niedziela, 28 marca 2021

„Trick” (2019)

 

W 2015 roku w Benton w stanie Nowy Jork podczas imprezy halloweenowej licealista Patrick 'Trick' Weaver zaczyna nagle zabijać swoich kolegów i koleżanki. Zabójcę udaje się schwytać, ale niedługo po przetransportowaniu do szpitala podejmuje próbę ucieczki, w trakcie której odnosi poważne obrażania, a następnie znika. Zajmująca się tą sprawą szeryf Lisa Jayne jest przekonana, że Trick zginął, ale współpracujący z nią detektyw Mike Denver ma co do tego wątpliwości. W następne Halloween w innej miejscowości dochodzi do podobnej masakry, a Denver jest jedynym przedstawicielem organów ścigania, który wierzy, że sprawcą jest Trick. Nie ma również wątpliwości, że za ataki przypuszczone w kolejnych latach, zawsze w Halloween, też odpowiada Patrick Weaver. Dopiero w 2019 roku, kiedy zabójca znów zawita w Benton, koledzy detektywa Mike'a Denvera zaczną poważniej brać pod uwagę tę nieprawdopodobną możliwość, przy której on od lat się upierał.

Wydany w 2019 roku amerykański slasher pod tytułem „Trick” został wyreżyserowany przez ucznia Wesa Cravena, Patricka Lussiera, który ma na koncie takie filmy, jak: „Armia Boga 3: Proroctwo” (2000), „Dracula 2000” (2000), „Dracula II: Odrodzenie” (2003), „Dracula III: Dziedzictwo” (2005), „Głosy 2” (2007), „Krwawe walentynki” (2009), remake „Mojej krwawej walentynki” George'a Mihalki z 1981 roku, oraz „Piekielną zemstę” (2011). Scenariusz Lussier napisał wespół z Toddem Farmerem, z którym wcześniej współpracował nad „Krwawymi walentynkami”. A w obsadzie znalazł się między innymi Tom Atkins, także związany z remakiem „Mojej krwawej walentynki”. Film kręcono w stanie Nowy Jork, w pobliżu rzeki Hudson, w zimnej marcowej atmosferze – pracę utrudniał zacinający, marznący deszcz, śnieg i porywisty wiatr. Premierowy pokaz horroru „Trick” odbył się piątego października 2019 roku na Sitges Film Festival.

Wśród ulubionych filmów Patricka Lussiera są „Obcy - ósmy pasażer Nostromo” Ridleya Scotta, „Coś” Johna Carpentera, „Inwazja łowców ciał” Philipa Kaufmana, „Szczęki” Stevena Spielberga, „Zemsta po latach” Petera Medaka i „Zodiak” Davida Finchera. Ale najwięcej zawdzięcza nieodżałowanemu Wesowi Cravenowi. To on wywarł na Lussiera największy wpływ - pracował dla niego od 1991 do 2009 roku, chłonąc jego ogromną wiedzę o filmie, ucząc się fachu od jednego z niekwestionowanych mistrzów filmowego horroru. Patrick Lussier i Todd Farmer chcieli by „Trick” stanowił połączenie slashera z filmem noir. Pomny nauk Cravena, reżyser i współscenarzysta tego przedsięwzięcia szczególną wagę przywiązywał do postaci: ich charakterów i sposobu prowadzenia. Tak twierdzi, ale ja odnotowałam w „Tricku” coś wprost przeciwnego. Bo i trudno skupiać się na postaciach, gdy człowiek ciągle w biegu. Z drugiej strony Lussier w swojej „Piekielnej zemście” udowodnił mi już, że to potrafi. Tutaj jednak naiwnie myślałam, że akcja zwolni, gdy już zakończy się wyjątkowo długi prolog. Założyłam, że to prolog, ale potem w to zwątpiłam. Teledyskowa forma, szybko następujące po sobie obrazki z brutalnych ataków przypuszczanych przez zamaskowanego mężczyznę, który pod maską skrywa pomalowaną twarz (makijaż w duchu Halloween) oraz migawki ze śledczymi zajmującymi się sprawą Patricka „Tricka” Weavera, który może ma swojego naśladowcę/naśladowców, jak uważa szeryf Lisa Jayne (taki sobie występ Ellen Adair) z Benton w stanie Nowy Jork, gdzie historia Tricka w 2015 roku znalazła swój początek. A może rację ma współpracujący z nią detektyw Mike Denver (też poprawna, ale ogólnie niezbyt wymagająca kreacja Omara Eppsa; swoją drogą aktor ten miał małą rólkę w „Krzyku 2” Wesa Cravena, o którym już tu wspominano i co też warte odnotowania w „Tricku” pojawia się Randy Meeks, to znaczy Jamie Kennedy), który nie wierzy, że Patrick Weaver zginął krótko po masakrze, jakiej dokonał w Halloween 2015. Z prologu-nie prologu przedmiotowej produkcji wynika, że morderca zwany Trickiem pojawia się w każde Halloween, oczywiście począwszy od roku 2015. Najpierw uderza w Benton, a w kolejnych latach wybiera okoliczne miejscowości. On albo jego naśladowca, ale szczerze mówiąc ani przez chwilę nie brałam pod uwagę tej drugiej ewentualności. To w końcu slasher, czyli rodzaj horroru, w którym niezniszczalność seryjnego mordercy nikogo dziwić nie powinna. Tak czy inaczej trudno nie skojarzyć Tricka z Michaelem Myersem, popkulturowym fenomenem, zabójcą ze slasherowego cyklu „Halloween”, zapoczątkowanego w 1978 roku przez Johna Carpentera. Co nie znaczy, że widzę jakąkolwiek szansę na to, że Trick sławą dorówna tamtemu obsesjonatowi okresu halloweenowego. Kiedy go poznajemy ma na głowie dwustronną maskę wyobrażającą wyciętą dynię, ale szybko okazuje się, że nie jest przywiązany tylko do tej jednej. Wkłada też inne halloweenowe maski, ale pokazuje się też bez takich dodatków – w tych chwilach chwali się starannym makijażem kościotrupa. Myślę, że długoletnim fanom slasherów już podczas pierwszego morderczego występu Tricka nie umknie poważna kandydatka na final girl, choć wtedy jeszcze nie jest zbyt eksponowana. Wśród postaci pozytywnych już wówczas na pierwszy plan wysuwa się detektyw Mike Denver, działający ramię w ramię z szeryf Lisą Jayne. Razem udaremniają próbę ucieczki licealisty, który urządził istną rzeź na halloweenowej imprezie. Zabił kilkoro swoich rówieśników, a wśród tych, którym udało się przeżyć jest nasza potencjalna final girl Cheryl Winston - przyzwoity występ Kristiny Reyes, choć tak naprawdę dopiero w dalszej partii jej bohaterka mocniej przykuwała moją uwagę. Wcześniej tak jakby trzymano ją w cieniu rzucanym przez Denvera i Jayne.

Kiedy wreszcie zakończył się sprint po halloweenowej krwawej działalności Tricka – choć czerwona substancja leje się dość obficie, choć odrywa się trochę kończyn, a i trochę ludzkich wnętrzności (jelita chociażby) rzuca się w oczy, wszystko dzieje się tak szybko i emanuje z tego taka beznamiętność, że raczej nie trzeba szykować się na nudności, poczucie wstrętu, niesmaku etc. - twórcy kazali mi sądzić, że dobrze zrobiłam przeczekując ten przesadnie dynamiczny, długi wstęp do właściwej historii. Moim oczom ukazały się bowiem ponure zdjęcia miasta, w którym Trick przed paroma laty, jak wszystko na to wskazuje, urządził swoją pierwszą masakrę. Tym samym dając początek nowej urban legend, której głównym nośnikiem stał się oczywiście internet. Mamy rok 2019 i znowu jesteśmy w Benton w stanie Nowy Jork. Kamera powoli przesuwa się po szarawym krajobrazie miejskim, a ze mnie wreszcie zaczyna wyparowywać straszliwa obojętność. Wreszcie mogę skupić się na fabule, wreszcie widzę klimat bardziej odpowiedni dla horroru, niż, jak to miało miejsce wcześniej, kina akcji. To drugie wprawdzie zostało ze mną na dłużej. Albo inaczej: atmosfera, jak się wydaje, zdefiniowanego zagrożenia, lekkie ponurości, trochę mroku, a przede wszystkim widoczna już „w poprzednich latach” halloweenowa aura, ta charakterystyczna dla tego okresu jarmarczność, to tu, to tam przebijało z tej rozpędzonej jak Pendolino historyjki. Zamiast obiecanej stylistyki noir dostałam coś na kształt taniej sensacji. Trick pojawia się, robi demolkę, po czym znika. A musicie wiedzieć, że jest jak ninja ten nasz antybohater. Bo kogo w XXI wieku przeraziłby ślimaczący się slasherowy zabójca, taki jak na przykład Michael Myers, czy Jason Voorhees? Toż to przeżytki! Teraz tacy antagoniści muszą działać błyskawicznie – z kopa tu, ciach-ciach tam, a teraz z półobrotu, na dokładkę parę szybkich dźgnięć i już go nie ma. Mało? No to uderzymy z grubszego działa – tego pozbawimy głowy, tamtą palców, a następnym razem zmiażdżymy kogoś wielkim kamiennym krzyżem. Ale najlepsze szykujemy na koniec. Prawdziwe widowisko odbędzie się w halloweenową noc roku 2019. A już całkiem na poważnie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że scenariusz „Tricka” składa się jedynie ze wstępu i zakończenia. Nie ma rozwinięcia. Gdzie te postacie, co to ponoć miały napędzać ową opowieść? Gdzie to satysfakcjonuje towarzystwo, które miało być głównym czynnikiem determinującym zainteresowanie widza? Widzicie to? Bo ja, choć się starałam, nie potrafiłam wypatrzeć tych nośnych osobowości. Z małym, wspomnianym już, wyjątkiem – Cheryl później. Jako że jestem osobą starej daty, na praktycznie wszystkie te nadzwyczaj liczne akcje Tricka patrzyłam z przykrością, pobłażaniem, ale i lekkim zdumieniem. To horror, czy film akcji? Normalnie jak Daredevil. Tyle że tym razem opowiadający się po stronie zła. Skuszony przez ciemną stronę mocy. Ulegający jej potędze... Dobra, zostawmy te odniesienia. Spójrzmy na „Tricka” jak na oddzielne dzieło, którym zresztą jest. Pochylmy się na tą konkretną historią, która wprowadza do światka filmowego horroru nowego zamaskowanego, ale i odpowiednio umalowanego seryjnego, ale i masowego mordercę o „złowieszczo brzmiącej” ksywie Trick. Co by tu jeszcze można o nim napisać? Mówiłam już, że to niezwykle szybki, nadzwyczaj sprawny, przynajmniej na pozór niezniszczalny, nieśmiertelny człowiek-duch? To tyle o nim. Każdą postać pozytywną, która dosłownie przewija się w tym rozpędzonym do granic możliwości, mimo wszystko, slasherze, też można opisać jednym zdaniem. Detektyw Mike Denver jest człowiekiem sceptycznym, zwykle twardo stąpającym po ziemi, ale też nieignorującym dowodów, które wydają się być sprzeczne z jego światopoglądem, dlatego nie ma problemu z przyjęciem do wiadomości faktu, że Trick ma w sobie coś nadprzyrodzonego. Szeryf Lisa Jayne wręcz przeciwnie: na co dzień jest mniejszym niedowiarkiem, ale akurat w masakrach dokonywanych w Halloween w Benton, gdzie urzęduje, i jego okolicach, nie widzi niczego niezwykłego, bo jest przekonana, że Trick zginął, a potem pojawił się jego naśladowca, ewentualnie naśladowcy. A Cheryl Winston? Dowiedziałam się o niej tyle, że skończyła liceum, a teraz odwiedza w szpitalu swojego ojca - jedynego rodzica, jaki jej pozostał – który niedawno miał wypadek albo, w co Cheryl nie chce wierzyć, targnął się na własne życie. No dobrze, dodam jeszcze jedno zdanie: Cheryl nadal przyjaźni się z koleżanką ze szkolnej ławy, która, jak to zazwyczaj z takimi duetami w slasherach bywa, jest osobą dużo bardziej przebojową, najwyraźniej nie tak odpowiedzialną, nie tak sumienną, tak grzeczną, jak Cheryl. Nie ukrywam, że dałam się twórcom zaskoczyć, że informacja ujawniona pod koniec tego wątpliwej jakości widowiska, była dla mnie w sumie dość dużą niespodzianką, ale z reakcji niektórych widzów wnoszę, że i ten strzał nie był całkiem trafiony. Nie wszystkich to przekonało. Nie wszystkim się to odpowiednio posklejało.

Utrzymany w zawrotnym tempie amerykański slasher, za którym, wydaje mi się, prędzej opowiedzą się miłośnicy kina akcji. I to tego niewymagającego od widza większego skupienia na fabule. Bo fabuła w „Tricku” jest marginalna, nadzwyczaj szczątkowa. Powiecie: przecież filmy slash nie słyną z rozbudowanych, wielowątkowych scenariuszy. Ale żeby aż tak? Żeby aż tak migawkowo rzecz opowiadać? Żeby aż tak zaniedbywać postacie? Żeby sprowadzać praktycznie cały film do starć z niezwykle zwinną maszyną do zabijania? No powiedzcie sami, czy dokładnie czegoś takiego spodziewacie się po slasherze? Na to liczycie? Jeśli tak, to w porządku. Tym lepiej dla Was, jeśli zdecydujecie się sprawdzić ten oto „Trick” Patricka Lussiera. Ja byłam w mniej dogodnej pozycji. Ja miałam gorzej. I doprawdy nie wiem, jakim cudem dotrwałam do napisów końcowych. Normalnie nadziwić się nie mogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz