piątek, 16 lipca 2021

„Klasyczny horror” (2021)

 

Pięć w większości nieznających się osób decyduje się na wspólną podróż kamperem na południe Włoch. Po zapadnięciu zmroku dochodzi do wypadku, a gdy się budzą, odkrywają, że jakimś niepojętym sposobem znaleźli się na polanie pośrodku wielkiego lasu. W pobliżu drewnianej chatki z zastanawiającą zawartością. To w połączeniu z makabrycznym znaleziskiem w lesie, przekonuje ich, że znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie. Na domiar złego wszystko wskazuje na to, że z tej głuszy nie sposób się wydostać. Nie ma wyjścia z tej niepojętej krainy.

Zrealizowany za mniej więcej trzy miliony euro włoski slasher/survival wyróżniony za reżyserię na Taormina Film Festival, gdzie miał swoją premierę, w lipcu 2021 roku. I jeszcze w tym samym miesiącu został udostępniony na Netflixie, który jest koproducentem filmu. „Klasycznego horroru” (oryg. „Una classica storia dell'orrore”, międzynarodowy: „A Classic Horror Story”) wyreżyserowanego przez Paolo Strippoliego i twórcę między innymi „Gniazda zła” (2019) Roberto De Feo. Scenariusz napisali we współpracy z Davidem Bellinim, Milo Tissone i Lucio Besaną, współscenarzystą wspomnianego „Gniazda zła”. Inspirację czerpali między innymi z takich obrazów, jak „Dom” Steve'a Minera, „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Tobe'a Hoopera oraz „Wzgórza mają oczy” Wesa Cravena. Klasyczne motywy, klimat retro i oczywiście sam tytuł filmu, wskazują na powrót do korzeni. Horror w starym stylu, nie bez powodu jednak osadzony w czasach nam współczesnych.

Rozgadany autor bloga/vloga o profilu podróżniczym, mający jakieś rozeznanie w kinie grozy Fabrizio (Francesco Russo), mrukliwy lekarz Riccardo (Peppino Mazzotta), zakochana para Sofia i Mark (Yuliia Sobol, Will Merrick) i wreszcie zamknięta w sobie Elisa (Matilda Anna Ingrid Lutz), żeby zaoszczędzić, organizują sobie wspólną podróż kamperem do południowych Włoch. Fabrizio wraca do domu, Sofia i Mark wybierają się na czyiś ślub, Riccardo chce odwiedzić rodzinę, a Elisa spotkać się z matką, z którą jak mówi ma spędzić te wakacje. Poza Markiem i Sofią bohaterowie się nie znają, co można potraktować jako pierwsze, drobne, odstępstwo od reguły (rozwiązania częściej stosowanego w horrorowych siekaninach) – tym razem nie grupa przyjaciół tylko w większości nieznajomych wyjeżdża... na spotkanie koszmaru. Scenariusz zamierzenie buduje się na znanych, niektórzy mogą nawet powiedzieć oklepanych, motywach, za czym w głównej mierze wcale nie przemawiało pragnienie przywoływania ducha starych, dobrych filmowych rąbanek. Do pewnego stopnia, owszem, ale fabularne klisze w połączeniu z klimatem retro (no o tyle o ile) i naturalnie tytułem tej produkcji, przede wszystkim miały UWAGA SPOILER zmylić publiczność. Paolo Strippoli nazwał to pułapką na widza. Usypianie uwagi, warunkowanie odbiorcy. Przygotowanie go na konwencjonalną, umiarkowanie krwawą historyjkę, na nieoferujący żadnych niespodzianek, tradycyjny backwoods horror. Świadomą powtórkę z rozrywki KONIEC SPOILERA. Co ciekawe twórcy „Klasycznego horroru” wiedzieli, że część widzów uczyni z tego zarzut. Wtórny, bezwstydnie czerpiący z innych dzieł – tak będą mówić, a już zwłaszcza ci, którzy zobaczą to na przewijaniu. Zobaczę dwa-trzy ujęcia i starczy: klikam łapkę w dół. Przesada? Nie, z moich obserwacji wynika, że sytuacja filmowców bywa dużo gorsza. Łapka w dół? Żeby tylko. Są też krótkie opinie, recenzje, analizy dzieł, których autorzy – jak sami zaznaczają, nierzadko z dumą - nie obejrzeli w całości. Przerwali w którymś momencie, przewijali „co nudniejsze partie” albo oglądali nieuważnie, kątem oka w trakcie innych zajęć. Nie znam, ale ocenię. Takie czasy. Taka moda. Straszne? Nie tak jak inny problem poruszony na kartach scenariusza omawianego obrazu (przysięgam, że obejrzałam w całości, a mojej uwagi nie odciągały inne zajęcia). Co odruchowo robią współcześni ludzie na widok jakiejś tragedii, na przykład wypadku samochodowego? To proste: chwytają za telefony, nie po to by wezwać pomoc (pogotowie, policję, straż pożarną), ale po to, aby rzecz nagrać. Co tam zdrowie i życie ludzkie, ważna jest liczba odsłon na profilu internetowym. Nie dotyczy to naturalnie wszystkich, ale twórcy „Klasycznego horroru” pozwolili sobie na uogólnienie. Innymi słowy wrzucili wszystkich do jednego worka, jak mniemam w celu wzmocnienia siły przekazu. Żeby przestroga dotarła do jak największej liczby odbiorców. Z czego można wysnuć wniosek, że Roberto De Feo, Paolo Strippoli i ich ekipa nie mają wielkiego zaufania do inteligencji, czy raczej czujności dzisiejszej publiki. W końcu trudno o czujność, gdy film ogląda się na przewijaniu:) Jakby tego było mało, autorzy umiarkowanie krwawego horroru, zdaje się, z niesmakiem kręcą głową na niezdrowe, niebezpieczne dla ogółu potrzeby ich odbiorców. Dobitniej rzecz ujmując: można wyczytać z tego, że ludzie szukający w kinie skrajnej przemocy, to psychopaci, socjopaci, niegroźni inaczej, czy jak tam nas, fanów szeroko pojętego horroru, teraz się nazywa. Szukający, ale w wielu przypadkach już nieznajdujący. Co innego w wiadomościach z kraju i ze świata. Kino już Wam nie wystarczy, mówią twórcy „Klasycznego horroru”, Wasz nieposkromiony apetyt na makabrę, przemoc, okropną śmierć bliźnich, mogą zaspokoić już tylko prawdziwe informacje. To Was uspokaja, uszczęśliwia, podnieca... „Funny Gamesa” Michaela Hanekego to to nie jest. Podobny kierunek, ale pomijając wszystko inne (w mojej ocenie „Klasyczny horror” w starciu z „Funny Games” przegrywa na każdym polu) wnioski „ciut” za daleko idące. Przekornie, z oczkiem do widza zaprawionego w makabrycznych fikcyjnych obrazach, czy bardziej konfrontacyjnie, ze wspomnianym już niesmakiem? Różnie to można interpretować. Tak czy inaczej, dystans do siebie może się bardzo przydać podczas obcowania z tą... podróbką paru innych gatunkowych dokonań?

Brudno, szaro, beznadziejnie. Przypuszczam, że Roberto De Feo i Paolo Strippoli klimatem celowali w „Teksańską masakrę piłą mechaniczną” i to nie remake z 2003 roku, ale oryginał z roku 1974. Odważnie. I chyba nie muszę dodawać, że to niezupełnie to, że - o ile dobrze typuję cel – nie wykazano się bezbłędną, imponującą celnością. Niemniej to atmosfera, w jakiej utrzymano tę opowieść, najbardziej mnie rozpieszczała. Obrazy, ale też dźwięki. Trochę szkoda, że oprawa muzyczna nie jest choćby tak retro (czyli niezupełnie) jak zdjęcia, ale piszczące, zgrzytliwe, dudniące, precyzyjnie odmierzone tony, tworzą zaskakująco harmonijne kompozycje. Jak się okazuje z łubudubu i zgrzyt-zgrzyt też można zrobić melodyjny, a przy tym lekko szarpiący (moje) nerwy akompaniament dla strasznej opowieści o tajemniczym lesie i jego tajemniczych mieszkańcach. Wesołek, gbur, kochaś, babka z twardymi zasadami i jeszcze twardszym charakterem i wreszcie szara myszka, która musi być naszą final girl. Inaczej być nie może, nikt inny wszak nie pasuje do modelu spopularyzowanego w XX-wiecznym kinie grozy, najbardziej w slasherach. Ale przecież jest już nowe. Postmodernistyczna final girl, którą może być Sofia. Bezpośrednia, niedająca sobie w kaszę dmuchać, woląca działać zamiast stać i gadać, a przy tym wszystkim empatyczna, wyczulona na krzywdę innych, wyciągająca pomocną dłoń, gdy inni odwracają się plecami. To znaczy męska część tej niewesołej grupki (może poza Markiem, trudno rozsądzić: za mało danych), bo Elisie nie wypada iść śladami „kolegów”. Final girl takie nieszlachetne zachowanie nie przystoi, ta pozycja zobowiązuje. Do podtrzymywania tak zwanego człowieczeństwa w śmiertelnie niebezpiecznej pułapce, w której obowiązuje prawo dżungli. Wszystkie chwyty dozwolone. Przetrwa silniejszy lub po prostu sprytniejszy, ale już niekoniecznie ten, który będzie najsilniej skupiony na ratowaniu wyłącznie własnej skóry. W każdym razie w horrorowych rąbankach zazwyczaj egoiści przegrywają ową pogoń za życiem z altruistami. Ci ostatni albo przeżyją, albo zginą na końcu. Takie są zasady, ale wolno je łamać. A zatem nie należy czynić żadnych założeń także w stosunku do „Klasycznego horroru”? I tak, i nie. Bo gdy jedno goni za tradycją, drugie zdaje się od niej ucieka. Żadna tam twarda konwencja. Te ramy niewątpliwie są popękane. A tradycyjne składniki to na przykład: samochodowa podróż niespodziewanie dla bohaterów przerwana przez zwłoki zwierzęcia, ogromny las, drewniana chatka (silne skojarzenie z „Martwym złem” Sama Raimiego? „Tak ma być”: powiedzą scenarzyści), bajka dla (nie)grzecznych dzieci czy lokalna legenda UWAGA SPOILER – skręt w stronę folk horroru, który dobitniej zaznaczy się trochę później, wraz z wprowadzeniem społeczności, którą chyba już gdzieś widziałam... A, no tak u Ariego Astera. Pachnie podobnie, ale nieporównanie gorzej smakuje KONIEC SPOILERA. Jest i składowisko, które zapewne w myśl autorów tej historii miało wzmocnić skojarzenia z „Teksańską masakrą piłą mechaniczną” i „Wzgórza mają oczy” (to już prędzej remaki), ale mnie jakoś po głowie chodziła przede wszystkim „Droga bez powrotu” Roba Schmidta. Pewnie przez ten las. Inny las. Pierwsze dużo odstępstwo od twardej konwencji backwoods horrorów. Motyw zapewne dobrze znany długoletnim miłośnikom gatunku, ale raczej niekojarzony z opowieściami o grupce ludzi, która musi walczyć o życie na odludziu. Z dala od tak zwanej cywilizacji, bez zasięgu sieci komórkowej, bez pożywienia, ale za to z piwem. Schronić można się w kamperze, a gdy jego zabraknie, to na podróżnych czeka urocza chatka. Z zewnątrz może i urocza, ale jej zawartość to już zupełnie inna sprawa. Lepiej się nie urządzać. Lepiej poszukać wyjścia z tej głuszy. Bez sensu. Próżny trud w krainie, którą ja nazywam Strefą Mroku. Takie eksperymentowanie z konwencją to lubię. Zdecydowanie moje klimaty. A zatem wszystko się dobrze dla mnie składało, aż... aż przestało. Walka o życie w Strefie Mroku. Rozpaczliwa walka z zamaskowanymi, uzbrojonymi osobnikami, czy nawet jakimiś tajemniczymi stworzeniami, istotami z zaświatów, potworami i tak dalej, w świecie, w którym nie obowiązują znane nam prawa fizyki. W świecie płynnym, jakby zniekształconym, tak obcym, że aż strach. Mogło tak zostać. Moim zdaniem powinno tak zostać. Ale nie, trzeba było podrzucić jakieś wyjaśnienie tych zdarzeń, dorobić do tego, choćby na siłę, jakąś filozofię. Z uporem maniaka poszukać głębszych czy płytszych, to już każdy sam musi sobie ocenić, przesłań. Mój problem z obserwacjami współczesnego świata wypunktowanymi w „Klasycznym horrorze”, nie sprowadza się do tego, że są, tylko tego w jaki sposób są wprowadzane. Na jakim fabularnym fundamencie je osadzono, z jakich wątków wyrastają i czy odbywa się to naturalnie, czy na sztucznych nawozach mogących szkodzić zdrowiu konsumenta. Ujmę to tak: w mojej ocenie w dalszych partiach scenariusz traci płynność, robi się topornie i jeśli nawet nie absurdalnie to jakaś naiwność na pewno się tu zakrada. Działało nieźle, więc trzeba było sprawić, żeby przestało działać. Przekombinować, byle zaskoczyć publiczność. Typowe.

Chwytliwa oprawa audiowizualna, nie najgorsze aktorstwo, niektóre postaci - wszystkie odmalowane od szablonów, ale dosyć starannie, jak na slasher/survival horror – swego rodzaju gra z fanami gatunku w wyłap tytuły, do których się odwołujemy, ciekawe zawiązanie akcji, wprowadzenie frapującej tajemnicy, ale już jej podtrzymanie... Obiecujący początek, zmarnowany koniec. Takie moje zdanie na temat włoskiego „Klasycznego horroru” wyreżyserowanego przez Roberto De Feo i Paolo Strippoliego. Przewrotnego, nieobliczalnego, później już tylko nieprzyjemnie (mnie) zaskakującego, bo, uważam, okrutnie przedobrzonego, nie tak znowu klasycznego podejścia do motywu rozpaczliwej walki o życie w leśnej głuszy z więcej niż jednym agresorem. Niezbyt krwawej walki - warstwa gore w każdym razie niczym się nie wyróżnia – ale za to całkiem klimatycznej. Tylko fabuły żal...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz