piątek, 5 marca 2021

„Son” (2021)

 

Laura samotnie wychowuje ośmioletniego syna Davida. Pewnej nocy w pokoju pogrążonego we śnie chłopca, zastaje grupę ludzi. Wzywa pomoc, ale intruzi znikają. Policja nie znajduje żadnych śladów świadczących o włamaniu. Jeden z prowadzących tę sprawę detektywów podejrzewa, że Laurze się to przyśniło, ale jego partner, Paul, jest przeciwnego zdania. Początkowo nic nie wskazuje na to, że Davidowi stała się jakaś krzywda, ale niedługo po tym incydencie chłopiec zapada na tajemniczą chorobę. Aby ocalić swojego jedynego syna Laura będzie musiała zaryzykować utratę wszystkiego innego. Nawet swojej wolności.

Son”, irlandzko-amerykańsko-brytyjsko-singapurski horror nastrojowy z elementami gore, twórcy między innymi „The Canal” (2014), Ivana Kavanagha, powstał z inspiracji jego osobistymi doświadczeniami. Po wyjątkowo ciężkim porodzie jego pierwszego dziecka. W trakcie bardzo stresującego okresu, jaki nastąpił tuż po nim, Kavanagh przyglądał się, jak wykształca się niezwykła więź pomiędzy jego żoną i ich nowo narodzonym synem. Pierwotna więź, która według niego znacznie różni się od tej, jaka zwykle łączy dziecko i ojca. Artysta zaczął się wtedy zastanawiać nad tym, czy istnieje coś, czego kochająca matka nie zrobiłaby dla ochrony swojego potomstwa. Kavanagh, jak sam mówi, scenariusz „Son” pisał pomiędzy płaczem i karmieniem swojego pierwszego dziecka, taktując to jako swoistą terapię. Swoim zwyczajem wlał w tę opowieść własne (dręczące go w tamtym czasie) obawy. Lęki związane z rodzicielstwem.

Pochodzący z Irlandii filmowiec, Ivan Kavanagh, w światku horroru zasłynął za sprawą swojego wydanego w 2014 roku pełnometrażowego filmu pod tytułem „The Canal”, choć swoje pierwsze kroki w tym gatunku postawił już kilka lat wcześniej - „Tin Can Man” (2007). Główną rolę w swoim kolejnym horrorze zatytułowanym po prostu „Son”, Kavanagh powierzył Andi Matichak, która fanom kina grozy może się kojarzyć z „Halloween” Davida Gordona Greena i „Assimilate” Johna Murlowskiego, i która, moim zdaniem, ze swojego zadania wywiązała się praktycznie bezbłędnie. W tytułową postać wcielił się natomiast nieźle zapowiadający się młodociany aktor Luke David Blumm. A Emile Hirsch wykreował ostatnią ważniejszą postać, detektywa Paula, który stara się pomóc samotnej matce przypuszczalnie stanowiącej zagrożenie dla siebie i innych. W dużej mierze na fabułę „Son” składają się wielokrotnie już wykorzystywane w kinie grozy motywy. Wątki niewątpliwie znane wieloletnim miłośnikom gatunku, ale niekoniecznie w zbliżonej konfiguracji. Kavanagh w dość zdumiewający sposób łączy elementy, które na ekranie rzadko idą w parze i co ważniejsze, nie stwarza przy tym wrażenia niedopasowania, pomieszania z poplątaniem. Wszystko ładnie się skleja, choć gdyby zapytać mnie przed seansem „Son”, czy spodziewam się satysfakcjonującego efektu po takim miszmaszu, zapewne sceptycznie bym się na to zapatrywała. Do „Son” podeszłam bez takich uprzedzeń z tego prostego powodu, że miałam znikomą wiedzę na temat fabuły. W zasadzie wiedziałam tylko, że będzie to opowieść o matce, która wszelkimi sposobami stara się znaleźć sposób na ocalenie swojego jedynego dziecka. Chłopca, który nagle zapadł na niezidentyfikowaną chorobę. Akcja filmu zawiązuje się bardzo szybko. Kavanagh w niedługim wstępie wykreśla sytuację życiową czołowych postaci. Pokazuje szczęśliwy obrazek notabene niepełnej rodziny. Troskliwej matki, której bez widocznego trudu, udaje się godzić samotną opiekę nad synem z pracą. I nie tylko, bo grafik Laury jest szczelnie wypełniony zajęciami, których nie dzieli z synem, ośmioletnim Davidem. Ewidentnie najważniejszej osoby w jej życiu. Osoby, dla której, jak się okazuje, bez namysłu, zrezygnuje z wszystkiego, co przez ostatnie lata udało jej wypracować. Kavanagh dawkuje informacje o tej dwójce – na pogłębioną charakterystykę Laury i Davida będziemy musieli trochę poczekać, ale wierzcie mi już ten szczątkowy obraz otwierający „Son” wystarczył, bym zaskakująco mocno się do nich przywiązała. A niby nic jakoś znacząco odbiegającego od tradycyjnych modeli bohaterów horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych. Niby podobne osobowości ostatnimi czasy nader często goszczą w tego typu obrazach. Niby w pierwszej partii dostałam tylko ogólnikowe przedstawienie centralnych postaci tego całkiem mrocznego widowiska. Takie jakie najczęściej znajduję w mainstreamowych straszakach. Choć zważywszy na dużą i wciąż rosnącą popularność tak zwanej nowej fali kina grozy (wolniejsze narracje, skupienie na klimacie, nieśpiesznym, acz konsekwentnym budowaniu napięcia z niewielkim albo zerowym wspomaganiem wymyślnymi efektami komputerowymi i/lub prymitywnymi jump scenkami), mam wątpliwości, czy aby „skoczne straszaki” nieskąpiące przynajmniej w zamiarze przerażających dodatków, nadal winno się tak określać. Czy aby tak zwana nowa fala horroru nie wypchnęła już dynamicznych i bardziej efekciarskich pozycji z głównego nurtu? Rzecz do rozważania. Tak czy inaczej „Son” nie idzie za tymi, można powiedzieć, najnowszymi trendami w filmowym horrorze. Upraszając: to bardziej obraz w stylu „Obecności” Jamesa Wana niż „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella. Według mnie mniej efektywny od „The Canal” tego samego reżysera, ale i tak się broniący. Uważam, jak najbardziej zasługujący na uwagę fanów gatunku. A już zwłaszcza tych, którzy są zdania, że horror rozpaczliwie potrzebuje zupełnie nowych motywów. Ivan Kavanagh w swoim „Son” pokazuje, że stare też może tchnąć świeżością. Trzeba tylko ruszyć głową. Nie zadowalać się półśrodkami. Mierzyć wyżej, a nie tyko chodzić po linii najmniejszego oporu. Tkwić w wypróbowanej, a więc względnie bezpiecznej strefie.

(źródło: https://www.pophorror.com/)
Akcja „Son” Ivana Kavanagha nabiera tempa z chwilą wprowadzenia tajemniczych intruzów. Jak już nadmieniłam nie będziemy musieli długo na to czekać. Jest noc. Laura jeszcze nie śpi. Nagle coś zwraca jej uwagę. Zakłada, że to David, ale gdy nie otrzymuje odpowiedzi na swoje zawołania, postanawia sprawdzić jego pokój. Otwiera drzwi i widzi grupę ludzi stłoczoną wokół łóżka, na którym bez przytomności leży jej półnagi syn. Milczących obcych z nieodgadnionymi, niewyrażającymi żadnych emocji obliczami zwróconymi w jej stronę. Dość upiorna chwila. I całkiem zagadkowa. Kim są ci ludzie? I czy w ogóle są? Laura w panice wybiega z domu i kieruje się prosto do zaprzyjaźnionej sąsiadki, starszej kobiety imieniem Susan, która zwykle zajmuje się Davidem pod nieobecność jego matki, i prosi ją o natychmiastowe wezwanie policji. W ten sposób „na scenę” wkracza detektyw Paul, który w przeciwieństwie do swojego partnera nie wierzy, że Laurze się to wszystko przyśniło. Zamierza bliżej przyjrzeć się tej sprawie i przy okazji zaopiekować się tą dwójką. Jest wprawdzie przekonany, że włamywacze nie wrócą, że z ich strony kobiecie i chłopcu nic już nie grozi, ale Laurze wyraźnie takiej pewności brakuje. Jest przerażona, potrzebuje wsparcia, przyjaciela, a może i kogoś więcej, kto pomoże jej odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Prawdziwy koszmar ma jednak dopiero nadejść. Koszmar kochającej matki, która bezsilnie przygląda się swojemu umierającemu dziecku. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że David już niedługo na zawsze ją opuści. Krótko po najściu na dom czołowych postaci, Ivan Kavanagh sięga po motyw tajemniczej choroby. Ośmioletni chłopiec skarży się na ból brzucha, chwilę potem zaczyna wymiotować krwią, a jego ciało pokrywa się niewątpliwie bardzo bolesnymi ranami, przypominającymi oparzenia. W międzyczasie będziemy przenosić się do świata marzeń sennych Laury. Koszmarów, które uważny widz może uznać za prorocze, ale z czasem bardziej palącą kwestią stanie się to, jakie przeszłe wydarzenia kryją się w tych niepokojących snach ofiary lub mimowolnej sprawczyni makabrycznych wydarzeń następujących później. Takich pokazów przemocy nie spodziewałabym się nawet po współczesnych rąbankach, a co dopiero propozycji, której bliżej do horroru nastrojowego. UWAGA SPOILER Pomimo, że Kavanagh chwyta się w „Son” motywu żywienia się ludzkim mięsem, tym razem nie przez pełnoprawnego człowieka tylko demona/pół demona. Jeśli dodamy do tego motyw tajemniczej choroby, wątek satanistycznej sekty i jeszcze negację przynajmniej dwóch ostatnich elementów tego scenariusza, czyli całkiem realną, wraz rozwojem fabuły w moich oczach coraz to bardziej się uprawdopodabniającą, możliwość, że tak naprawdę mamy do czynienia z nawrotem epizodów psychotycznych u pierwszoplanowej bohaterki. Kobiety, jak się okazuje, z traumatyczną, potworną przeszłością. Swoją drogą Kavanagh już na początku filmu umieścił wskazówkę odnośnie tego domniemanego przypadku chorobowego, ale zrobił to na tyle sprytnie, że nie obdarzyłam tego należytą uwagą. KONIEC SPOILERA Co naturalnie dodało jeszcze jedną nieprzewidzianą atrakcję do tego i tak już całkiem zaskakującego pościgu za prawdą i jednocześnie zaciętą walką o życie ośmioletniego chłopca. Bardzo możliwe, że niektórym widzom to umknie, ale twórcy przy budowie mrocznej atmosfery „Son” korzystali z obrazów zakupionych w sklepach ze starociami w stanie Missisipi, gdzie między innymi powstawały zdjęcia „Son” (jego reżyser i scenarzysta uznał, że właśnie ten stan jest najbardziej przesiąknięty folkową atmosferą swoistego rozkładu, na której, ze względu na obraną tematykę, bardzo mu zależało). Można tego nie zauważyć, bo oko kamery zwykle rejestruje je w tle. Wówczas, gdy uwagę widza w całości ma pochłaniać co innego. Wyjątkiem jest białe płótno pochlapane czerwoną farbą, co wygląda jak fragment wyrwany z miejsca zbrodni. W scenach gore nie przekonała mnie substancja służąca za krew. Przez swoją jaskrawą barwę. Ale praktyczne efekty specjalne imitujące okrutnie potraktowane ludzkie ciała to już, uważam, kawał naprawdę solidnej roboty. Efekty „buu!” też są, ale nie miałam poczucia dosłownego przeładowania nimi tej opowieści. Żadna z zaprezentowanych jump scenek o szybsze bicie serca mnie nie przyprawiła, ale muszę pochwalić udźwiękowienie – wprawiające w lekki dyskomfort, zgrzytliwe tony. I dosyć upiorny obrazek chłopca pojawiającego się z nagła w kadrze podczas jednego z koszmarnych snów Laury. Chłopca, który szeroko rozdziawia buźkę i... Ładnie skręcone. Nie jestem tylko przekonana co do finału. Niby powinnam się tego spodziewać, ale jakoś nie pomyślałam, więc zaskoczenie było. I był jeszcze jeden smaczek. Coś, co niektórzy mogą potraktować jak „słodziutką” wisienkę na tym wielopiętrowym torcie. Ale ja chyba wolałabym bez tego epilogu.

Tym oto sposobem irlandzki filmowiec, Ivan Kavanagh, utwierdził mnie w przekonaniu, że horror to jego naturalne gniazdo. Ten gatunek jest mu przeznaczony. Tutaj może tworzyć rzeczy... wielkie? No dobrze, bez przesady. Niech będzie, że rzeczy, które wielu będą się podobać. „Son” w moich oczach nie dorasta do poziomu poprzedniego horroru tego uzdolnionego pana, ale i tak pozostaje jednym z ciekawszych straszaków, jaki w ostatnim czasie obejrzałam. Jednym z bardziej zajmujących. W moim odbiorze zadowalająco klimatyczne, całkiem emocjonujące dziełko. Dziełko doprawione – niezbyt obficie - dość śmiałą, jak na standardy współczesnego kina grozy, krwawą makabrą. I wreszcie dziełko, które w zaskakujący, dobrze pomyślany sposób, odświeża/reinterpretuje sprawdzone motywy. I już nie wydają się tak skostniałe, tak zniechęcająco ograne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz