środa, 3 marca 2021

„Dom znoju i łez” (2018)

 

Starsza kobieta, która jakoby doświadcza objawień maryjnych gromadzi wokół siebie, w zaniedbanej, po spartańsku urządzonej budowli, grupę całkowicie posłusznych wyznawców. Jedynie młoda kobieta imieniem Sophie waży się regularnie łamać niektóre z twardych zasad przywódczyni sekty. W obawie przed karą zazwyczaj stara się jednak robić to bardzo dyskretnie. Duchowa przewodniczka rządzi bowiem żelazną ręką. Każdą niesubordynację, tak w słowach, jak w czynach, spotyka sroga kara. Droga do zbawienia też jest bolesna. Przywódczyni sekty wierzy, że cierpienie przybliża bogobojnych ludzi do Boga, że umartwianie jest konieczne, jeśli chce się dostąpić Jego łaski. Wkrótce w jej skromnych progach zawita jednak ktoś, kto ma zgoła odmienne podeście do wiary. I zagrozi pozycji kobiety utrzymującej, że została wyróżniona przez samą Matkę Boską.

Hiszpański thriller psychologiczny (częściej klasyfikowany jako horror nastrojowy), „Casa de sudor y lágrimas” (pol. „Dom znoju i łez”, międzynarodowy: „House of Sweat and Tears”) w reżyserii i na podstawie scenariusza Sonii Escolano powstał z inspiracji autentyczną historią Luz Amparo Cuevas Arteseros nazywanej El Escorial seer. Hiszpańskiej zagorzałej katoliczki, która po ogłoszeniu, że objawiła jej się Matka Boska - 14 czerwca 1981 roku w El Escorial - zgromadziła wokół siebie grupę bezgranicznie oddanych wyznawców. Ludzie z różnych stron świata ściągali do miejsca, w którym Amparo, wedle jej własnych słów, ukazała się Matka Boska. Sprawa wywołała dość spore kontrowersje. Amparo zmarła w 2012 roku. Pochowano ją w miejscu, w którym podobno objawiła jej się Matka Boska, gdzie wzniesiono kapliczkę mającą upamiętniać to cudowne doświadczenie. Objawienia Luz Amparo oficjalnie nie zostały jeszcze uznane przez Kościół katolicki. „Dom znoju i łez” Sonii Escolano był nominowany do nagrody Best Fantastic Feature na Fantastic Fest i uznany za najlepszy film fabularny listopadowej edycji 2018 FIFFLONDON. Został również uhonorowany Oniros Film Award.

Oficjalne plakaty „Casa de sudor y lágrimas” raczej nie zachęcają do sięgnięcia po ten obraz. Mnie osobiście kazały się przygotować na nieudolnie zrealizowane, ekstremalnie niskobudżetowe filmidło. Przeczucie graniczące z pewnością, że „Dom znoju i łez” nakręcono za bardzo małe pieniądze, samo w sobie tak naprawdę przyciągało mnie do tej produkcji. Miałam za to poważane wątpliwości, czy Sonia Escolano i jej ekipa potrafili przekuć to na korzyść swojego przedsięwzięcia. W szeroko pojętym kinie grozy z łatwością można odnaleźć pozycje, które pokazują, że wyższe nakłady pieniężne wcale nie są tutaj niezbędne, że można stworzyć solidny horror czy thriller za tak zwane grosze. To według mnie jest największą sztuką – zrobienie czegoś z prawie niczego. Widać, że „Dom znoju i łez” Sonii Escolano pokaźnej gotówki nie skonsumował. Widać też, że ekipa nie znalazła sposobu na tę, bądź co bądź, przeszkodę. W każdym razie w moich oczach prezentacja ta, ogólnie rzecz biorąc, wypadła dość sztucznie. Trochę jak w podrzędnym teatrzyku, który jednak miał niebywałe szczęście do scenografów. Scena obiecująco udekorowana, ale już reżyseria, scenariusz i występy aktorów mogą okazać się nie do zniesienia przynajmniej dla osób, którzy oczekują zachowywania wysokiej wiarygodności we wszystkich odgrywanych scenkach. Nie że przez cały czas trwania „Domu znoju i łez” czułam się, jakbym dryfowała w oparach sztuczności. Z tego stanu wytrącały mnie choćby nocne wędrówki Sophie po rozpaczliwie wymagającej remontu, na swój sposób odpychającej, klaustrofobicznej budowli. Obdrapane ściany, wyraźnie zawilgocone, brudne, zimne, skromnie umeblowane pomieszczenia, gdzie mrok rozpraszają na przykład świece – obiekt nie jest podłączony do sieci elektrycznej najpewniej dlatego że sekta zaanektowała sobie nieużytek przypuszczalnie przeznaczony do rozbiórki. Muszę przyznać, że filmowcom udało się stworzyć naprawdę nośny klimat dla tej historii - mroczny, ponury, ciasny, a nawet brudny – na co jednak w głównej mierze, moim zdaniem, zapracowało miejsce akcji. Mniej, co oczywiście nie znaczy, że wcale. oświetleniowcy i operatorzy. Ścieżki dźwiękowej właściwie nie zarejestrowałam (była jakaś?), a montaż nierzadko działał wyjątkowo drażniąco. Gwałtowne cięcie, zaciemnienie, po czym wskok w inną sytuację. Gdzie zdecydowana większość to w zasadzie obrazki z dnia codziennego w obskurnej siedzibie niezbyt licznej sekty pod przewodnictwem starszej kobiety, której podobno objawia się Matka Boska. Jako że sprawuje owa totalitarne, zamordystyczne rządy w tym zgromadzeniu, jako że jest zwolenniczką teorii, że cierpienie zbliża do Najwyższego, trochę, powiedzmy, mocniejszych akcentów w „Domu znoju i łez” się przewija, ale nie mogę oprzeć się poczuciu, że jakieś siedemdziesiąt-osiemdziesiąt procent scenariusza zajmują natchnione monologi i dialogi, gadanie i gadanie, i gadanie na tematy wiary (można było to okroić bez żadnej szkody dla fabuły, a zapewne z korzyścią dla ludzi, którzy nie miłują się w długich teologicznych dysputach i na dobrą sprawę wpadających w monotonię, niby w kółko powtarzanych naukach „boskich wybrańców”) oraz niemiłosiernie porozciągane w czasie, unaoczniane z przesadną drobiazgowością różnego rodzaju obrządki, rytuały (sekciarskie czary-mary) i takie pospolite zajęcia, jak na przykład praca w ogrodzie, czy przyrządzanie i spożywanie posiłków.

