czwartek, 11 marca 2021

„Bloody Hell” (2020)

 

Były amerykański żołnierz, Rex, rozprawia się z zamaskowanymi, uzbrojonymi ludźmi zamierzającymi obrabować bank. W trakcie jego szarży dochodzi jednak do tragedii, za co mężczyzna zostaje skazany na osiem lat więzienia. Po odsiedzeniu wyroku mający nawyk prowadzenia rozmów z samym sobą, Rex, decyduje się na podróż do Finlandii. Tuż po wylądowaniu w Helsinkach zostaje porwany przez szaloną rodzinkę. Unieruchomiony w piwnicy ich domu mężczyzna rozpaczliwie będzie się starał znaleźć jakiś sposób na wydostanie się z tego miejsca zanim jego oprawcy skończą to, co zaczęli.

Australijsko-amerykański horror komediowy „Bloody Hell” powstał na podstawie scenariusza Roberta Benjamina. Pomysł przyszedł do niego w trakcie pewnej podróży, kiedy to na lotnisku zwrócił uwagę na rodzinę być może ze wschodniej części Europy. Nieznajomi prowadzili rozmowę w swoim języku, przyglądając mu się przy tym. Wspominając te chwile Benjamin przyznaje, że najprawdopodobniej ludzie ci nie mówili niczego złego, ale „będąc paranoikiem i szaleńcem” (to jego własne, pewnie trochę żartobliwe słowa) w tamtej chwili pomyślał, że zamierzają go porwać. I zaczął się zastanawiać, co by zrobił, gdyby nagle znalazł się w ich piwnicy. A potem zaczął pisać – gdy wywołano jego lot miał już prawie cały zarys filmu. Zainteresowanie scenariuszem „Bloody Hell” wyraził Sean Byrne, twórca „The Loved Ones” (2009) i „The Devil's Candy” (2015), właściwie to był nim zachwycony, ale musiał odrzucić propozycję reżyserii, ponieważ uznał, że dano mu zbyt mało czasu na poczynienie odpowiednich przygotowaniach. Ostatecznie zadania podjął się Alister Grierson, twórca między innymi „Sanctum” (2011). Robert Benjamin powiedział, że jak będzie takie zapotrzebowanie to chętnie dopisze kolejny rozdział historii Rexa, nowego Asha Williamsa(?) - w planach jest nawet trylogia – w którego prawdopodobnie znowu wcieliłby się Ben O'Toole. Aktor już zdążył wyrazić swoją gotowość do związania się z tym projektem na dłużej.

Bloody Hell” otwiera zamierzenie pocięty, poszarpany prolog z ryzykownej akcji przeprowadzonej przez byłego żołnierza imieniem Rex w jednym z amerykańskich banków. Traf chciał, że mężczyzna był w środku, gdy rozpoczął się napad. Grupa zamaskowanych osobników z bronią w rękach wpadła nagle do banku terroryzując klientów oraz personel i nie wiadomo jakby się to skończyło, gdyby Rex nie zdecydował się działać. Mężczyzna w pojedynkę rozprawił się z rabusiami, a w nagrodę za ten bohaterski czyn przyznano mu ośmioletnią odsiadkę na koszt państwa. W prologu specjalnie pominięto moment, który przesądził o jego losie, ale wyjątki z rozprawy sądowej zdradzają, że akcja byłego żołnierza dla kogoś skończyła się tragicznie. I za tę tragedię Rex został skazany na osiem lat bezwzględnego więzienia (przystał na propozycję prokuratora). Następnie akcja przeskakuje o osiem lat do przodu. Rex odzyskuje wolność... w każdym razie połowiczną wolność, bo jego sprawa wciąż budzi żywe zainteresowanie mediów. Opinia publiczna jest podzielona – jedni uważają go za bohatera, inni za zbrodniarza. Jedni go kochają, inni nienawidzą. Ale Rex nie przywiązuje do tego większej wagi, bo już za kratkami zdecydował się na podróż do Finlandii. Dlaczego akurat tam? Ta kwestia być może wyjaśni się później, a na razie wraz z Rexem przenosimy się na lotnisko. I zaczyna się scenka z życia wzięta. Rexowi przydarza się prawie dokładnie to samo, czego doświadczył scenarzysta „Bloody Hell”, i co dało Robertowi Benjaminowi impuls do stworzenia tej zwariowanej historii. To też pierwszy sygnał, że życie Rexa ponownie jest zagrożone, że mężczyzna właśnie znalazł się na celowniku niczym niewyróżniającej się, z pozoru zupełnie nieszkodliwej nie najmłodszej już pary. Małżeństwa, które jak się okazuje pochodzi z Finlandii i ma kilkoro dzieci. Kolejny etap znojnych dziejów sprawiającego sympatyczne wrażenie, choć trudno uznać go za niewiniątko, mężczyzny, który ma zwyczaj konwersowania z samym sobą, to tak naprawdę kolejne podejście do wielokrotnie wykorzystywanego w kinie, również w kinie grozy, motywu porwania. W sumie nawet nie znając zdolności Rexa – a te mieliśmy już okazję podpatrzeć w prologu - zapewne weszlibyśmy w tę środkową partię „Bloody Hell” z przekonaniem, że bohater łatwo się nie podda. Nawet jeśli nie uda mu się ujść z tego z życiem, to na pewno będzie stawiał zdecydowany opór porywaczom. Będzie walczył jak lew o być albo nie być na tym padole. Jest jednak mały problem. Jedno „maciupkie” utrudnienie. Pewna niedogodność, która w uderzającej w poważniejsze tony opowieści niewątpliwie w pojęciu każdego widza drastycznie zminimalizowałaby szanse Rexa. Ten z gruntu prosty pomysł jakby nie patrzeć odróżnia „Bloody Hell” od innych historii o bezwzględnych porywaczach. Porywaczach i mordercach, bo co do tego też nie można mieć wątpliwości. Nie mam też wątpliwości, że widząc to wyjątkowo kiepskie położenie Rexa, widząc w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł (a pewnie już myślał, że najgorsze – pobyt w więzieniu – ma za sobą), przynajmniej większa część publiki będzie się skłaniać ku temu, że to szalona fińska rodzinka powinna obawiać się o życie. Powinna mieć się na baczności, bo ten oto człowiek nauczył się radzić sobie w każdej sytuacji. No dobrze, może niezupełnie w takich, w tak szalenie trudnych, ale przecież dał się już poznać, jako człowiek, który potrafi szybko się dostosować. Jego oprawcy tymczasem sprawiają wrażenie takich, którzy zdążyli już poddać się rutynie. Wszystko wskazuje na to, że dotychczas cały ten proceder przebiegał na tyle gładko, by wyzbyli się czujności. Działają mechanicznie, w pewnym sensie automatycznie, a to w kinie grozy prosta droga do upadku. W każdym razie, kiedy trzyma się w piwnicy taką bestię, jak Rex.

