wtorek, 11 kwietnia 2023

„Martyrs Lane” (2021)

 
Dziesięcioletnia Leah mieszka z rodzicami Sarah i Thomasem oraz starszą siostrą Bex na dużej plebanii w Anglii, tymczasowym azylu dla ludzi z różnymi problemami. Większość czasu dziewczynka spędza samotnie, eksplorując rozległe tereny zielone otaczające jej ponury dom, w którym najbardziej brakuje jej matczynego ciepła. Najcenniejszym przedmiotem Sarah jest złoty medalion, z którym prawie nigdy się nie rozstaje. Pewnego ranka Leah udaje się jednak przechwycić ten wielce intrygujący ją przedmiot, w którym odkrywa kosmyk jasnych włosów. Zabiera go, ale szybko zaczyna tego żałować. Bezcenny skarb Sarah przepada, ale nowa przyjaciółka Leah, dziewczynka w zbliżonym wieku najwyraźniej nieznająca swojego imienia, daje jej nadzieję na odzyskanie tajemniczego kosmyka. Spotykają się nocami, w pokoju Leah, która nikomu nie mówi o tych niecodziennych wizytach. O dziewczynce uparcie wysyłającej ją na poszukiwania wątpliwych skarbów.

Plakat filmu. „Martyrs Lane" 2021, British Film Institute (BFI), Ipso Facto Productions, Sharp House

Martyrs Lane” to brytyjski pełnometrażowy horror nastrojowy w reżyserii i na podstawie scenariusza Ruth Platt, rozwinięcie jej krótkiej opowieści z 2019 roku pod tym samym tytułem. Inspirację czerpała między innymi z „Ducha roju” Víctora Erice, hiszpańskiego dramatu filmowego z 1973 roku, baśni braci Grimm i własnym doświadczeń, wspomnień z dzieciństwa, słodkiego błądzenia w świecie wyobraźni, nierzadko mrocznej, co często znajdowało odbicie w jej marzeniach sennych. Małoletniej przewodniczce po świecie przedstawionym w „Martyrs Lane” Platt dała też swoje dziecięce zamiłowanie do zbieractwa, kolekcjonowania drobnych przedmiotów niemających żadnej materialnej wartości, ale dla niej w tamtym okresie niezmiernie cennych (wartość emocjonalna). Scenarzystka i zarazem reżyserka tego psychologicznego horroru nadnaturalnego, świadomie i dobitnie odnosiła się również do wartości chrześcijańskich, swojego religijnego wychowania – teraz co prawda jest ateistką, ale sympatia i szacunek do wielu aspektów tej wiary bynajmniej w niej nie zanikły. Właściwie to trochę tęskni jej się za poczuciem transcendencji według niej dostępnym tylko ludziom wierzącym. Światowa premiera „Martyrs Lane” odbyła się 19 sierpnia 2021 roku w ramach kanadyjskiego Fantasia International Film Festival. W Wielkiej Brytanii film najpierw pokazał się trzy dni później na Edinburgh International Film Festival, a we wrześniu 2021 otwarto dystrybucję internetową. Do polskiej strefy VOD produkcja dotarła dopiero w grudniu 2022 roku.

