Nada z pomocą specjalnych okularów odkrywa, że w całym Los Angeles ukrywają się Obcy pod przykrywką ludzkiej skóry. Niemalże wszyscy mieszkańcy miasta w ogóle nie zdają sobie sprawy z ich obecności, a ci co o nich wiedzą spełniają ich żądania w zamian za bogactwa. Nada wraz z grupką ruchu oporu stara się powstrzymać kosmitów przed przywłaszczeniem sobie naszej planety.
John Carpenter bez wątpienia najlepiej radził sobie w latach 80-tych. To wtedy powstały takie jego dzieła jak: "Mgła", "Coś" i "Christine". Horror science fiction "Oni żyją" powstały pod koniec tej wspaniałej dla gatunku dekady prezentuje nam fenomenalnego Johna Carpentera w całej jego okazałości. Scenariusz oparto na noweli Raya Nelsona pt. "Ósma rano", której oczywiście nie miałam okazji przeczytać, ale po tym, co zobaczyłam na filmie mam na to ogromną ochotę. Początkowo obraz ten może nieco zdezorientować, żeby nie rzec znudzić. Mamy grupkę ludzi zaatakowanych przez policję. Wybucha zamieszanie, wszyscy uciekają gdzie tylko się da. Jest wśród nich Nada, w którego ręce dostaną się nieco później tajemnicze okulary, dzięki którym odkrywa przerażającą konspirację. Pierwsze co Nada widzi przez owe okulary to subliminale - wiadomości zakodowane w obrazach i tekstach, które rejestruje nasza świadomość. Tymczasem podświadomość styka się z owymi subliminalami, które głoszą m.in aby być posłusznym i aby konsumować (więcej na ten temat przeczytacie u Cat). Następnie Nada odkrywa, że sporo ludzi, których mija na ulicy w rzeczywistości nie są tymi, za których się podają. Pod normalną skórą ukrywają swoje prawdziwe, odrażające oblicze. Obraz widoczny przez okulary zarówno widzowie jak i bohaterowie filmu będą mieli okazję oglądać w barwach czarno-białych.
Do aktorów także nie można się przyczepić. Zarówno odtwórca głównej roli Roddy Piper, jak i postacie poboczne radzą sobie całkiem nieźle - jak na tamte czasy wręcz doskonale. Muzyka w tym obrazie nie odgrywa chyba najważnejszej roli - słychać ją, ale nic poza tym. Może powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, iż Carpenter nie skupiał się na klimacie tej produkcji, ale na oryginalnej fabule i mocnym przesłaniu. W każdym bądź razie stworzył dzieło, które ogląda się wprost wyśmienicie, a przy okazji można z niego wyciągnąć całkiem intrygujące wnioski.
Pamiętam, że oglądałam ten film jako dziecko i byłam przerażona. Obcym mógł być przecież każdy napotkany na ulicy człowiek...
OdpowiedzUsuńDzięki za polecenie mojego artykułu Buffy1977 :-) Ja też oglądałam ten film jako dziecko i już niewiele z niego pamiętam, ale zgadzam się z Tobą, że czas świetności Carpentera przypada na lata 80-te. Jego filmy potrafiły przerażać i po dziś dzień pamiętam, jak oglądałam "Mgłę" w nocy w kuzynką... Ehhh to były piękne czasy dla horroru. Świetna recenzja jak zawsze. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie się zgadzam, że Carpenter najlepsze filmy tworzył właśnie w latach 80-tych. Dziś to niedoścignione klasyki grozy! :)
OdpowiedzUsuńCo do powyższego filmu, to niestety nie pamiętam, tak więc niewiele mogę teraz na jego temat napisać. Jeszcze dziś postaram się poszukać tego obrazu i czym prędzej odświeżyć pamięć :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Gosia, ja nie miałam niestety okazji obejrzeć tego filmu w dzieciństwie. Dlatego nie był w stanie mnie przerazić:/
OdpowiedzUsuńCat, ależ nie ma za co:) To ja dziękuję za ten wspaniały artykuł!
Aga, obejrzyj koniecznie, na pewno nie pożałujesz. Jeśli chodzi o filmu Carpentera z lat 80-tych to zawsze byłam pod ich sporym urokiem. Aczkolwiek w innych okresach rownież udawało mu sie od czasu do czasu nakręcić coś wartościowego.
Pozdrawiam dziewczyny!
a pamięta ktoś 'the thing'? :D
OdpowiedzUsuńA kto nie pamięta? Moim zdaniem "Coś" jest najlepszym filmem tego reżysera.
OdpowiedzUsuńJuż dawno tego nie oglądałem! Ten film to klasyka, chyba dzięki Tobie po latach ponownie go obejrzę :)
OdpowiedzUsuńWg mnie "Oni żyją" i "Coś" to jedne z najlepszych horrorów w historii kina. Teraz już takich nie robią...
OdpowiedzUsuń