Sharyn Berkley trafia do szpitala z silnym bólem brzucha. Po badaniu zostaje przewieziona na salę operacyjną, ale budzi się w zupełnie innej placówce. W ośrodku badawczym, w którym ludzie są wykorzystywani w charakterze królików doświadczalnych. Uwięzieni w rozległym kompleksie bez okien, a od czasu do czasu okrutnie okaleczani i każdorazowo poddawani leczeniu eksperymentalną substancją, serum o cudownych właściwościach. Sharyn nie zamierza, tak jak inni więźniowie, podporządkować się panującym tutaj zasadom. Stara się znaleźć wyjście z tego bezdusznego obiektu.
Niskobudżetowy amerykański thriller z elementami horroru w reżyserii Petera Daskaloffa, twórcy między innymi „Sunsplit” z 1997 roku. W maju 2018 roku Daskaloff znalazł ogłoszenie o konkursie na scenariusz horroru, w którym, z braku lepszego zajęcia, postanowił wziąć udział. Spisał więc scenariusz, który zatytułował „Bloodstained” i wysłał gdzie trzeba. Konkursu nie wygrał, ale uznał, że warto popracować nad tą koncepcją. Jak pomyślał, tak zrobił – wprowadził trochę przeróbek i zmienił tytuł na „The Facility”, ale ostatecznie zdecydował się (decyzja ta zapadła już podczas zdjęć) na „Antidote” (pol. „Antidotum”). Na którymś etapie prac nad scenariuszem dołączył do Daskaloffa Matthew Toronto, twórca między innymi dramatu „Face 2 Face” z 2016 roku. Tajemniczy ośrodek badawczy został wymyślony jako ogromny labirynt korytarzy, ale pieniędzy starczyło na wynajęcie magazynu o powierzchni pięciu tysięcy metrów kwadratowych. Filmowcy musieli zrobić z tego węższe i dłuższe pomieszczenie. Widziany na ekranie rozległy kompleks to w rzeczywistości tylko jeden korytarz. Peter Daskaloff wyznał, że to doświadczenie nauczyło ich, „że nie potrzebujesz dużego budżetu, aby wszystko wyglądało na duże”. Dystrybucja filmu – w Stanach Zjednoczonych – rozpoczęła się w maju 2021 roku w internecie. W Polsce film natomiast ukazał się w lipcu tego samego roku na CDA Premium.
Ashlynn Yennie, którą fani kina grozy mogą kojarzyć choćby z „Ludzką stonogą” Toma Sixa, w „Antidotum” Petera Daskaloffa wciela się w Sharyn Berkley, żonę i matkę małoletniej dziewczynki, która na początku filmu z nagłym, ostrym bólem brzucha zgłasza się do najbliższego szpitala. Diagnoza: zapalenie wyrostka robaczkowego i podejrzenie jego pęknięcia. Wskazana natychmiastowa operacja. Kobieta trafia więc na stół, a budzi się w jakimś niepokojąco obcym miejscu. W placówce, w której w kółko przeżywa się męki cielesne. Tortury, leczenie i za niedługo od nowa. Dodajmy: nadzwyczaj szybkie i rzecz jasna skuteczne leczenie. Eksperymentalnym serum, tytułowym antidotum, ciekawym pomysłem Petera Daskaloffa. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się z takowym motywem, czy to w kinie, czy w literaturze, spotkała. Tajemniczy ośrodek badawczy, w którym ludzie, oczywiście wbrew własnej woli, są wykorzystywani do testowania substancji o wyjątkowych właściwościach regeneracyjnych. Każda, nawet najpoważniejsza rana zasklepia się w iście błyskawicznym tempie. Co tam rana – odciętą kończynę wystarczy wpiąć na miejsce zszywkami, zaaplikować serum, odczekać chwilę i już, już widać, że przeszczep się przyjął. Pozbawiony okien, przestronny obiekt – poplątane, długie korytarze z niewielkimi pokojami: pojedyncze cele dla „pacjentów”, pomieszczenia gospodarcze, gabinety dla przynajmniej niektórych członków personelu i sale tortur. Szare, gdzieniegdzie pochlapane krwią ściany i podłogi, spartański wystrój, ciasnota, chłód, obskurność. Do pewnego stopnia. Klimat to moim zdaniem jeden z lepszych elementów tej filmowej budowli, ale nie zaszkodziłoby jeszcze rzecz podkręcić. Nie przygniatał, ale lekki dyskomfort we mnie budził. Zamknięte miejsce akcji (główne, ale nie jedyne), ograniczona, trochę klaustrofobiczna, mroczna, posępna przestrzeżeń, nadzwyczaj bolesna pułapka możliwe, że bez wyjścia, gromada enigmatycznych oprawców i ograbionych z nadziei na odzyskanie wolności tak zwanych pacjentów. Wśród których też są osoby, na których trzeba uważać. Teraźniejszość Sharyn Berkley przeplata się z retrospekcjami z jej życia – niedługimi, fragmentarycznymi, najpierw oderwanymi wspomnieniami, które jak można się tego spodziewać będą stopniowo rozbudowywane. Innymi słowy: wcześniejsze losy głównej bohaterki bez zbytniego pośpiechu będą się krystalizować. Kawałek po kawałku. Od początku wiemy, że Sharyn ma męża i nieletnią córkę, a wkrótce dowiemy się w jakich okolicznościach poznała tego, niekoniecznie odpowiedniego dla niej mężczyznę (jedna reminiscencja sugeruje, że partner Sharyn obsesyjnie ją kontroluje). W tragicznych okolicznościach. W najgorszym momencie jej życia. Już wcześniej nie najszczęśliwszego, niepoukładanego, pozbawionego perspektyw. W pułapce niszczącego nałogu. Ujmując rzecz w skrócie: Sharyn przeżyła traumę, której do końca nie udało jej się jeszcze przepracować. Traumę, która bardzo interesuje doktora Aarona Hellenbacha (dobra kreacja Louisa Mandylora), wygląda na to, kierującego od wewnątrz tajną placówką zajmującą się wyłącznie testowaniem jednego leku. Nowy Josef Mengele. Bezduszny, zdeprawowany, odrażający doktorek na usługach... armii Stanów Zjednoczonych? Tak sądzi przynajmniej jeden z więźniów. I to w sumie jedyna teoria, jaką usłyszy nowa pacjentka tego haniebnego przybytku. Nie żeby ta kwestia szczególnie ją interesowała. Jest ciekawa - bo kto by nie był? - ale jej uwagę zdecydowanie bardziej zaprząta poszukiwanie wyjścia z tej izby tortur. Fizycznych i psychicznych.
Dosyć klimatyczny thriller z elementami horroru od Petera Daskaloffa. Film oparty na niewyświechtanym, pobudzającym ciekawość, myślę dość chwytliwym motywie, z przewrotnym zakończeniem i odrobiną makabry. Historia, której moim zdaniem czegoś zabrakło. Jakiegoś dodatkowego wątku, czy przeróbek tych istniejących. Czegoś, czegokolwiek, co dodałoby żywotności nagle nijakiej, prawie beznamiętnej opowiastce o kobiecie próbującej wyrwać się z niecodziennej matni. Kobiecie w naprawdę wielkich opałach, które śledziłam z malejącym zainteresowaniem. Napięcie zamiast rosnąć, w stosunkowo szybkim tempie spadało. A odbiło się dopiero w ostatniej partii. Trochę późno, nie sądzicie? Nie, z Wami może być inaczej. I tego z całego serca Wam życzę, jeśli zdecydujecie się na seans tego stworzonego pod kierownictwem Petera Daskaloffa „Antidotum” na urazy ciała, ale już niekoniecznie ducha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz