Podczas relaksującej wycieczki czwórka przyjaciół zostaje ogłuszona i
porwana. Budzą się w zaniedbanym domu w towarzystwie kilku innych nieznanych im
osób, którzy również padli ofiarami porywaczy. Każdy z nich ma z tyłu głowy
przewód podłączony do mózgu, prowadzący do fiolki przytwierdzonej do karku. Z
nagrania znalezionego w domu dowiadują się, że celem porywaczy jest pozyskanie
związku chemicznego produkowanego przez mózg w chwilach fizycznego bólu.
Zdobyty płyn planują wykorzystać do wytworzenia narkotyków. Jeśli więźniowie nie
dostosują się do warunków i nie zaczną zadawać sobie cierpienia przed upływem
dwudziestu dwóch godzin zginą.
Debiutancki zrealizowany bardzo niskim kosztem film aktora, Taylora
Sheridana. Tanie horrory ostatnimi czasy wykształciły sobie pewną normę, która
niezmiernie mnie dezorientuje – ciekawy pomysł i amatorska realizacja. Nie
rozumiem, dlaczego tak oryginalne scenariusze nie są w stanie pozyskać
większego budżetu, podczas gdy oklepana papka święci triumfy na ekranach kin. Z
takim podejściem producentów widz, który usilnie poszukuje w horrorze czegoś
nietuzinkowego musi wykształcić w sobie tolerancję na poważne niedoróbki
realizatorskie, co w niektórych przypadkach może okazać się wręcz niemożliwe.
Właśnie do takiego impasu doprowadził mnie seans „Zgrozy w probówce”. Cieszyło
mnie ciekawe podejście Sheridana do tematu, ale amatorska realizacja znacznie obniżała
ogólne wrażenia z seansu.
Oprócz „drewnianej” obsady najgorzej spisali się operator i
oświetleniowiec. Ten pierwszy nie mógł zapanować nad drżeniem rąk, co poważnie
destabilizowało obraz, a ten drugi zbyt często zapominał oświetlić pierwszy
plan, co skutkowało niemożnością dokładnego przyjrzenia się scenom tortur. W
rezultacie opis fabuły, który obiecuje mocne
gore, podczas którego będziemy świadkować najwymyślniejszym cielesnym
torturom jest mocno przesadzony. Starzy wyjadacze krwawego kina grozy zobaczą
jedynie ułamek tego, co jestem o tym przekonana, dane im byłoby ujrzeć, gdyby oświetleniowiec
był bardziej doświadczony w swoim fachu. Zamysł, sam w sobie, był bardzo dobry.
Otóż, mamy grupkę protagonistów, którzy aby przeżyć muszą sami sobie zadawać
ból. Nie wiem, czy takowe pozyskiwanie substancji psychoaktywnych jest możliwe,
ale na korzyść scenariusza przyjmijmy, że mamy do czynienia z zaawansowaną
medycyną, wchodzącą w skład świata przedstawionego „Zgrozy w probówce”. Co jest
dosyć nietypowe w kinie grozy nasi bohaterowie nie będą bezpośrednio krzywdzeni
przez jakichś degeneratów, ale z rąk swoich w większości nastawionych do nich
przyjaźnie towarzyszy i… samych siebie. Piszę „w większości”, ponieważ spośród
tej gromadki wyróżnia się młoda kobieta, która jako jedyna jest gotowa trwale
okaleczać, a nawet zabijać kolegów byle tylko przeżyć. Na ogół w tego typu
obrazach, w trakcie sytuacji ekstremalnych w bohaterach budzą się najniższe
instynkty, które popychają ich do odrażający czynów kosztem innych. Tutaj,
pomijając jedną desperatkę, mamy do czynienia z czymś zgoła odwrotnym.
Protagoniści starają się współpracować, podnosząc się nawzajem na duchu i
zadając koledze minimum potrzebnego do wykonania zadania bólu. Aby ustalić
kolejność torturowanych losują kawałki ponumerowanej porcelany, po czym po
kolei oddają się w ręce swoich przyjaznych oprawców. Choć w ruch idą takie narzędzia
jak żelazko, tarka, obcęgi, wrzątek, śrubokręt i nóż niestety niedane nam
będzie zobaczyć zbyt wiele (a może stety biorąc pod uwagę niski nakład
finansowy, który zapewne nie popisałby się większym realizmem scen gore). Kamera często skupia się jedynie na
wyrywaniu paznokci oraz scenach poparzeń, a ilekroć ktoś wpada na nowy pomysł
zadania niewyobrażalnego cierpienia obraz ucieka gdzieś w bok. Do naszych uszu
dobiega jedynie wrzask torturowanego, podczas gdy wszystko rozgrywa się poza
kadrem.
Choć realizacja i efekt gore
mocno rozczarowują to już relacje międzyludzkie są na tyle rozbudowane i jak na
kino grozy w miarę innowacyjne, że pomimo wszystkich mankamentów przyciągają
uwagę na tyle, aby dotrwać do końca seansu. Oprócz psychopatki gotowej po
trupach dążyć do wolności, która wzbudza najwięcej emocji mamy jeszcze
dziewczynę w ciąży, za którą jej chłopak jest gotów cierpieć, byle tylko nic
nie stało się jego nienarodzonemu dziecku. Znalazło się też miejsce dla
histeryczki, która nie jest w stanie dobrowolnie oddać się w ręce oprawców oraz
dwóch charyzmatycznych chłopaków, którzy starają się podnosić morale grupy.
Patrząc na tę „wesołą gromadkę” czekałam na moment pęknięcia, buntu który
przesądzi o ich finalnym położeniu. I do pewnego stopnia doczekałam się takiego
akcentu, dodatkowo urozmaiconego mocno zaskakującym rozwiązaniem fabuły.
„Zgroza w probówce” mogłaby okazać się hitem, gdyby podratowano reżysera
większym zastrzykiem gotówki. Ale w takim kształcie jest co najwyżej zwykłą średniawką,
która intryguje pomysłową fabułą, ale denerwuje nieudolną realizacją. Jeśli ktoś
potrafi zaakceptować posunięte do granic amatorszczyzny wykonanie może śmiało
zaryzykować seans dla samego scenariusza, bo bądź, co bądź na spory rozlew krwi
również nie może liczyć.
Dobry już jest początek :) "wszyscy w czwórkę ogłuszeni" :). To jakiś prze gość musiał być :)
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o budżet, to co jak co, ale w Twoim ulubionym gatunku pieniążki są niezwykle ważne. Masz rację, że nic tak nie razi jak produkcyjna bieda...