(źródło: https://www.imdb.com/)
Najpoważniejszą kandydatką na główną bohaterkę „Domu znoju i łez” Sonii Escolano jest Sophie, w którą w nieprzekonującym mnie stylu wcieliła się początkująca aktorka, Coline Charvin. Tylko kandydatką, bo łatwo też dojść do wniosku, że film ten nie ma protagonisty. Ciężar scenariusza tego wątpliwej jakości spektaklu, jest porozkładany na różne osoby wchodzące w skład sekty, której lideruje dość mocno posunięta w latach, schorowana kobieta, potencjalny czarny charakter. I jest jedyna kreacja – w wykonaniu Alziry Gómez – co do której żadnych zastrzeżeń nie mam. Abstrahując oczywiście od wkładu scenarzystki – solidny warsztat aktorski dla niezręcznie prowadzonej przez Sonię Escolano postaci. To samo zresztą można powiedzieć o owieczkach staruszki, której jakoby objawia się Najświętsza Panienka. I to rzekomo Ona pokazuje jej drogę do zbawienia nieśmiertelnej duszy. Tą bezcenną wiedzą „poczciwa kobiecina” ochoczo dzieli się z pozostałymi członkami sektami. Młodymi i starszymi ludźmi, których najwyraźniej bezgranicznym, ślepym zaufanie już od dłuższego czasu się cieszy. Ona każe, oni robią. Bez dyskusji, bez ociągania się. Władza absolutna. Niekoniecznie jednak krytyka takiego podejścia do wiary... Chcę przez to powiedzieć tylko tyle, że nie znalazłam w „Domu znoju i łez” wyczerpującej i konsekwentnej analizy prania mózgów z wykorzystaniem zrozumiałych potrzeb natury duchowej. Podporządkowywania sobie podatnych na manipulację, zagubionych jednostek za pomocą religii, w tym przypadku chrześcijańskiej. Mamienia bliźnich obietnicami dostąpienia łaski pańskiej, wkroczenia do Królestwa Niebieskiego tylko po to, by uczynić ich swoimi niewolnikami. Zainspirowana autentyczną postacią Luz Amparo Cuevas Arteseros, niepełnosprawna przywódczyni duchowa w „Domu znoju i łez” nie wygląda na osobę, która z premedytacją oszukuje swoje owieczki. Nie wygląda na taką, która wszystko to czyni z myślą o własnych potrzebach. Wiele wskazuje na to, że święcie wierzy w swoje nauki. Wierzy, że wskazano jej drogę do serca raczej starotestamentowego Boga, drogę, którą ma pokazać też innym. W „Dom znoju i łez” Sonii Escolano odnajdziemy coś w rodzaju polemiki pomiędzy naukami Starego i Nowego Testamentu Pisma Świętego. Starotestamentowego Boga i Jezusa Chrystusa. Co dla mnie stanowiło dość nieoczekiwaną atrakcję. Niewielką, ale zawsze. Na plus odnotowuję też wymowne, prowadzące do niespodziewanego wniosku i co jeszcze lepsze nieprzesądzające sprawy, ostatnie ujęcie wtłoczone w napisy końcowe oraz niektóre fizyczne niewygody, właściwie rany zadawane nieopierającym się, rzecz jasna, owieczką. W sumie najbardziej zadziałała na mnie wizualnie bezkrwawa, ale pobudzająca wyobraźnię, wstępna scenka ze szkłem. A najmniej bicie po twarzy kobiety, która zgrzeszyła mową – doskonale widać, że uderzenia są tylko symulowane, bo po amatorsku sfilmowane. Trochę krwi w „Domu znoju i łez” wprawdzie wycieka, ale radzę nie nastawiać się na jakiś wielki pokaz fizycznej przemocy. Twórcy chyba bardziej skłaniali się ku sferze psychicznej. Ale to raczej miałki thriller psychologiczny. Z odrobinką gore. Dość klimatyczny dreszczowiec, ale niewystarczająco pogłębiony. Poruszający dość istotne kwestie. Ale motyw tak naprawdę już sprawdzony. Na dobrą sprawę w ogólnym zarysie temat ten wielokrotnie już na ekranie wałkowano. Powiem więcej: nie przypominam sobie tak męczącej filmowej przeprawy przez żywot jakiejś sekty. „Domu znoju łez” to opowieść uparcie prowadzona w sposób niesprzyjający podtrzymywaniu przynajmniej mojego zainteresowania. Pozorna bezcelowość akcji, warunkowana głównie narracyjnym rozgardiaszem – skoczymy tu, skoczymy tam, a potem jeszcze gdzie indziej i nieważne, że to nie bardzo się klei. Ktoś na przykład może się zastanawiać, gdzie i przede wszystkim w jakim celu garstka wyróżnionych owieczek starszej pani w tych zwracających uwagę białych maskach, się od czasy do czasu wypuszczała. UWAGA SPOILER Albo dlaczego mężczyzna podający się za Jezusa Chrystusa pytał o Emmę? Dlaczego szukał tej nieszczęsnej niewiasty? KONIEC SPOILERA Zamierzone niedopowiedzenia, tj. zostawienie obszaru na osobistą interpretację każdego widza? Może i tak, ale ja odebrałam to jako wielgachne dziury w scenariuszu. Trza było jakoś inaczej to podać, bo tak to wygląda, jakby się Escolano co nieco pozapominało.

Drugi pełnometrażowy obraz, a pierwszy samodzielny, Hiszpanki Sonii Escolano, „Casa de sudor y lágrimas” (pol. „Domu znoju i łez”), według mnie thriller psychologiczny, ale oficjalnie sklasyfikowany jako horror nastrojowy, ewentualnie zmiksowany z dramatem. Horror nastrojowy. Mroczny, posępny, klaustrofobiczny, a nawet brudny klimat, na pewno jest. Inna sprawa, czy będzie to w jakimś większym stopniu oddziaływało na odbiorców tej historii. Bo sama historia... jest trudna. Trudno się to ogląda i bynajmniej nie jest to komplement. To znaczy ja wolałabym bardziej zrównoważoną, nie tak nielinearną narrację. Też trochę więcej treści i zdecydowanie silniejszą koncentrację na postaciach. Niechże chociaż jednej. Swoje momenty miał, ale za mało bym nie żałowała tego wyboru. Po prostu czuję, że zmarnowałam czas.

3 komentarze:

  1. Ja jestem całkowicie innego zdania bo mnie się bardzo podobało

    OdpowiedzUsuń
  2. Próbowałam go męczyć, ale odpadłam.
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń