sobota, 6 lipca 2013

„Passion” (2012)

Christine zarządza potężną korporacją, wykorzystując swoje wrodzone zdolności manipulacyjne, bezpardonowymi gierkami psychologicznymi raniąc bądź podniecając ludzi w swoim otoczeniu. Jedna z jej najbardziej uzdolnionych pracownic, Isabelle, stara się zyskać taką renomę, jak Christine. Jej ciężka praca owocuje odnoszącą wielki sukces reklamą, którą szefowa postanawia ukraść. Isabelle nie zamierza biernie patrzeć, jak ktoś podkopuje jej karierę, więc ujawnia swój wyłączny udział w reklamie, czym rozwściecza Christine. Od tego momentu Isabelle będzie musiała mieć się na baczności, ponieważ jej przełożona zrobi absolutnie wszystko, aby ją zdyskredytować.
Remake francuskiego „Crime d’amour” z 2010 roku, wyreżyserowany przez współczesnego Alfreda Hitchcocka, Briana De Palmę. W Polsce „Passion” sklasyfikowano, jako thriller erotyczny, co biorąc pod uwagę znikomą ilość scen łóżkowych (już w slasherach więcej ich uświadczymy) jest wielce mylące. De Palma nakręcił typowy dla siebie thriller, oparty na suspensie, tym samym po raz kolejny zaskarbiając sobie moją wdzięczność, że nadal sięga po gatunek, w którym czuje się najlepiej, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że jego pozbawiony efekciarstwa styl naraża się we współczesnych czasach na wzmożoną krytykę zarówno znawców kina, jak i zwykłych widzów. Taka konsekwencja, która w głębokim poważaniu ma negatywne recenzje krytyków budzi respekt i przy okazji dostarcza mi, fance De Palmy, znakomitej rozrywki, która pewnie nie trafi w gusta zdecydowanej większości odbiorców.
Francuskiego pierwowzoru nie miałam okazji jeszcze zobaczyć, więc żadnych porównań nie będzie. „Passion” to właściwie teatr dwóch aktorek. Rachel McAdams, w roli okrutnej manipulantki Christine, za którą nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam - jej kreacje zarówno wrednych, jak i przesłodzonych kobiet były pozbawione większego ognia, którego ku mojemu zadowoleniu nie zabrakło w niniejszym obrazie. Być może doświadczenie De Palmy natchnęło McAdams lepszym kunsztem aktorskim, bo faktem jest, że to głównie jej obecność utrzymuje „Passion” na dość wysokim poziomie. Oczywiście, bezbłędna gra Rachel byłaby niczym, gdyby jej postać nie miała w sobie tego czegoś, co skutecznie przyciąga uwagę. Mnie właściwie wystarczała jej sucza natura, ponieważ wprost przepadam za kobiecymi czarnymi charakterami, ale to nie wszystko. „Passion” w dużej mierze opiera się na interakcjach międzyludzkich, skrupulatnie dbając o intrygujące profile psychologiczne dwóch (a z czasem trzech) głównych bohaterek, więc samo rozgraniczenie na dobre i złe pierwiastki De Palmie nie wystarczało. Aby nieco ubarwić antagonistkę zasugerował nam, że jest poszukiwaczką bezwarunkowej miłości, którą z czasem sama odrzuca swoimi niewybrednymi gierkami. Jej nieodparte pragnienie kompatybilnej drugiej połówki koliduje z chęcią dominacji, z pragnieniem sławy. Dlatego też niesprawiedliwe byłoby sprowadzenie genialnej kreacji McAdams do poziomu trywialnej femme fatale – podobny zabieg De Palma zastosował w swoim niszowym dziele z 2002 roku, zatytułowanym (a jakże!) „Femme Fatale”. Konkurentką Christine jest ambitna, acz cicha Isabelle, która kontrastuje z nią przede wszystkim wykonaniem. Noomi Rapace nie udzielił się kunszt reżysera, bowiem już samo patrzenie na jej maksymalnie sztywną, ani przez chwilę nieprzekonującą kreację wywoływało wręcz fizyczny ból. Być może do blokady jej talentu przyczyniła się praca z wymagającym De Palmą albo co bardziej prawdopodobne, trywialne niepodołanie temu arcytrudnemu zadaniu. Christine posiada w sobie nieco sprzeczności, aczkolwiek w porównaniu z Isabelle są one wręcz znikome. Cicha, acz konsekwentnie realizująca swój ambitny plan, prowadzący do wielkiej kariery; godząca się z przełożonymi, ale tylko do momentu głębszych przemyśleń; stająca w szranki z pozoru silniejszą od siebie przeciwniczką i równocześnie rozpaczająca, gdy ta przechodzi do kontrataku. Rapace nie udało się w pełni odzwierciedlić tych wszystkich sprzeczności, zarówno pod kątem mimiki (brak jakiegokolwiek wyrazu twarzy), jak i dykcji („kanciasta”, bezuczuciowa wymowa), co mocno zaniżyło ogólny poziom „Passion”.
Wydawać by się mogło, że fabuła jest aż nadto konwencjonalna – jedna pani mści się na drugiej: Isabelle śpi z mężczyzną swojej szefowej i blokuje próbę kradzieży jej pracy, a Christine odpowiada ośmieszeniem jej wizerunku w oczach wszystkich pracowników oraz wyrafinowanymi gierkami, w których sama sobie grozi, zrzucając winę na swoją konkurentkę. Z minuty na minutę ich mała wojenka nabiera coraz groźniejszego wymiaru, co prowadzi do najmocniejszej, najbardziej zaskakującej sceny w filmie, będącej istotą czystego suspensu w wykonaniu De Palmy, swego rodzaju wizytówką tego genialnego reżysera. Od tego momentu fabuła, podobnie jak to miało miejsce we wspomnianej „Femme Fatale” będzie się znacząco gmatwać, oscylując na granicy snu i jawy, a widz stanie przed niełatwym zadaniem rozszyfrowania zamysłu filmu, bo De Palma jak zwykle niczego nie wyjaśni do końca, pozostawiając interpretację finału w gestii swoich odbiorców, w których inteligencji, jak zawsze pokłada nadzieję. UWAGA SPOILER Po zabójstwie Christine, o które naturalną koleją rzeczy zostaje oskarżona Isabelle widz stanie przed coraz to dziwniejszymi wydarzeniami, które na przemian będą go zaskakiwać i konsternować (przez wzgląd na niejasne przesłania reżysera), a w końcówce, kiedy to przed dwiema kobietami spiskującymi przeciw wymiarowi sprawiedliwości stanie żywa Christine pozostanie nam jedynie dopowiedzieć sobie, czy znowu mamy do czynienia z koszmarem sennym, czy siostrą bliźniaczką nieboszczki (o której ta wspominała na początku seansu), czy wreszcie samą Christine – omyłkowe zabójstwo jej siostry, co już byłoby sporą nadinterpretacją, ale nie do końca niemożliwą, jeśli wziąć pod uwagę zamiłowanie tego reżysera do zwariowanych pomysłów. Przed podobnym dylematem staniemy po morderstwie swojej wspólniczki przez Isabelle, która przed śmiercią zdąży jeszcze (całkowicie nieświadomie) wysłać policji dowody obciążające jej zabójczynię. Isabelle, po ataku Christine bądź jej siostry obudzi się w łóżku, a w gestii widza pozostanie rozstrzygniecie, czy za chwilę wpadną do niej uzbrojeni gliniarze, czy znowu miał do czynienia z marą senną KONIEC SPOILERA.
Brian De Palma nie kręci banalnych filmów, choć tak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jego zamiłowanie do dzielenia ekranu, które choć niezmiernie mnie irytuje ma swoje podstawy - próbuje skierować myśli odbiorcy na określone tory. Tak też jest i tutaj – reżyser wskazuje nam w ten sposób analogie z baletem Debussy’ego pt. „Popołudnie fauna”, jeszcze bardziej komplikując i tak niełatwą fabułę, ale równocześnie sporo wyjaśniając (jeśli tylko ktoś będzie w nastroju do wzmożonego myślenia). Podobne zastosowanie ma jego tendencja do efektu suspensu, która nie ma jedynie zaskakiwać odbiorcy, ale również stanowić wypadkową zmuszania widzów do głębokiego namysłu, co prowadzi nas do oczywistego wniosku, że „Passion” jest obrazem przeznaczonym jedynie dla osób niebojących się swego rodzaju układanek, których ułożenie nagrodzi nas maksymalnie logicznym, całkowicie kompatybilnym obrazem, dającym przykład na to jak konwencjonalną fabułę zamienić w coś mocno odkrywczego, co na tyle zmusi nad do wysiłku intelektualnego, aby jeszcze przez długi czas pamiętać o tym w gruncie rzeczy niszowym dziele.

9 komentarzy:

  1. Chętnie obejrzę, mimo tego że za McAdams też nie przepadam. Ale skoro piszesz, że jest w tej roli dobra i wiarygodna to czuję się zachęcona :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacny film, bardzo mi się podobał. Akurat mi etykietka thrillera erotycznego pasuje tu jak ulał, nieważne że nie ma tutaj wielu owych scen łóżkowych. Nie zgodzę się też, że Noomi zagrała tu drewnianie, jakoś wcale nie wydała mi się pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu twarzy; to już właśnie prędzej McAdams miała tu ten sam wyraz twarzy, ze względów fabularnych zresztą, ale jednak. Takie wrażenie odniosłem. No i ciężko się zgodzić z określeniem "niszowy" w kontekście tego filmu - jakieś wysokobudżetowe dzieło typu Człowiek z blizną to to nie jest, ale Passion miał premierę na festiwalu filmowym w Wenecji i dopiero oczekuje na swoją premierę kinową w Stanach, dlatego wciąż nie jest tak do końca znany. Podzielony ekran ja akurat lubię, bo to stosunkowo rzadko stosowany zabieg, a mimo wszystko interesujący, stawiający pewne wymagania wobec widza.
    Podczas seansu miałem skojarzenia z innym filmem De Palmy: W przebraniu mordercy. A ja lubię W przebraniu mordercy. Passion stawiam tylko trochę niżej. Byłoby fajnie, gdyby kolega De Palma narobił jeszcze parę takich filmów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim mniemaniu wyświetlanie filmu w kinach jeszcze nie oznacza, że przypasuje on szerokiemu gronu odbiorców - wystarczy już sprawdzić reakcje widzów, którzy naszego zachwytu nie podzielają, bo spodziewali się efekciarstwa a nie skupienia na fabule. Moim zdaniem tutaj mamy do czynienia z czymś na kształt fenomenu "Panaceum" - wyświetlanie w kinach pozbawionego efekciarstwa, ale zachwycającego realizacją filmu przeznaczonego dla wąskiego grona odbiorców (tutaj zdało egzamin, natomiast z "Passion" może być dużo gorzej - sądząc po obecnej krytyce zarówno polskich, jak i amerykańskich widzów).
      Na Rapace nie mogłam tutaj patrzeć i głównie przez nią moja ogólna ocena filmu jest zaniżona, a McAdams mimo, że jej nie lubię odegrała dokładnie tak, jak lubię mój ulubiony typ bohaterki filmowej - wredną sukę;)Więc tutaj mamy całkowicie odwrotne zdanie, zresztą jak zazwyczaj:)

      Usuń
    2. Panaceum niestety nie widziałem, nazwisko Soderbergh mnie trochę odstrasza, bo nie przepadam za tym reżyserem, ale na pewno kiedyś po ten film sięgnę.
      Ja McAdams też nie lubię i choć na nią psioczę także w tym filmie, to mi się ona podobała w tej roli, bo autentycznie denerwowała mnie ona swoim zachowaniem. Za to propsy. Dawno się tak nie zaangażowałem emocjonalnie. Noomi natomiast bardzo lubię i jej zawsze będę pewnie bronił, nawet jak zagra fatalnie, co mam nadzieję nigdy nie nastąpi. A też po części to jej zasługa, że McAdams wyszła w tym filmie na taką zimną sukę, bo (przynajmniej mi) szkoda było postaci Noomi, która zdobyła moją sympatię i przez to spotęgowała negatywny stosunek do jej szefowej.

      Usuń
    3. A mnie było szkoda Christine, bo ja na filmach zawsze kibicuję wrednym sukom - ot, taki dziwoląg ze mnie;)

      Usuń
    4. A też się czasem daję przyłapać na kibicowaniu takim kobietom, ostatnio zdarzyło mi się to w wypadku markizy de Merteuil z Niebezpiecznych związków. Od czego to zależy - nie mam bladego pojęcia, nie potrafię wyjaśnić.

      Usuń
    5. Też nie wiem. W życiu się takie osoby potępia (przynajmniej ja tak robię), a w filmach są tak barwne i intrygujące charakterologicznie, że nie mogę oprzeć się sympatyzowaniu z nimi. To jedynie dodatkowo potwierdza, że życie to nie film:)

      Usuń
  3. Chociaż "Passion", jak mi się zdaje, to najlepszy film de Palmy w ostatnich latach, to jednak bardziej odpowiadał mi francuski pierwowzór. Po części także dlatego, że zawodowa rywalizacja dotyczyła kobiet o bardziej zróżnicowanym wieku - takiego zderzenia doświadczenia z młodością. Wypadło to trochę bardziej przekonująco.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie słyszałam o tym filmie. Zresztą ostatnio coś zaniedbałam oglądanie horrorów na rzecz czytania książek, ale "Passion" zaciekawił mnie swoją fabułą i cieszę się, że ogólnie przedstawia się całkiem przyzwoicie, jak na dreszczowiec, dlatego dam mu szansę.

    OdpowiedzUsuń