Mroczna opowieść z perspektywy dziecka. Dziesięcioletniej dziewczynki imieniem Leah (bezbłędny występ Kiery Thompson), która nieśpiesznie oprowadza nas po niepewnym, baśniowo-gotyckim świecie zaprojektowanym przez Ruth Platt. „Martyrs Lane” to horror kameralny, skąpiący upiornych efektów specjalnych, zdecydowanie bardziej skoncentrowany na fabule i klimacie niż dosadniejszych, agresywnych dodatkach wizualnych. Daleko od horroru popcornowego, czy jak kto woli mainstreamowego, blisko tak zwanej nowej fali kina grozy. Jeszcze nie arthouse horror, ale slow burn horror już tak. Akcję „Martyrs Lane” Ruth Platt umieściła na terenie kościelnym, w soczyście zielonym cichym zakątku, szeroko otwartym na zagubione owieczki. Niewielka wspólnota ludzi oferująca wsparcie dla potrzebujących. Chrześcijańskie miłosierdzie w czynach, a nie jak to zwykle na tym świecie bywa, tylko w słowach. Miejsce, w którym spokojnie można ponownie stanąć na nogi, w domyśle bez względu na to, skąd się przyszło, w co się wierzy, bez względu na wyznawany światopogląd, orientację seksualną, kolor skóry czy sympatie polityczne. Nikt nie pyta o takie szczegóły – nie, kiedy ma przed sobą bliźnich w palącej potrzebie. Ludzi na życiowym rozdrożu, zdesperowanych, przygniecionych rozpaczą, chwilowo niemających gdzie się podziać. Sarah i Thomas (doskonała kreacja Denise Gough i też odpowiednio zaangażowany Steven Cree, który jednakże nie dostał porównywalnej przestrzeni do działania, takiego pola do aktorskiego popisu), rodzice głównej bohaterki i jej starszej siostry Bex (świetna Hannah Rae), są częścią tego świecko-kościelnego zespołu, a zatem mają w zwyczaju przyjmować pod swój dach strudzonych, okaleczonych czy po prostu zagubionych nieznajomych. Aktywniej na tym polu działa Sarah – Thomasowi absolutnie to nie przeszkadza, wszystko wskazuje raczej na to, że gorąco wspiera żonę w tej szczytnej działalności, ale sam skupia się na innym, już mniej charytatywnym zajęciu. Wygląda na to, że Thomas jest głównym, jeśli nie jedynym żywicielem tej czteroosobowej rodziny, której pewnie też przydałaby się pomoc. Bo to gniazdo jest przeraźliwie zimne, a na pewno niekomfortowe dla naszej małej przewodniczki. Zabiegającej o uwagę matki, która jakby wzniosła wokół siebie mur, nie tak znowu zagadkową barierę (to chyba miała być tajemnica... Tak czy owak, ten wątek dla mnie był maksymalnie przejrzysty, oczywisty już na początku tej zajmującej podróży) najwięcej bólu przysparzającą jej młodszej latorośli. Oczywiście prawda może być inna, mogłam dać się zwieść narracji – niewykluczone, że zanadto udzielały mi się uczucia bezgranicznie oddanej Bogu Wszechmogącemu i Najświętszej Maryi Pannie dziesięciolatki. Jej siostra i ojciec mogą odbierać to podobnie – ich cierpienie wcale nie musi być mniejsze, oni też mogą czuć się odpychani przez Sarah. Bo to zła kobieta jest? Zdarzenie z tortem, podarkiem od innej zaangażowanej członkini tej boskiej wspólnoty, może zrodzić takie podejrzenia, ale zaryzykuję twierdzenie, że Ruth Platt bardziej zależało na współczuciu publiczności dla tej najwyraźniej mocno poturbowanej, okrutnie okaleczonej, niemal złamanej kobiety. Czarna rozpacz, potencjalna depresja. Toksyczna mgła nieprzerwanie wydostająca się z każdego poru jej ciała i coraz szczelnie otaczająca pozostałych członków tej nieszczęśliwej familii. Brudna chmura wisząca w tym gospodarstwie domowym, ale też wszędzie chodząca za wszystkimi nietymczasowymi, stałymi mieszkańcami „tej zimnej jaskini”. A na pewno stała towarzyszka – naturalnie niemile widziana – małoletniej Leah, samotnej dziewczynki z „syndromem niewidzialności”. Najlepszego przyjaciela ma w tutejszym księdzu, który kieruje całym tym dobroczynnym przedsięwzięciem – przypuszczalny architekt azylu dla potrzebujących, czołowy pasterz wewnętrznie zbłąkanych owieczek – ale to być może już wkrótce się zmieni. Gdy już Leah zacieśni więź z jasnowłosą dziewczynką (widowiskowy występ Sienny Sayer, moim zdaniem najjaśniej błyszczącej w tej profesjonalnej obsadzie), utrzymującą, że nie zna swojego imienia.

Plakat filmu. „Martyrs Lane" 2021, British Film Institute (BFI), Ipso Facto Productions, Sharp House

