niedziela, 20 marca 2011

"Oni czasami wracają" (1991)

Jim Norman wraca po latach do swojego rodzinnego miasteczka, aby podjąć pracę w miejscowej szkole na stanowisku nauczyciela. W dzieciństwie jego brat został zamordowany przez grupkę młodych ludzi, a Jim nadal nie może zapomnieć o jego tragicznej śmierci. Niedługo potem w jego klasie pojawiają się zabójcy jego brata, mimo upływu tylu lat nadal młodzi...

"Oni czasami wracają" reżyserii Toma McLoughlina jest całkiem wierną ekranizacją noweli Stephena Kinga. Film utrzymany jest w stylistyce wczesnych lat 90-tych, posiada wszystkie charakterystyczne walory ówczesnych horrorów, ale obawiam się, że jest to jedna z tych produkcji, która może się nie spodobać przeciwnikom Kinga. Nieodłączna część wszystkich ekranizacji tego pisarza, czyli ów klimat małego, spokojnego amerykańskiego miasteczka tutaj jest aż nazbyt wyraźny. Właściwie to całość filmu bazuje głównie na stopniowo narastającej, kumulującej się atmosferze grozy. Jeśli ktoś szuka horroru pełnego zawrotnej akcji to niestety nie tędy droga. Tutaj wydarzenia rozgrywają się w spokojny, niemal stateczny sposób. Reżyser od czasu do czasu serwuje nam odrobinę szybszą akcję, ale głównie skupia się na klimacie i w tej materii osiąga spory sukces.

O grze aktorskiej wolałabym raczej nie wspominać. Może nie nie była ona szczególnie tragiczna - szczególnie jeśli chodzi o odtwórcę głównej roli Tima Mathesona - ale do poprawnej także nie należała. Szkoda, bo jak wiadomo dla Kinga najważniejsi są bohaterowie, a skoro prawie żadnemu aktorowi występującemu w tym filmie nie udało się przekonać mnie do swojej postaci to w tym przypadku jest bardzo nieciekawie.

Co sprawia, że ten film zasługuje nam uwagę wielbicieli kina grozy? "Oni czasami wracają" odznacza się paroma zapadającymi w pamięć scenami. Za przykład mogą tu posłużyć choćby sny głównego bohatera - mrożące krew w żyłach obrazy w formie krótkich przerywanych scen. Wprost niesamowity efekt! Dodam jeszcze, że charakteryzacja "demonicznych uczniów" w momentach zrzucania przez nich swojego człowieczego wyglądu była znakomita. Właśnie taki wygląd czarnych charakterów w starych horrorach podoba mi się najbardziej. Końcowe sceny filmu zawierają odrobinę kiczowatych efektów specjalnych, które ani nie irytują, ani nie zapadają w pamięć. Ot, kolejny charakterystyczny element horrorów lat 90-tych, na który widz niejako nie zwraca zbytniej uwagi. A sam finał niestety rozczarowuje - tutaj reżyser zdecydowanie się nie popisał.

Myślę, że "Oni czasami wracają" należy do najlepszych ekranizacji twórczości Stephena Kinga. Ten film siłą rzeczy przyciąga uwagę widza ze względu przede wszystkim na oryginalną fabułę i rzecz jasna stopniowo narastający klimat grozy, wyczuwalny przez cały seans, a skumulowany dopiero w finale. Jeśli ktoś jest wielbicielem kingowskiego klimatu w filmach oraz zachwyca go starsze kino grozy to ten film jest przeznaczony właśnie dla niego.

3 komentarze:

  1. Obnażyłaś moją wiedzę o Kingu, o ile myślałem że coś o nim wiem, to jak mogłem nie wiedzieć że film powstał na podstawie "Stefana", nie wiem.

    Film świetny, naprawdę tak dobry że ciężko zorientować się że to ekranizacja.

    Chyba nie ma polskiego wydania ksiązki?

    Pennywise

    OdpowiedzUsuń
  2. Film jest na podstawie noweli o tym samym tytule, która znajduje się w zbiorze "Nocna zmiana". To, że nie słyszałeś o tym filmie nie oznacza wcale, że nic nie wiesz o Kingu - w końcu tyle filmów powstało na podstawie jego twórczości, że każdy by się pogubił.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię takie filmy. Zgadzam się z Tobą Buffy, że jest kilka naprawdę fajnych, zapadających w pamięć scen. Ogólnie film wart obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń