Wspominam o tym tylko dlatego, że w pierwszych partiach
filmu pojawia się dosyć sporo golizny i seksu, chociaż gwoli
ścisłości do portretów tych ostatnich aktów podchodzono bardzo
pobieżnie, nie rozciągając każdego z nich zbytnio w czasie i
oszczędzając widzom szczegółów. Za co jestem wdzięczna,
aczkolwiek wolałabym, żeby tego migdalenia było mniej. Albo żeby
przynajmniej podchodzono do tych scen z mniejszym pośpiechem,
równocześnie przykładając większą wagę do procesu zapoznawania
widza z protagonistami.
Z
całą pewnością nie zdołałabym połapać się w relacjach
bohaterów „Nine Guests for a Crime”, gdybym nie robiła notatek.
Prawdopodobnie „zgubiłabym się w tym gronie”, nie wiedząc kto
jest z kim, kto kogo zdradza i jak przedstawiają się rodzinne
więzi, bo scenarzysta nie zawracał sobie głowy starannym
kreśleniem kontekstu – w tym przypadku wolał chaos, być może
myśląc, że taka forma przekazu zamiesza widzom w głowach na tyle,
aby nie byli w stanie przedwcześnie rozszyfrować tożsamości
sprawcy. A że przy okazji odebrał im możliwość identyfikacji z
którymś z bohaterów, stworzył ogromny dystans pomiędzy
oglądającym i protagonistami to widać w ogóle mu nie
przeszkadzało – no przecież, to tyko nic nieznaczący szczegół...
(ironia). Przechodząc jednak do rzeczy (to może się przydać tym
odbiorcom, którzy zaczną się w tym wszystkim gubić) z moich
notatek wynika, że starszy mężczyzna Uberto jest ojcem Michele,
Lorenzo i Patrizii, którzy pozostają w związkach małżeńskich z
kolejno: Carlą, Gretą i Walterem. Tak na marginesie nadmienię, że
spotkałam się z opisem „Nine Guests for a Crime”, który głosi,
że Patrizia nie jest córką Uberto, tylko Walter jest jego synem,
ale ja zrozumiałam to inaczej – stuprocentowej pewności mieć
jednak nie mogę, bo muszę wziąć pod uwagę ewentualną pomyłkę
tłumacza. A teraz idąc dalej: Giulia jest żoną Uberto, niebędącą
jednak matką jego dzieci, a Elisabetta jego siostrą. Fabio Pittorru
szybko zaczyna komplikować wzajemne relacje bohaterów swojego
scenariusza, zdradzając widzom, że Walter i Greta mają romans –
ten pierwszy zdradza więc Patrizię, a ta druga (jak się
dowiadujemy mająca więcej kochanków na kontynencie) „przyprawia
rogi” Lorenzo. Temu ostatniemu zachowanie małżonki sprawia ból,
a Patrizia na widok męża kochającego się z inną kobietą odczuwa
podniecenie, o czym świadczy króciutka sekwencja masturbacji.
Michele tymczasem ma romans z Giulią, młodą żoną swojego ojca,
który chyba coś podejrzewa. Carla natomiast wyzbywa się wszelkich
wątpliwości (jeśli w ogóle je miała) pewnej nocy, podczas której
widzi ich razem spiskujących przeciwko niej i Uberto. Z czasem
scenarzysta zacznie zaznajamiać widzów z wątkiem marynarza, który
zaginął na tej wyspie około dwadzieścia lat temu i który swego
czasu zajmował ważne miejsce w życiu Elisabetty. Ze słów kobiety
można wnosić, że jest przekonana, iż marynarz wrócił, że
osobnik w zakrwawionym białym wdzianku, noszący czarne skórzane
rękawiczki (jeden z bardziej charakterystycznych elementów giallo)
to ten zaginiony niegdyś mężczyzna, który wrócił, aby siać
terror na wyspie. To nie jedyna teoria – niektórzy bowiem
opowiadają się za tym, że morderca jest wśród nich, że któryś
z nich z pragnienia odziedziczenia bogactwa eliminuje konkurencję.
Nie sposób również zapomnieć o podejrzanej wymianie zdań
pomiędzy Michele i Giulią, którzy jeszcze przed atakiem mordercy
na tę gromadkę spiskowali przeciwko Uberto i Carli i dziwnym
zrządzeniem losu ta druga parę godzin później na ich oczach
utopiła się w morzu... Wydaje się, że taka mnogość różnego
rodzaju teorii zaciemni widzowi sens całej intrygi, że
zdezorientuje nawet bardziej domyślnym odbiorców, wątpię jednak,
żeby tak było w istocie. Szybko rozszyfrowałam tożsamość
mordercy i pomimo usilnego dążenia scenarzysty do spychania mnie na
fałszywe ścieżki twardo przy nim stałam, nie musząc nawet
walczyć z wątpliwościami. Ale nie przewidziałam wszystkiego.
UWAGA SPOILER Nie wpadłam na rodzinne powiązanie morderczyni
z inną kobietą i zaginionym przed laty marynarzem, który jak
wiedziałam z prologu (plus własnych domysłów) padł ofiarą paru
członków zamożnej rodziny aktualnie spędzającej czas wolny na
tej samej wyspie, na której niegdyś dopuścili się okrutnej
zbrodni KONIEC SPOILERA. Przechodząc natomiast do sposobów
eliminacji bohaterów to z ubolewaniem muszę stwierdzić, że tutaj
twórcy również niczym szczególnym się nie popisali – ot,
dostajemy między innymi klasyczne duszenie, podpalenie, zastrzelenie
człowieka, zepchnięcie innego ze skały, widok odciętej głowy i w
przypadku innego osobnika przestrzelonej szyi. A to wszystko bez
stosownych zbliżeń na poszarpane rany, obficie broczące substancją
udanie imitującą krew - dostajemy raczej oszczędne maźnięcia
tak jasną cieczą, że chyba nikt nie uzna jej za realistyczną.
Chyba też nikt nie odda temu obrazowi epatowania makabrycznymi
rekwizytami, a co za tym idzie nie doceni wkładu twórców efektów
specjalnych. Ale oczywiście mogę się mylić.
„Nine
Guests for a Crime” to przykład filmu z nurtu giallo, który
niczym szczególnym się nie wyróżnia, którego z braku lepiej się
zapowiadających pozycji można obejrzeć jeśli jest się fanem
rąbanek z XX wieku, ale moim zdaniem należy nastawić się raczej
na „niższą półkę”. Ot, taki wypełniacz wolnego czasu, który
większych wrażeń pewnie wielu widzom nie dostarczy, ale jestem
przekonana, że miłośnicy tego typu włoskiego kina mają już za
sobą seanse dużo gorszych obrazów, że nabyli na tyle dużą
odporność na wszelkiego rodzaju irytujące niedociągnięcia, na
ewidentne mankamenty w warstwie technicznej i tekstowej, że zdołają
wytrwać do napisów końcowych. W co poniektórych przypadkach być
może nawet w miarę dobrze się bawiąc, a w każdym razie lepiej
ode mnie.
Ciekawe giallo, którego fabuła czerpie z twórczości Agathy Christie. Ogląda się go przyjemnie. Mimo że Ferdinando Baldi kręcił zupełnie inne filmy to dwa jego thrillery prezentują się bardzo dobrze. Drugi, który mam na myśli to „La ragazza del vagone letto” z 1980 roku.
OdpowiedzUsuńMnie za bardzo ten film nie podszedł, ale "La ragazza del vagone letto" chciałabym obejrzeć, bo mimo wszystko jestem ciekawa jak Baldi wypadł w rape and revenge. Więc jak tylko będę miała okazję to obejrzę;)
Usuń