Bolesna saga rodzinna przepuszczona przez oka dziecięcej wyobraźni. Twarde realia, brutalna rzeczywistość zawinięta magiczną bibułą. Świat oczami dziecka – pokrętną drogą... do sedna? „Martyrs Lane” Ruth Platt to opowieść grozy osadzona na platformie dramatu psychologicznego. Sklejenie dwóch gatunków, niekoniecznie w oryginalny sposób, ale powiedziałabym, że doszczętnie fantazji niepozbawiony. Tak czy inaczej, nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z „Pozwól mi wejść” Matta Reevesa (jest jeszcze jego filmowy poprzednik w reżyserii Tomasa Alfredson pod tym samym polskim tytułem i oczywiście powieściowy pierwowzór autorstwa Johna Ajvide Lindqvista w Polsce wydany pt. „Wpuść mnie”), a i „Miasteczko Salem” Stephena Kinga od czasu do czasu się odezwało: upiornie blade dziecko pukające w szybę. Dopraszające się o krótką gościnę. Otwórz okno, moja nowa przyjaciółko, wpuść mnie to pobawimy się w dwie prawdy i jedno kłamstwo. Sekretne spotkania dwóch dziewczynek pod osłoną nocy, w pokoju jednej z nich. Znajomość zawiązana niedługo po „zgubieniu” przez Leah najdroższego skarbu jej ukochanej matki. Coraz bardziej frustrujące i niebezpieczne „pirackie poszukiwania” organizowane przez bladolicą blondyneczkę, małą anielicę, słodkiego cherubinka ze sztucznymi skrzydłami i w śnieżnobiałej sukience. Taką ją poznajemy, ale jak można się tego spodziewać, wygląd bezimiennej dziewczynki będzie się zmieniał, wprost proporcjonalnie do stopnia trudności wyzwań, jakie stawia przed Leah. Niewinna dziecięca zabawa czy ukryty plan (nie)tajemniczej istoty. Podstępna gra albo arcyważna misja, która przesądzi o przyszłość tej smutnej rodziny. Innymi słowy, Leah może działać na korzyść bądź niekorzyść swoją i swoich najbliższych. Co tyczy się także Bex, złośliwej starszej siostry, której Leah może zazdrościć uwagi rodziców. Nastolatka za chwilę ma wyfrunąć z tego nieprzytulnego gniazda, wyjechać na studia. Mała strata dla Leah? Bex na pewno nie ułatwia jej i tak już przecież nielekkiego życia w tej krainie zagubionych dusz. Dokucza swojej młodszej siostrzyczce, nie wierząc, że dziewczynka faktycznie zmaga się z astmą. To znaczy Bex uważa, że to choroba wmówiona, że to tkwi wyłącznie w głowie Leah, która nie uznaje za konieczne roztrząsać w myślach tych sugestii. Dziesięciolatka wie swoje, nie wspominając już o tym, że aktualnie zaprzątają ją pilniejsze sprawy. Chce odzyskać to, co ukradła. Nie, tylko sobie pożyczyła. Nie chciała dokładać mamie zmartwień, była po prostu ciekawa. I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby pewnej nocy nie uległa panice i nie wyrzuciła przywłaszczonego kosmyka włosów przez okno. I tak zaczęła się niecodzienna przygoda tej niekochanej(?) dziewczynki. W podobno nawiedzonym przez duchy okolicznym lesie, Leah natknie się na chodzącą samopas na oko swoją równolatkę, jak się okaże rozgadaną, bardzo kontaktową, towarzyską dziewczyneczkę, którą zaprawieni w kinie grozy widzowie zapewne będą traktować z większą rezerwą od czołowej postaci „Martyrs Lane”. Podejrzana nieznajoma, jeden z tych donośnych alarmów, którego charakter nader łatwo - wbrew zamiarom twórców czy wręcz przeciwnie? - rozpracować. Naturę zagrożenia lub wybawienia. Parę prymitywnych przestraszeń, czyli tradycyjna zabawa w „buu!”, mimo wszystko wplątała się w ten soczyście klimatyczny spektakl (niemniej mogło być jeszcze intensywniej), przy czym naliczyłam tylko dwa takie momenty. Oba skuteczne – moje serce na moment przyśpieszyło, lekko drgnęłam między innymi w finale onirycznej sekwencji, w pomysłowym, ale nieprzekombinowanym koszmarze nieszczęsnej Leah. Niechęć Ruth Platt i jej ekipy do wykorzystywania/nadużywania tej bodaj najprostszej filmowej sztuczki, tego krótkotrwałego wytrącania widza ze strefy komfortu („straszenie” przez zaskoczenie), mnie absolutnie nie przeszkadzała, zwolennicy dosadniejszych czy tam robiących większy hałas opowieści z dreszczykiem, standardowych straszaków, mogą jednak poczuć się mocno zawiedzeni. Zakończyć to – zakładając, że dotrwają do napisów końcowych – z dużo większym poczuciem niedosytu. Bo i mnie czegoś w „Martyrs Lane” zabrakło – szczypty szaleństwa, nieobliczalności, wypuszczenia się trochę dalej poza twarde ramy konwencji. Jednego - a jeszcze lepiej dwóch:) - uderzenia z grubszej rury. UWAGA SPOILER Finał niejednoznaczny, co lubię i szanuję, przy czym ten gorszy z dwóch scenariuszy, ta pesymistyczna wersja, wcale a wcale mnie nie zaskoczyła. Bo niewątpliwie miała to być przykra niespodzianka, nagły wstrząs, czy tam depresyjna ewentualność, bo jak już, mam nadzieję, dałam do zrozumienia, bez trudu można się w tym dopatrzeć i jaśniejszej, radośniejszej strony medalu, optymistycznego rozwiązania intrygi nie z tego świata. Knowań zza światów KONIEC SPOILERA.

Coś dla miłośników klasycznych opowieści niesamowitych. Niedynamicznych, nieefekciarskich, bazujących głównie na klimacie i bardziej skupionych na fabule, czy jak kto woli smęcących, usypiających, przegadanych. „Martyrs Lane” to brytyjski horror nastrojowy z niecienką warstwą dramatyczno-obyczajową w reżyserii i na podstawie scenariusza Ruth Platt (rozbudowana wersja jej krótkiej historii wypuszczonej w 2019 roku), który raczej nie zaspokoi apetytów na „przerażające obrazki” i dostatecznie zaangażowaną zabawę w „buu!”. Ale jak ktoś szuka czegoś nie tyle lżejszego, ile mniej dokazującego, mniej wybuchowego, a bardziej klimatycznego, to pokornie zalecam sprawdzenie tego skromnego dziełka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz