niedziela, 14 listopada 2010

"Dzieci kukurydzy 2: Ostateczne poświęcenie" (1993)

Kiedy masakra w Gatlin wychodzi na jaw w miasteczku robi sie tłoczno od władz i dziennikarzy, którzy odkrywają, że grupka dzieci obecnych podczas niedawnych tajemniczych mordów dorosłych, nadal żyje. Mieszkańcy pobliskiego miasteczka zgadzają się przyjąć apatycznych dzieciaków pod swój dach. Na miejsce przybywa także dziennikarz wraz z nastoletnim synem w nadziejią na zrobienie świetnego materiału o niedawnej tragedii. Wkrótce w miasteczku zaczynają ginąć ludzie.

Postanowiłam trochę nadrobić swoje zaległości i zapoznać się z całą serią spod znaku "Dzieci kukurydzy". Jak dotąd widziałam tylko pierwszą część oraz remake i czwóreczkę (aż mi wstyd o tym pisać), więc wypada uzupełnić swoje braki:) Zabierając się za oglądanie dwójki starałam się nie zapominać, że to sequel i na pewno będzie gorszy od pierwowzoru. I rzecz jasna tak było, ale w swojej recenzji postaram się oszczędzić wam porównań.

Film Davida Price'a posiada wszystko, co dobry horror powinien mieć. Na początku mamy umiejętnie stopniowaną atmosferę z dodatkiem paru ciał, później akcja powoli nabiera tempa, żeby na końcu ruszyć z kopyta wprost do finalnej kulminacji. Bardzo przypadły mi do gustu kolory - szczególnie za dnia. Było malowniczo, słonecznie i przyjemnie sielsko. Właśnie dlatego uwielbiam horrory, których akcja skupia sią na małych sennych miasteczkach - w takiej scenerii o wiele łatwiej jest ukazać klimat grozy i wszechobecnego niebezpieczeństwa. Ta złowróżbność bierze się głównie z obecności rozległych obszarów pól kukurydzy - twórcy nieustannie dają nam do zrozumienia, że to one są wszystkiemu winne i ani przez chwilę nie spuszczają oka z naszych bohaterów.

Jak to często ma miejsce w sequelach tak i tutaj będzie więcej trupów i krwi. Szczególnie spodobała mi się scena z krwawiącym mężczyzną w kościele, mimo tego, że akurat krew pozostawiała wiele do życzenia - mało przekonująca, na pierwszy rzut oka widać, że nie jest prawdziwa. Zaskoczyło mnie również aktorstwo, ponieważ jak na tak starą produkcję zawierało bardzo mało błędów. Obsada została całkiem trafnie wybrana, co znacznie podwyższyło morale filmu, pozwalając mu zachować pewną dozę realizmu. Najlepszy był na pewno odtwórca roli Micaha, Ryan Bollman - lider dzieci kukurydzy, który niezwykle przekonująco i przerażająco przemawiał do "swoich ludzi".

Fabuła wspomina także o indiańskich rytuałach, które niestety nie wniosły niczego godnego uwagi do całości obrazu. Za to mamy całkiem ciekawe pomysły z wykorzystaniem magii voodoo - ten motyw na pewno niejednemu widzowi przypadnie do gustu. Efekty specjalne jak to miało miejsce w oryginale są wprost przesiąknięte kiczem, ale rzecz jasna tym pozytywnym. Bo jak wiadomo kiczowatość w starych produkcjach na ogół dodaje im interesującego smaczku i przykuwa naszą uwagę.

Muzyka... ehh, wciąż nie mogę się nadziwić jak za pomoca samej muzyki można łatwo uzyskać atmosferę wszechobecnego zagrożenia. Tutaj, szczególnie podczas mordów, muzyka przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Niesamowita synchronizacja dźwięku z obrazem - aż dreszcz przechodzi po plecach:)

Moim zdaniem "Dzieci kukurydzy 2:Ostateczne poświęcenie" to kawał solidnego kina, a co jest chyba najważniejsze - godna kontynuacja klasycznego już dzieła na podstawie noweli Stephena Kinga. Po takim sequelu, aż palę się do obejrzenia kolejnej części, którą oczywiście także zrecenzuję. Kto nie widział jeszcze tego obrazu powinien jak najszybciej nadrobić zaległości, bo na pewno nie pożałuje.

3 komentarze: