Starsza kobieta, która jakoby doświadcza objawień maryjnych gromadzi wokół siebie, w zaniedbanej, po spartańsku urządzonej budowli, grupę całkowicie posłusznych wyznawców. Jedynie młoda kobieta imieniem Sophie waży się regularnie łamać niektóre z twardych zasad przywódczyni sekty. W obawie przed karą zazwyczaj stara się jednak robić to bardzo dyskretnie. Duchowa przewodniczka rządzi bowiem żelazną ręką. Każdą niesubordynację, tak w słowach, jak w czynach, spotyka sroga kara. Droga do zbawienia też jest bolesna. Przywódczyni sekty wierzy, że cierpienie przybliża bogobojnych ludzi do Boga, że umartwianie jest konieczne, jeśli chce się dostąpić Jego łaski. Wkrótce w jej skromnych progach zawita jednak ktoś, kto ma zgoła odmienne podeście do wiary. I zagrozi pozycji kobiety utrzymującej, że została wyróżniona przez samą Matkę Boską.
Hiszpański thriller psychologiczny (częściej klasyfikowany jako horror nastrojowy), „Casa de sudor y lágrimas” (pol. „Dom znoju i łez”, międzynarodowy: „House of Sweat and Tears”) w reżyserii i na podstawie scenariusza Sonii Escolano powstał z inspiracji autentyczną historią Luz Amparo Cuevas Arteseros nazywanej El Escorial seer. Hiszpańskiej zagorzałej katoliczki, która po ogłoszeniu, że objawiła jej się Matka Boska - 14 czerwca 1981 roku w El Escorial - zgromadziła wokół siebie grupę bezgranicznie oddanych wyznawców. Ludzie z różnych stron świata ściągali do miejsca, w którym Amparo, wedle jej własnych słów, ukazała się Matka Boska. Sprawa wywołała dość spore kontrowersje. Amparo zmarła w 2012 roku. Pochowano ją w miejscu, w którym podobno objawiła jej się Matka Boska, gdzie wzniesiono kapliczkę mającą upamiętniać to cudowne doświadczenie. Objawienia Luz Amparo oficjalnie nie zostały jeszcze uznane przez Kościół katolicki. „Dom znoju i łez” Sonii Escolano był nominowany do nagrody Best Fantastic Feature na Fantastic Fest i uznany za najlepszy film fabularny listopadowej edycji 2018 FIFFLONDON. Został również uhonorowany Oniros Film Award.
Oficjalne plakaty „Casa de sudor y lágrimas” raczej nie zachęcają do sięgnięcia po ten obraz. Mnie osobiście kazały się przygotować na nieudolnie zrealizowane, ekstremalnie niskobudżetowe filmidło. Przeczucie graniczące z pewnością, że „Dom znoju i łez” nakręcono za bardzo małe pieniądze, samo w sobie tak naprawdę przyciągało mnie do tej produkcji. Miałam za to poważane wątpliwości, czy Sonia Escolano i jej ekipa potrafili przekuć to na korzyść swojego przedsięwzięcia. W szeroko pojętym kinie grozy z łatwością można odnaleźć pozycje, które pokazują, że wyższe nakłady pieniężne wcale nie są tutaj niezbędne, że można stworzyć solidny horror czy thriller za tak zwane grosze. To według mnie jest największą sztuką – zrobienie czegoś z prawie niczego. Widać, że „Dom znoju i łez” Sonii Escolano pokaźnej gotówki nie skonsumował. Widać też, że ekipa nie znalazła sposobu na tę, bądź co bądź, przeszkodę. W każdym razie w moich oczach prezentacja ta, ogólnie rzecz biorąc, wypadła dość sztucznie. Trochę jak w podrzędnym teatrzyku, który jednak miał niebywałe szczęście do scenografów. Scena obiecująco udekorowana, ale już reżyseria, scenariusz i występy aktorów mogą okazać się nie do zniesienia przynajmniej dla osób, którzy oczekują zachowywania wysokiej wiarygodności we wszystkich odgrywanych scenkach. Nie że przez cały czas trwania „Domu znoju i łez” czułam się, jakbym dryfowała w oparach sztuczności. Z tego stanu wytrącały mnie choćby nocne wędrówki Sophie po rozpaczliwie wymagającej remontu, na swój sposób odpychającej, klaustrofobicznej budowli. Obdrapane ściany, wyraźnie zawilgocone, brudne, zimne, skromnie umeblowane pomieszczenia, gdzie mrok rozpraszają na przykład świece – obiekt nie jest podłączony do sieci elektrycznej najpewniej dlatego że sekta zaanektowała sobie nieużytek przypuszczalnie przeznaczony do rozbiórki. Muszę przyznać, że filmowcom udało się stworzyć naprawdę nośny klimat dla tej historii - mroczny, ponury, ciasny, a nawet brudny – na co jednak w głównej mierze, moim zdaniem, zapracowało miejsce akcji. Mniej, co oczywiście nie znaczy, że wcale. oświetleniowcy i operatorzy. Ścieżki dźwiękowej właściwie nie zarejestrowałam (była jakaś?), a montaż nierzadko działał wyjątkowo drażniąco. Gwałtowne cięcie, zaciemnienie, po czym wskok w inną sytuację. Gdzie zdecydowana większość to w zasadzie obrazki z dnia codziennego w obskurnej siedzibie niezbyt licznej sekty pod przewodnictwem starszej kobiety, której podobno objawia się Matka Boska. Jako że sprawuje owa totalitarne, zamordystyczne rządy w tym zgromadzeniu, jako że jest zwolenniczką teorii, że cierpienie zbliża do Najwyższego, trochę, powiedzmy, mocniejszych akcentów w „Domu znoju i łez” się przewija, ale nie mogę oprzeć się poczuciu, że jakieś siedemdziesiąt-osiemdziesiąt procent scenariusza zajmują natchnione monologi i dialogi, gadanie i gadanie, i gadanie na tematy wiary (można było to okroić bez żadnej szkody dla fabuły, a zapewne z korzyścią dla ludzi, którzy nie miłują się w długich teologicznych dysputach i na dobrą sprawę wpadających w monotonię, niby w kółko powtarzanych naukach „boskich wybrańców”) oraz niemiłosiernie porozciągane w czasie, unaoczniane z przesadną drobiazgowością różnego rodzaju obrządki, rytuały (sekciarskie czary-mary) i takie pospolite zajęcia, jak na przykład praca w ogrodzie, czy przyrządzanie i spożywanie posiłków.
Najpoważniejszą
kandydatką na główną bohaterkę „Domu znoju i łez” Sonii
Escolano jest Sophie, w którą w nieprzekonującym mnie stylu
wcieliła się początkująca aktorka, Coline Charvin. Tylko
kandydatką, bo łatwo też dojść do wniosku, że film ten nie ma
protagonisty. Ciężar scenariusza tego wątpliwej jakości
spektaklu, jest porozkładany na różne osoby wchodzące w skład
sekty, której lideruje dość mocno posunięta w latach, schorowana
kobieta, potencjalny czarny charakter. I jest jedyna kreacja – w
wykonaniu Alziry Gómez – co do której żadnych zastrzeżeń nie
mam. Abstrahując oczywiście od wkładu scenarzystki – solidny
warsztat aktorski dla niezręcznie prowadzonej przez Sonię Escolano
postaci. To samo zresztą można powiedzieć o owieczkach staruszki,
której jakoby objawia się Najświętsza Panienka. I to rzekomo Ona
pokazuje jej drogę do zbawienia nieśmiertelnej duszy. Tą bezcenną
wiedzą „poczciwa kobiecina” ochoczo dzieli się z pozostałymi
członkami sektami. Młodymi i starszymi ludźmi, których
najwyraźniej bezgranicznym, ślepym zaufanie już od dłuższego
czasu się cieszy. Ona każe, oni robią. Bez dyskusji, bez ociągania
się. Władza absolutna. Niekoniecznie jednak krytyka takiego
podejścia do wiary... Chcę przez to powiedzieć tylko tyle, że nie
znalazłam w „Domu znoju i łez” wyczerpującej i konsekwentnej
analizy prania mózgów z wykorzystaniem zrozumiałych potrzeb natury
duchowej. Podporządkowywania sobie podatnych na manipulację,
zagubionych jednostek za pomocą religii, w tym przypadku
chrześcijańskiej. Mamienia bliźnich obietnicami dostąpienia łaski
pańskiej, wkroczenia do Królestwa Niebieskiego tylko po to, by
uczynić ich swoimi niewolnikami. Zainspirowana autentyczną postacią
Luz Amparo Cuevas Arteseros, niepełnosprawna przywódczyni duchowa w
„Domu znoju i łez” nie wygląda na osobę, która z premedytacją
oszukuje swoje owieczki. Nie wygląda na taką, która wszystko to
czyni z myślą o własnych potrzebach. Wiele wskazuje na to, że
święcie wierzy w swoje nauki. Wierzy, że wskazano jej drogę do
serca raczej starotestamentowego Boga, drogę, którą ma pokazać
też innym. W „Dom znoju i łez” Sonii Escolano odnajdziemy coś
w rodzaju polemiki pomiędzy naukami Starego i Nowego Testamentu
Pisma Świętego. Starotestamentowego Boga i Jezusa Chrystusa. Co dla
mnie stanowiło dość nieoczekiwaną atrakcję. Niewielką, ale
zawsze. Na plus odnotowuję też wymowne, prowadzące do
niespodziewanego wniosku i co jeszcze lepsze nieprzesądzające
sprawy, ostatnie ujęcie wtłoczone w napisy końcowe oraz niektóre
fizyczne niewygody, właściwie rany zadawane nieopierającym się,
rzecz jasna, owieczką. W sumie najbardziej zadziałała na mnie
wizualnie bezkrwawa, ale pobudzająca wyobraźnię, wstępna scenka
ze szkłem. A najmniej bicie po twarzy kobiety, która zgrzeszyła
mową – doskonale widać, że uderzenia są tylko symulowane, bo po
amatorsku sfilmowane. Trochę krwi w „Domu znoju i łez”
wprawdzie wycieka, ale radzę nie nastawiać się na jakiś wielki
pokaz fizycznej przemocy. Twórcy chyba bardziej skłaniali się ku
sferze psychicznej. Ale to raczej miałki thriller psychologiczny. Z
odrobinką gore. Dość klimatyczny dreszczowiec, ale
niewystarczająco pogłębiony. Poruszający dość istotne kwestie.
Ale motyw tak naprawdę już sprawdzony. Na dobrą sprawę w ogólnym
zarysie temat ten wielokrotnie już na ekranie wałkowano. Powiem
więcej: nie przypominam sobie tak męczącej filmowej przeprawy
przez żywot jakiejś sekty. „Domu znoju łez” to opowieść
uparcie prowadzona w sposób niesprzyjający podtrzymywaniu
przynajmniej mojego zainteresowania. Pozorna bezcelowość akcji,
warunkowana głównie narracyjnym rozgardiaszem – skoczymy tu,
skoczymy tam, a potem jeszcze gdzie indziej i nieważne, że to nie
bardzo się klei. Ktoś na przykład może się zastanawiać, gdzie i
przede wszystkim w jakim celu garstka wyróżnionych owieczek
starszej pani w tych zwracających uwagę białych maskach, się od
czasy do czasu wypuszczała. UWAGA SPOILER Albo dlaczego
mężczyzna podający się za Jezusa Chrystusa pytał o Emmę?
Dlaczego szukał tej nieszczęsnej niewiasty? KONIEC SPOILERA
Zamierzone niedopowiedzenia, tj. zostawienie obszaru na osobistą
interpretację każdego widza? Może i tak, ale ja odebrałam to jako
wielgachne dziury w scenariuszu. Trza było jakoś inaczej to podać,
bo tak to wygląda, jakby się Escolano co nieco pozapominało.(źródło: https://www.imdb.com/)
Drugi pełnometrażowy obraz, a pierwszy samodzielny, Hiszpanki Sonii Escolano, „Casa de sudor y lágrimas” (pol. „Domu znoju i łez”), według mnie thriller psychologiczny, ale oficjalnie sklasyfikowany jako horror nastrojowy, ewentualnie zmiksowany z dramatem. Horror nastrojowy. Mroczny, posępny, klaustrofobiczny, a nawet brudny klimat, na pewno jest. Inna sprawa, czy będzie to w jakimś większym stopniu oddziaływało na odbiorców tej historii. Bo sama historia... jest trudna. Trudno się to ogląda i bynajmniej nie jest to komplement. To znaczy ja wolałabym bardziej zrównoważoną, nie tak nielinearną narrację. Też trochę więcej treści i zdecydowanie silniejszą koncentrację na postaciach. Niechże chociaż jednej. Swoje momenty miał, ale za mało bym nie żałowała tego wyboru. Po prostu czuję, że zmarnowałam czas.
Ja jestem całkowicie innego zdania bo mnie się bardzo podobało
OdpowiedzUsuńPróbowałam go męczyć, ale odpadłam.
OdpowiedzUsuńIlsa
A ja żałuję, że nie odpadłam:/
Usuń