Odtwórca czołowej postaci „Bloody Hell”, Ben O'Toole, nie ukrywa, że rola była dla niego dość wymagająca. Musiał się nielicho natrudzić, włożyć w to sporo energii, głównie za sprawą manii jego bohatera. Zwyczaju, który w istocie otworzył przestrzeń na podwójną rolę (swoją drogą jest jeszcze jeden podobny przypadek: w bliźniaków wchodzących w skład morderczej rodzinki też wcielił się jeden aktor, Travis Jeffery). Z perspektywy O”Toole'a tak to mniej więcej się przedstawiało, ale w świecie przedstawionym w „Bloody Hell” Rex jest tylko jeden. A przynajmniej takie złudne wrażenie przez większość seansu filmowcy starają się w nas podtrzymywać (czyżby szykowali skręt w jakimś innym kierunku? Na przykład wypróbowanego już w kinie rozdwojenia jaźni?). Ot, jeden człowiek, ale pokazany w dwóch w zasadzie identycznych (no powiedzmy) ciałach. Takie tam uosobienie gadania z samym sobą, ze swoim sumieniem. Nie tyle bicia się z myślami, toczenia ukradkowej, „cichej” debaty w swojej głowie, a w każdym razie nie zawsze, ile imaginowania sobie „drugiego siebie, drugiego, twardszego Rexa. W środkowej części filmu rozmów Rexa z Rexem miałam lekki przesyt. Tak jakby brakło pomysłu na rozwinięcie tej partii – scenarzysta zafiksował się głównie na tym temacie, ale gwoli uczciwości nie aż tak, by zapomnieć o osobnikach odpowiedzialnych za obecne położenie naszego sponiewieranego bohatera. Tyle że poza akcją z najmłodszym członkiem fińskiej familii i jego starszą siostrą Alią (przyzwoita kreacja Meg Fraser, ale nie licząc Bena O'Toole'a moją uwagę najmocniej przykuwała Caroline Craig w roli „kochającej” mamusi), familii, która wyspecjalizowała się w polowaniach na ludzi, nic z tego silniejszych emocji we mnie nie rozbudziło. Wkradł się w to pewien marazm, zbytni przestój w akcji, który sam w sobie nie byłby przeze mnie niemile widziany, gdyby tylko poświęcono więcej uwagi całej emocjonalnej otoczce wynikającej z tej niecodziennej sytuacji, w jakiej najpewniej bez swojej winy, znalazł się, wcześniej niesprawiedliwie potraktowany przez tak zwany wymiar sprawiedliwości, czy wręcz przeciwnie (ocenę tego stanu rzeczy twórcy pozostawiają w gestii widza), były żołnierz w służbie Stanów Zjednoczonych. Przydałoby się podkręcić napięcie, wzmóc dręczące poczucie tkwienia w dusznej, ciasnej przestrzeni bez możliwości szybkiego i bezbolesnego wydostania się z tej pułapki. Pułapki strzeżonej przez morderczą rodzinkę, której motywy z czasem zostaną nam dokładnie objaśnione. Tym sposobem „Bloody Hell” podepnie się pod pewien konkretny nurt kina grozy. Tym sposobem dostajemy wyraźną zapowiedź – notabene nie pierwszą – rychłego wkroczenia na krwawe terytoria filmowego horroru. Jak sama nazwa wskazuje niebawem rozpocznie się makabryczne piekiełko. W każdym razie na coś takiego twórcy wyraźnie starają się nas przygotować. Czynią takie aluzje, właściwie wysyłają jednoznaczne uwagi co do tego, że wcześniej czy później (raczej później) bardziej zdecydowanie uderzą w gore. Inna sprawa, czy obietnica ta zostanie spełniona. To już zależy od widza. Jego dotychczasowych doświadczeń z kinem grozy, ale chyba jeszcze bardziej od oczekiwań, jakie będzie żywił wobec tej konkretnej pozycji. Chcę przez to powiedzieć, że choć nie szczędzono mi sygnałów, że „Bloody Hell” oprze się na makabrycznych efektach specjalnych, że film prostą drogą zmierza ku (nie)tradycyjnej horrorowej rąbance, to nie miałam filmowcom za złe, że nic z tego zamierzonego wrażenia na mnie nie wywarło. Efekty specjalne wypadają całkiem realistycznie, ale trudno żeby było inaczej skoro tak mało widać. Poza jedną kończyną, z wystającą zeń ostrą kością, nie zarejestrowałam niczego, o czym warto by wspomnieć. Żadnych długich zbliżeń na poszarpane rany, żadnych dogodniejszych kątów nachylania kamery, tj. nie dostałam pełnego, szczegółowego wglądu w obrażenia odnoszone na tym polu bitwy. Czyli w średnich rozmiarów, na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniającym się, zwyczajnym, przytulnym wręcz domku w dość zacisznym rejonie Helsinek (scenarzysta wybrał to miasto ze względu na jego – prawda, że pasującą? - nazwę). Ale jak już się rzekło, nie przeszkadzały mi zbytnio uporczywe ucieczki twórców „Bloody Hell” od dosadniejszej przemocy. Dobrze się bawiłam i bez tego (akcja z kijem golfowym bezcenna!). Szkoda tylko, że tak duży obszar środkowej partii upłynął mi pod znakiem zniecierpliwienia. Ale momenty były. Głównie zabawne. Jak na przykład przesłodzona wstawka wyobrażająca marzenie Alii. Później coś podobnego zobaczymy z udziałem trzeba przyznać dość zaskakującej kochanki Rexa, jeśli wolno mi użyć tego przesadnego określenia. Wycieczki te miały chyba nawiązywać – w zasadzie naśmiewać się – do trendu praktykowanego w starszym kinie, dużo częściej przed nastaniem siódmej dekady XX wieku. Ponadto znajdziemy w „Bloody Hell” niezawoalowane odniesienia do znanych tytułów – na przykład „Skazanych na Shawshank” i „Misery” w oryginałach (pierwsze, literacie wersje) autorstwa Stephena Kinga. Uwaga: pomiędzy napisami końcowymi jest jeszcze jedna krótka sekwencja, którą można potraktować jak swoiste dopełnienie alarmistycznej przesłanki puszczonej chwilę wcześniej. UWAGA SPOILER Na marginesie: Robert Benjamin zdradził, że jego szalona rodzinka powstała z inspiracji „Teksańską masakrą piłą mechaniczną” Tobe'a Hoopera lub Marcusa Nispela oraz „Wzgórza mają oczy” Wesa Cravena lub Alexandre'a Aja. Źródłem inspiracji była też baśń „Jaś i magiczna fasola”, której fragment zresztą przywołał w swoim scenariuszu KONIEC SPOILERA.

Nie żebym nie mogła się pozbierać po tym widowisku, nie żebym piała z zachwytu nad tym reżyserskim dokonaniem Alistera Griersona opartym na scenariuszu Roberta Benjamina, korzystającym ze sprawdzonych motywów, które jednak poddaje swoistej obróbce (tchnie w to trochę świeżości, ma trochę inny pomysł na poprowadzenie historii o ludziach porywających bliźnich). Nie, tak dobrze moja relacja z „Bloody Hell” się nie ułożyła. Horrorem zmiksowanym z czarną komedią, który owszem jakiejś tam rozrywki mi dostarczył, ale do pełni satysfakcji to jeszcze sporo mi brakuje. Niezłe patrzydło, ale moim zdaniem nie wykorzystano całego potencjału drzemiącego w tej szalonej opowiastce o człowieku po przejściach, który zostaje wrzucony w jeszcze głębszego bagno. Z podobnych klimatów i ze zbliżonego rocznika na pewno chętniej poleciłabym „Złoczyńców” w reżyserii Dana Berka i Roberta Olsena.

2 komentarze:

  1. Myślę, że film na nudny wieczór będzie idealny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - tak na odprężenie po długim dniu może się sprawdzić:)

      Usuń