W
Noyo, wiosce rybackiej w Pacific Northwest, firma o nazwie Canco
szykuje się do budowy fabryki konserw rybnych, mając poparcie
większości mieszkańców, niektórzy jednak przewidują negatywne
skutki dla środowiska morskiego, głównego źródła utrzymania
lokalnej społeczności. Wśród przeciwników projektu Canco jest
rdzenny mieszkaniec Ameryki Johnny Eagle, przyjaciel powszechnie
szanowanego Jima Hilla, mającego neutralny stosunek do budowy
wielkiej fabryki kochającego męża i ojca, który na potańcówkach
staje w obronie zaatakowanego kolegi. Prześladowanego przez
człowieka z koneksjami Johnny'ego Eagle'a, bezpodstawnie obwinianego
za masakrę psów dokonaną w porcie niedługo po eksplozji statku
rybackiego, w której zginęło trzech mieszkańców wioski,
rzekomego tragicznego wypadku, w istocie będącego początkiem
makabrycznej działalności humanoidalnych potworów morskich,
mordujących mężczyzn i gwałcących kobiety.
|
Plakat filmu. „Humanoids
from the Deep” 1980, New World Pictures
|
Kontrowersyjna
produkcja, która wyrosła z pragnienia zaktualizowania podgatunku
monster movies, wykorzystania szkieletu fabularnego między
innymi „Potwora z Czarnej Laguny” Jacka Arnolda w budowie
opowieści nowoczesnej (tj. przełom lat 70. i 80. XX wieku w Stanach
Zjednoczonych), czyli poruszającej inne problemy regionalne i
globalne w dosadniejszym języku filmowym (zdecydowanie bardziej
makabryczna forma). Pomysłodawcami historii humanoidów z
oceanicznej głębi byli Frank Arnold i Martin B. Cohen, który
później wyprodukował „Dom, w którym czai się zło” Kevina
Connora, twórcy kultowego „Piekielnego motelu” z 1980 roku.
Scenariusz napisał William Martin, nadając mu tytuł „Humanoids
from the Deep” (pol. „Humanoidy z głębiny”), a kupiła go
praktycznie nieistniejąca już niezależna amerykańska firma New World Pictures, założona przez Rogera Cormana i jego młodszego brata Eugene'a Harolda 'Gene'a' Cormana, która zdecydowała
się nakręcić go pod nazwą „Beneath the Darkness”. Reżyserię
zaproponowano Joe Dantemu, co zapewne było podyktowane jego
„Piranią” (1978), utrzymanym w podobnym klimacie horrorem z
nurtu animal attack (odpowiedź na „Szczęki” Stevena
Spielberga, wspomniane w „Humanoidach z głębiny”), co z kolei
adresat oferty potraktował jako główny argument za jej
odrzuceniem. Propozycję przyjęła Barbara Peeters, feministka,
która w latach 70. XX wieku brała udział w paru przedsięwzięciach
New World Pictures, a po przerwie w aktywności
zawodowej/artystycznej spowodowanej chorobą w zleceniach bynajmniej
nie przebierała. Ponoć wskoczyła na ten przeklęty pokład,
ponieważ chwilowo nie miała lepszych widoków... i gorzko tego
pożałowała.
Najmniejszą
szkodą poniesioną przez Barbarę Peeters w wyniku zaangażowania
się w produkcję o mordercach i gwałcicielach przypuszczających
zmasowany atak na rybacką wioskę u wybrzeży Pacyfiku, które
błyskawicznie wyewoluowały w środowisku morskim, była kara
pieniężna za złamanie warunków umowy z Director Guild of America
– grzywna w wysokości piętnastu tysięcy dolarów za nakręcenie
filmu z firmą producencką (New World Pictures), która nie była
sygnatariuszem niniejszej gildii reprezentującej interesy reżyserów
filmowych i telewizyjnych w amerykańskim i zagranicznym przemyśle
rozrywkowym. A najboleśniejszy cios miał zadać niewymieniony w
czołówce producent wykonawczy tego wielce kłopotliwego horroru,
nieżyjący już pionier w świecie filmów niezależnych, „papież
kina popularnego”, „duchowy ojciec chrzestny nowego Hollywood”,
„król kultu” Roger Corman. Zdjęcia główne do „Beneath the
Darkness” Barbary Peeters - parę fragmentów wyreżyserował
niewymieniony w czołówce Jimmy T. Murakami – trwały od
października do grudnia 1979 roku. Kręcono w kalifornijskich
miejscowościach Noyo, Mendocino i Fort Bragg, a budżet produkcji
podobno wyniósł dwa i pół miliona dolarów... wliczając tajne
dokrętki zainicjowane przez Rogera Cormana, który uznał, że
wersja Barbary Peeters zanadto odbiegła od scenariusza, ewentualnie
jego osobistej wizji pt. „potwory zabijają wszystkich mężczyzn i
gwałcą wszystkie kobiety”. Nie miał wątpliwości, że materiał
przygotowany pod jej kierownictwem nie zadowoli docelowej
publiczności z powodu zbyt małej ilości elementów eksploatacji.
Corman w postprodukcji ponoć głośno chwalił robotę Peeters jeśli
chodzi o krwawą przemoc, ale nie ukrywał rozczarowania przemocą
seksualną w niepotrzebnie przemianowanym filmie. Sceny gwałtów
albo rozgrywały się w cieniu, albo sprowadzały do pojedynczych
ujęć, niezbyt czytelnych wycinków z oryginalnej (scenariusz)
historii. Podobno zwrócił się do Barbary Peeters z prośbą o
ponowne nakręcenie tych spornych sekwencji, a gdy odmówiła, miał
uzyskać od niej zgodę na skompletowanie drugiej ekipy w celu
zrealizowania jego wizji, której ponoć obiecał nie wydawać bez
jej akceptacji. Roger Corman zatrudnił Jamesa Sbardellatiego - który
później będzie pracował (asystent reżyserów) choćby przy
takich w produkcjach, jak „Ręka Boga” Billa Paxtona, „Lustra
2” Víctora Garcii i „Wcielenie” Brada Peytona - w charakterze
reżysera nowych scen gwałtów, które rozbudowano kosztem innych
wątków, zatem nieco skrócono historię zespołu Barbary Peeters.
Poza tym Corman wrócił do pierwotnego tytułu, „Humanoids from
the Deep” (znany też jako „Monster” i „Humanoids of the
Deep”; nazwy alternatywne)... i najwyraźniej zapomniał pokazać
Barbarze Peeters, co rzekomo stworzyła. Właściwie w większości
to jej dzieło, ale po szokującym pokazie przedpremierowym, zażądała
usunięcia jej nazwiska z tego obrzydlistwa. Tego samego domagała
się odtwórczyni pierwszoplanowej roli żeńskiej w „Humanoidach z
głębiny”, Ann Turkel, która ostro skrytykowała Rogera Cormana w
telewizyjnym talk-show i złożyła wniosek do Screen Actors Guild o
wstrzymanie premiery filmu, w którym w gruncie rzeczy nie zgodziła
się wystąpić. Wniosek odrzucono, ale Roger Corman był skłonny
przychylić się przynajmniej do prośby Barbary Peeters o
wykreślenie jej nazwiska, ale musiałaby w całości sfinansować
nowe plansze początkowe i końcowe. Taki warunek miał postawić
Corman, którego upokorzona kobieta spełnić nie zamierzała. „Nigdy
nie filmowałam gwałtu ani [innej] przemocy wobec kobiet, ani
rzeczy, które byłyby podłe lub poniżające... Jestem cholernie
wściekła”, „nigdy nie nakręciłam filmu o kobietach
seksualnie rozszarpywanych przez potwory”, filmu „obraźliwego
dla mnie i wszystkich kobiet, które nad nim pracowały” - tak
się wypowiadała o tym przykrym epizodzie w swojej karierze, a
zapytana o „Humanoidów z głębin” w 2019 roku odpowiedziała:
„Nie rozmawiam o tym filmie. Dziękuję”. Ostatnim filmie
fabularnym, nad którym pracowała; potem zajmowała się głównie
serialami telewizyjnymi. W 1996 roku wypuszczono remake „Humanoidów
z głębiny” w reżyserii i na podstawie scenariusza Jeffa Yonisa,
jako część serii telewizji Showtime zatytułowanej „Roger Corman
Presents”.
|
Plakat filmu. „Humanoids
from the Deep” 1980, New World Pictures |
Chodzą
słuchy, że Barbara Peeters po latach złagodziła swój stosunek do
„Humanoidów z głębiny”, że nieco przychylniejszym okiem
spojrzała na to „zepsute jabłko”. Uwolnione w pierwszej połowie
1980 roku i zmiażdżone przez ówczesnych krytyków, zniesmaczonych
„jaskrawym antykobiecym nastawieniem”, oburzonych
„kradzieżą pomysłu z eksplodującą klatką piersiową”
i utyskujących na brak... humoru (ciekawe, czy komedie krytykowali
za brak elementów makabrycznych, upiornych). Niektórzy recenzenci
docenili wkład Rogera Cormana, niekoniecznie chwaląc styl, w jakim
przepchnął (bo chyba tak to należy nazwać) swoje dodatki do
horroru, który zapewne także, jeśli nie przede wszystkim, za ich
sprawą obrósł małym kultem. Scen, „jak z kiepskiego porno”,
jeśli wolno mi podpisać się pod słowami Ann Turkel, w
„Humanoidach z głębiny” Berbary Peeters wcielającej się w
najbardziej intrygującą mnie postać doktor Susan Drake, biolożkę
morską, która powinna była „wpaść w ręce” Davida
Cronenberga. Nie mam wątpliwości, że o wiele lepiej by na tym
wyszła. UWAGA SPOILER Epilog sugeruje, że to „szalona
naukowczyni”, klasyczna burzycielka, osobowość makiaweliczna
jakby skrojona pod kanadyjskiego mistrza body horroru. Moja
ulubiona scena „Humanoidów z głębiny” - ależ słodziak:) - i
pal licho, że to kopia z „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”
Ridleya Scotta. Wspomniana już kradzież, którą ja wolę
postrzegać jako hołd dla otwarcia słynnej epopei kosmicznej z
ksenomorfami KONIEC SPOILERA. Nie zabolało mnie, że oślizgłe
potwory na moich oczach gwałcą kobiety, ale mam ból tyłka w
związku ze skrajnie niedostatecznym rozwojem najbardziej
wyeksponowanej postaci żeńskiej. Yhm, niedobrze to o mnie świadczy.
Ale to jeszcze nic – wyobraźcie sobie, że oglądając tego
„potworka” nie mogłam uwolnić się od smutnej myśli, że
dzisiaj nikt nie odważyłby się nakręcić czegoś takiego.
Atmosfera skandalu, w jakiej urodziły się „Humanoidy z głębiny”
byłaby niczym w porównaniu do afery, która ponad wszelką
wątpliwość wybuchłaby w naszych politycznie poprawnych czasach,
gdyby jakiemuś „zboczeńcowi” strzeliło do głowy tak obrażać
kobiety. Propagowanie kultury gwałtu - o to chodzi? Tak czy inaczej,
w „Humanoidach z głębiny” z 1980 roku znalazłam więcej
współczucia dla ofiar tych wstrętnych praktyk, niż w „poważnej”
debacie publicznej toczonej w roku 2024. W tym świecie
przedstawionym nikt, ale to zupełnie nikt, nie sugeruje, że kobiety
brutalnie napadnięte przez niepiękne stworzenia (solidne kostiumy,
sztuk 3; naprawdę bardzo realistycznie to wygląda nawet podczas
największego szturmu – sprytne operatorskie sztuczki tworzące
złudzenie, że rybacka wioska jest atakowana przez całą armię
potworów, gdy w rzeczywistości tylko trzy osoby pociły się w ich
„skórze”) same się o to prosiły. Przyznaję, że w trakcie
pierwszej bohaterskiej akcji Jima Hilla, Johnny'ego Eagle'a
(odpowiednio Doug McClure i Anthony Pena) oraz bardziej zajętej
pstrykaniem zdjęć niż walką o życie doktor Susan Drake, miałam
odruch litości względem szkaradnych napastników, który powtórzył
się podczas największej masakry (dość powolne odrywanie głowy
człowieka, rozłupanie czaszki potwora i siekanina dokonana przez
aktorkę z zabawnie skaczącymi piersiami - bawiło ją maksymalne
skupienie panów zgromadzonych na planie na tym maleńkim fragmencie
punktu kulminacyjnego jej niewielkiego występu w „Humanoidach z
głębiny” - i krew, krew, krew, w rozsądnych dawkach), gdy na
jednego nienapakowanego i mogłabym przysiąc, że autentycznie
przerażonego stworka rzuciło się kilku krzepkich mężczyzn. Nie
wydaje mi się jednak, by twórcy to zaplanowali, zabiegali o
rozczulanie się nad zbrodniarzami nieznanego gatunku. Pomyłka
ewolucji UWAGA SPOILER z nieplanowaną ingerencją człowieka,
tzw. Ultra Sapiens (potencjalna krytyka manipulacji
genetycznych KONIEC SPOILERA i niewątpliwe potępienie
zanieczyszczania środowiska, niszczenia życiodajnej przyrody dla
doraźnych korzyści finansowych, „Humonoidy z głębiny”
spokojnie można więc podciągnąć pod eko horror), którą
dokładniej omówi doktor Susan Drake „w swoim naturalnym
środowisku”, miejscu, w którym prowadzi swoje arcyważne badania
nad morską fauną. W ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez
Jamesa Hornera, którego koneserom kina przedstawiać nie trzeba,
nieraz usłyszałam coś bardzo znajomego: melodię podobną do
wybitnej muzyki Bernarda Herrmanna stworzonej na potrzeby „Psychozy”
Alfreda Hitchcocka (wiekopomna scena pod prysznicem). Kolejna
kradzież? Nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że te dźwięki jak
zwykle pieściły moje uszy. Tak, to też wolę traktować jako hołd.
Według mnie „Humanoidy z głębiny” Barbary Peeters to obraz,
który prawie wcale się nie zestarzał (pomijając niepoprawność
polityczną, bo to kwestia dyskusyjna), co film w największym
stopniu może zawdzięczać kierownikowi zespołu operatorskiego,
Danielowi Lacambre'owi. Profesjonalna robota, jakiej raczej nikt się
nie spodziewał po opowieści o oślizgłych (mlecznobiała maź
pokrywająca „wodorostowe cielska”) bestiach gwałcących
przedstawicielki innego gatunku (zoofilia), zabijających ich dzieci
i bezpardonowo eliminujących ewentualną konkurencję. Walka o
samice i terytorium z perspektywy drapieżników, które wylazły z
Oceanu Spokojnego, organizmów „jadących szybkim pociągiem
ewolucyjnym”.
Horror
wyklęty. Niekochane dziecię Barbary Peeters, bo poddane zabiegom
nieupiększającym Rogera Cormana. Organizm zmodyfikowany
(nie)genetycznie. Potwór Frankensteina, którym zaopiekowali się
fani filmowej makabry. Nie dali sczeznąć poczwarze, nie pozwolili,
by obrzydlistwo trafiło na śmietnik historii, gdzie prawdziwi
znawcy kina wypatrzyli mu najbardziej cuchnący zakątek, wszak
„Humanoidy z głębiny” obraziły ich uczucia moralne i
estetyczne. Zbrodnia doskonała, nieukarana wiecznym pobytem w studni
zapomnienia, bo gdyby była sprawiedliwość na tym świecie, to
właśnie tak by się to skończyło. Czyli jest jakaś pozytywna
strona życia w niesprawiedliwym świecie:) Dobra moja, że pamięć
o tym dziełku przetrwała – w przeciwnym wypadku pewnie byśmy się
nie zeszli, ominęłaby mnie fajowa randka. Wdechowe spotkanie z
filmowym bękartem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz