sobota, 5 maja 2012

„Zombie pożeracze mięsa” (1979)

W zatoce zostaje znaleziony wolno dryfujący jacht, który na pierwszy rzut oka pozbawiony jest załogi. Policjanci, którzy decydują się go przeszukać natykają się na zakrwawionego mężczyznę, który bez żadnego ostrzeżenia zabija jednego z przedstawicieli prawa, po czym zostaje zastrzelony przez drugiego. Szybko wychodzi na jaw, że jacht należy do naukowca, który zaginął podczas prowadzenia swoich badań na Karaibach. Jego córka w towarzystwie dziennikarza, etnografa i podwodnej fotografki ruszają na wyspę, w celu odnalezienia naukowca. Na miejscu odkrywają, że mężczyzna prowadził przerażające eksperymenty, które przywracały do życia umarłych. Wszyscy będę musieli zmierzyć się z oszalałą hordą zombie.
Z horrorami Lucio Fulci’ego zaczęłam zapoznawać się dopiero w tym roku, za co należy podziękować przede wszystkim panu Piotrowi Sawickiemu, którego recenzje zamieszczone w leksykonie „Odrażające, brudne, złe. 100 filmów gore” ostatecznie przekonały mnie do twórczości włoskiego reżysera, specjalizującego się w nurcie zombie movies. Zaznajomiłam się z paroma perełkami Fulci’ego i w efekcie nie mogę zrozumieć, dlaczego to właśnie George Romero jest numerem jeden wśród specjalistów od żywych trupów. Wychowana na amerykańskich zombie movies nigdy nie przepadałam za tym nurtem horroru, jednakże w momencie odkrycia włoskiego spojrzenia na tę kwestię musiałam ostatecznie przyznać, że problem nie tkwi w całym podgatunku tylko w kraju produkcji poszczególnych obrazów o żywych trupach.
„Świt żywych trupów” (1978) George’a Romero wyświetlany we Włoszech pod tytułem „Zombie” spotkał się z ogromnym zainteresowaniem widzów. Rok po jego premierze Lucio Fulci zdecydował się pokazać światu włoską odpowiedź na tę pozycję nadając jej tytuł „Zombie 2”. Natomiast w Polsce film znany jest pod nazwą „Zombie pożeracze mięsa”. Jak wiele innych pozycji Fulci’ego tak i ta w latach 80-tych trafiła na brytyjską listę video nasty i dopiero w roku 2005 ponownie wróciła do obiegu w wersji ocenzurowanej.
Najciekawszą kwestią w twórczości Fulci’ego jest jego zdolność do przekształcania mało oryginalnej, sztampowej, często nielogicznej fabuły w iście przerażającą rozrywkę. Obcując z jego filmami widz w ogóle nie zwraca uwagi na niedociągnięcia fabularne, wszak maskowane są one przez gęstą atmosferę grozy pełną szokujących scen gore. Podobnie jest z obrazem „Zombie pożeracze mięsa”. Gdyby bliżej przyjrzeć się osi fabularnej z miejsca musielibyśmy go skreślić, jednakże w horrorach Fulci’ego integralną rolę zawsze odgrywały wrażenia zmysłowe, logika zdecydowanie schodziła na plan dalszy. Widzowie poszukujący w kinie grozy szoku zmysłowego bez dłuższej zwłoki powinni zdecydować się na seans „Zombie pożeraczy mięsa”. Lucio Fulci w swej najwyższej formie gwarantuje niezapomniane wrażenia!
Film rozpoczyna mocny akcent ataku rozkładającego się zombie na policjanta. Po interwencji drugiego gliniarza zombie ląduje w wodzie, po czym akcja diametralnie zwalnia. Widz zapoznaje się z postacią córki tajemniczego naukowca, który zaginął na karaibskiej wyspie, która organizuje coś w rodzaju ekipy poszukiwawczej, po czym wraz z towarzyszami rusza w kierunku domniemanego miejsca pobytu jej ojca. Niecierpliwych widzów mogą nieco znużyć kolejne sekwencje filmu, w których dominującą rolę odgrywają konwersacje prowadzone pomiędzy protagonistami. Jednakże nawet ta monotonia fabularna została subtelnie podkreślona przez nastrojową ścieżkę dźwiękową, w której szczególnie słyszalne będą bębny oraz piękne, aczkolwiek wzbudzające niejasny niepokój widoczki karaibskiej wyspy. Druga dynamiczna scena również może nie zachwycić, co bardziej wymagających odbiorców. W końcu walka żywego trupa z bez wątpienia sztucznym wizualnie rekinem w odmętach morskiej głębi posiada wszelkie znamiona kiczu. Jednakże widzowie, którzy wytrwają do tego konkretnego momentu zostaną za swą cierpliwość całkowicie nagrodzeni w dalszej części seansu, bowiem na scenę zaczną wkraczać szokujące sceny gore, w których Lucio Fulci nie ma sobie równych. Do moich ulubionych należy moment (i tu nie będę oryginalna) przebicia oka kobiety za pomocą wielkiej drzazgi. Znany z filmowania najdrobniejszych szczegółów makabry Fulci nie pozwala, aby choćby kropla krwi znalazła się poza kadrem. Widzimy wolno zbliżającą się w kierunku oka bohaterki drzazgę, która równie wolno zanurza się w jej oczodole. Nie dziwi mnie, że w 2009 roku owa sekwencja zajęła pierwsze miejsce w rankingu Newsweeka na najokropniejszą scenę filmową, ponieważ tak dopracowanych wizualnie, wręcz miażdżących swą okropnością krwawych chwil nie uświadczymy nawet w najpopularniejszych produkcjach gore. Ponadto Fulci da nam również okazję, aby podejrzeć dalsze losy pozbawionej oka kobiety, która w późniejszych minutach filmu będzie systematycznie pożerana przez hordę zombie
Kreacje żywych trupów również zasługują na szczególną uwagę odbiorców. Zakrwawione kreatury, których ciała znajdują się w stanie daleko posuniętego rozkładu. Tutaj radzę bliżej przyjrzeć się znakomitej charakteryzacji zombie z zarobaczywionym oczodołem (tego samego, którego widać na plakacie do filmu), który pod koniec seansu wynurza się spod ziemi, aby zaraz potem ponownie umrzeć w spektakularnej scenie rozłupania czaszki. Charakteryzacja antagonisty pobiła tutaj wszelkie rekordy makabryczności!
Takie horrory, jak „Zombie pożeracze mięsa” przypominają mi, dlaczego zakochałam się w tym gatunku, o czym nietrudno zapomnieć, obcując ze współczesnymi produkcjami grozy. Dla mnie Lucio Fulci zawsze będzie w ścisłej czołówce najlepszych twórców kina gore, ponieważ tak proporcjonalne wyważenie makabry i klimatu wydaje się być wyłącznie w zasięgu jego niebywałego talentu.

4 komentarze:

  1. Widzę, że nie tylko ja lubię włoskie kino i zachwycam się Zombie Fleash Eaters. Swoją drogą strasznie wkurza mnie ta dziwna akcja z tytułami :D Ale nie zmienia to faktu, że film powinni koniecznie obejrzeć fani horroru.

    Link do recenzji u mnie :)
    http://horror-fanatik.pl/?p=72

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. po tej recenzji zaczęłam poszukiwania tego filmu. Jak "noc żywych trupów" mnie nie zachwyciła to to zapowiada się całkiem przyjemnie. Na pewno obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło mi, że mogłem zaszczepić sympatię do tego nietuzinkowego reżysera i życzę rychłego przekonania się również do Romero :) Ja lubię obu ale nacisk kładę jednak na tego drugiego, bo nie traci z oczu człowieka i opowiada jednak dynamiczniej. Fulci natomiast rozkłada nieprzewidywalnymi, nieraz na granicy absurdu, wtrętami, które potrafią wtrącić widza w stan zupełnej konsternacji. Polecam "Miasto żywych trupów" - film tak gęsty od irracjonalnych pomysłów, że można go pokochać lub znienawidzić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz:) "Miasto żywych trupów" mam w planach - zresztą jak i sporą liczbę innych obrazów gore z Pana leksykonu:) Mnie jednak bardziej porywa styl Fulci'ego od Romero, pewnie to kwestia gustu:)
      Pozdrawiam!

      Usuń