poniedziałek, 7 marca 2011

"Misery" (1990)

Pisarz Paul Sheldon jest autorem poczytnych romansów o Misery Chastein, którą w końcu postanawia uśmiercić i skończyć z pisaniem książek o niej. Wracając do Nowego Jorku z maszynopisem jego nowej powieści, która nie traktuje już o Misery ulega wypadkowi samochodowemu podczas śnieżycy. Życie ratuje mu Annie Wilkes, była pielęgniarka, wielka fanka Sheldona i Misery. Zabiera go do swojego domu i opiekuje się nim. Jednak Paul szybko odkrywa, że fanatyzm Annie jest iście psychotyczny i nie zamierza ona puścić pisarza wolno.

Głośna ekranizacja powieści Stephena Kinga, która zyskała już miano kultowej. Reżyser Rob Reiner osiągnął coś, czego wielu jemu podobnych nie udało się osiągnąć nigdy. Otóż, zrozumiał on doskonale zamysł pisarza, dosyć wiernie zekranizował jego książkę i stworzył dzieło, które mimo upływu tylu lat nadal cieszy się ogromną popularnością wśród widzów. I nic dziwnego, bo w dzisiejszych czasach takiego thrillera można ze świecą szukać, a tak żywych wręcz realnych postaci nie ma chyba w żadnym innym filmie.

Ogólnie wiadomo, że u Kinga najważniejsi są bohaterowie - bez nich jego książki nie miałyby tak wielkiej siły przekazu. Więc rozumie się samo przez się, że dobry reżyser biorący na warsztat jego powieść musi przede wszystkim skupić się na nich. Reiner do głównych ról wybrał Jamesa Caana i Kathy Bates. Oboje pokazali widzom istne mistrzostwo aktorskie. Paul w wykonaniu Jamesa był naprawdę godny współczucia - przykuty do łóżka, niezdolny do poruszania nogami, całkowicie zależny od chorej psychicznie kobiety, kiedyś bezwzględnej morderczyni. Tymczasem to co pokazała nam Bates po prostu w głowie się nie mieści. Jak żyję nie widziałam w filmie tak przekonująco wykreowanego, przerażającego czarnego charakteru. I nic dziwnego, że za tę rolę aktorka dostała Oscara, gdyż swoją grą przyćmiła nawet głównego bohatera - gdy na nią patrzyłam wyraźnie czułam dreszcze na ciele, ale równocześnie byłam wręcz zachwycona. Rzadko się zdarza, żeby jakakolwiek filmowa rola, aż tak mną wstrząsnęła. Pani Bates pokazała nam fanatyzm w najgorszym wydaniu, jej zauroczenie Misery i Paulem Sheldonem było wręcz namacalne. Widz niemalże wierzył, że to autentyczna chora psychicznie kobieta, zapewne wyciągnięta z jakiegoś ośrodka dla obłąkanych, aby zagrać w filmie:) Brak mi słów.

Film, jak na thriller, pokazuje nam klimat, którego nie powstydziłby się, żaden szanujący się horror nastrojowy. Reżyser osiągnął wyżyny podczas wycieczek Paula po domu, w czasie nieobecności Annie. Mężczyzna z trudem poruszał się po pomieszczeniach na starym, topornym wózku inwalidzkim i powoli odkrywał sekrety swojej największej fanki. A widz mógł w międzyczasie zobaczyć, że kobieta wraca do domu, że jest coraz bliżej, podczas gdy Paul nic o tym nie wie i nadal spokojnie zwiedza kolejne pomieszczenia domu. W tych momentach atmosfera aż mnie przytłaczała, co dodatkowo potęgowała nastrojowa muzyka. Przeżywałam jak nigdy na filmach, modliłam się, żeby Sheldonowi udało się wrócić do swojego pokoju przed powrotem Annie, gdyż zależało mi na tym, żeby żył. W końcu był tak żywo przedstawioną postacią, że mogłam bez problemu się z nim utożsamić, polubić go i kibicować mu.

Mam tak, że ilekroć myślę o danym filmie to do każdego mogę dopasować jedną, najlepszą charakterystyczną scenę. Tak też jest i w tym przypadku. Scena o największej sile to ta, kiedy Annie łamie nogi swojemu "pacjentowi". Tak niesamowicie sugestywna, że aż mnie bolało kiedy musiałam na to patrzeć. A najbardziej przerażającym momentem w filmie, moim zdaniem, jest ten kiedy którejś nocy Sheldon budzi się i widzi nad sobą twarz Annie skąpaną w świetle błyskawicy, wściekle wykrzywioną, pełną nieokiełznanej furii. Aż zimno mi się od tego zrobiło. Więc mamy kolejny dowód, że aby się przestraszyć na filmie nie trzeba koniecznie horroru, wystarczy sięgnąć chociażby po znakomicie zrealizowany thriller psychologiczny:)

Nie wiem, czy jest ktoś, kto nie widział tej produkcji. Pewnie nie, ale mimo to gorąco namawiam każdego - niekoniecznie wielbiciela kina grozy - do obejrzenia tej pozycji, jeśli jakimś cudem ją przegapił. Tak mocny, realistyczny, prawdziwy wręcz thriller powinien zobaczyć każdy. Mimo jego sporego wieku moim zdaniem w ogóle się nie zestarzał, więc współcześni widzowie także powinni być zadowoleni. Na efekty specjalne jednak proszę nie liczyć - ten film nie zniża się do tego poziomu - do marnego efekciarstwa bardzo mu daleko.

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam ten film! Kathy Bates zagrała po prostu fenomanalnie :) Prawdziwa psychopatka hehe. Pamiętam, że jak go oglądałam pierwszy raz, zrobił na mnie duże wrażenie. Powieści Kinga nie są łatwe do zrealizowania, ale ten film zaliczam do udanych. Świetna recenzja Buffy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjny film, jeden z moich ulubionych, do którego zawsze chętnie wracam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, to jedna z udanych ekranizacji powieści Kinga - których niestety jest bardzo mało:( Chociaż znam osoby, które twierdzą, że film mało trzyma się książki - no, ale przyczepić się do szczególików zawsze można:) Dzięki dziewczyny, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Buffy!Dzięki!Dzięki!Dzięki!Jesteś kochana!:DDD

    OdpowiedzUsuń
  5. BlackEm, ależ naprawdę nie ma za co:)

    OdpowiedzUsuń
  6. zgadzam się - jeśli myślę o "Misery", to o scenie z łamaniem nóg...

    OdpowiedzUsuń
  7. Głowna bohaterka rozwaliła cały film z normalnej przeszła w psychola genialna gra lubię ten film ma swój klimat.

    OdpowiedzUsuń
  8. nawet czytając recenzję mam ciarki na całym ciele .. zarówno książka jak i film to czyste mistrzostwo!

    OdpowiedzUsuń